Adam Bahdaj - Stawiam na Tolka Banana.pdf
(
1062 KB
)
Pobierz
Adam Bahdaj - Stawiam na Tolka Banana
ft
y:
Ql
I___
A
DAM
B
AHDAJ
S
TAWIAM NA
T
OLKA
B
ANANA
Data wydania: 1987
Wydanie IV
SPIS TREŚCI
SPIS TREŚCI................................................................................................ 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY .............................................................................. 3
ROZDZIAŁ DRUGI ..................................................................................... 22
ROZDZIAŁ TRZECI .................................................................................... 36
ROZDZIAŁ CZWARTY............................................................................... 48
ROZDZIAŁ PIĄTY ...................................................................................... 68
ROZDZIAŁ SZÓSTY .................................................................................. 77
ROZDZIAŁ SIÓDMY.................................................................................. 102
ROZDZIAŁ ÓSMY ...................................................................................... 119
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ............................................................................ 142
ROZDZIAŁ PIERWSZY
— Luluniu, pani Tecia mówiła, że wczoraj znowu oglądałeś w telewizji jakiś
kryminalny film — powiedziała pani Seratowiczowa.
Siedzieli na werandzie. Było duszno. Wielkie chmury wyłaniały się spoza linii
dachów, zalewając czystą przestrzeń nieba.
—
Amerykański — odparł po chwili chłopiec. — Straszna bzdura. Pewien
facet zastrzelił barmana z baru „Savoya" w Miami...
—
Przecież prosiłam, żebyś nie oglądał tych filmów. Od ilu lat był dozwolo
ny?
—
Od szesnastu, ale koń by się uśmiał. Ten facet zastrzelił go tylko dlatego,
że barman nie podał mu w porę szklaneczki whisky. Zupełna lipa. Czy można za
to zastrzelić człowieka?
—
Nie można, ale ja prosiłam cię...
—
Wiem, mamo, tylko co miałem robić. Strasznie się nudziłem. I w ogóle film
był zupełnie do kitu. Ten facet kochał się w jakiejś Meksykance, która tańczyła
w tym lokalu. Nic nie robił, tylko kupował jej rozmaite brylanty i futra, a ona
jednak wolała jednego toreadora, który podczas corridy zakatrupił byka. Ja też
bym wolał, bo tamten ładowany facet był gangsterem i przemycał z Hongkongu
narkotyki.
Pani Seratowiczowa westchnęła boleśnie.
—
A ty na to patrzysz.
—
Gdybym wiedział, że to taka bzdura, to nawet nie otworzyłbym telewizora.
Świetny był tylko pościg za tym gangsterem przez pustynię w Nowym Meksyku.
On nawiewał helikopterem, ale wysiadł mu silnik i musiał nająć mulników. Po
dobno muły mogą iść przez pustynię cały tydzień bez jedzenia i bez wody. Tak
mówił Krzyś Sekociński, a on wszystko wie...
—
Właśnie — podjęła głosem znużonym pani Seratowiczowa. — Czy zamiast
oglądać ten niedorzeczny film, nie mogłeś zadzwonić do Krzysia i zaprosić go do
siebie?
—
Już wolę oglądać takie filmy.
3
—
Czego ty właściwie chcesz od Krzysia? Przecież to bardzo miły chłopiec.
—
Za bardzo. Mama nawet nie wie, jaki on miły. Ja przy nim słowa nie mogę
powiedzieć, bo on wszystko wie lepiej. On nawet wie, kiedy Napoleon przecho
dził koklusz i kto wynalazł maszynkę do wyrywania włosów z nosa. Genialny
chłopiec, daję słowo, czyta już angielskie książki, a na obiad mówi: lunch. Kichać
mi się chce, jak na niego patrzę. I w ogóle...
Pani Seratowiczowa uważniej spojrzała na chłopca.
—
Przesadzasz, mój drogi. Krzyś jest świetnie ułożony i bardzo bym chciała,
żebyś się z nim zaprzyjaźnił.
—
Dziękuję. Zdaje mi się przy nim, że jestem matołem.
—
On by cię podciągnął, zajął...
—
Dziękuję — uśmiechnął się cierpko. — Zanudziłby mnie na cacy.
—
Jak ty się wyrażasz?
—
Przecież tak się mówi.
—
To chyba jacyś chuligani używają takich zwrotów.
—
Nie chuligani, tylko morowi chłopcy.
—
I dziwię się bardzo... — zawahała się chwilę. Naraz ujęła dłoń chłopca
i spojrzała mu w oczy. — Powiedz mi, mój drogi, dlaczego ty nie masz kolegów?
Chłopiec żachnął się.
—
Mama by chciała, żebym miał kolegów, a jak kiedyś przyprowadziłem An-
tosia Fuflewicza, to przez dwa dni wietrzyła mama mieszkanie.
—
Bo, delikatnie mówiąc, Fuflewicz nie mył sobie nóg.
—
Nie mył nóg, ale za to morowy chłopiec. Żeby mama widziała, jak on gra
w gałę.
— W co?
—
No, w piłkę. Jest najlepszym napastnikiem i zawsze gra na prawym skrzy
dle.
—
A ty, na jakim grasz skrzydle?
Przez jasną twarz chłopca przeniknął cień rozpaczy.
—
Mnie nigdy jeszcze nie wstawili do składu.
—
Dlaczego?
Chłopiec wzruszył ramionami.
—
Eee... - westchnął — mówią, że jestem patałach.
—
Przecież nieźle grasz w tenisa.
—
Tenis u nich się nie liczy, u nich najważniejsza gała.
Pani Seratowiczowa chciała ogarnąć go ramieniem. Chłopiec odsunął się
gwałtownie.
—
Co ci się stało?
—
Nic. Mama i tak mnie nie zrozumie.
—
A któż cię zrozumie lepiej ode mnie?
Plik z chomika:
Lary1918
Inne pliki z tego folderu:
Edgar Rice Burroughs - Marsjański 02 - Pellucidar.pdf
(574 KB)
Barbara Bretton - Gdzieś w przeszłości.pdf
(996 KB)
Pierre Barbet - O czym marzą psyborgi.pdf
(621 KB)
J.G. Ballard - Zatopiony świat.pdf
(976 KB)
David Brin - Listonosz.pdf
(1605 KB)
Inne foldery tego chomika:
- !!! ►E-book !!!! KSIĄŻKI (123)
● A
● QVXY
● Sś
♥♥ NOWOŚCI - DLA STAŁYCH BYWALCÓW
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin