Jan Brzechwa-Wyprawa po Multiflorę.pdf

(145 KB) Pobierz
38552878 UNPDF
Jan Brzechwa
TRYUMF PANA KLEKSA
WYPRAWA PO MULTIFLORĘ
Wyszedłem z domu bardzo wcześnie, gdy wszyscy jeszcze spali, i pobiegłem do
portu. Stał tam już gotowy do drogi okręt flagowy Pierwszego Admirała Floty
"Kwaternoster Pierwszy". Na maszcie powiewała trójbarwna bandera Alamakoty ze
złotym kogutem pośrodku.
Kapitan Tykwot pomimo wczesnej pory był już na stanowisku, zaglądał do
wszystkich kątów, pokrzykiwał na marynarzy, sprawdzał zaopatrzenie. Był to stary
wilk morski, który przemierzył w swoim życiu wszystkie morza i oceany. Miał siwą
czuprynę, siwe wąsy i siwą kozią bródkę, ale czerstwa czerwona twarz tryskała
zdrowiem. Spodziewacie się zapewne, że pykał fajeczkę? Nic podobnego. Kapitan
Tykwot, zgodnie ze zwyczajem panującym wśród wilków morskich w tej strefie
Oceanu Niespokojnego palił grube cygaro. A ponieważ cygar nie cierpiał, co chwila
spluwał z obrzydzeniem. Ale to już jego prywatna sprawa.
Omówiłem z nim pewne szczegóły dotyczące naszej podróży, wspomniałem
mimochodem, że udajemy się po matkę przyszłej królowej, ofiarowałem mu moje
dziełko pt. "Ambroży Kleks, uczony i wynalazca", żeby wiedział, z kim będzie miał
do czynienia, po czym ruszyłem w drogę powrotną.
Zapowiadał się dzień mniej upalny niż zazwyczaj, a nawet na niebie pojawiły się
chmurki, co w tym kraju należało do rzadkości.
"Zbiera się na burzę" - pomyślałem zbliżając się do pałacu Limpotrona.
Towarzystwo już wstało, pan Kleks przed składanym lustrem szczotkował brodę,
dziewczęta, jak to dziewczęta, coś między sobą szeptały, a Weronik robił pożegnalne
porządki i przekomarzał się z panem Lewkonikiem:
- Tak, panie Anemonie, człowiek nie zna dnia ani godziny. Życie składa się z samych
niespodzianek. Nie jest pan już hodowcą róż, tylko hodowcą córek na wydaniu.
Róża róży nierówna, co? Zapuści pan korzenie w Alamakocie, jak baobab. Zostanie
pan teściem króla i dziadkiem następcy tronu, będzie się pan mógł kąpać w
jajecznicy. Żyć - nie umierać!
- A panu zazdrościć - odciął się pan Lewkonik. - Zresztą mogę pana zaangażować
jako dozorcę pałacu królewskiego. Taki człowiek przyda się na dworze.
Weronik przerwał froterowanie podłogi, wziął się pod boki i oznajmił z godnością:
- Od pięćdziesięciu lat pracuję na jednym miejscu. Przyjechałem tu z panem
Niezgódką, gdyż odpowiedzialny dozorca powinien opiekować się lokatorami.
Znam swój obowiązek. I żeby mi pan nawet obiecał tron i koronę, ja mojego
stanowiska nie opuszczę! Cenniejsza mi jest miotła w domu niż berło w Alamakocie.
Mówi to panu Weronik Czyścioch, dyplomowany dozorca z dziada pradziada.
- Dosyć, dosyć, panowie! - zawołał pan Kleks. - Ród Lewkoników ma prawo piąć się
w górę, a ród Czyściochów może przestrzegać rodzinnych tradycji. Co człowiek, to
widzimisię. Tylko Bąble będą jednakowi. Panie Weroniku, Adasiu, ruszamy. Admirał
czeka.
Limpotron i pan Lewkonik odprowadził nas do portu. Na pokładzie "Kwaternostra
Pierwszego" przy trapie stał Alojzy. Miał na sobie wspaniały biały mundur,
przepasany wielką wstęgą Koguta z gwiazdą, na jego piersi widniały liczne ordery i
odznaczenia. Zasalutował przykładając dłoń do admiralskiego kapelusza, a kapitan
Tykwot zdał raport panu Kleksowi. Honorowa kompania marynarzy sprezentowała
broń.
W chwili kiedy nadleciał Tri-Tri i usiadł mi na ramieniu, okręt flagowy
majestatycznie odbił od brzegu. Limpotron machał chusteczką, czego nie mógł
uczynić pan Lewkonik, musiał bowiem wycierać łży obficie spływające mu po
twarzy. Wyruszaliśmy przecież po Multiflorę.
Oddalaliśmy się szybko od wybrzeży Alamakoty. Bandera furkotała na wietrze,
samosterujące motory pracowały niemal bezgłośnie.
Rozlokowaliśmy się wygodnie na leżakach, tylko Weronik zabrał się od razu do
pucowania i tak już wypolerowanych na najwyższy połysk poręczy przy burtach.
Stewardzi roznosili chłodzące napoje i owoce.
Kapitan Tykwot z mostku kapitańskiego wydawał rozkazy podwładnym oficerom.
- Słuchaj, Alojzy - rzekłem do Admirała, gdy nadeszła stosowna chwila. - Chciałbym
cię prosić o pewne wyjaśnienie...
Alojzy wstał z leżaka i oświadczył chłodno:
- Wypraszam sobie tego rodzaju poufałości. Mam swój tytuł i proszę, aby zwracano
się do mnie w odpowiedni sposób.
Pan Kleks grzmotnął dłonią o poręcz leżaka.
- Patrzcie państwo! Sprężyna prawidłowego myślenia działa! Zachowuje się jak
typowy człowiek. Wystarczyło, że wdział urzędowy mundur, a już mu się w głowie
przewróciło! Hola, Alojzy, hola! Nie z nami te sztuczki. Olej, którego ci nalałem do
głowy, to nie była woda sodowa! Adaś nie jest twoim podwładnym. To po pierwsze
mój uczeń, a po drugie twój szkolny kolega! Siadaj i słuchaj!
Strapiony Alojzy zasalutował i usiadł na brzeżku leżaka.
- Przepraszam... zagalopowałem się - rzekł potulnie.
Aby jednak zadokumentować powagę swego stanowiska, zawołał:
- Hej! Kapitanie! Cóż tam, do stu par kogutów! Dlaczego wleczemy się jak senny
ślimak? Czy tak was uczono prowadzić okręt flagowy Pierwszego Admirała Floty?
Może mam osobiście stanąć na mostku i podlać załogę ostrym sosem?
- Rozkaz, panie Admirale! - odkrzyknął kapitan. - Wachtowy! Pełne obroty! Ster dwa
rumby w prawo! Ruszać się, do stu par pieczonych kurcząt!
Po wydaniu tych rozkazów Alojzy rozparł się dumnie w leżaku, po czym zwrócił się
do mnie:
- Chciałeś o coś zapytać. Proszę, słucham, mów.
- Powiedz mi, Alojzy, szczerze i otwarcie - rzekłem przezwyciężając niepokój - jak
wyglądają twoje sprawy z Rezedą? Czy wciąż jeszcze uważasz ją za swoją
narzeczoną? Powiedz, to bardzo dla mnie ważne.
Pan Kleks nastroszył się, poprawił na nosie okulary i utkwił wzrok w Alojzym.
Alojzy uśmiechnął się filuternie. Przez chwilę bawił się orderami, strzepnął pyłek z
munduru, wreszcie powiedział od niechcenia:
- Co, Rezeda? Cha-cha-cha... Czy nie rozumiesz, że gdy zgubiłem sprężynę
prawidłowego myślenia, robiłem różne figle na złość panu Kleksowi? Rezeda? Nie,
mój drogi, Rezeda zupełnie mnie nie interesuje. Jestem przeznaczony do wyższych
celów. Alojzytron, ministron, Pierwszy Admirał Floty, Bąbel-prototyp. Oto moje
powołanie!
- Więc dlaczego ją porwałeś? - zapytał pan Kleks.
- O, pan, panie profesorze, powinien wiedzieć najlepiej, że przeszłość zmienia się, a
nieraz nawet ulega zapomnieniu i liczy się tylko to, co przed chwilą powiedziałem.
Na te słowa zerwałem się z leżaka, uściskałem Alojzego i zbiegłem na dół do kajut.
Po chwili wróciłem ciągnąc za rękę... Rezedę.
- Panowie! - zawołałem drżącym głosem. - Panie Weroniku, niech pan tu przyjdzie!
Posłuchajcie! Pokochaliśmy się z Rezedą jeszcze w drodze do Alamakoty, na
pokładzie "Płetwy Rekina". Opowiedziała mi o swoich niefortunnych zaręczynach z
Alojzym, który użył podstępu i dał jej pigułki kochalginy. Gdy oprzytomniała, było
już za późno. Nie wiedziała, jak się z tego wycofać. Postanowiłem więc uwolnić ją od
Alojzego. To ja wyniosłem ją spod szklanego klosza. Bulpo i Pulbo na moją prośbę
zaopiekowali się Rezedą i ukryli ją w bezpiecznym miejscu. Porozumiewałem się z
nią stale za pośrednictwem Tri-Tri, którego Rezeda odpowiednio wytresowała.
Dzisiaj rano wtajemniczyłem w nasze sprawy kapitana Tykwota i przyprowadziłem
ją na okręt. Teraz nic już nas nie rozłączy. Rezedo, powiedz, czy tak?
Rezeda stała oszołomiona. Potem wzięła mnie pod ramię i tuląc się do mnie,
potakiwała tylko głową. Wreszcie wyjąkała ledwie dosłyszalnym głosem:
- Tak... To wszystko prawda...
- Panie Adasiu - rzekł z wyrzutem Weronik. - Przede mną pan robił tajemnicę? Przed
swoim dozorcą? Nieładnie. Ale już niech tam... Zameldujemy pannę Rezedę. Za
przeproszeniem, będzie pani trzydziestą lokatorką w naszym domu. Ładna, okrągła
liczba.
Alojzy z galanterią podsunął Rezedzie leżak.
- Widzieliśmy się z panią ostatnio w Rezerwacie Zepsutych Zegarków - powiedział
mrużąc filuternie oko. - Zdaje się, że nawet stamtąd przeniosłem panią do
Królewskich Ogrodów? Proszę nie patrzeć na mnie z takim przerażeniem. Dawny
Alojzy Bąbel przestał istnieć. Od dziś zaczynamy nowe życie. Trzy siostry pani już
się zaręczyły. Teraz kolej na panią. Jeśli chodzi o mnie, jest pani zupełnie, ale to
zupełnie wolna!
Mówiąc to klasnął w ręce i kazał stewardowi przynieść butelkę laktusowego wina.
Pan Kleks przyglądał się tej scenie z uśmiechem, głaskał swą rozłożystą brodę i
wesoło pogwizdywał. Wreszcie rzekł:
- Zapewniłem pana Lewkonika, że jestem na tropie panny Rezedy. A ja nie mam
zwyczaju mówić na wiatr. Cały czas wiedziałem o niej wszystko, wiedziałem
również, że została sprowadzona na statek i ukryta w kajucie. Nie sądźcie, że jestem
jasnowidzem. Nie używałbym energii kleksycznej do spraw tak mało mających
wspólnego z nauką. Po prostu Tri-Tri wszystko mi wypaplał. Tresując go, Rezeda nie
przewidziała ptasiej gadatliwości. Winszuję ci Adasiu. Pochwalam twój wybór. I
cieszę się, że już czwarta siostra znalazła kandydata do swojej ręki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin