Tarjei Vesaas - Ptaki.pdf

(601 KB) Pobierz
119244837 UNPDF
TARJEI VESAAS
PTAKI
(Przełożyła: Beata Hłasko)
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Mattis rozejrzał się, czy wieczorne niebo jest bezchmurne i czyste. Tak, było czyste.
Wobec tego, chcąc dobrze usposobić siostrę, powiedział:
- Jesteś jak błyskawica.
Wymawiając te słowa wzdrygnął się lekko, choć miał pełne poczucie bezpieczeństwa,
bo niebo było pogodne.
- Myślałem o twojej robocie - dodał.
Hege obojętnie skinęła głową i dalej robiła duży kaftan. Druty migały w jej palcach.
Wykonywała właśnie stylizowany kwiat o ośmiu promienistych płatkach, który wkrótce miał
ozdobić plecy jakiegoś mężczyzny.
- Tak, wiem o tym - odpowiedziała po chwili.
- Ale ja znam się na tym, Hege.
Środkowym palcem lekko opukiwał kolano, jak zawsze gdy rozmyślał. Do góry i na
dół, do góry i na dół. Hege od dawna przestała prosić, aby zerwał z tym irytującym
nawykiem.
Po chwili Mattis podjął rozmowę:
- Jesteś jak błyskawica, nie tylko kiedy robisz na drutach, ale we wszystkim, do czego
się bierzesz.
- Tak, tak - odparła.
Mattis zadowolony umilkł.
Słowo ,,błyskawica” kusiło go niezmiernie. Wymawiając je bowiem miał dziwne
uczucie jakby przeszywającego krótkiego spięcia w mózgu, i to go nęciło. Błyskawicy na
niebie bał się śmiertelnie, toteż nigdy nie używał tego słowa w upalne dni lub kiedy ciężkie
chmury zasnuwały niebo. Tego wieczoru mógł być spokojny. Wiosną dwa razy już szalała
burza z silnymi grzmotami. W najgroźniejszych chwilach Mattis zwykle chował się w
ustępie, bo ktoś mu kiedyś powiedział, że w tego rodzaju budynek nigdy jeszcze piorun nie
uderzył. Mattis nie wiedział, czy tak dzieje się na całym świecie, w każdym razie tutaj u nich
na szczęście zawsze tak bywało dotychczas.
- Jak błyskawica - mruczał zwrócony w stronę siostry. Hege miała już dosyć jego
pochwał, Mattis jednak nie dawał za wygraną: - Chciałem powiedzieć, że i w myśleniu także.
Hege pospiesznie podniosła wzrok, jakby lękała się tego niebezpiecznego tematu.
- Na dzisiaj już dosyć - powiedziała surowo.
- O co ci chodzi? - zapytał.
- O nic. Siedź cicho!
Hege hamowała słowa cisnące się jej na usta. Dotychczas nigdy nie mogła się
opanować, ilekroć jej pomylony brat używał słowa “myśleć”, zawsze odczuwała to niby
bolesne ukłucie.
Mattis coś zauważył, prawdopodobnie jednak łączył to z budzącą w nim wyrzuty
sumienia sprawą: nie pracował przecież jak wszyscy ludzie, toteż zaczął od nowa dobrze
znaną w tym domu śpiewkę:
- Jutro musisz znaleźć dla mnie jakąś pracę. Tak dłużej być nie może.
- Tak - odpowiedziała z roztargnieniem.
- Ja tak dłużej nie mogę. Nic nie zarabiani.
- Rzeczywiście sporo czasu minęło, odkąd przyniosłeś parę groszy - te słowa rzucone
dość ostrym tonem wyrwały się jej mimo woli.
Natychmiast ich pożałowała, ale za późno, Mattis nic znosił żadnych uwag na ten
temat, tylko on mógł go poruszać.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób - powiedział ze zmienionym wyrazem twarzy.
Hege zaczerwieniła się i spuściła głowę. Mattis natomiast ciągnął dalej:
- Mów do mnie jak do człowieka.
- No dobrze, już dobrze.
Hege siedziała z pochyloną głową. Co począć z tym pomyleńcem? Czasem nie mogła
się opanować i raniła go bolesnym słowem.
2
Brat i siostra siedzieli na progu ubogiej chaty, w której mieszkali sami, tylko we
dwoje. Wieczór był ciepły, czerwcowy, ściany ze starych drewnianych bali, nagrzane
słońcem, wydzielały silny, rozleniwiający zapach.
Zanim zaczęli mówić o błyskawicy i zarabianiu, długi czas minął, a oni nie zamienili
ani słowa. Ot, po prostu siedzieli obok siebie. Mattis z nieruchomą twarzą patrzył na korony
drzew. Siostra przywykła już do widoku brata siedzącego w ten sposób. Wiedziała, że inaczej
być nie może, w przeciwnym razie chętnie by poprosiła, ażeby i ten zwyczaj zmienił.
Mieszkali w całkowitym niemal odosobnieniu, jak okiem sięgnąć ani jednej zagrody,
dopiero za świerkowym lasem przebiegał główny trakt obok dużego osiedla. Po tej stronie
lśniło jezioro, przeciwległe jego brzegi majaczyły daleko, daleko. Woda sięgała podnóża
pagórka, na którym był zbudowany ich dom, tam w dole Mattis i Hege mieli własny pomost i
łódź. Tylko ogrodzony kawałek ziemi przy domu stanowił ich własność, poza tym nic więcej
nie posiadali.
“Ona wie, na co ja patrzę” - myślał Mattis.
Co za pokusa, żeby głośno powiedzieć: “Tu jest jeszcze coś, co nazywa się «Mattis i
Hege».” A ona nic o tym nie wie.
Mattis nie poruszał tego tematu.
Już za ogrodzeniem, ponad zielonym świerkowym lasem, sterczały nagie, zbielałe
korony dwóch usychających osik. Rosły tuż obok siebie, ludzie między sobą nazywali je
“Mattis-i-Hege”. Mattis dowiedział się o tym przypadkiem. “Mattis-i-Hege” - oba imiona
wymawiano jak jedno słowo. Wiele czasu upłynęło, zanim to doszło do uszu Mattisa.
Dwie wyschnięte osiki stały obok siebie pośród zielonego, bujnego lasu świerkowego.
Mattis burzył się przeciw temu, a mimo to musiał na nie ciągle patrzeć. Ilekroć siadali
na przyzbie jak teraz, postanawiał, że Hege nie śmie się o tym dowiedzieć. Gniewałaby się
strasznie, a drzewa i tak nadal będą nosiły ich imiona.
Jednocześnie zaś fakt, że drzewa te rosły tu wciąż jeszcze, Mattis uważał za pewnego
rodzaju cichy wyraz szacunku. Osiki były szpetne i bezużyteczne, a jednak właściciel nie
ściął ich, nie rzucił w ogień płonący u niego w domu na kominie. Zbyt wielkim
okrucieństwem byłoby uczynić to na oczach ludzi noszących te same imiona - równałoby się
niemal morderstwu. Oto czemu tego nie zrobił.
“Chciałbym kiedyś spotkać tego człowieka” - myślał Mattis. Lecz człowiek ten nie
zjawiał się tu nigdy.
A kim był ten, kto dla zabawy ochrzcił osiki ich imionami? Nie wiadomo. Można było
tylko snuć domysły siedząc wieczorami na przyzbie. W każdym razie na pewno mężczyzna.
Mattis nawet nie dopuszczał myśli, że mogła to uczynić kobieta, bo do kobiet był przyjaźnie
usposobiony. Gniewało go, że ktoś porównał Hege do usychającej osiki, przecież to do niej
zupełnie nie pasowało! Każdy mógł się o tym przekonać. Hege była mądra i bystra.
“Co znaczy ta tajemna udręka?”
“Wiesz dobrze” - odpowiada jakiś glos, a choć to stwierdzenie wydaje się bez sensu,
kryje prawdę.
..Należałoby odwrócić się od nich, zamiast na nie patrzeć - a przecież to jest pierwsza
rzecz, jaką robię co ranka, i ostatnia, zanim pójdę spać. Naprawdę wielka głupota.”
- Mattis?
Ocknął się z głębokiej zadumy.
- Na co patrzysz? - spytała Hege.
Doskonale znał to zapytanie. Nie powinien tak siedzieć, oczywiście nie powinien,
należy być takim jak wszyscy, a nie pomyleńcem, który robi z siebie widowisko,
gdziekolwiek się pokaże lub kiedy tylko spróbuje zabrać się do pracy.
Spojrzał na siostrę. Dziwny miał wzrok. Zawsze bezradny, nieśmiały jak wzrok ptaka.
- Na nic nie patrzę - odpowiedział.
- Czyżby?
- Dziwna jesteś, jeśli rozejrzę się dokoła, uważasz, że na coś patrzę, że czemuś się
przyglądam - a przecież wtedy musiałoby tutaj być inaczej. Coś musiałoby się tutaj dziać.
Hege skinęła głową. Udało jej się odwrócić uwagę brata, mogła zabrać się ponownie
do roboty. Nigdy nie siadywała na progu bezczynnie jak Mattis, ręce jej nawykły do pracy na
drutach - zresztą tak być musiało.
Mattis z szacunkiem patrzył na robotę siostry, bo tylko dzięki niej mieli co jeść. On
sam nic nie zarabiał. Nikt go nie chciał. Ludzie nazywali go: “Pomylony”, i wybuchali
śmiechem, kiedy ktoś zaczynał o nim mówić. On i praca nie pasowali do siebie. W wiosce,
gdzie robota wrzała, opowiadano sobie dowcipy o tym, jak wygląda pomoc Mattisa -
wszystko robił na opak.
“Dziobem o kamień” - przebiegło mu nagle przez myśl i ogarnął go lęk.
“Co to znaczy?”
Słowa oraz wywołany przez nie obraz równie prędko zjawiły się i umknęły, w ich
miejsce wyrosła przed nim naga ściana.
Zerknął z ukosa na siostrę. Niczego nie zauważyła. Siedziała obok niego drobna,
mała, ale nie dziewczęco młoda, skończyła już czterdzieści lat.
Gdyby jej o wszystkim opowiedział? “Dziobem o...” - nic by nie zrozumiała.
Hege siedziała tuż obok niego. Patrzył na jej gładko zaczesane kasztanowate włosy.
Nagle wśród ciemnych splotów ujrzał siwe pasma. Długie, srebrne nici.
“Czyżbym miał dzisiaj oczy jak jastrząb? - pomyślał ze zdziwieniem i radością. -
Nigdy tego przedtem nie zauważyłem.”
Bez namysłu zawołał:
- Hege, coś podobnego!
Podniosła wzrok znad roboty, ucieszona brzmieniem jego głosu, gotowa dzielić jego
radość.
- O co chodzi?
- Zaczynasz siwieć?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin