044. Duquette Anne Marie - Przygoda serca.doc

(501 KB) Pobierz
Adventure of the heart

ANNE MARIE DUQUETTE

Przygoda serca

(Adventure of the Heart)

Przełożyła Anna Kowalska

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

- Żebym go tylko zastała - pomyślała Sierra Vaughn. Los mógłby jej wreszcie zacząć sprzyjać, dość się już naczekała.

Była głodna i zniechęcona. Cały dzień prowadziła samochód przez pustynię, słońce już zachodziło,
a ona wciąż nie wynajęła przewodnika. To już koniec, pomyślała, dojeżdżając wynajętym autem do celu. Był to ostatni obóz, jeszcze tylko tu miała jakąś szansę.

Skończyła się pokryta kurzem droga. Sierra spojrzała w tylne lusterko, zmrużyła niebieskie oczy oślepione wieczornym słońcem. W odbiciu zobaczyła swą błyszczącą twarz, brązowe włosy spadające na ramiona i makijaż, który roztopił się i rozmazał w pustynnym upale. Szybko przyczesała włosy.

Czego się nie robi za pieniądze...

Nie było to życie wygodne, ale przynajmniej ciekawe. Lubiła swoje zajęcie. Czuła się teraz brudna, zmęczona, głodna, ale mimo wszystko ta praca dawała jej satysfakcję.

Sierra była historykiem i zajmowała się amerykańskim Południowym Zachodem. Chciała pisywać popularne prace historyczne. Robiła, co mogła, żeby jej rzeczy publikowano, ale trudno było wybić się w tej dziedzinie. Dopiero niecałe dwa lata temu udało jej się coś niecoś dokonać, od czasu, gdy zaczęła współpracować z Tonym Millerem, również pisarzem i historykiem.

Spotkali się na uniwersytecie, ich znajomość przetrwała okres studiów. Pracowali razem nad cyklem artykułów, które zostały dobrze przyjęte. Obecne zadanie było związane z napisaniem nowej książki. Zaproponowali ją jednemu z czołowych wydawców prac historycznych.

Postanowili spisać historię Gór Superstition w Arizonie ze szczególnym uwzględnieniem dziewiętnastego stulecia. Szli śladami Jacoba Waltza, znanego również jako Holender ze sławnej Zagubionej Kopalni. Legendarna kopalnia złota sprzed stu lat znajduje się gdzieś w tych górach i ciągle przyciąga poszukiwaczy skarbów. Sierra i Tony zamierzali nieźle na tym zarobić.

Zamysł ten spodobał się wydawcy, każde z nich otrzymało dużą zaliczkę. Postanowili, że Tony zajmie się pisaniem, a Sierra przeprowadzi prace badawcze i wykona zdjęcia. To właśnie było przyczyną jej przyjazdu do Arizony.

Ale, o czym Tony nie wiedział, Sierra miała też na uwadze swój własny cel...

Wysiadła z samochodu i przeszła kilkanaście metrów w stronę obozu. Zachodzące słońce rzucało cienie na czerwonozłote skały. Były tak piękne, że się zatrzymała, ale potem znowu przyśpieszyła kroku. Robiło się późno, chciała załatwić sprawę i wrócić do hotelu.

Zauważyła, że coś poruszyło się we wnętrzu zakurzonego namiotu. Stanęła w przyzwoitej odległości
i głośno wykrzyknęła nazwisko przewodnika.

- Halo? Adam Copeland?

Nieznajomy nie śpieszył się z odpowiedzią. Czekała. Za chwilę ktoś wygramolił się z namiotu.

- Ja jestem Copeland - potwierdził, ale nie miał zamiaru podejść bliżej.

Sierra uśmiechnęła się grzecznie, zauważyła, że Copeland ma czarne włosy i brązową skórę. Była to typowa twarz Meksykanina. W południowej Arizonie nie było to niczym dziwnym, natomiast niezwykła była jego postać, wysoka, chuda, muskularna.

Sierra poczuła zadowolenie i ulgę. Przewodnik wydawał się naprawdę godny zaufania. A w dodatku wyglądał schludnie, nawet elegancko - była to bardzo miła odmiana po dzisiejszych spotkaniach
z innymi przewodnikami.

Buty miał zakurzone, to było nieuniknione, ale poza tym od drelichowych dżinsów do wypłowiałej koszuli był nieskazitelnie czysty. Sierra poczuła się głupio, gdy podszedł i podali sobie ręce, takie miała brudne dłonie.

- Pani Sierra Vaughn, prawda? Szuka pani przewodnika.

- Skąd pan wie? - spytała zdziwiona.

Zdziwiło ją także to, że w jego głosie nie było śladu akcentu hiszpańskiego czy indiańskiego ani też charakterystycznego na Południowym Zachodzie przeciągania sylab. Mówił czystym, wyraźnym angielskim, co wskazywało, że ukończył jakąś prywatną szkołę.

Adam zwolnił uścisk.

- Pocztą pantoflową. O tej porze roku nie jest nas tu wiele, utrzymujemy ze sobą kontakt. Słyszałem, że pani jest w trudnej sytuacji, więc się domyśliłem, że prędzej czy później się tu pani zjawi. Nie wie pani, że takie wycieczki podczas monsunu są niebezpieczne?

Sierra nie dała po sobie poznać, że ją to rozdrażniło.

- Przyjechałam w związku z moją pracą, proszę pana. Muszę się zmieścić w określonych terminach. Ale co pan ma na myśli mówiąc o monsunie? Myślałam, że monsun występuje tylko na Dalekim Wschodzie.

Adam zmarszczył czoło.

- W południowej Arizonie pogoda jest szczególna. Od czerwca do sierpnia bardzo dużo opadów. Wskutek braku roślinności nawet pustynia nie jest w stanie wchłonąć całej  wody.  Zdarzają się błyskawiczne powodzie, a wtedy góry stają się śmiertelnie niebezpieczne. Dlatego teraz nie wynajmę się jako przewodnik. Dla pani dobra.

Sierra zastanowiła się. Nie słyszała o monsunach, ale przecież nie będzie się bała odrobiny deszczu. Poza tym był to dopiero pierwszy tydzień czerwca.

- Jeżeli teraz wybiorę się w góry, to uniknę letnich upałów. - Sierra wiedziała, że temperatury w pełni lata mogą sięgać grubo powyżej 50 stopni. Nawet teraz pod wieczór było powyżej czterdziestu. - Powiedziano mi, że jest pan wspaniałym przewodnikiem. Pewna jestem, że nie będziemy mieli problemów.

- Przykro mi, ale nie mam ochoty się utopić. Pani chyba też nie. Jeżeli pani wróci pod koniec lata, bardzo chętnie panią poprowadzę. A teraz, jeśli pani pozwoli, chciałbym wrócić do obiadu.

Była to wyraźna odmowa, ale Sierra nie dała za wygraną.

- Niech pan mnie poprawi, jeżeli nie mam racji, ale odnoszę wrażenie, że pogoda nie jest jedyną przyczyną, z powodu której nie mogę znaleźć przewodnika. - Sierra spojrzała podejrzliwie na Adama. - Kiedy inni potrzebowali przewodników, mogli ich wynająć bez trudu. Zwracałam się chyba do wszystkich w okolicy. Nikt mnie nie chce zabrać.

- Pewnie mają jakieś powody. Już wytłumaczyłem pani, dlaczego nie mogę pomóc.

- Czy deszcze są jedyną przyczyną, dla której pan nie chce wziąć mnie w góry? - powtórzyła pytanie Sierra. - Podejrzewam, że istnieje inny powód...

Adam zmrużył oczy i przyjrzał się jej uważnie. Widocznie nie był przyzwyczajony, żeby go ktoś przypierał tak do muru. Mimo to grzecznie odpowiedział na jej pytanie.

- Kto się interesuje Zagubioną Kopalnią, zwykle miewa kłopoty. Od przeszło stu lat nikt nie znalazł złota, ale co roku przyjeżdżają zwariowani poszukiwacze skarbów, licząc na szczęście. Oczy Sierry błysnęły.

- Czy właśnie to usłyszał pan pocztą pantoflową? Że jestem zwariowaną poszukiwaczką skarbów? Pracuję nad książką, mój wydawca czeka na kompletny tekst pod koniec miesiąca. Z fotografiami.

- Pani tylko tak mówi. A skąd tak naprawdę wiadomo, że pani pracuje nad książką? A może to bajeczka? Żeby dostać przewodnika?

- Pracuję nad książką - upierała się Sierra. - Tony i ja...

- Tony?

- Tony Miller. - Odetchnęła głęboko i zaczęła wyjaśniać. - Jest moim współautorem. Piszemy książkę
o tych górach, szczególnie o czasach Jacoba Waltza. Skończyliśmy już pierwszy szkic, teraz musimy wprowadzić do tekstu trochę lokalnego kolorytu. Przyjechałam tu, żeby odnaleźć drogę do legendarnej Zagubionej Kopalni w pobliżu Igły Tkacza, żeby zrobić trochę notatek i zdjęć. Jestem historykiem. Moje zainteresowanie kopalnią jest czysto zawodowe.

- Nawet jeżeli pani jest naukowcem... - Adam był dalej sceptyczny.

- Jestem! I mogę to udowodnić. Ja...

- ...to i tak narobi pani kłopotu. Jeżeli ludzie słyszą, że ktoś pyta o Kopalnię, gorączka złota wybucha na nowo. Ludzie myślą, że ktoś znalazł jakiś nowy ślad, a my, przewodnicy, musimy sobie radzić
z wariatami, którzy walą do Igły Tkacza. Czy nikt pani tego nie mówił?

Milczała.

- Za żadne pieniądze nie dam się wynająć w porze monsunu.

- Niech pan się jednak zastanowi. Potrzebny mi jest pan tylko na tydzień. Tony i ja dobrze zapłacimy.

- Nie interesują mnie pieniądze.

Sierra nie dawała za wygraną. Ta wyprawa była jej życiową szansą. Potrzebowała przewodnika. Adam Copeland był ostatni na jej liście i odmawiał pomocy.

- Wynika z tego, że muszę jechać w góry sama. Czy może mi pan przynajmniej powiedzieć, gdzie dostanę dobre mapy?

- Nie pojedzie pani sama! - Jego spokój prysł.

- Pojadę. To dla mnie bardzo ważne. Dla mnie i dla Tony'ego.

Szczególnie dla mnie - dodała w myśli. Były to jednak powody osobiste, więc zaczęła mówić o innych.

- Wychowałam się w Colorado na ranczo moich rodziców. Przyzwyczaiłam się do samotnego poruszania w terenie. Umiem posługiwać się kompasem. Dam sobie świetnie radę. Jeżeli mi pani tylko powie, gdzie mogę kupić mapy i wynająć konia, to wyruszam w drogę.

Sierra czuła, że Adam mierzy ją uważnie wzrokiem, ale nie dała się zbić z tropu. Wiedziała, że jej wygląd potwierdza jej słowa. Nie była taka silna jak on, ale bardzo sprawna. Twarz miała ogorzałą, ponieważ całe życie spędziła na powietrzu. Kurze łapki w kącikach oczu były efektem mrużenia ich przez wiele lat w palącym słońcu.

Adam odezwał się wreszcie.

- Gdyby pani tak znała teren, jak pani mówi, to zauważyłaby pani, że Arizona to nie Colorado. Może pani sobie świetnie dawać radę w znanym terenie, ale nie wytrzyma pani sama na pustyni nawet dwóch dni.

- Istnieją takie rzeczy jak manierki z wodą - powiedziała sarkastycznie. - A skoro nie mogę wynająć przewodnika, to nie mam wyboru.

Adam westchnął ciężko.

- To idiotyzm jechać w góry na własną rękę. Czy nie może pani wrócić, kiedy skończy się monsun?

- Nie mogę tak długo czekać! Powinien pan to zrozumieć. Pracujemy na zlecenie. Mój wydawca kazał mi przygotować zdjęcia i ostateczną wersję tekstu na pierwszego lipca, dlatego tu jestem.
W przeciwnym razie muszę zwrócić zaliczkę, którą szczerze mówiąc już wydałam. Poza tym nie chcę stracić dobrej opinii.

- Opinia nic nie pomoże, jeżeli straci pani życie -powiedział sucho.

- Cenię pańskie rady, ale i tak pojadę - odparła. - Nie ma sensu stać tu i się kłócić. Ściemnia się z każdą chwilą. Ostatni raz pytam, czy powie mi pan, gdzie dostanę jakieś mapy i konia? Nie tylko pan nie jadł obiadu.

- Uważam, że nie może pani jechać sama w góry. Sierra westchnęła głęboko. Boże, jaki uparty!

- Już pan to mówił. Widzę, że mnie pan nie poprowadzi. Wobec tego niech pan przyjmie do wiadomości, że jadę sama. Jeżeli nie udzieli mi pan informacji, to odjeżdżam. Nie chcę utknąć po ciemku na tych piaszczystych drogach.

- Może się pani coś stać - ostrzegł.

Sierra ze zdumienia aż przymknęła oczy. Czy usłyszała w jego głosie nutkę niepokoju? Jeżeli tak, to przykre, że nie może go wynająć. Przewodnik, który bardziej troszczy się o bezpieczeństwo klientów niż o ich pieniądze, jest na wagę złota.

- Muszę spróbować. Jeżeli pan zmieni zdanie, to proszę mi dać znać.

Adam przyjrzał jej się badawczo.

- Nie zmienię zdania. W porze monsunu nie będę nikogo prowadził w góry. I nikt inny też nie. Mam nadzieję, że pani tylko blefuje. Nie chciałbym szukać pani w górach, gdyby okazała się pani rzeczywiście tak głupia, żeby wybrać się tam sama. Jeszcze bardziej bym nie chciał, żeby pani się coś przytrafiło - złamanie nogi albo coś gorszego.

- Prosiłam pana o poprowadzenie mnie w góry, panie Copeland, a nie o akcję ratowniczą. Nie planuję niczego takiego, nie znoszę, żeby mnie ktoś obrażał. Jeszcze dziś chcę wziąć kąpiel, zjeść obiad i iść do łóżka. Dobranoc.

Adam od niechcenia strzepnął niewidzialny pyłek z koszuli.

- Niech pani mi jednak poda swoje plany wycieczkowe. Ktoś powinien wiedzieć, gdzie pani jest, jeżeli się pani zgubi albo jeżeli coś się stanie.

- Nie mam zamiaru - powiedziała opryskliwie. - Nigdy tego nie robię, od kiedy opuściłam rodzinny dom.

- Nie rozumiem?

Sierra była zła na siebie, że wdała się w rozmowę na osobisty temat z obcym człowiekiem.

- Na ranczo obowiązuje zasada, że trzeba komuś powiedzieć, dokąd się jedzie - wyjaśniła.

- Dobra zasada. A pani jej nie przestrzegała?

- Przeważnie tak, ale nienawidziłam być traktowana jak dziecko. To znaczy, nie byłam traktowana jak dziecko, jeśli chodzi o robotę. Pracowałam jak dorośli i chciałam, żeby mnie traktowano jak dorosłą, żebym nie musiała się nikomu opowiadać.

- Nie ma w tym nic złego, że się jest ostrożnym. Jestem pewien, że rodzicom pani szło tylko
o bezpieczeństwo - powiedział Adam.

- Bardziej niepokoili się o to, czy zrobiłam swoje - rzuciła gniewnie Sierra. Potem zawstydziła się swego wybuchu. - No, może nie całkiem tak było. Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat, wybrałam się na długą wyprawę konną...

- I co się stało?

- Pojechałam, nie mówiąc nic nikomu. Kiedy wróciłam, było już dawno po obiedzie. Wszyscy właśnie się zbierali, by wyruszyć na poszukiwanie. Ojciec miał twarz zupełnie białą, a mama płakała. Śmieszne. Przez myśl mi nie przeszło, że mogli się aż tak bardzo niepokoić. Zawsze myślałam, że bardziej chodzi im o to, co robię, niż gdzie jestem.

- To bardzo nieładny punkt widzenia - powiedział Adam, spojrzawszy na nią dziwnie. - Czy została pani ukarana?

Sierra potrząsnęła głową.

- Nie, za bardzo się cieszyli, że mnie widzą. Ich przerażenie było dla mnie największą karą. Nadal mi się to nie podobało, ale nie zrobiłam już tego po raz drugi.

- No więc niech mi pani powie, dokąd się pani wybiera.

Sierra musiała przyznać mu słuszność, no tak, miał rację.

- Chcę pojechać na południową stronę gór szlakiem Peralty, do Igły Tkacza, a potem na Czarny Szczyt.

Życzliwość i uprzejmość Adama zniknęły.

- Czarny Szczyt jest gdzie indziej niż domniemana kopalnia.

-. Wiem.

- To po co pani tam jedzie? O co tu chodzi? Sierra westchnęła z rozdrażnieniem.

- Chcę zrobić parę zdjęć dla siebie samej, jak tylko skończę ze śladami Jacoba Waltza - wyjaśniła. - Chciałabym posłać je do różnych czasopism. Mój wydawca nie interesuje się Czarnym Szczytem, ponieważ nie ma to nic wspólnego z położeniem Kopalni, ale jest to dobry materiał historyczny.

Nie była zadowolona. Wszystko, co powiedziała Adamowi, jak dotąd było prawdą. Zataiła jedynie informację, że chciała jednak znaleźć złoto.

Była opanowana przez gorączkę złota, a on się tego domyślał. Ruszyła w stronę samochodu, ale Adam szybko ją zatrzymał.

- Może zmieniłem zdanie...

Sierra zatrzymała się i obejrzała. Ostatnie pomarańczowe promienie słońca podkreślały opaleniznę Adama i odbijały się od błyszczącej czerni jego włosów. Światło było jednak zbyt blade, żeby można było coś odczytać z ciemnych oczu mężczyzny.

- Może? - nabrała znowu nadziei.

- Oczywiście nie podoba mi się pomysł, że pojedzie pani sama. Nie chcę mieć na sumieniu pani pogrzebu. Niech mi pani powie, że nie szuka skarbów, to się zgodzę.

Sierra zmieszała się. Jak się przyznać, że szuka złota? Jak mu to wyjaśnić? To niemożliwe.

Spojrzała na Adama. Był obcy, ale czuła, że ma do niego zaufanie, że to człowiek, na którym można się oprzeć. Powiedzieć mu o wielkim rozczarowaniu? O tym, jak kochała Tony'ego Millera i o tym, jak ją zdradził? Czy Adam zrozumie, że ta wyprawa jest jej ostatnią szansą, żeby zacząć wszystko od nowa? I że tak wiele zależy od tego, czy znajdzie Holendra?

Zawahała się. Była bliska powiedzenia prawdy. Ale nie mogła ryzykować. Zbyt wiele miała do stracenia.

- Mam do wykonania zamówienie. - Dzięki Bogu, że robi się ciemno, pomyślała. Nie zobaczy, jak kłamie.

- Hm. - Ciągle nie był przekonany i przez chwilę Sierra poczuła się nieswojo. Nie umiała kłamać. Pewna była, że ją przejrzał.

- Dam panu numer telefonu do Tony'ego, jeśli by pan chciał sprawdzić - dodała szybko.

- Bardzo proszę. I zapewniam panią, że z niego skorzystam. - Adam zmarszczył brwi i potrząsnął głową. - Dobrze. Wygrała pani. To wbrew rozsądkowi, ale... W każdym razie poprowadzę panią do Igły Tkacza. Jeżeli pogoda się utrzyma, to może nawet zabiorę panią na Czarny Szczyt.

- Powiedziałam panu, że nie boję się deszczu.

- Ale ja się boję - odpowiedział ponuro. - Szlak Peralty wiedzie przez kaniony. Igła Tkacza i Czarny Szczyt znajdują się we Wschodnim Kanionie, nie mam najmniejszej ochoty znaleźć się na dnie wąwozu podczas monsunu. Jednakże - zawahał się - jeżeli będę mógł, to panią tam zaprowadzę.

- Naprawdę? - Odetchnęła z ulgą. Pojechałaby sama, gdyby było trzeba, ale nie była to perspektywa zachęcająca.

- Tak, naprawdę. Chciałbym jednak, żeby pani zrozumiała jedną rzecz. Nie akceptuję tego, co pani robi. Uważam, że to wariactwo i ryzykanctwo. Ale zabiorę panią w góry.

- Dziękuję - powiedziała Sierra poważnie. A potem coś zmusiło ją do tego, by spytała: - Jeżeli jest pan temu przeciwny, to dlaczego?

Adam pomyślał przez chwilę.

- Może wziąłem odpowiedzialność za pani bezpieczeństwo. Wzruszył ramionami. - Może uznałem, że nie można pani tak zostawić.

- O! Cieszę się bardzo. Adam skinął głową.

- Przyjadę po panią jutro rano o ósmej. Samochód, którym pani przyjechała, nie nadaje się do jazdy po pustyni. Może go pani spokojnie zwrócić. Ma pani własny sprzęt?

- Mam plecak, menażkę, i ubranie, poza tym chcę wszystko pożyczyć. - Sierra ledwie mogła powstrzymać swoje podniecenie.

- Mogę przygotować dla pani sprzęt i konie na tydzień, żeby pani wykonała te swoje badania. Tylko badania, prawda?

- Tak. - Kłamstwo nie przyszło jej za drugim razem łatwiej. W rzeczywistości czuła się jeszcze gorzej, ponieważ on zgodził się jej pomóc.

- Dla pani dobra. Bo gdyby pani kłamała, gdyby się okazało, że pani też szuka skarbów - nie chcę mieć z panią nic wspólnego.

Raz jeszcze ucieszyła się, że było ciemno, nie było widać, że się zaczerwieniła. Mimo to odpowiedziała spokojnie:

- Niech pan się o nic nie martwi. Jestem w Saguaro Inn, pół godziny jazdy na zachód.

- Wiem, gdzie to jest.

- A więc do zobaczenia o ósmej. Dobranoc, panie Copeland. I bardzo dziękuję.

Poszła w stronę samochodu mając wrażenie, że on ją ciągle obserwuje. Czuła się wyraźnie nieswojo. A powinna być zachwycona, przecież wynajęła przewodnika, miała zacząć jutro pracę, a teraz wreszcie coś zje i dobrze się wyśpi.

Utkwił jej w pamięci głos Adama Copelanda, gdy mówił: „Bo gdyby pani kłamała..."

Poczuła, że robi się jej zimno, przekręciła kluczyk. Musi tak zrobić, żeby Adam nie dowiedział się, że jednak go okłamała.

Potem, już w hotelu, znów ogarnęło ją poczucie niepewności. A jeśli się dowie, że ona szuka złota? Zamyślona, zmywała z siebie całodzienny kurz. Przez lata pracy na ranczo rodziców, hodowców bydła, nabrała tężyzny fizycznej, czego kobiece kształty nie mogły w pełni ukryć. Jeśli ktoś się wychowa na ranczo pasąc i chwytając bydło, musi być bardzo silny. Nawet teraz, siedem lat po odejściu z domu, jej sylwetka i ruchy świadczyły, że praca fizyczna nie jest jej obca.

I serce. Już jako dziecko marzyła o ucieczce z domu, w którym mówiło się tylko o inwentarzu, nie
o ludziach. Ludzie byli dodatkiem do ranczo, byli opiekunami bydła. Ojciec, poważny, milczący mężczyzna, dmuchał i chuchał na bydło, był hodowcą całą gębą, podobnie jak pięciu starszych braci.

Matka Sierry urodziła się i wychowała na ranczo, ale chociaż miała nieco inny stosunek do życia, to jednak nie poparła córki, która za wszelką cenę chciała wyrwać się z tego kieratu.

Bracia robili sobie zabawę z jej „wysokich i górnolotnych tonów", a ojciec też nie potrafił zrozumieć,
o co jej chodzi. Już jako dziewczynka Sierra pojęła, że nikt jej nie będzie dostrzegał, jeżeli nie zacznie pracować tak ciężko, jak cała rodzina. Wtedy uznają, że niczym się od nich nie różni i że będzie na ranczo szczęśliwa. Było to położenie bez wyjścia.

Sierra rosła pragnąc tylko jednego - uciec.

Marzyła o dniu, gdy zostawi za sobą na zawsze wczesne wstawanie i późne chodzenie spać, nigdy nie kończącą się harówkę. Modliła się, by kochano ją za coś więcej niż za to, że umie dosiąść konia
i spętać byka. Brak uczuć bolał bardziej, niż dokuczała ciężka praca.

Gdy oświadczyła, że chce iść na studia i wyjechać z ranczo, oczekiwała oporu ze strony rodziców. Oni jednak chętnie płacili za jej naukę, była to rzecz, która ją jeszcze teraz zdumiewała. Nie dociekała przyczyn. Natychmiast zapakowała walizki i pobiegła do autobusu. Nie obejrzała się za siebie.

Wybrała studia historyczne, które ją zawsze interesowały. Przeszłość nie była tak zagmatwana jak teraźniejszość ani tak mroczna jak przyszłość.

Sierra wyszła z wanny i wycierała się, ciągle głęboko pogrążona w myślach. Wsunęła się w chłodną, bawełnianą, nocną koszulkę i przykryła prześcieradłem. Wyjazd z ranczo się opłacił. Zarabiała na skromne utrzymanie i wyrwała się z otoczenia, którego nienawidziła. Niestety, władowała się
w sytuację jeszcze przykrzejszą.

Zaczęło się to niewinnie; spotkała Tony'ego Millera, młodszego kolegę z wydziału. Sierra była pod wrażeniem żarliwości, z jaką studiował historię Południowego Zachodu. Początkowo uczyli się razem
i spotykali od czasu do czasu. Po dyplomie pozostali w kontakcie i w końcu zaczęli razem pracować. Wzajemne stosunki stały się poważniejsze, Tony wypełnił pustkę jej serca. Kiedy oświadczył się
w zeszłym roku, była najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Dopóki przedślubne badanie lekarskie nie zdruzgotało jej planów.

- Co... Co mi jest? - spytała lekarza zdławionym głosem.

- W języku lekarzy nazywa się to bezpłodnością, proszę pani.

- Bezpłodnością? Ależ Tony i ja chcemy mieć dzieci! Chcemy mieć dużo dzieci!

Doktor nie wiedział, że Sierra miała silnie rozwinięty instynkt macierzyński. Nianczyła kocięta lub szczeniaki, śpiewała nowo narodzonym źrebakom i cielętom. Rodzice próbowali ją od tego odwieść, cielęta na ranczo były hodowane na mięso, a inne zwierzęta stanowiły inwentarz roboczy.

- Sierra, to nie są maskotki - tłumaczył jej ojciec. - Psujesz je, zabawiając się w ten sposób. Jeżeli wyprawiasz kociakom uczty, to nie będą łowić myszy w sąsiekach. Jak pozwalasz psom spać w domu, to nie będą strzec bydła. To są zwierzęta, które pracują na ranczo.

Sierra jednak uważała je za swoje zabawki. Była dzieckiem uczuciowym, a rodzice nie mieli czasu na okazywanie córce serdeczności. Zwierzęta stanowiły rodzinę zastępczą.

A teraz ktoś jej mówi, że jest bezpłodna? To koszmar.

- Pan się na pewno myli, panie doktorze - powiedziała gorączkowo. - Nigdy nie miałam żadnych kłopotów.

- Dlatego zażądałem tych dodatkowych testów, proszę pani. Pozwoli pani, że przedstawię raz jeszcze

te wyniki.

Przedstawił. Gdy skończył. Sierra nie miała żadnej nadziei. Nigdy nie urodzi dziecka. Żadna operacja ani modlitwa nic na to nie pomoże.

Z ciężkim sercem wyznała prawdę Tony'emu. Przeraziła ją jego twarz. Zanim cokolwiek powiedział, zdała sobie sprawę, że ślubu nie będzie.

Tony chciał mieć swoje „własne dzieci", nie czyjeś „porzucone". Z jego punktu widzenia adopcja nie wchodziła w rachubę.

Było to rok temu. Sierra przeżyła jakoś zdradę Tony'ego. Była również w stanie przyjąć do wiadomości jego nową narzeczoną, którą wysłał na badanie płodności przed ogłoszeniem zaręczyn. Nie mogła jednak przyzwyczaić się do myśli, że nigdy nie będzie matką. Postanowiła, że zaadoptuje dziecko.

Podjęcie takiej decyzji przyniosło jej ulgę. Nie mogła jednak adoptować dziecka, dopóki nie miała stałej pracy. Agencja przysposobienia podejrzliwie potraktowała pracę wykonywaną bez stałego etatu i bez regularnych dochodów. Sierra ciągle pracowała z Tonym, koncepcję książki opracowali jeszcze przed zerwaniem. Mimo wszystko sprawa była zbyt poważna, żeby jej zaniechać. Jeżeli książka przyniesie sukces, korzyść będzie nie tylko finansowa.

Sierrę męczyła już praca dorywcza. Chciała z tym skończyć. Dowiedziała się, że pojawiła się perspektywa stałego zatrudnienia w redakcji „Historii Południowego Zachodu", poważnego czasopisma, do którego od czasu do czasu pisywała.

Specjalnością Sierry była właśnie historia Południowego Zachodu, regularnie więc składała do nich podania w sprawie stałej pracy. Parę miesięcy temu jej wytrwałość odniosła skutek, Zadzwonił właściciel pisma. Urodzony w Arizonie, interesował się bardzo Zagubionym Holendrem, słyszał też
o jej planach książkowych. Ofertę pracy uzależniał od tego, czy książka będzie dobra.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin