Ludlum Robert - Klątwa Prometeusza.pdf

(1726 KB) Pobierz
1017830615.039.png
ROBERT LUDLUM
KLĄTWA PROMETEUSZA
Przekład: Jan Kraśko
SPIS TREŚCI
1017830615.040.png 1017830615.041.png 1017830615.042.png 1017830615.001.png 1017830615.002.png 1017830615.003.png 1017830615.004.png 1017830615.005.png 1017830615.006.png 1017830615.007.png 1017830615.008.png 1017830615.009.png 1017830615.010.png 1017830615.011.png 1017830615.012.png 1017830615.013.png 1017830615.014.png 1017830615.015.png 1017830615.016.png
1017830615.017.png 1017830615.018.png 1017830615.019.png 1017830615.020.png 1017830615.021.png 1017830615.022.png 1017830615.023.png 1017830615.024.png 1017830615.025.png 1017830615.026.png 1017830615.027.png 1017830615.028.png 1017830615.029.png 1017830615.030.png 1017830615.031.png 1017830615.032.png 1017830615.033.png 1017830615.034.png 1017830615.035.png 1017830615.036.png
Prometeusz spłynął z nieba, żeby podarować ludziom ogień.
Błąd. Fatalny błąd.
1017830615.037.png
PROLOG
Kartagina, Tunezja
Godzina 3.22
Bezlitosny deszcz, zacinający z furią tym większą, że towarzyszył mu gwałtowny, dziko wyjący wiatr,
siekł białawe grzywacze, które z każdą chwilą potężniały, by wreszcie zwalić się z łoskotem na plażę
i wgnieść ją w kipiel czarnego malstromu. W płytkiej, wzburzonej wodzie tuż przy brzegu
podskakiwało na falach kilkunastu ludzi. Jak rozbitkowie z tonącego okrętu trzymali się kurczowo
wodoodpornych plecaków i parli w stronę plaży.
Gwałtowny sztorm zaskoczył ich, lecz i ucieszył - lepszej osłony nie mogliby sobie wymarzyć.
Na plaży dwukrotnie rozbłysło czerwone światełko latarki, dając im znak, że mogą bezpiecznie
lądować. Bezpiecznie? A co to znaczył Że teren jest czysty? Że nie ma tam żołnierzy tunezyjskiej
Garde Nationale? Sztorm był o wiele groźniejszy od nich.
Miotani i targani wzburzonymi falami dotarli wreszcie do brzegu i ty ralierą wyszli na plażę za
ruinami starożytnego punickiego portu. Zdjęli obcisłe wodoodporne kombinezony, odsłaniając czarne
ubrania i uczernione twarze. Otworzyli plecaki i wyjęli podręczny arsenał: pistolety maszynowe MP-
10 Hecklera & Kocha, rosyjskie kałasznikowy i snajperki. Ze wzburzonego morza wychodzili już
następni.
Akcja została precyzyjnie zaplanowana i przygotowana przez człowieka, który od kilku miesięcy
usilnie szkolił ich i bezlitośnie katował. Byli rodowitymi Tunezyjczykami, członkami Al-Nahda,
bojownikami o wolność, którzy przybyli wyzwolić kraj spod ucisku ciemięzców. Jednakże ich
przywódcy byli obcokrajowcami, świetnie wyszkolonymi terrorystami: oni również wierzyli w
Allacha i należeli do małej, elitarnej komórki najbardziej radykalnego odłamu Hezbollahu.
Jej dowódcą, jak i dowódcą pięćdziesięciu kilku Tunezyjczyków, którzy właśnie wylądowali na
plaży w Kartaginie, był mistrz nad mistrze, człowiek znany jako Abu.
Niekiedy, choć rzadko, używano jego pełnego nom de guetre: Abu Intiquab. Ojciec zemsty.
Nieuchwytny, tajemniczy i okrutny Abu szkolił bojowników z Al-Nahda w obozie pod Zuwarą w
Libii. Strategię działania wpajał im podczas ćwiczeń w pełnowymiarowej makiecie pałacu
prezydenckiego, ucząc ich jednocześnie taktyki gwałtowniejszej, dzikszej, bardziej zwodniczej i
barbarzyńskiej od wszystkiego, z czym się dotychczas zetknęli.
Przed trzydziestoma godzinami ludzie ci weszli na pokład rosyjskiego frachtowca, pięciotysięcznika
przewożącego tunezyjskie tekstylia i wyprodukowane w Libii towary między Trypolisem i Bizertą.
Stary, potężny okręt, teraz już mocno sfatygowany i pordzewiały, odbił od nabrzeża w Zuwarze,
1017830615.038.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin