§ Krantz Judith - Klejnoty Tessy Kent.pdf

(1459 KB) Pobierz
Jewels of Tessa Kent
Judith Krantz
Klejnoty Tessy Kent
179628508.002.png
Dla Andrei Louise Van de Kamp, dyrektorki Sotheby's West Coast Operations,
pierwszej wiceprzewodniczącej Sotheby's World Wide, przewodniczącej i dyrektorki
Musie Center w hrabstwie Los Angeles.
Nawet gdyby Andrea nie zasugerowała mi napisania powieści, której akcja rozgrywa
się w wielkim domu aukcyjnym, i gdyby nie umożliwiła mi dokładniejszego
zapoznania się z działalnością Sotheby's, i tak zadedykowałabym tę książkę jej,
ponieważ jest najwspanialszą, najbardziej wartościową i niezawodną przyjaciółką
pod słońcem. Wiele osób lubi ją i podziwia.
Charakter wielkich miast można określić, znając mieszkających w nich wybitnych
ludzi, a nikt nie reprezentuje Los Angeles równie dobrze jak Andrea. Jej wspaniały i
szczery entuzjazm, cudownie zaraźliwy śmiech, nadzwyczajna hojność i ogromny
urok osobisty przeszły do legendy.
Tylko Andrea potrafi efektywnie pracować na dwóch ważnych stanowiskach
jednocześnie, nie rozpraszając się, nie tracąc poczucia humoru - i nie zapominając o
ostatecznym celu.
Podziękowania
Podczas pracy nad Klejnotami Tessy Kent byłam zmuszona korzystać z informacji
osób mających ogromny zasób wiedzy na temat domów aukcyjnych, medycyny i
Kościoła katolickiego. Jestem niezmiernie wdzięczna tym wszystkim
wspaniałomyślnym ludziom, którzy pozwalali mi na zadawanie pytań i udzielali na
nie niezwykle cennych odpowiedzi. Są to następujące osoby:
Diana Phillips, pierwsza wiceprzewodnicząca Sotheby's i dyrektor do spraw public
relations,
Mallory May, asystent wiceprzewodniczącego z północnoamerykańskiego biura
prasowego Sotheby's,
John D. Błock, wiceprzewodniczący północnoamerykańskiego oddziału Sotheby's i
dyrektor Międzynarodowego Związku Jubilerów Ameryki Północnej,
Tracy Sherman, wiceprzewodniczący wydziału biżuterii w Sotheby's na Beverly
Hills,
Carol Elkens, asystentka wiceprzewodniczącego wydziału biżuterii w Sotheby's na
Beverly Hills,
Elise B. Misiorowski, dyrektor Amerykańskiego Instytutu Kamieni Szlachetnych,
dr med. Melani P. Shaum,
dr med. Mark Hyman,
dr med. Norman Schulman,
siostra Karen M. Kennelly, dyrektor Mount St.Mary's College w Los Angeles,
Lynn Marie Blocker Krantz,
profesor Patricia Byrne z Trinity College w Connecticut,
David W. Moreno z Tiffany & Co. w Beverly Hills.
***
179628508.003.png
Prolog
Tessa Kent szybko wyszła z banku i pokonała całą szerokość nowojorskiego
trotuaru. Szofer przytrzymał otwarte drzwi limuzyny. Tessa wsiadła do samochodu.
Była zadowolona, że wybierając się kilka godzin temu do banku, zostawiła na
tylnym siedzeniu płaszcz. Wczesnym rankiem panowała niezdecydowana jesienna
pogoda, teraz jednak popołudniowe słońce schowało się za grubą warstwą chmur,
które zapowiadały, że jeszcze przed nastaniem zmroku spadnie deszcz. Była połowa
września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku.
- Dokąd jedziemy, proszę pani? - zapytał szofer, Ralph.
- Zaczekaj chwileczkę, Ralph. Chciałabym coś zobaczyć -odparła impulsywnie,
zaskakując nawet samą siebie, po czym włożyła płaszcz.
Przez całe spędzone w banku i ciągnące się bez końca popołudnie podtrzymywała ją
na duchu myśl o tym, że gdy tylko stąd wyjdzie, najszybciej jak to możliwe wróci do
swojego apartamentu w Carlyle, weźmie długą, wonną kąpiel, potem włoży
najstarszy, najbardziej miękki i znoszony peniuar, po raz pierwszy w tym roku każe
rozpalić w ogromnym kominku w sypialni i wyciągnie się na rozłożonych na
dywanie poduszkach. Marzyła o tym, by zapomnieć o ostatnich trzech dniach. Miała
zamiar zrobić to, sącząc drinka i wpatrując się w płomienie, aż całkiem ją oślepią, a
jej umysł uspokoi się i zapanuje w nim miła pustka.
Jednak wsiadając do limuzyny, Tessa nagle uświadomiła sobie, że jest jeszcze za
wcześnie na ten cudownie spokojny moment. Czegoś nadal jej brakowało -
potrzebowała jakiegoś zdecydowanego akcentu, który jednoznacznie potwierdzałby
zakończenie podjętych przez nią działań i trwającego trzy dni spisu należącej do niej
biżuterii, pominąwszy nieliczne klejnoty, które miała na sobie.
Tessa zdała sobie sprawę, że pragnie zobaczyć, jak jej kolekcja wynoszona jest na
ulicę, a potem błyskawicznie znika w trzech taksówkach i trzech zwyczajnych
samochodach. Wykonanie tego zadania przydzielono sześciu kurierom i dwunastu
uzbrojonym ochroniarzom, którzy mieli przenieść klejnoty warte dziesiątki milionów
dolarów, używając w tym celu specjalnie wybranych, nie rzucających się w oczy
zniszczonych aktówek i mocnych toreb na zakupy.
Jeżeli nie zobaczy finałowej sceny tego dramatu, wciąż będzie myślała, że jej
biżuteria spoczywa w skarbcu w ciemnych, poukładanych na sobie, aksamitnych
pudełkach, czekając na odpowiednią okazję, na przykład na premierę teatralną,
przyjęcie lub kolację w eleganckiej restauracji. Coś tkwiącego głęboko w kobiecej
psychice Tessy żądało, by przekonała się na własne oczy, że jej klejnoty nie należą
już do niej - że przepadły. Przepadły na dobre.
Od wyjścia za mąż, to znaczy od osiemnastu lat, Tessa Kent, najbardziej znana na
świecie gwiazda amerykańskiego kina, zawsze pojawiała się publicznie we
wspaniałej biżuterii. Nawet będąc w stroju bikini, nie rozstawała się ze sznurem
muszelek wysadzanych drogimi kamieniami. Niezależnie od pory roku, pory dnia i
charakteru chwili Tessa Kent zawsze potrafiła dobrać odpowiednie klejnoty. Stały
się częścią jej osobowości zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym, czymś w
179628508.004.png
rodzaju autografu, elementem tak samo charakterystycznym jak jej głos, kształt ust i
kolor oczu.
Nagle Tessa dostrzegła w drzwiach banku pierwszego kuriera, niosącego trzy torby
na zakupy. Po jego bokach szli pogrążeni w rozmowie uzbrojeni ochroniarze w
szarych mundurach. Obok limuzyny Tessy przejechała jedna z krążących od wielu
godzin po najbliższej okolicy taksówek. Zatrzymała się na chwilę, a gdy mężczyźni
znaleźli się w środku, ruszyła w dalszą drogę wzdłuż Madison Avenue.
Ani wczoraj, ani przedwczoraj Tessa nie obserwowała, w jaki sposób odbywa się
transfer. Potrzebę zobaczenia tego wszystkiego na własne oczy poczuła dopiero dziś,
gdy została spisana zawartość ostatniego pudełka. Na widok następnych kurierów i
ochroniarzy wychodzących z ruchliwego banku i wsiadających do podstawianych
stopniowo środków transportu Tessę zalała fala sprzecznych uczuć, których nie była
w stanie od siebie oddzielić: żalu, podniecenia, ulgi, oczekiwania, niedowierzania i
tęsknoty. W tej mieszaninie dominowała jednak nadzieja.
- Teraz możesz zawieźć mnie do hotelu, Ralph - oznajmiła Tessa, gdy zdała sobie
sprawę, że z banku wyszli ostatni kurierzy.
Na ulicach panował potworny ruch. Limuzyna zdołała pokonać zaledwie dwie
przecznice, gdy lunął rzęsisty deszcz.
- O, jak dobrze! - zawołała Tessa. - Zatrzymaj się, gdy tylko będziesz mógł, Ralph.
Szofer wiedział, że deszcz jest jej sprzymierzeńcem. Tessa, ukryta pod ogromnym
czarnym parasolem, mogła włóczyć się ulicami Nowego Jorku, mając pewność, iż
nikt jej nie rozpozna. Przy dobrej pogodzie to by się nie udało, gdyż okulary
przeciwsłoneczne i chustka na głowie w jakiś perwersyjny sposób jeszcze bardziej
przykuwały uwagę wszystkich zapalonych łowców autografów.
Tego dnia, po spędzeniu wielu godzin w klimatyzowanym skarbcu kilka pięter pod
ziemią, Tessa w mniejszym stopniu marzyła o kąpieli i drinku - bardziej zależało jej
na długim, uspokajającym spacerze z dala od ludzkich oczu.
Błogosławiąc paskudną pogodę, naciągnęła beret na oczy, a potem zrzuciła buty i
włożyła botki, które czekały w tylnej części limuzyny. Włożyła lekki płaszcz
przeciwdeszczowy, zapięła go od góry do dołu, aż po brodę, po czym wzięła leżący
pod płaszczem parasol.
- Wysiądę na rogu, Ralph. Wrócę do hotelu na piechotę. Gdy limuzyna się
zatrzymała, Tessa wyskoczyła, rozłożyła
parasol, przeszła energicznie na drugą stronę ulicy i ruszyła w kierunku Piątej Alei.
O każdej porze roku uwielbiała spacerować wzdłuż Central Parku, zwłaszcza o
zmierzchu, kiedy - tak jak teraz - zapalane stopniowo uliczne światła rozjaśniały
szare popołudnie.
Znalazłszy się na rogu Piątej Alei i ulicy Czterdziestej Siódmej, szybkim krokiem
ruszyła w kierunku północnym, głęboko nabierając powietrza w płuca. Niezmiernie
cieszyła ją świadomość, iż nikt nie zwraca na nią uwagi. Gęsty tłum składał się ze
zmokniętych ludzi, którzy wracali właśnie z zakupów, oraz wychodzących z biur
urzędników - wszystkich interesowało jedynie znalezienie jakiegoś środka
transportu, którym mogliby dotrzeć do domu.
179628508.005.png
Ciesząc się najczęściej nieosiągalną dla siebie swobodą, Tessa wędrowała Piątą
Aleją. Minęła katedrę Świętego Patryka i była już o trzy przecznice dalej, gdy nagle
przystanęła, po czym gwałtownie zawróciła. Miała trzydzieści osiem lat i od bardzo
dawna nie była w kościele. Nie chciała liczyć, ile czasu minęło od ostatniego razu,
ale dzisiaj... właśnie dzisiaj... coś przyciągało ją do wspaniałej, potężnej katedry. To
coś kazało jej pokonać schody, otworzyć drzwi i wejść do środka. Złożyła parasol.
Górę wzięło stare przyzwyczajenie - zanurzyła palce w wodzie święconej,
przeżegnała się i przyklękła, a dopiero potem usiadła w jednej z ostatnich ławek.
Postanowiła, że posiedzi tu kilka sekund, a potem wróci na zewnątrz, by korzystać z
cudownej swobody, jaka możliwa jest jedynie na ruchliwych, skąpanych deszczem
ulicach. Posiedzi i zagrzeje się w przesyconej śpiewnym pomrukiem ciszy, ciszy tak
niepowtarzalnej, tak charakterystycznej, że nawet z zawiązanymi oczyma od razu i
bez trudu można rozpoznać, że jest się w kościele.
Wbrew własnej woli Tessa osunęła się na kolana i pochyliła głowę. Modliła się,
chociaż dawno temu przestała wierzyć w sens modlitwy, modliła się tak żarliwie jak
wówczas, gdy była małą dziewczynką, nie używała jednak w tym celu żadnych słów
i robiła to jedynie po to, by się modlić.
Wróciła wcześniejsza nadzieja - była głębsza niż kiedykolwiek i opromieniła serce
Tessy. Jestem tu bezpieczna -pomyślała z rozmarzeniem, a powstrzymywane od
wielu, wielu dni łzy uspokajająco zaczęły spływać na jej dłonie.
Rozdział 1
Agnes Patrycja Riley Horvath, której córka, Teresa, w przyszłości miała zostać Tessą
Kent, o trzeciej nad ranem niespokojnie przewracała się z boku na bok. Jak zwykle w
takich przypadkach obudziły ją obsesyjne, pełne złości myśli dotyczące jej męża,
Sandora, i sposobu, w jaki zdominował wychowanie ich jedynego dziecka, które
teraz, w sierpniu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku, miało
dwanaście lat.
Rodzice Agnes byli przeciwni zawartemu przez nią w tysiąc dziewięćset
pięćdziesiątym czwartym roku małżeństwu z Sandorem Horvathem - i mieli rację.
Czuła się potwornie upokorzona tym faktem, zwłaszcza gdy, leżąc w nocy obok
Sandora, nie mogła zapanować nad swoimi myślami i dawała upust wściekłości.
Gdyby nie surowe zakazy Sandora - myślała Agnes ze złością - Teresa zostałaby
odpowiednio przygotowana do kariery, co do której nie było nawet najmniejszych
wątpliwości -kariery, którą Agnes uważała za pewnik równie niepodważalny jak ruch
obrotowy Ziemi.
Teresa to urodzona gwiazda - tak, gwiazda! - dzięki zachwycającej urodzie i
niewątpliwemu talentowi aktorskiemu, którym mogła się poszczycić już jako
maleńkie dziecko. Nie była to jedynie opinia dumnej matki, powtarzali ją wszyscy,
którzy kiedykolwiek zetknęli się z małą - tak przynajmniej wmawiała sobie Agnes, z
trudem tłumiąc gniew. Teresa powinna grać w filmach, lub przynajmniej
występować w reklamach - wówczas miałaby przed sobą wspaniałą przyszłość. Ale
nie, mąż Agnes, człowiek nie będący w stanie ani na krok odstąpić od swych
sztywnych, staroświeckich, europejskich zasad, jednoznacznie określających, co jest
179628508.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin