108. McAllister Anne - Przywolać wiatr.rtf

(281 KB) Pobierz
ANNE MCALLISTER

ANNE MCALLISTER

 

 

 

Przywołać wiatr

 

 

 

 

Call Up The Wind

 

 

 

 

 

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

O wszystkich ważnych zmianach w swym życiu Lacey Ferris zawsze dowiadywała się podsłuchując pod drzwiami.

Była przekonana, że i tym razem nie będzie inaczej.

Prawdę mówiąc, należało się tego spodziewać po aferze, jaka miała miejsce podczas wczorajszej kolacji. Odpowiadając na pytania stryja Warrena przyznała się do spędzenia weekendu w towarzystwie Danny’ego Araujo. Stryj Warren na pewno zwołał to spotkanie na szczycie w jej sprawie.

Uchyliła lekko drzwi Błękitnego Saloniku, żeby móc obserwować długi korytarz biegnący obok biblioteki, gdzie niczym chmury gradowe zaczynali się zbierać członkowie rodziny.

Stryj Warren przybył pierwszy. Wkrótce zjawili się stryj Wilbur i stryj Vincent. Tym samym wszyscy starsi członkowie Towarzystwa Opieki Nad Lacey Ferris byli już obecni.

Pozostawała jeszcze delegacja juniorów – kuzyni Fred, Stuart i Karl. Była pewna, że niebawem nadejdą.

Nie pomyliła się. Wkrótce na korytarzu pojawił się poprzedzany przez swój brzuch kuzyn Fred i sapiąc jak lokomotywa minął Błękitny Salonik. Tuż za nim zjawili się Karl i Stuart.

Nie miała pojęcia, po co stryj Warren zaprosił ich wszystkich, chyba że chodziło mu o jednomyślne poparcie jego decyzji. Ani Stuart, ani Karl nie odezwali się słowem na żadnym ze zgromadzeń Ferrisów od czasu, gdy w 1982 roku Lacey posmarowała ich krzesła klejem.

Jej oczywiście nie zaprosili na to spotkanie. Nawet nie wiedzieli, że jest w domu. Nie mieszkała tutaj, zatrzymała jedynie pokój, który zajmowała w dzieciństwie. „Na znak, że jesteś tutaj zawsze mile widziana” – powiedział stryj Warren.

Wiedziała jednak, że zawsze, gdy była w pobliżu wstrzymywał oddech, najwyraźniej w obawie, że upuści którąś z jego cennych emalii lub stłucze zabytkową porcelanę. Z całą pewnością nie życzyłby sobie jej obecności dziś, gdy miał zdecydować, co z nią dalej robić.

Wszyscy byli już na miejscu. Następny ruch należał do niej. Lekko popchnęła drzwi, gdy z korytarza dobiegł ją odgłos jeszcze jakichś kroków, głośnych i stanowczych.

Odskoczyła gwałtownie. Wydawało jej się, że Gretham, służący stryja Warrena, zdążył już zaopatrzyć bibliotekę w portwajn, brandy i inne trunki, którymi mężczyźni z klanu Ferrisów zwykli się pokrzepiać, gdy przychodziło im debatować nad zachowaniem Lacey. Kroki zbliżały się coraz bardziej, równocześnie z biblioteki zaczął dochodzić przytłumiony pomruk głosu stryja Warrena.

– Do licha, pospiesz się – szepnęła Lacey. Cofnęła się zostawiając drzwi leciutko uchylone, żeby widzieć przechodzącego korytarzem Grethama.

Udało jej się go zobaczyć, tyle że to nie był Gretham.

Mężczyzna, który pojawił się w jej polu widzenia, był dużo wyższy od Grethama. Ten ostatni mógłby też pozazdrościć mu szerokich ramion, gęstych czarnych włosów oraz szytego na miarę, świetnie skrojonego garnituru.

Na pewno nie był to żaden ze służących.

Lacey, której stryj Warren przypominał morsa, stryj Stuart łasicę, a stryj Wilbur królika, mężczyzna ten skojarzył się z jaguarem. Bogatym jaguarem, sądząc po jego wyglądzie.

Skrzywiła się. To niepodobne do stryja Warrena, by wciągać obcych w sprawy rodziny. Może ten zlot nie ma jednak z nią nic wspólnego? Zbita z tropu otworzyła szerzej drzwi.

Niestety, drzwi do biblioteki już się zamknęły. Jaguar w ciemnym garniturze wszedł do środka.

Lacey przyłożyła ucho do dziurki od klucza.

– Mam dla pana propozycję – mówił stryj Warren jowialnym tonem. – Stuart mówi, że jest pan zainteresowany kupnem Bar F. Piękne małe ranczo. Należy do rodziny od bardzo dawna.

Jaguar milczał.

– Wolelibyśmy je zatrzymać. Rozumiem jednak, że wy, młodzi ludzie, macie swoje ambicje, jestem więc skłonny zastanowić się nad tym. Zna pan powiedzenie „przysługa za przysługę”? Myślę, że możemy dojść do porozumienia i znaleźć rozwiązanie korzystne dla obu stron. Co ty na to, chłopcze?

– Proszę mówić dalej. – Jego głos też przypominał niski pomruk wielkiego kota. Mężczyzna ten nie był typem kompana, który jest ze wszystkimi za pan brat. Nie należał też do tych, do których można się zwracać per „chłopcze”, mimo że tak właśnie zrobił stryj Warren. Lacey westchnęła. Chodziło o jakiś interes.

– ...moja bratanica, Lacey. Słyszał pan o niej? – mówił stryj Warren.

Lacey stanęła jak wryta. Co? Co on powiedział? Do licha! Czemu nie słuchała?

– Lacey Ferris? – W pomruk jaguara wkradła się nuta rozbawienia. – Tak. Słyszałem o niej. Kto by nie słyszał?

Lacey najeżyła się, ale zaraz wzięła się w garść. Spokojnie, powiedziała sobie. W końcu czego się spodziewała – że ten pan Nadziany potraktuje ją poważnie? Byłby pierwszy.

– Lacey to wspaniałe dziecko – mówił stryj fałszywie.

– Może trochę trudne i uparte. Ale ma dobre intencje.

– To dlatego wpuściła Basildonowi fokę do ogrodu podczas przyjęcia? – zapytał uprzejmie jaguar. – I dlatego siedziała przez tydzień na szczycie masztu w centrum New Haven?

Lacey prychnęła. Nie spodziewała się, że taki człowiek jak on będzie w stanie cokolwiek zrozumieć. Prawdopodobnie niewiele go obchodziło zabijanie dzikich zwierząt ani los bezdomnych, którzy na co dzień nie mieli nawet takiego schronienia, jakie zapewniała budka na szczycie masztu.

– Jest uparta – powtórzył stryj Warren. Stryj Vincent chrząknął.

– Ale ma dobre serce – wtrącił stryj Wilbur. – Tak bardzo troszczy się o innych, że nie ma czasu zatroszczyć się o siebie. My musimy robić to za nią.

– Dlatego tu pana zaprosiliśmy – kontynuował stryj Warren. – Gotowi jesteśmy odstąpić panu Bar F za śmiesznie niską sumę. – Wymienił kwotę, która nawet Lacey wydała się prezentem.

Zaległa cisza, a po chwili jaguar zapytał:

– O co tu chodzi?

– Proszę uważać to za wyraz naszego uznania dla talentu, z jakim prowadzi pan swe interesy, hołd dla pańskiego zdrowego rozsądku – odparł stryj Warren.

– I?

– I honorarium. – Za?

– Porwanie Lacey.

Jak śmieli? Kiedy była dzieckiem, odsyłali ją do jej pokoju; kiedy była nastolatką, tygodniami siedziała za karę w domu. Posunęli się nawet do wysłania jej do Szwajcarii, gdy zakochała się w synu kucharki, a potem, kiedy wyrzucono ją ze szkoły Św. Filomeny za wpuszczenie rybek do wody święconej, wywieźli ją do przypominającej wilgotny loch szkoły w Anglii.

Nigdy dotąd jednak nie próbowali jej porywać. Ona im jeszcze pokaże!

Jaguar też dostanie po łapach, bo oczywiście przyjął propozycję stryjów.

Nie od razu. To trzeba mu przyznać. Najpierw milczał przez całe wieki, wystarczająco długo, by stryj Warren zaczął mieć skrupuły.

– Nie mamy na myśli nic złego – powiedział szybko. – Bynajmniej. Nic w tym rodzaju, he he. Chodzi tylko o to, by zniknęła na kilka dni. Najwyżej na tydzień. Dla jej własnego dobra.

– Dlaczego?

– Ponieważ...

– Wplątała się w romans z kimś nieodpowiednim – wyjaśnił stryj Wilbur.

– Myśli, że mu na niej zależy – wtrącił stryj Vincent.

– A jemu chodzi tylko o jej pieniądze – dokończył stryj Warren.

Zdumiewające, jak bardzo się mylili. Nie tylko co do Danny’ego. A Gordon Leacock? Ich kochany, porządny Gordon! Byli w siódmym niebie, gdy oświadczył się o nią, a przecież to właśnie jemu chodziło wyłącznie o kontrolę nad jej majątkiem.

Mężczyźni potrafili być takimi głupcami!

– Mieliśmy nadzieję, że nauczy się czegoś od Nory – odezwał się stryj Wilbur. – Nora to dobra dziewczyna i ma głowę na karku.

Lacey zdusiła wybuch śmiechu. Gdyby tylko wiedzieli, co knuje porządna, święta Nora Chalmers! Zresztą wkrótce się i tak dowiedzą. Ciekawe, jakie wtedy będą mieli miny.

– Rzecz w tym, że ona nie rozumie, jaką zajmuje pozycję – mówił dalej stryj Warren. – Nie rozumie, co jest winna nazwisku Ferrisów, sobie samej. Nam.

– Dlaczego po prostu nie poprosicie, żeby przestała się z nim widywać? – zapytał jaguar.

– Nigdy by nie usłuchała. To by podziałało na nią jak czerwona płachta na byka.

– A po co dziecko wsadza sobie fasolę do nosa? – powiedział nagle stryj Wilbur. – Bo mu się tego zabrania.

– I taka właśnie jest Lacey Ferris – odezwał się z sardonicznym uśmiechem kandydat na porywacza.

– Wiedziałem, że pan to zrozumie – uśmiechnął się konspiracyjnie stryj Warren.

– Rozumiem i współczuję wam, ale naprawdę nie mam czasu na bzdury – stwierdził. – Jeżeli chcecie przedyskutować realne warunki sprzedaży Bar F, to chętnie podejmę temat, ale nie mam zamiaru brać sobie na kark jakiejś trzepniętej małolaty.

– Ona nie jest małolatą – powiedział Fred.

– Ma dwadzieścia dwa lata – dodał stryj Vincent. Lacey zwróciła uwagę, że żaden nie zaprzeczył, iż jest trzepnięta.

Mężczyzna zareagował obojętnym wzruszeniem ramion.

– Nie potrzebuję komplikacji. Potrzebny mi odpoczynek, zmiana tempa życia.

– Już Lacey o to zadba – parsknął Fred. Jaguar rzucił mu groźne spojrzenie. Fred zbladł i powiedział potulnie:

– Ja... tylko żartowałem.

Mężczyzna nie fatygował się, by odpowiedzieć. Odwrócił się do stryja Warrena.

– Przykro mi, ale nie mogę pomóc. Nadal jednak interesuje mnie Bar F. Zadzwonię do pana po powrocie. – Ruszył w kierunku drzwi.

– Dokąd pan się wybiera?

– Na urlop – odpowiedział. – W jakieś zaciszne miejsce. Gdzieś, gdzie nie ma ludzi i można pozbierać myśli. Nie macie przypadkiem wśród rodzinnych dóbr jakiejś pustelni?

Wszystkim obecnym jakby nagle zaparło dech w piersiach.

– Mamy wyspę – powiedział stryj Vincent.

– Puffin Patch – dodał stryj Wilbur z nutą entuzjazmu w głosie. – Idealne miejsce.

– Niedaleko wybrzeża Maine – wyjaśnił stryj Warren.

– Jest niezbyt duża. Jakaś mila kwadratowa powierzchni. Nie ma tam żywego ducha. Znajduje się tam oczywiście nasza chata. I źródło.

– Właściwie już wybrałem miejsce – powiedział jaguar. – W Quebecu.

– Nasza wyspa jest znacznie bliżej. Koło Boothbay Harbor. Łatwy dojazd. Niezbyt daleko, jak na podróż łodzią, a jednocześnie wystarczająco daleko, by pana nikt nie niepokoił. Puffin Patch leży z dala od linii promowych. Musiałby pan wynająć łódź albo poprosić kogoś, żeby pana zawiózł.

– Mam własną łódź.

– W takim razie nie ma żadnego problemu – uśmiechnął się stryj Warren.

– Żadnego – zgodził się stryj Wilbur.

– Może pan tam zostać, jak długo pan zechce – wtrącił stryj Vincent.

Mężczyzna zawahał się. Potem zapytał:

– De chcielibyście za tydzień?

– Ani centa, chłopcze – odparł stryj Warren klepiąc go po ramieniu. – Tylko zabierz ze sobą Lacey.

– Chwileczkę, mówiłem, że planuję wypoczynek.

