Rachel Lee - Zanim zasnę.pdf

(829 KB) Pobierz
Before I sleep
Prolog
John William Otis przyjął wiadomość z właściwym sobie spokojem. Siedział w celi śmierci
od prawie pięciu lat, a wszystkie apelacje okazały się daremne. Więc tak naprawdę to nie
był szok.
Pogrążył się w smutku na myśl o straconych szansach i długo myślał o tym, czego już
nigdy nie zrobi. Rozmyślał o ludziach, którzy umarli; jedynych, którzy go kiedykolwiek
kochali. I o tym, że wszyscy są przekonani, że to on ich zabił. Nie zrobił tego, ale wszyscy
tak myśleli, więc pogodził się z tym.
Sięgnął po Opowieść o dwóch miastach i przeczytał ulubiony fragment. Papier w tym
miejscu był przetarty niemal na wylot: "To, co robię, jest najlepsze ze wszystkiego, co
dotychczas zrobiłem; miejsce, do którego się udaję, jest najlepszym miejscem, jakie
poznałem".
O tym także długo rozmyślał, a potem sięgnął po Biblię w starej, zniszczonej oprawie i
przeczytał ulubiony werset: "Bowiem nie zazna człowiek większej radości, niż gdy odda
życie za przyjaciół swoich".
Na kolację podali mu pieczeń. Zjadł, choć teraz wydało się to bez sensu. Zabrali go na
krótki wieczorny spacer, pozwolili rozkoszować się dotykiem słońca na skórze,
obserwowali czujnie, w obawie, że teraz, gdy klamka zapadła, może zrobić coś głupiego.
Ale byli mili. Lubił swoich strażników, a oni jego. Czasami wydawało się, że wszyscy
należą do tajemniczego bractwa. Będzie mu brakowało ich przyjaźni.
Sięgnął po gruby zeszyt, na którym starannie wykaligrafował: Wiersze Johna Williama
Otisa. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Pomyślał o tym, jak skromną spuściznę
pozostawia. Pomyślał o wierszach, których już nigdy nie napisze.
Potem otworzył zeszyt na czystej stronie, wziął tępy drewniany ołówek, którego pozwalano
mu używać, i zaczął pisać:
DZI Ś SI Ę DOWIEDZIA Ł EM
Dzi ś si ę dowiedzia ł em, ż e umr ę ,
i zjad ł em kolacj ę .
dlaczego tylko tyle?
Smutek, gniew, pioruny.
pompa, rozpacz, przepych
Powinny towarzyszy ć niechcianej ś mierci.
Ale nie.
mo ż e list
Od brata, kt ó rego ju ż nigdy nie zobacz ę .
Albo bibliotekarz
Z tomikiem Keatsa.
Kt ó rego nigdy nie przeczytam,
Albo cz ł owiek z pralni
Z czyst ą , ż wie żą po ś ciel ą .
Kt ó r ą do rana splami ę potem.
Ale nie.
Tylko kr ó tka wizyta naczelnika.
Jeszcze trzy tygodnie, kolejna wizyta,
Kolacja,
Strzy ż enie,
Golenie,
Kr ó tki spacer
I ju ż mnie nie b ę dzie.
Ale nie.
Ka żą mi okaza ć skruch ę i ż al,
I ż a ł uj ę wszystkich, kt ó rzy cierpi ą .
nigdy jednak tego nie powiem,
Bowiem mi ł o ść to po ś wi ę cenie,
A musz ę dowie ść mojej mi ł o ś ci.
Ale nie.
Dzi ś si ę , dowiedzia ł em, ż e umr ę ,
i zjad ł em kolacj ę .
Piecze ń , kartofle, marchewka,
Chleb kukurydziany i lodowate zimne mleko.
Dotrzymywa ł y mi towarzystwa.
Towarzyszy ł y niechcianej ś mierci.
Ale nie.
Rozdział pierwszy
22 dni ...
- Nie rozumiesz - upierał się Sam z Clearwater.
Carissa Stover stłumiła westchnienie i odsunęła się trochę od mikrofonu. Na zewnątrz
panowała noc, na szklanej tafli okna dostrzegła błyszczące krople deszczu. Była już
zmęczona dyskusją podczas dzisiejszego programu.
- Nie - powtórzyła. - To ty nie rozumiesz. Nie można kupić uniewinnienia. W żaden sposób.
Słuchacz ani myślał ustąpić.
- Ale obrona za dziesięć milionów dolarów ...
- Obrona za dziesięć milionów dolarów daje szansę na równowagę sił - powiedziała
stanowczo. - Co z tego, że dla oskarżonego pracowało pięCiu prawników i sześciu
detektywów? Prokuratura miała do dyspozycji całą policję, laboratoria kryminalistyczne,
sztab prokuratorów i dużo więcej niż dziesięć milionów dolarów do wydania. W tym
wypadku wydatki stanu Floryda i obrony były jak dwa do jednego.
- Ale ...
- Nie - przerwała. - Jonas Bellows nie kupił werdyktu. Kupił równe szanse.
W cisnęła guzik, który rozłączył upartego słuchacza.
- Słuchajcie, ludzie - powiedziała do mikrofonu - wałkujemy ten temat, odkąd ogłoszono
werdykt. Pogadajmy o czymś innym, zanim pójdę do domu. Słuchacie Rozmów na
Wybrzeżu, 990 WCST, najbardziej rozgadanej stacji radiowej w Tampa Bay. Przy
mikrofonie Carey Justice, a nasz temat to, jak zawsze co wieczór, prawo. W jaki sposób
prawo wpływa na nasze życie? Kiedy zawodzi? Kiedy jest ,skuterzne? Czekamy, dzwońcie
do nas: 555-9900 to nasz numer w Hillsborough, 550-9900 w Pinellas i jeszcze linia
bezpłatna: 1-800-555-9900.
Wcisnęła kolejny, migający na zielono guzik, czytając jednocześnie wiadomość na
monitorze.
- Sarah z Largo, jesteś na antenie.
- Carey? - w słuchawce rozległ się nieśmiały kobiecy głos.
- Tak, tu Carey Justice. Sarah, jesteś na antenie.
- Czytałam dzisiaj, że ten dwunastolatek, który żywcem obdarł psa ze skóry, dostanie
nadzór kuratora. Dlaczego nie wsadzili go więzienia? - N o właśnie, dlaczego? Przecież
mogliby na jakieś pięć lat. Poniekąd zgadzam się z tobą, Sarah. Moim zdaniem ten
dzieciak ma zadatki na seryjnego mordercę.
- Tak, właśnie o to mi chodzi! Jak ktoś mógł zrobić coś takiego biednemu psiakowi ...
- Ale to nadal tylko dziecko, Sarah. Młodociany. Musimy wierzyć, że dzieci mogą się uczyć
na swoich błędach. Musimy dać im jeszcze jedną szansę i pozwolić dorosnąć. Czy twoje
dzieci nigdy nie popełniają błędów, Sarah?
- Cóż, pewnie że tak, ale nie takie, Carey!
- Zgadzam się, ten dzieciak to potwór. Ale nie jestem pewna, czy więzienie mogłoby go
zmienić. A ty?
- Może się przestraszy i jednak się zmieni.
- Jeśli jest tchórzem, to nadzór kuratora wystarczy. - Carey skończyła rozmowę z Sarah i
kontynuowała temat, który zmuszał słuchaczy do sięgnięcia po słuchawkę.
- Pomyślcie, ludzie. Więzienie łatwiej wytrzymać niż nadzór kuratora. Wydaje się wam, że
jest odwrotnie? To spróbujcie. Jak długo wytrzymacie, wiedząc, że nie wolno wam nawet
skoczyć do sklepu po piwo czy lody? Że możecie wyjść z domu tylko do pracy, a jeśli w
drodze powrotnej zahaczycie o supermarket, na progu będzie czekał kurator, który
za¬rzuci wam złamanie warunków i zaciągnie z powrotem na salę sądową? Mówię wam,
nadzór kuratora to równia pochyła, a stąd już tylko krok do więzienia. Mamy następnego
rozmówcę. Tak, słuchamy, jesteś na antenie.
Po kilku minutach zapowiedziała przerwę na reklamy i wiadomości, miała więc chwilę dla
siebie. Usiadła wygodniej i przyjrzała się swojemu odbiciu w zamglonej szybie.
Widziała, choć niewyraźnie, twarz ładnej, ciemnowłosej kobiety o orzechowych oczach, w
których malowało się rozczarowanie i bolesny brak złudzeń.
Wstała z fotela, zdjęła słuchawki, przeciągnęła się z rozkoszą i poszła do automatu z
napojami. Kofeina. Potrzebowała dużej dawki kofeiny, by przebrnąć przez kolejną godzinę
programu.
Wrzuciła drobne do automatu, wyjęła puszkę, opróżniła ją do połowy jednym haustem.
Podczas programu piła tylko wodę mineralną, teraz jednak musiała wzmocnić się cukrem i
kofeiną. Co prawda, oznaczało to, że po powrocie do domu nie zmruży oka, ale co tam.
Nie musi rano wstawać. Nie ma po co.
Podeszła do niej spikerka z programu informacyjnego. Dale Jennings była ładną
blondynką o głębokich błękitnych oczach. Całym jej życiem było radio, tak jak dawniej
całym życiem Carey było prawo.
_ Telefony się nam przegrzeją - rzuciła Dale. - Ale wszyscy chcą rozmawiać o Bellowsie.
Carissa pokręciła głową.
_ Pół miliona słuchaczy i każdy chce dorzucić swoje dwa grosze. Szkoda, że wszyscy
mówią to samo.
- Są przekonani, że jest winny.
- Trudno. Przysięgli orzekli inaczej.
_ Wiem. - Przez cały czas trzymała w dłoni kawałek papieru. Teraz nieśmiało podała go
Carissie. - Dopiero co przyszło. Może dzięki temu uda ci się zmienić temat.
- Dzięki. - Carissa sięgnęła po kartkę i szybko przebiegła ją wzrokiem.
Zamarła. Jej serce załomotało, a potem jakby przestało bić. Prokurator podpisał nakaz
egzekucji Johna Williama Otisa.
Ciepły miód.
Ilekroć Seamus Rourke słyszał przez radio niski, zmysłowy głos Carey Justice,
przychodziło mu do głowy właśnie to porównanie.
Słyszał jej głos co wieczór, chyba że akurat pracował. Tego wieczora wszedł do domu,
cisnął broń na stół, jedną ręką rozluźnił krawat pod szyją, drugą włączył radio.
_ Słuchacie 990 WCST, najbardziej rozgadanej stacji w okolicy Tampa Bay ...
Czasami słyszał jej głos nawet we śnie. Czasami mówiła do niego w ciemną, cichą noc.
Nawet teraz, po pięciu latach, pojawiała się w jego snach.
Słuchał radia jednym uchem, nie zwracając uwagi ani na jej słowa, ani na wypowiedzi'
słuchaczy, chłonął tylko jej delikatny, słodki głos. Wszedł do kuchni, wyjął z lodówki butelkę
wody. Kiedyś wziąłby piwo, ale od czasu wypadku nie pił alkoholu.
Wolał o tym nie myśleć, wiedział, jakie to niebezpieczne. W jego pamięci było wiele
zakazanych spraw, przed którymi ostrzegały, jak na dawnych mapach, napisy: Dalej już
tylko smoki. Zdarzało mu się do nich wracać, dziś jednak nie był do tego zdolny. Nie
chciał, by przeszłość popsuła teraźniejszość.
Właściwie to nie było czego psuć. To śmieszne: trzydziestoośmioletni detektyw, który żyje
tylko pracą i radiem. Nie zawsze tak było. Kiedyś miał nawet rodzinę.
Spojrzał na butelkę i doszedł do wniosku, że w jego pożałowania godnej egzystencji
brakuje jeszcze tylko butelki piwa albo szklaneczki whisky.
Carey zapowiedziała wiadomości i reklamy, ściszył więc radio. Nie chciał ich słuchać. Nie
chciał też wiedzieć, co się dzieje. Wystarczyło mu to, co każdego dnia widział na ulicy.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Seamus odwrócił się zdziwiony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
słyszał dźwięk dzwonka. Pewnie jakiś dzieciak z sąsiedztwa spróbuje sprzedać mu
parafialną gazetkę. Otworzył drzwi z najbardziej uprzejmym uśmiechem, na jaki było go
stać.
Spochmurniał, gdy zobaczył ojca. - Seamus - zaczął Danny Rourke.
- Tato - Seamus przesuwał wzrok z twarzy starego na podróżną torbę, którą trzymał dłoni.
- Co to jest?
Danny odpowiedz\ał smutnym spojrzeniem przekrwionych oczu.
- Urząd skarbowy zabrał moją łódź. Zabrali łódź i wszystko, co miałem, do ostatniego
centa. Nie mam dokąd pójść.
Właściwie Seamus powinien się bardziej zdziwić. - To wszystko przez alkohol, tato.
Danny westchnął ciężko.
- Wiem, wiem. Uwierz mi, gdybym miał gdzie pójść ...
- Oczywiście. Wejdź. Ale jeśli chcesz tu zostać, musisz zgłosić się do AA.
- Tak, tak. - Ojciec postawił torbę przy drzwiach.
Seamus zamknął za nim drzwi, przekręcił zamek. Danny śmierdział jak browar.
Prawdopodobnie wydał ostatnie grosze w pierwszym lepszym barze, kombinując, co
zrobić, by nie prosić syna o pomoc.
- Właśnie zabierałem się do kolacji - stwierdził Seamus, by przerwać ciszę, która trwała już
zbyt długo. W WCST w dalszyni ciągu nadawano wiadomości,. więc wyłączył radio, nie
chcąc usłyszeć już żadnych złych wieści: Cisza znów wypełniła cały pokój, aż nie miał
czym oddychać.
- Też coś przekąszę - odeZwał się w końcu Danny. - Pomogę ci.
- Dlaczego zajęli ci łódź?
Danny wzruszył -ramionami.
- Sam nie wiem. Może zapomniałem złożyć zeznanie? Wiem tylko, że kilka miesięcy temu
przysłali mi rachunek. W.idzisz, synu, nie zarabiam już tyle, co dawniej.
Pewnie że nie, pomyślał Seamus. Nic dziwnego, skoro dwa wieczorne piwka zamieniły się
w codzienne pijaństwo.
Danny pokręcił głową.
- Twierdzą, że jestem im winien prawie trzydzieści tysięcy dolarów, nie licząc karnych
odsetek. Nie było szans, żebym zdobył tyle pieniędzy, więc zajęli łódź.
- Przecież jest warta o wiele więcej.
- Dla nich to nie miało znaczenia.
- No dobrze, zanieś rzeczy do pokoju gościnnego i umyj się, a ja przygotuję kolację.
Wiesz, gdzie co jest.
Kiedyś jego ojciec był w tym domu mile widzianym gościem. Teraz już nie. Prędzej
zaprosiłby do siebie żebraka z ulicy, nie budziłby przy.., najmniej smutnych wspomnień.
Danny poczłapał w głąb korytarza. Wydawał się dziwnie mały w porównaniu z barczystym
olbrzymem, którego Seamus pamiętał z dzieciństwa. Powinien mu współczuć, nie mógł się
jednak na to zdobyć. Miał wrażenie, że scenariusz jego życia napisał chyba sam Edgar
Allan Poe.
Zerknął na radio, ale go nie włączył. Na dzisiaj dosyć ciepłego miodu. Boże drogi, odkąd
jest masochistą?
Ta myśl orzeźwiła go trochę. Wrócił do kuchni, wyjął mięso z lodówki.
Któregos dnia, obiecał sobie, zastanowi się, co zrobić, żeby przejrzeć na qczy.
Carissa wyszła na parking. Upał i wilgotne powietrze uderzyły jąjak obuchem. Było prawie
trzydzieści stopni, mżył deszczyk, było posępnie, jak rzadko na Florypzie.
Do pracy zawsze ubierała się w dżinsy i bluzy z długim rękawem, bo klimatyzacja w
pomieszczeniach studia zapewniała iście arktyczną temperaturę. Właściciele stacji liczyli
pewnie, że dzięki temu prowadzący będą bardziej. przytomni i czujni. A może przyczyny
były bardziej przyziemne? Może Bill Hayes; menedżer, lubił zimno? Jakby nie było, różnica
temperatur była zawsze dotkliwa.
Po minucie bluza przywarła jej do pleców, mokra nie tyle od deszczu, co od potu. Drażniła
skórę jak włosiennica i Carissa nie mogła się doczekać, kiedy dotrze do domu i wreszcie ją
zdejmie. Zazwyczaj, przewidując takie sytuacje, zakładała pod spód podkoszulkę z krótkim
ręka¬wem, jednak dzisiaj spieszyła się i zapomniała o niej.
Wsiadła do samochodu, jasnoczerwonego dżipa, uruchomiła silnik i włączyła klimatyzację
na pełny regulator. Deszcz bębnił monotonnie w płócienny dach. Radio, jak zawsze, było
nastawione na program jej stacji. Dzisiaj szybko je wyłączyła.
Program prowadził teraz Ted Sanders. Miał skrajnie prawicowe prze¬konania i dzisiaj nie
chciała słuchać jego żartów na temat kary śmierci ani stwierdzeń, że krzesło elektryczne to
najważniejszy środek zapobiegający wzrostowi przestępczości. Nie była całkiem
przeciwna karze śmierci, jednak uważała zabijanie prądem za równie humanitarne, jak,
powiedzmy, spalenie na stosie.
Podczas programu nie powiedziała ani słowa o Johnie Otisie. Gdy wracała do studia po
przerwie, miała zamiar to zrobić, ale słowa nie przechodziły jej przez gardło. Przez
ostatnią godzinę rozmawiała o procesach cywilnych.
Każdy rozmówca miał swoje zdanie na temat wymiaru sprawiedliwości i każdemu się
wydawało, że doskonale rozumie jego działanie. Wszyscy domagali się reformy, procesów
cywilnych, o ile oczywiście nie oznaczało to zagrożenia dla ich interesów czy ograniczenia
praw. Bogu dzięki, dyskusja nawet się rozkręciła.
Teraz jednak była sama, a John Otis równie dobrze mógłby siedzieć obok niej. Wolała nie
myśleć, jaką rolę odegrała w jego drodze do celi śmierci, lecz czuła, że nie zdoła tego
uniknąć.
Zamiast do domu pojechała do klubu, gdzie często przesiadywali jej znajomi. Może dzisiaj
w ogóle nie wróci do domu. Właściwie wszystko było lepsze niż pozostanie sam na sam z
własnymi myślami.
Nagle uświadomiła sobie, że będzie musiała wrócić do sprawy Otisa jeszcze raz, uporać
się z nią ostatecznie, nieważne - dziś czy za dwadzieścia lat. Chyba najlepiej będzie
błądzić ciemnymi uliczkami, pozwolić pamięci wrócić do przeszłości. Może w końcu
zmorzy ją sen. Może w końcu przestanie cierpieć.
Zawróciła, zamierzając objechać zatokę. Jazda przez most Howarda Franklanda w
kierunku Tampy i powrót bocznymi drogami zawsze ją uspokajały, zwłaszcza o tej porze i o
ile, oczywiście, na autostradzie nie ścigali się motocykliści. A może lepiej pojechać na
południe, przez Sunshine Skyway, i na kilka minut znaleźć się kilkadziesiąt metrów ponad
światem, na moście, który wyglądał, jakby wzbijał się w niebo na złotych żaglach.
Jednak dżip, jakby kierując się własną wolą, nie wiadomo kiedy zawiózł ją z powrotem do
klubu Roof i zatrzymał się na parkingu, zanim zdecydowała, którędy jechać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin