SOPHIE WESTON
Zwodnicza namiętność
Tytuł oryginalny: Deceptive passion
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 135)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z westchnieniem ulgi postawiła walizkę na ziemi. Szósta nad ranem! Mimo normalnego gwaru, lotnisko w Atenach wydało się Dianie miejscem ponurym. Wszyscy się z kimś witali, machali rękami; miała wrażenie, że jest tutaj jedynym nieproszonym gościem.
Dwa lata temu, pomyślała z gorzkim rozbawieniem, nawet nie mogłaby wyobrazić sobie podobnej sytuacji. Trzęsłaby się ze strachu, że nie zdoła wypożyczyć auta, nie mówiąc o samotnej jeździe. Była tu przecież po raz pierwszy, w obcym kraju. Ale to było dwa lata temu. Dzisiaj radziła sobie ze wszystkim.
Biuro wypożyczalni samochodów wyglądało na nieczynne, ale zastukała głośno w kontuar.
- Słucham? - Z zaplecza wynurzył się mężczyzna z wyrazem znudzenia na twarzy.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się najżyczliwiej, jak potrafiła. Życie na własną rękę nauczyło ją i tego: nie warto spieszyć się z atakiem, na wojnę zawsze przyjdzie pora. - Chodzi oczywiście o pożyczenie auta.
- Zaczynamy pracę o ósmej.
- Mówię o samochodzie - wyprostowała się i podniosła nieco głos - który miał być gotowy na szóstą. Przyleciałam z Hamburga, moje nazwisko Tabard.
- Przykro mi. - Urzędnik odwrócił się na pięcie, nie mrugnąwszy nawet okiem.
- Rezerwacji dokonał - powiedziała miękko - hrabia Galatas. - Obserwując Milesa, doszła kiedyś do wniosku, że niektórych łatwiej wyprowadzić z równowagi spokojem niż złością.
Mężczyzna stanął jak wryty. Zauważyła nie bez satysfakcji, że ściągnął łopatki, jakby ugodzony strzałą w sam środek pleców. Obrócił się wolno wokół własnej osi i spotkał z jej szerokim uśmiechem.
- Ach, tak... Oczywiście, biuro hrabiego zgłosiło taką rezerwację.
Zniknął na chwilę i wrócił z kluczykami oraz blokiem formularzy. Poprosił o podpis, paszport, prawo jazdy -sprawa była załatwiona. Diana wyjęła z torebki kartę kredytową, ale pokręcił przecząco głową.
- Polecono nam wystawić rachunek na konto hrabiego.
- Z trudem ukrywał zdumienie, jakby dopatrzył się w jej wyglądzie czegoś szczególnego.
Zapewne zdarzyło się po raz pierwszy, chichotała w duchu, że gość znakomitej rodziny Galatas przyleciał zwykłym rejsowym samolotem.
- Uprzejmie proszę, kluczyki do szarego citroena. Hrabianka zostawiła pani wiadomość w skrytce na rękawiczki.
Diana zesztywniała. Nie spodziewała się żadnych osobistych powitań. A już najmniej ze strony tej dziwaczki - siostry hrabiego. Susie Galatas była kobietą pełną temperamentu, nieobliczalną, ale kiedyś - z godną podziwu konsekwencją - unikała Diany jak ognia. Nic dziwnego, ponieważ nigdy nie przestała marzyć o Milesie Tabardzie.
Urzędnik udawał, że nie zauważył nagłej zmiany nastroju na twarzy klientki. Wręczył jej kluczyki, karteczkę z numerem rejestracyjnym oraz dokumenty.
- Życzę udanych wakacji, pani Tabard. - Na jego wargach rozkwitł promienny uśmiech. - Witamy w Grecji!
- Dziękuję! - Zmrużyła radośnie oczy.
Uległa magii jego słów, magii samej nazwy tego kraju. Gdyby nie doświadczenia ostatnich dwóch lat, nie wiedziałaby, że jest zdolna do zwykłej radości z byle powodu. Teraz, na przykład, wykończona po czterech dobach ciężkiej, brudnej pracy w ruinach osiemnastowiecznego zamku, z euforią myślała o tych krótkich wakacjach. Witamy w Grecji!
Nie marzyła, co prawda, o wizycie w zamku Galatas, ale sekretarka hrabiego postawiła sprawę jasno: przez wzgląd na starą znajomość, pan hrabia byłby wdzięczny, gdyby pani Tabard zechciała oszacować koszty niezbędnych renowacji w jego rodowej siedzibie. I przez wzgląd na tę samą starą znajomość ofiarował pani Tabard gościnę w zamku. Hrabia nie mógł wyrazić jaśniej swoich oczekiwań: stara znajomość powinna znaleźć odzwierciedlenie w wystawionym przez Dianę rachunku. A że hrabia oraz jego siostra żywili do niej urazę za małżeństwo z Milesem, ich ukochanym przyjacielem z dzieciństwa? Że nigdy tego nie ukrywali? Hrabia uznał, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i skinął głową na tragarza.
- No, no... - szepnął do kolegi - przy takiej sztuce to Susanna Galatas mogłaby uchodzić za pokojówkę.
Dziewczyna, która stała za ich plecami, skrzywiła się z niesmakiem.
- Chyba żartujesz! Hrabianka jest naprawdę piękna. I bardzo bogata. Widziałeś, jak się ubiera? Ładna mi pokojówka!
- No i co z tego! Nie mówię o ciuchach. Ta ma coś takiego w oczach, że człowiek z miejsca głupieje.
Gdyby Diana mogła go słyszeć... Zawsze oceniała swoją urodę jako pospolitą. Inna rzecz, że po odejściu Milesa dbała o wygląd jak nigdy przedtem. Nie szczędziła ani czasu, ani pieniędzy, byle tylko udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, że nie ma to jak wolność. We własnym lustrze widziała jednak codziennie tę samą zwyczajną twarz, a słowa Greka uznałaby za kpinę.
Wręczyła bagażowemu napiwek i wśliznęła się za kierownicę. Auto było nowe i nieskazitelnie czyste. Jakżeby inaczej, pomyślała z przekąsem. Przez ostatnie dwa lata często jeździła pożyczanymi samochodami, ciesząc się, ilekroć silnik zapalił od razu.
W skrytce na rękawiczki, zamiast wiadomości, znalazła wyrysowaną przez Susie trasę podróży. Męczyła się nadaremnie z rozszyfrowaniem jej treści, aż doszła do wniosku, że to godny jaśnie hrabianki sposób na niepożądanego gościa: a nuż się zgubi gdzieś w południowej Grecji... Diana, jak zwykle, nie mogła darować sobie złośliwości, kiedy myślała o Susie. Może dlatego, że przy swoim byłym mężu nie powiedziała o niej nigdy złego słowa?
Cisnęła w kąt „mapę" i ruszyła w drogę. Pewna, że jedzie w dobrym kierunku, zaczęła myśleć o Milesie, który przecież kojarzył jej się z Grecją. A Grecja z nim.
Nie zdążyli odwiedzić zamku razem. Planowali ten wypad w ostatnim roku małżeństwa, ale kiedy nadeszła jesień, kartka w kalendarzu nie miała komu przypomnieć, że „Chris i Susie: Grecja", bo Diana i Miles bawili na różnych kontynentach i porozumiewali się już tylko poprzez adwokatów.
Słońce wzeszło na dobre i zaczęło razić w oczy. Szukając jedną ręką okularów, Diana omal nie przegapiła zjazdu z autostrady. Zahamowała ostro i skręciła w boczną drogę. Pamiętała ją dobrze z wieczornych wędrówek palcem po mapie. Jeździło tamtędy więcej ciężarówek i wozów zaprzężonych w muły niż eleganckich samochodów.
Miles opowiadał jej kiedyś, że do zamku Galatas wiedzie stary historyczny trakt. Kręty i wąski, trzeba jechać ostrożnie i uzbroić się w cierpliwość. Nigdy zresztą, odkąd dostał prawo jazdy, nie zniechęcała go żadna trasa, nie bał się przygód czy niewygody. A jeżeli Miles sobie z czymś radził - ta zasada pozwoliła przetrwać Dianie najgorsze chwile - jej też musi się udać!
Z zaciśniętymi zębami, skupiona, jechała dalej, planując postój na stacji benzynowej. Wiedziała już, że w nie znanym kraju trzeba tankować do pełna, gdziekolwiek się da. Miles zawsze tak robił, ale wtedy nie zwracała na to uwagi. Nigdy nie pytała, dlaczego postępuje w ten czy inny sposób. Wykonywał swoje obowiązki sprawnie, w milczeniu, zawsze na czas. Lubił fachowość. Dopiero w ostatnim roku irytował się bez powodu, pod byle pretekstem, co z kolei Dianę doprowadzało do białej gorączki... I tak, w coraz gorętszej atmosferze, czekali na ostateczny wybuch.
Podjechawszy przed stację, z ulgą wyszła z samochodu, żeby wyprostować kości. Greckie słońce, parzące w plecy, wydało jej się czymś bliskim, fizycznie namacalnym przedmiotem. Trudno sobie nawet wyobrazić podobne uczucie w zamglonym Hamburgu czy Londynie. Wygrzebując z pamięci kilka greckich słów, wyjaśniła właścicielowi, o co chodzi, a gdy autem zajął się kilkunastoletni chłopiec w kombinezonie, usiadła w cieniu z filiżanką kawy.
Przechyliła się z krzesłem do tyłu, głowę oparła o ścianę i zamknęła oczy. Miles, oczywiście, mówił po grecku.
Oczywiście płynnie. Nic dziwnego, skoro po rozwodzie rodziców wychowywał go stary hrabia Galatas, dziadek Chrisa i Susie, a każde wakacje spędzał w zamku.
Diana zdjęła okulary. Chyba właśnie wtedy, w czasie letnich szaleństw, Miles poznał smak prawdziwego ryzyka. Cóż, może po takim dzieciństwie życie bez codziennej porcji dreszczy, bez niebezpieczeństw, wydaje się człowiekowi bezbarwne? Przypomniała sobie jedną z opowieści, jak to Miles z Chrisem prosto z zamkowego muru dali nurka do wody. Stary hrabia długo przepraszał rybaków, którzy ich wyciągnęli, a chłopcy za karę narąbali drewna.
- I to miało was zniechęcić do powtórzenia wyczynu? Prace ręczne? - zapytała wtedy chłodno Diana.
- Powtórzenia? - Miles, jakby nie wierzył własnym uszom. - Niby po co mielibyśmy to robić? Żeby wpaść w rutynę? Nie ma nic nudniejszego od przyzwyczajenia.
Również małżeństwo, rzecz jasna, stało się dla Milesa rutyną. Czymś mało zabawnym. Zwyczajnym.
Zbyt prędko... ale skłamałaby mówiąc, że się nie spodziewała. Od początku wisiał nad nimi jakiś niepokój. Miles - ze swoją błyskotliwością, nerwowym sposobem bycia, przeświadczeniem, że wciąż musi balansować na granicy bezpieczeństwa - wydawał się Dianie dziwnie obcy, nieprzystępny. Onieśmielał ją. Nawet tuż po ślubie, kiedy była zakochana po uszy, drżały jej kolana na jego widok, nigdy nie czuła się naprawdę swobodnie.
Usłyszała chrząknięcie. Właściciel stacji postawił na stole szklankę wody, miseczkę oliwek oraz kieliszek przejrzystego płynu. Ouzo. Znajomy anyżowy zapach. Poczuła wypieki na policzkach.
Pamięć nie dawała jej spokoju. Miles co wieczór nalewał sobie kieliszek ouzo. Na przywitanie nocy, mówił ze śmiechem. Nie przepadała za greckim trunkiem i zwykle odmawiała, ale potem, kiedy się całowali, wdychała jego aromatyczny ziołowy zapach. Z tysiącem ukrytych w nim tajemnic, o nie znanym kraju i nieprzeniknionej naturze swojego kochanka.
Muszę z tym skończyć, powiedziała sobie stanowczo. Piekielne ouzo... Czuła, że łzy ściskają jej gardło. Wypiła wodę, podziękowała właścicielowi i zapłaciła rachunek.
Nie miała zamiaru spędzić tych kilku darowanych dni, swojej pierwszej podróży do Grecji, z duchem Milesa! Prawie słyszała jego drwiący śmiech. O, nie. Żadnego łkania. Bardzo przeżywała tamto rozstanie, ale wyrzuciła go z pamięci raz na zawsze.
Prawie uspokojona, wróciła do samochodu. Przez ostatnie dwa lata ciężko nad sobą pracowała, żeby poznać luksus cudownego uczucia: spokojnej pewności siebie. W dniu, w którym została przedstawiona rodzinie Galatas, zapomniała, co to znaczy. Wszyscy przecież wiedzieli, że jedyną i wymarzoną partią dla Milesa jest piękna Susie, zakochana w nim do szaleństwa.
Tak przynajmniej mówiono. Susie oczywiście zaprzeczała, a Miles nawet po ślubie nie ukrywał, że ją uwielbia. Wyskakiwał z wanny, kiedy dzwoniła. Zapominał szalika, kiedy wzywała go na spotkanie. To były pierwsze oznaki, że ich małżeństwo szwankuje, że coś jest nie tak...
Więc dlaczego wybrał jednak mnie? Diana zagryzła wargi. Czy nigdy nie przestanie o tym myśleć?
W wieku trzydziestu sześciu lat Miles został najmłodszym profesorem uniwersytetu. Kochały się w nim wszystkie studentki, oprócz Diany. Może dlatego, że nie miała z nim żadnych zajęć? Kiedyś, przy jakiejś towarzyskiej okazji, zostali sobie przedstawieni, ale zachowała się jak chorobliwie nieśmiała uczennica. Do głowy jej nie przyszło, że profesor Tabard może ją zapamiętać!
Nie tylko zapamiętał, ale zaczął na nią polować. Wszyscy to zauważyli, oprócz Diany. Niczego jeszcze nie rozumiała, kiedy ni stąd, ni zowąd opiekun jej grupy, starszy pan, uraczył ją ojcowskim kazaniem na temat niebezpiecznych związków dojrzałych mężczyzn z niewinnymi dziewczętami. Wiedział, co mówi, pomyślała Diana. Była wtedy niewinna jak dziecko.
Czy przypadkiem nie jej naiwność tak go pociągała? Pewnie w głębi duszy śmiał się z dziecięcego zdumienia w jej oczach.
Nie próbowała nawet ukrywać swojego zdziwienia i zachwytu. Bezmiernego, cielęcego zachwytu, bo Miles był dla Diany olśnieniem. Bawiło go to, jasna sprawa, ale z drugiej strony on zawsze wyglądał na rozbawionego. Niezmiennie zadowolony, pewny siebie, namiętny w sposób, o którym nigdy przedtem nie śniła. Jeszcze dzisiaj czerwieni się na wspomnienie tamtych pierwszych miłosnych szaleństw. Równie namiętnie, niestety, wyrażał swoją wrogość. Później.
Na samo wspomnienie tamtych ostatnich tygodni oblewała się zimnym potem. Miles zachowywał się jak człowiek okrutnie zdradzony, ofiara perfidnego spisku. Jak gdyby to ona, podstępem, złapała go w sidła małżeństwa!
Minęło południe, kiedy dojechała do rozwidlenia dróg i bez wahania skręciła w lewo. Dzięki opowieściom Milesa znała trasę na pamięć. Nagle, ze szczytu kolejnego zbocza, na horyzoncie ukazało się morze. Atramentowoniebieskie, tylko w pobliżu skał mieniące się odcieniami złota i srebra.
Westchnęła oniemiała. Absolutny spokój. Dokładnie tak, jak obiecywała sekretarka hrabiego. Nic dziwnego, że Miles uwielbia to miejsce.
Zagryzła wargi. Znowu Miles! Nie ma żadnego Milesa! Nie zobaczy go nigdy więcej, bo nie chce. Ma przed sobą całe życie, ale dopóki nie uwolni się od cienia pana Tabarda... nic z tego. Przez ostatnie dwa lata harowała jak wół, uciekając od wspomnień, ale dojrzała wreszcie do własnego, nie urojonego życia, w którym znajdzie czas nie tylko na pracę.
Za kolejnym zakrętem droga zmieniła się w wyboistą koleinę. Diana przeklęła cicho, podskoczyła na pierwszym garbie i nagle, spojrzawszy przed siebie, oniemiała z zachwytu.
Na horyzoncie rysował się zamek w całej swojej okazałości: groźna wenecka forteca, tak czarna na tle błękitnego morza, że aż nieprawdziwa. Bajeczny, uśmiechnęła się do własnych myśli, z bajecznie stromym podjazdem. Dwa lata temu mdlała na sam widok takiej drogi. Teraz zacisnęła zęby, włączyła drugi bieg i dodała gazu. Samochód pruł w górę jak pocisk do wyznaczonego celu. Zatrzymała się pod rozłożystym drzewem na dziedzińcu.
Skrzyżowała ręce na kierownicy, oparła o nie głowę i czuła, że za chwilę się rozpłacze. Usłyszała lekkie kroki. Natychmiast się wyprostowała, przeczesała ręką włosy, ale to nie był nikt znajomy, tylko niska przysadzista kobieta z krzaczastymi brwiami i czarnymi siwiejącymi włosami.
- Pani Tabard? - Miała ciężki grecki akcent. - Ja - rozpłynęła się w szerokim uśmiechu - Maria.
Przez całą drogę nie zamykały jej się usta. Diana domyślała się, że może chodzić o posiłek, ale nie przełknęłaby teraz ani kęsa.
- Chcę tylko - zamknęła oczy i złożonymi dłońmi dotknęła policzka - odpocząć. - Widząc zdumienie na twarzy Marii, zaczęła chrapać. - Spać! Chcę tylko spać!
- Tak, tak - ucieszyła się Greczynka. - Hypno. - Rozkazującym gestem kazała iść za sobą.
W mrocznych korytarzach zamku Diana poczuła się nieswojo. Z niekłamaną ulgą usłyszała, że dotarły na miejsce.
- Łóżko. - Maria otworzyła drzwi wielkiej komnaty.
Weneckie lustra, olbrzymia wiktoriańska toaletka, stylowe krzesła. Całe wnętrze Diana przebiegła fachowym okiem, jednak dopiero łazienka zrobiła na niej wyjątkowe wrażenie. Nie mniejsza od sypialni, z olbrzymią wanną na środku, mosiężnym prysznicem, wieloma lustrami, stolikami i krzesłami, wydała jej się bardzo oryginalna, choć niemało takich domów już obejrzała.
- Kąpiel - powiedziała z dumą Maria.
- Widzę. Dziękuję bardzo.
Ale Greczynka odkręciła jeszcze kran nad wanną, sprawdziła temperaturę, wlała do wody pachnącego olejku, pokazała, gdzie są ręczniki i w końcu zniknęła.
Diana wybuchnęła śmiechem. Maria miała rację: po tej bohaterskiej podróży powinna odbyć kwarantannę w wannie. Kąpiel zapowiadała się cudownie, a długo odkładany sen mógł jeszcze dziesięć minut poczekać.
Wskoczyła do wody z radosnym pluskiem, ale wygrzebała się z wanny ostatkiem sił. Z zamkniętymi oczami, ledwie przytomna, owinęła się w wielki ręcznik i poczłapała do sypialni.
W zaciemnionym pokoju panował chłód. Niecierpliwym ruchem, z półprzymkniętymi powiekami, odsunęła zasłonę łóżka i zamarła. Uciekł sen, zniknęło cudowne uczucie spokoju.
Pod kocem spał mężczyzna. Na boku, z nagim ramieniem na poduszce. Muskularny, lekko opalony, wyglądał jak maratończyk po biegu. Przekręcił się niespokojnie.
Nie musiała przyglądać się jego twarzy: znała na pamięć arogancki profil, śmieszne loczki nad uchem, z którymi nie radził sobie żaden fryzjer... Boże, po samych muskułach poznałaby tego faceta na końcu świata.
Uniósł powieki, ale tylko na chwilę, jakby wciąż spał.
Diana wstrzymała oddech. Bezszelestnie, malutkimi kroczkami wycofywała się do łazienki, nie odrywając wzroku od łóżka.
Zapomniała o lustrze. Kiedy kątem oka zauważyła w nim własne odbicie, mimowolnie zachłysnęła się powietrzem i głośno westchnęła. Wystarczyło. Miles otworzył oczy. Zawsze miał lekki sen, pomyślała z goryczą.
Obudził się natychmiast. Diana zdrętwiała, jakby wrosła w podłogę, za to on, wsparty na łokciach, z odsłoniętym do połowy torsem i leniwym uśmiechem na ustach, nie zdradzał cienia niepokoju. Zapanowała przeraźliwa cisza.
- Niespodziewany gość-powiedział zaspanym głosem.
Diana myślała już tylko o tym, żeby nie zemdleć. Najpierw przeniknął ją zimny dreszcz, potem fala gorącej krwi uderzyła jej do głowy. Wiedziała, że powinna się odwrócić i uciec, ale nic z tego. Jakaś piekielna siła zamieniła ją w drżącą osikę! Boże, żeby nie zauważył... Gdzież ta niezłomna wola, której gratulowała sobie jeszcze dziś rano?! Do diabła! Dwa zmarnowane lata... Czuła złość i mimowolnie narastające podniecenie.
Miles, już zupełnie odkryty, wyciągnął do niej rękę. O, nie! Cofnęła się przerażona. Nie s...
ADITALA