– I będzie go pan miał. Namówi pan Lacey, żeby pokazała drogę, a potem ją tam pan zostawi samą na tydzień. Tak, żebyśmy mieli czas wyjaśnić pewne sprawy temu facetowi, z którym się zadaje. Potem ją stamtąd zabierzemy, a wyspa będzie do pańskiej dyspozycji. Prawda, że to nic trudnego? Musi pan tylko przełożyć urlop o tydzień. A dodatkowo jeszcze dostanie pan Bar F po okazyjnej cenie. Co pan na to? – Stryj Warren uśmiechnął się promiennie.

– A może zapomnimy o pańskich kłopotach rodzinnych, a ja zapłacę więcej za ranczo? – Wymienił sumę znacznie przekraczającą propozycję stryja Warrena.

Ten jednak potrząsnął głową.

– Nic z tego.

Jaguar zmarszczył brwi i podał wyższą sumę. Stryj Warren potrząsnął głową. Zaległa cisza. Niewzruszony dotąd jaguar po raz pierwszy zaczął robić wrażenie zbitego z tropu.

– Chyba nie spodziewacie się poważnie, że porwę...

– Jeśli pan woli, możemy to nazwać zmianą położenia geograficznego.

Pan Nadziany wahał się chwilę, potem wzruszył ramionami i podał sumę, od której Lacey zaschło w gardle.

Grdyka stryja zaczęła gwałtownie się poruszać, oczy wyszły mu na wierzch. Zaraz jednak się opanował.

– Jest tylko jedna cena – powiedział. – Zabranie Lacey.

– To szaleństwo.

– Wszystko, co wiąże się z Lacey, to szaleństwo – powiedział Fred wesolutko. Stuart i Karl potwierdzili to skinięciem głowy.

Nawzajem, chłopcy, pomyślała Lacey.

– Będę musiał się zastanowić.

– Nie ma czasu. Trzeba to zrobić zaraz, zanim zdąży uciec z tym facetem. Spotyka się z nim codziennie w pracy.

– Ona pracuje? Stryj chrząknął.

– Pracuje dla CARE. To coś w rodzaju instytucji charytatywnej.

– Podobnej do Korpusu Pokoju. Tyle że jest prywatna i działa w kraju.

– Słyszał pan o niej?

– Tak.

Prawdopodobnie przekazywał na jej konto jakieś pieniądze i uważał, że tym samym wypełnił swój obowiązek wobec ludzi, którym się gorzej wiodło w życiu. Nie miał pojęcia o problemach dzieci, z którymi pracowała w ośrodku.

– Uważa, że w ten sposób spełnia dobre uczynki.

– Wtedy, gdy akurat nie zajmuje się wpuszczaniem fok ludziom do ogrodu. – Jaguar nagle się uśmiechnął i Lacey zaparło dech w piersiach. Po plecach przebiegł jej dreszcz niepokoju. – I spotykaniem się z nieodpowiednimi mężczyznami – zgodził się stryj Warren. – Mówiłem już, że ma dobre serce i łatwo pozwala się wykorzystywać. A ten człowiek chce ją wykorzystać.

– Skąd pan o tym wie?– Na miłość boską, przecież poznała go w slumsach.

– Może on ją kocha?

– Lacey? – Stryj Warren dosłownie wytrzeszczył oczy. Kuzyni prychnęli. Lacey zalała krew. To nie jej wina, że nie jest wiotką blond dziewicą z ich wyobrażeń!

Miała ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, kręcone rude włosy, a na dodatek furę piegów. Bez znaczenia był fakt, że potrafiła się czarująco uśmiechać i miała wspaniałe, błyszczące zielone oczy.

W całej historii rodu Ferrisów nigdy nie było takiej dziewczyny. Doprowadzała stryjów do rozpaczy. Uważali, że złapali Pana Boga za nogi, gdy Gordon podjął się ich od niej uwolnić. Byli wściekli, kiedy zerwała zaręczyny. Często byli na nią wściekli.

Lacey pocieszała się, że ich brat, a jej ojciec, kochał ją taką, jaką była. Gdyby chciał mieć córki przypominające porcelanowe aniołki, nie ożeniłby się z Sadie O’Reilly. Lacey wiedziała, że rodzice ją kochali, ale matka umarła zaledwie parę tygodni po jej urodzeniu, a ojciec, gdy miała siedem lat. Przez ostatnie piętnaście lat swego życia Lacey musiała obywać się bez miłości.

Przyjrzała się bliżej panu Nadzianemu, zastanawiając się, czy jest ktoś, kogo on kocha.

Nie wydawało się to prawdopodobne. Ludzie tacy jak on, jak jej stryjowie, myśleli tylko o jednym – o pieniądzach. Wszystko inne było na drugim miejscu.

– Zgoda – powiedział nagle jaguar. – Umowa stoi. Co? Lacey o mało nie wykrzyknęła tego na głos.

Stryj Warren zatarł ręce. Potem promiennie się uśmiechnął i klepnął jaguara po plecach.

– Bystry z pana chłopak. Wiedziałem, że się dogadamy. Zrobimy tak...

Lacey nie słyszała reszty, bo właśnie wtedy rozległy się kroki Grethama. Szybko umknęła na górę, zgrzytając zębami ze złości.

Nie miała pojęcia, jak oni to sobie wyobrażają, w jaki sposób jaguar zamierza zwabić ją na Puffin Patch. Wiedziała tylko, że pożałują tego – wszyscy łącznie z jaguarem.

No cóż. Nie na darmo Lacey była nieodrodną córką swego ojca. Robert Ferris nieraz rzucał wyzwanie rodzinnym konwenansom, a jego postępowanie przeszło do legendy. W przeszłości legenda ta nieraz się Lacey przysłużyła. Przyda się jej i teraz.

Już ona pokaże tym wścibskim mężczyznom, co to znaczy wtrącać się w jej sprawy! Rzuciła się na łóżko i zatarła ręce w taki sam sposób, jak to robił stryj Warren. Uśmiechnęła się też zupełnie tak jak on.

Postanowiła się odegrać.

Niedługo.

 

– No więc, kim jest ten najęty przez nich rewolwerowiec? – Nora objęła ramionami kolana i popatrzyła na Lacey z najwyższym zdumieniem.

Lacey nie przerwała szycia. Przygotowywała kostium do sztuki wystawianej przez dzieci z ośrodka.

– Nie mam pojęcia. Jest wysoki, ciemnowłosy i niebezpieczny – przynajmniej na takiego wygląda. Jestem pewna, że ma kupę pieniędzy, ale robi wrażenie faceta, który ciężko harował na każde dziesięć centów.

– Tak jak mój brat – odezwał się Danny, też zajęty szyciem.

– A tak, ten słynny Mitch – ziewnęła Nora. – Kiedy nas sobie przedstawisz?

– Nigdy – odpowiedział, nie podnosząc głowy. – Zakochałabyś się w nim.

Nora przysunęła się do Danny’ego, objęła go i pocałowała.

– Nigdy. Widzę tylko ciebie.

– Wszystkie tak mówią – powiedział z przekonaniem.

– Potem wystarczy, że spojrzą mu w oczy i już leżą plackiem u jego stóp.

Lacey i Nora Chalmers wyrosły razem. Chalmersowie żyli w Greenwich jeszcze dłużej niż Ferrisowie. Ich podjazd był dłuższy, drzewa wyższe, a dom bardziej georgiański. Nora była też, zdaniem stryjów, o wiele bardziej udanym egzemplarzem przykładnej dziewczyny niż Lacey.

Gdyby znali prawdę!

Nora była przede wszystkim aktorką. Zdaniem Lacey grała od urodzenia. Dla rodziców była kochaną, posłuszną córeczką, dla nauczycieli czarującą ulubienicą. Dla chłopców, gdy nieco podrosły, była na zmianę typem kokietki, intelektualistki i podniecającej ulicznicy. Lacey przyglądała się temu wszystkiemu z ogromną fascynacją i nie bez zazdrości.

Sama nie potrafiła udawać, choćby od tego miało zależeć jej życie. Od czasów, gdy były w szkole podstawowej aż do teraz, kiedy zamieszkały razem, zawsze stawiano jej Norę za przykład.

Być może Lacey znienawidziłaby ją, ale Nora, która grała przed wszystkimi, nigdy nie robiła tego wobec Lacey. Była po prostu sobą. Lacey mogła tylko podziwiać jej talent i przewrotność. Czasami jednak bardzo utrudniało to życie.

– Dlaczego nie możesz być taka jak Nora? – pytał nieraz stryj Warren. – Jej by nie przyszło do głowy, żeby siedzieć na maszcie.

– Dlaczego nie jesteś taka jak Nora? – narzekali kuzyni.

– Mężczyźni oblizują się na jej widok.

– Dlaczego nie możesz być taka jak Nora? – dodawał stryj Wilbur. – Ona przyprowadza do domu przyzwoitych mężczyzn.

Kiedy Nora przyprowadzi do domu Danny’ego, wszyscy doznają szoku....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin