Dobry horoskop.docx

(150 KB) Pobierz

Dobry horoskop


 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jestem nadzwyczaj cierpliwym psem.

No dobrze, dobrze, różnie bywa, ale tamtego dnia zachowywałem się cierpliwie. Przynajmniej jak na foksteriera ostrowłosego.

Usiadłem przy drzwiach i tylko od czasu do czasu skomliłem, by przypomnieć mojej pani o zbliżającej się porze posiłku. Niestety, bez skutku, ponieważ Heather McGee głośnym szeptem opowiadała jej coś na ucho.

Głuchy odgłos w przedpokoju był doskonałym pretekstem. Zareagowałem błyskawicznie, bo osobnika o złych zamiarach najskuteczniej odstrasza ujadanie.

Isabelle, owszem, zwróciła na mnie uwagę, ale kazała mi zachowywać się grzecznie, a jej przyjaciółka zerwała się z miejsca i w pędzie omal mnie nie zadeptała.

Za drzwiami stał wystraszony chłopiec. Według mnie miał złe zamiary, więc chciałem rzucić się na niego, ale Isabelle mnie powstrzymała. Szarpnęła smycz, co zabolało tak mocno, że się cofnąłem. Zresztą urwis uciekł.

Moja pani dała mi burę, a że robi to często, ale bez większego przekonania, rzadko się przejmuję.

Nie wiadomo, skąd przed drzwiami znalazła się gazeta. Zaskoczony popatrzyłem w prawo, w lewo i zobaczyłem, że przed innymi drzwiami też leżą podobnie zwinięte papiery. Bardzo dziwne.

Drzwi pozostawały otwarte, co wzbudziło we mnie nadzieję na rychłe pożegnanie przyjaciółek. Pociągnąłem smycz. Niestety, Isabelle zignorowała moje wysiłki, stopą wsunęła gazetę do przedpokoju i zamknęła drzwi, a jej przyjaciółka kontynuowała przerwane zwierzenia.

Zaburczało mi w pustym żołądku. Po dwóch minutach wymownie prychnąłem, po dalszych trzech położyłem się i wlepiłem wzrok w gazetę. Intrygowała mnie niebieska gumowa banderola. Nadgryzłem ją lekko, ale to nie był dawny produkt z solidnej gumy; banderola pękła, a gazeta powoli się rozwinęła.

I wtedy nad długim rzędem liter ujrzałem trzy zdjęcia. Na jednym było apetyczne ciasto, na drugim chłopiec z piłką, a na trzecim uśmiechnięty Rick Manning.

Mój Rick!

Dlaczego w gazecie zamieszczono jego podobiznę?

Bardzo żałowałem, że nie umiem czytać.

Miałem nadzieję, że będzie jeszcze jedno zdjęcie, więc szturchnąłem gazetę łapą.

Proszę mnie zrozumieć. To, że Rick pojawił się przed moimi oczami właśnie w tym momencie, uznałem za niewątpliwe zrządzenie losu. Od kilku dni mi się śnił. Raz byliśmy na plaży; Rick rzucił mi patyk, ja pobiegłem w przeciwną stronę, więc on ruszył za mną, a wtedy ja znowu skręciłem i mu umknąłem. Uroczy psi sen o hasaniu nad wodą.

Cztery lata temu Rick porzucił Isabelle i mnie i przez ten czas musiałem zadowalać się marzeniami. Bardzo tęskniłem za Rickiem. Moja pani ma dużo znajomych mężczyzn, niektórzy są nawet mili, ale dwóch mnie nie lubi. Oczywiście nie przyznają się, ukrywają przed Isabelle niechęć do mnie, lecz ja to wyczuwam. Pies doskonale to potrafi.

Ostatnio często dumałem o tym, że Isabelle i Rickpowinni być razem. Sprzykrzyła mi się sytuacja ofiary zerwanego związku.

Gazeta była zrobiona z nietrwałego materiału i prędko zaczęła się rwać, co miało ten plus, że Isabelle podniosła z podłogi naddarte płachty.

Nie zauważyła fotografii, a przecież chodziło mi właśnie o to, żeby zobaczyła Ricka. Już od dawna nie wymieniała jego imienia. Całą siłą psiej woli starałem sieją zmusić, żeby spojrzała na gazetę, a Ricka, gdziekolwiek akurat przebywał, żeby o nas pomyślał.

Przyjaciółki wreszcie się pożegnały i ruszyliśmy w stronę windy, co oznaczało powrót do domu.

Szedłem szybko, ale to wcale nie znaczy, że przestałem zastanawiać się, co Rick takiego zrobił, że zamieszczono jego zdjęcie w gazecie.

A przede wszystkim głowiłem się, dlaczego nas porzucił.

Czekając na windę, zamyślona Isabelle raz i drugi głośno westchnęła. Pewnie jej ulżyło, że nareszcie ma za sobą przykre spotkanie.

Heather musiała poskarżyć się komuś na swój los. Jej mąż, John, odszedł od niej. Twierdził, że się dusi i potrzebuje więcej przestrzeni. Isabelle często zastanawiała się, co ów popularny zwrot tak naprawdę znaczy. O jaką przestrzeń chodzi i gdzie takowa się znajduje? Na ziemi czy we wszechświecie? Co człowiek robi, gdy już tam dotrze? Siedzi nieruchomo wpatrzony w swój pępek czy chodzi, ale ostrożnie, powoli, by nie naruszyć przestrzeni innego człowieka?

Trudna sytuacja Heather miała dwa poważne aspekty. Mniej istotnym był los jej firmy gastronomicznej oraz to, jak bez pomocy męża uda się zrealizować wszystkie zamówienia. Znacznie poważniejszy był fakt, że John nic nie wiedział o ciąży, a Heather miała wątpliwości, czy mu powiedzieć. Lecz jak odzyska męża, jeśli zatai prawdę? A jeżeli powie mu o dziecku i John wróci, skąd będzie miała pewność, że kierował się sercem?

Po kilku godzinach omawiania w kółko tego samego problemu Isabelle dostała silnego bólu głowy. Zdobyła się na parę słów pocieszenia i oględne wyrażenie swojej opinii. Poradziła Heather, by przede wszystkim zadzwoniła do męża i powiedziała mu o ciąży, a troskę o firmę odłożyła na później. Nic więcej nie mogła zrobić.

Wreszcie nadjechała winda, drzwi się rozsunęły i niecierpliwy pies pociągnął swą panią za sobą. Isabelle nacisnęła przycisk, po czym gniewnie spojrzała na Marniego.

- Zachowujesz się dziś okropnie. Co cię napadło? Najpierw szczekasz w cudzym mieszkaniu, jakby świat się walił, a potem drzesz cudzą gazetę.

Po wyjściu z windy terier szarpał smycz, wyładowując nadmiar sił witalnych. Węszył czarnym nosem i rozglądał się bystrymi oczami.

Isabelle od lat podziwiała niespożytą energię swego psa, ale jeszcze bardziej podobał się jej w nim absolutny brak skruchy. Karcenie go było bezcelowe.

Kątem oka dostrzegła, że ktoś chce otworzyć drzwi i wejść do oszklonego przedsionka

oddzielającego korytarz od ulicy. Mężczyzna stał odwrócony do domofonu.

Isabelle otworzyła drzwi, a wtedy Marnie dostał istnego szału. Radośnie ujadał, jak opętany biegał naokoło nieznajomego, owijając mu smycz wokół nóg.

Głośne szczekanie psa i pomruki zaskoczonego mężczyzny speszyły Izabelle. Bąknęła jakieś przeprosiny, próbowała uciszyć Marniego i nerwowo szarpała smycz. Gdy terier odrobinę się uspokoił, nieśmiało spojrzała na mężczyznę. Niemożliwe. Jej rozum chwilowo odmówił zaakceptowania tego, co zobaczyły oczy.

-Rick?

-       Isabelle? Nie wiedziałem, że tu mieszkasz!

-      Bo nie mieszkam. A ty?

-      Ja też nie. Idę do... znajomej. A ty?

-      Wracam od znajomej.

-      Rozumiem...

Marnie usiadł na czubku męskiego buta i wydawał dźwięki mające wyrażać radość ze spotkania. Rick schylił się, podrapał psa za uchem, zajrzał w okrągłe jak guziczki oczy i ciepłym głosem powiedział:

-       Jak się masz, urwisie? Dawno cię nie widziałem. - Zerknął na Isabelle. - To żywe srebro nic się nie zmieniło i nadal bez zahamowań wyraża swoje uczucia.

-      Dzisiaj zachowywał się podejrzanie... od rana był podniecony, jakby wyczuwał, że cię spotka.

Słowo „urwis" przywołało mnóstwo wspomnień, które były jednocześnie miłe i przykre. Rick wyplątał się ze smyczy.

-      Przepraszam - powiedziała Isabelle.

-      Nie ma za co.

Rick błysnął olśniewająco białymi zębami i jego uśmiech podziałał jak czary. Trudno było uwierzyć, że od ostatniego spotkania minęły z górą cztery lata.

Dawno temu, gdy Isabelle i Rick stanowili nierozłączną parę, Rick był długowłosym studentem ostatniego roku, nosił podniszczone dżinsy i swetry, chodził pochylony, by jego dwumetrowy wzrost mniej rzucał się w oczy. Isabelle dopiero zaczynała studia, była znacznie młodsza i niższa, ale ubierała się podobnie i też miała długie włosy. Wyglądali jak rodzeństwo.

Teraz Rick był przystojnym, zadbanym mężczyzną, miał porządnie ostrzyżone włosy, elegancki garnitur i drogi płaszcz narzucony na ramiona. Wyglądał jak przystało na człowieka pracującego w prestiżowym zespole adwokackim w Portlandzie.

-       Ślicznie wyglądasz - rzekł.

Obrzucił Isabelle spojrzeniem, które w dawnych czasach przyprawiało ją o przyjemny dreszcz. Teraz zawstydziła się. Heather zadzwoniła z błaganiem, by natychmiast przyjechała do Portlandu, więc ubrała się w pośpiechu i nawet się nie uczesała. Miała na sobie zwykłe spodnie, nieciekawą bluzkę, a włosy związała byle jak.

-      Dziękuję - szepnęła zażenowana.

-      Jak twoi rodzice? - zapytał uprzejmie Rick. - Ojciec już przeszedł na emeryturę? Mama

nadal co tydzień gra w golfa?

-      Tata jeszcze pracuje, a mama czasem gra nawet dwa razy dziennie.

-Ary?

-      Znalazłam pracę w Seaporcie.

Rick skinął głową, ale nie skomentował. Dlaczego? Czy wrócił wspomnieniami do miasta, w którym kiedyś razem spędzali wakacje, a teraz tylko ona tam mieszkała? A może ma wyrzuty sumienia, że jego ojciec czuje się opuszczony? Isabelle często spotykała pana Manninga, nadal utrzymywali przyjazne kontakty. Dla obojga nieobecność Ricka stanowiła niegojącą się ranę.

-      Podobno zajmujesz się maluchami.

-      Tak. Mam pod opieką dwadzieścioro dzieci w zerówce. Już je roznosi, bo do wakacji niedaleko... - Isabelle ugryzła się w język. Wielki prawnik na pewno nie miał ochoty słuchać historyjek o cudzych dzieciach.

-       A więc spełniło się twoje marzenie. Zawsze chciałaś uczyć i wychowywać. Jestem pełen podziwu.

Rick niestety zrezygnował ze swoich marzeń, porzucił ideały młodości i zainteresował się pieniędzmi, a goniąc za majątkiem, porzucił ukochaną. Przynajmniej ona tak tłumaczyła sobie jego postępowanie. Duma nie pozwalała jej okazać bólu z powodu rozstania.

Nieoczekiwanie Rick rzekł:

-      Wiesz, dobrze się składa, że cię spotkałem.

Isabelle wcale nie czuła się szczęśliwa z tego powodu. Przez cztery lata uparcie wymazywała z pamięci wspomnienia o Ricku i ostatnio podczas spotkań z jego ojcem nawet o niego nie pytała.

Bzdura, skarciła się w duchu. Tak naprawdę nigdy nie wymazała go z pamięci.

-     Naprawdę?!

Powiedziała to na głos, więc zaskoczony Rick zamilkł. Isabelle zrozumiała, że odezwała się ni w pięć, ni w dziewięć. Zawstydziła się. Najchętniej by uciekła.

-      Miałam dziś ciężki dzień - próbowała się usprawiedliwić. - Żegnam.

-      Zaczekaj. - Rick schwycił ją za rękę. - Chętnie posłucham o twojej pracy...

Nieznacznie wzruszyła ramionami.

-      Dzieci na pewno są ci obojętne. Oczy Ricka błysnęły gniewnie.

-       Tak sądzisz? Według ciebie całkiem już wsiąkłem w prawniczy światek, zająłem się zgarnianiem mamony i nic poza tym mnie nie interesuje...

Rozmowa przybierała nieprzyjemny obrót. Isabelle rozzłościła się i zamiast załagodzić sprawę, dolała oliwy do ognia:

-        Raczej jesteś zajęty wyszukiwaniem sposobów, żeby nie zamykano w więzieniu opryszków.

Rick miał ochotę odpłacić jej pięknym za nadobne, ale ugryzł się w język. Ostentacyjnie spojrzał na zegarek.

-     Na mnie już czas.

Isabelle wstydziła się swojego wybuchu, ale nie wiedziała, jak przeprosić, by nie zaognić sytuacji. Zresztą jakie to miało znaczenie. Ostatni raz widzieli się przed czterema laty i zapewne upłynie kilka następnych, nim znowu się spotkają. Jeśli w ogóle tak się zdarzy.

-      Ja też się śpieszę.

Przez chwilę patrzyli na siebie wrogo, po czym Rick zaskoczył ją pocałunkiem w policzek. Dotyk jego ust wywołał falę miłych wspomnień.

-      Cieszę się, że cię spotkałem - powiedział.

-      Ja też - skłamała.

Wcale się nie cieszyła. Jego widok sprawiał jej ból, robiło się jej słabo, dygotała ze wzruszenia. Niemal bezwiednie objęła go za szyję, po czym prędko puściła i cofnęła się do drzwi.

Rick przykucnął, by pogłaskać Marniego. Terier patrzył na niego z zachwytem, co jest rzadkością u psów tej rasy.

-       Sprawuj się dobrze - polecił Rick i szepnął coś do psiego ucha, co zostało przyjęte liźnięciem w policzek. Naiwne stworzenie cieszyło się, bo nie wiedziało, że wyszeptane słowa znaczą „żegnaj... na zawsze".

Rozpadało się na dobre. Wielkie krople głośno bębniły o przednią szybę, a wycieraczki nieprzyjemnie zgrzytały. Radio trzeszczało, więc Isabelle wyłączyła je i pogrążyła się we wspomnieniach.

Terier rzucał swej pani wymowne spojrzenia, jakby wiedział, jakim torem biegną jej myśli.

-       Kochałeś Ricka bardziej niż mnie - odezwała się Isabelle. - Wiedziałam o tym od początku.

Często przemawiała do swojego pupila i niekiedy miała wrażenie, że on wszystko rozumie. Teraz wróciła wspomnieniami do swoich dwudziestych drugich urodzin. Właśnie wtedy dostała w prezencie od Ricka małego, niepozornego psa o bujnym temperamencie, którym można byłoby obdzielić cały miot. Rick kupił teriera dwa tygodnie wcześniej i przez czternaście dni bardzo zżył się ze szczeniakiem, a i Marnie zapewne wolałby zostać u Ricka, którego ojciec, szkutnik, mieszkał blisko plaży. Wokół zakładu było sporo miejsca, gdzie psiak mógł biegać przez cały dzień.

-     Nie masz czego się wstydzić - dorzuciła Isabelle. - To nie twoja wina.

Pies odwrócił się i przykleił nos do szyby.

-      Pamiętaj tylko, kto cię broni przed panią Pughill. Terier udawał głuchego.

Isabelle wzruszyła ramionami. Przypomniała sobie, jak czuła się dawno temu, kiedy Rick patrzył na nią. Jak niecierpliwie czekała na telefon od niego, jakich doznawała uczuć, kiedy ją obejmował. Westchnęła. Kiedyś kochała go do szaleństwa, a teraz na chwilę zapomniała, jak okrutnie ją zranił.

Spojrzała na psa.

-      Ciebie Rick też porzucił, ale chyba mu wybaczyłeś - mruknęła.

Marnie wyprężył się i głucho zawył.

Rick jechał windą na siódme piętro i myślał o Isabelle. Wyglądała nawet młodziej niż przed czterema laty. Jej oczy wciąż przywodziły na myśl czekoladę, skóra brzoskwinię, a włosy jedwab. Chyba nadal nie zdawała sobie sprawy ze swej urody. Ubierała się skromnie, nie malowała się, nie chodziła do fryzjera. Jej uroda była całkowicie naturalna. Żadnych poprawek.

Nagle poczuł ogromną tęsknotę. Czy to dziwne? Przecież kiedyś Isabelle była dla niego wszystkim. Długo wierzył, że tak będzie zawsze.

Więc co stanęło na przeszkodzie?

Decyzja o studiach prawniczych. Tylko tyle.

Rick nie chciał mieszkać na wybrzeżu, nie chciał budować łodzi. Powielanie drogi życiowej ojca zupełnie mu nie odpowiadało. Każda inna kobieta byłaby zachwycona, że ukochany jest ambitny, pragnie zdobyć wyższe wykształcenie, daleko zajść. Ale nie Isabelle. Jej wystarczał mały Seaport. Tymczasem Rick pragnął mieszkać w dużym mieście, blisko teatrów i kin, a do tego potrzeba było stałych, wysokich dochodów. Im więcej wysuwał argumentów, tym bardziej Isabelle zamykała się w sobie.

Jej zdaniem to on odszedł, ale prawda wcale nie była taka prosta i oczywista. Raczej oboje odsunęli się od siebie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin