Dick Francis - Rozprawa.pdf

(784 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Przekład: Konrad Krajewski
Część pier wsza
LUTY
W czoraj pozbawiono mnie licencji.
Dla zawodowego dżokeja utrata licencji i wykluczenie z wyścigów w
Newmarket to jak usunięcie z rejestrów lekarskich albo jeszcze coś gorszego.
Z dala od gonitw, od torów wyścigowych. Bez prawa wstępu do stajni. To dla
mnie był prawdziwy problem. Żadnych środków do życia, a wkrótce być może
także brak mieszkania.
Ostatnia noc była koszmarem; chciałbym zapomnieć o tych
bezsennych godzinach pełnych przerażenia. Szok, oszołomienie i
przeświadczenie, że to nie powinno się zdarzyć, że to pomyłka - te uczucia
targały mną aż do północy. Właśnie przekonanie o pomyłce przynosiło pewną
ulgę i dawało nadzieję. Niestety, zaraz potem uświadomienie sobie tego, co
zaszło, odrzucało ją. Moje życie rozsypało się niczym stłuczona filiżanka, a ja
nie miałem spoiwa.
165831042.001.png 165831042.002.png
Rano, po wstaniu z łóżka, zaparzyłem kawę i wyjrzałem przez okno na
chłopaków stajennych kręcących się po podwórzu, dosiadających koni i
odjeżdżających ze stukotem podków do Downs. Wtedy po raz pierwszy
poczułem w pełni, że jestem wyrzucony poza nawias.
Fred nie wydzierał się pod oknem, jak to zwykle robił, i nie pytał:
„Masz zamiar zostać tu cały dzień?!”
Tym razem miałem taki zamiar.
Żaden z chłopaków nie spojrzał w górę: wszyscy gorliwie spuścili
wzrok. Zachowywali się też cicho. Patrzyłem, jak chełpliwy Bernie dosiada
wałacha, na którym ostatnio jeździłem. Było coś przepraszającego w
sposobie, w jaki umieszczał swój tłusty tyłek na siodle. On też patrzył w dół.
Domyślałem się, że jutro będą tacy sami jak zawsze. Jutro będą się
interesować i zadawać pytania. Nie sądziłem, że gardzą mną. Współczuli. I to
współczuli chyba za bardzo, dla własnego podniesienia się na duchu. Byli też
zakłopotani i instynktownie delikatni. Nie chcieli zbyt szybko spojrzeć w
twarz nieszczęściu.
Kiedy odjechali, powoli piłem kawę i zastanawiałem się, co dalej.
Przykre, paskudne poczucie pustki i straty. Gazety włożono do mojej
skrzynki jak zawsze. Zaciekawiło mnie, o czym myślał chłopak, wędząc, co
dostarcza. Nieważne. Każdy mógł przeczytać, co wypisali ci przeklęci
dziennikarze. Niech Bóg ma ich w swojej opiece.
„Sportowe Życie” dało wielki nagłówek i obszerny artykuł.
CRANFIELD I HUGHES ZDYSKWALIFIKOWANI.
Na górze strony znalazło się zdjęcie Cranfielda, a pod spodem - moje.
Obaj się uśmiechaliśmy. Zdjęcia zostały zrobione w dniu, kiedy zdobyłem
Złoty Puchar Hennesy. Jakiś zastępca redaktora pozwolił sobie na ironię -
pomyślałem z goryczą - i zamieścił najbardziej radosne zdjęcie, jakie mógł
znaleźć w archiwach. Zwarty tekst pod i nad moją szczęśliwą twarzą był
bardzo przygnębiający.
„Stewardzi powiedzieli, że nie są zadowoleni z moich wyjaśnień” -
stwierdził Cranfield. „Cofnęli mi licencję. Nie mam nic więcej do dodania”.
Podano, że Hughes powiedział niemal to samo. Hughes, jeśli dobrze
zapamiętałem, w rzeczywistości nic nie powiedział. Hughes był zbyt
oszołomiony, żeby złożyć chociaż jedno sensowne zdanie, i jeśli coś wydobył z
siebie, były to słowa, które nie nadawały się do druku.
Nie czytałem już dalej. Znałem dobrze takie artykuły. „Cranfield i
Hughes” mogli zostać zastąpieni przez innego trenera i dżokeja, których
zdyskwalifikowano. Gazety w takich przypadkach zawsze były całkowicie
niedoinformowane. Dochodzenie w sprawach dotyczących wyścigów konnych
jest sprawą wewnętrzną i orzekający nie są zobowiązani do szczegółowego
informowania opinii publicznej lub prasy, a jeśli nie są zobowiązani, nie
robią tego. Natomiast starają się, żeby jak najmniej informacji wyciekło na
zewnątrz.
„Kurier Codzienny” wiedział równie mało, z wyjątkiem tego, że Daddy
Leeman jak zwykle fantazjował. Według niego:
Kelly Hughes, do tej pory główny kandydat do korony najlepszego
dżokeja w biegach przeszkodoioych IU tym sezonie, a piąty w ubiegłym roku,
został pozbawiony licencji na czas nieokreślony. Trzydziestoletni Hughes
opuścił rozprawę dziesięć minut po Cranfieldzie. Był blady i zrozpaczony.
Potwierdził, że utracił licencję, i dodał: „Nie mam żadnych komentarzy”.
Ci dziennikarze mają szczególne uszy.
Z westchnieniem odłożyłem gazetę i ruszyłem do sypialni, by zmienić
szlafrok na spodnie i sweter. Pościeliłem łóżko, usiadłem na nim i zacząłem
bezmyślnie gapić się w przestrzeń. Nie miałem nic innego do roboty, nie
widziałem dla siebie żadnego zajęcia. Na nieszczęście nie miałem też innego
tematu do rozmyślań, tylko dochodzenie.
Mówiąc bez ogródek, straciłem licencję, ponieważ przegrałem gonitwę.
By być bardziej precyzyjnym, przyprowadziłem faworyta na drugim miejscu
w Kryształowym Pucharze Lemonfizz w ostatnim tygodniu stycznia.
Zwycięzcą został nie typowany outsider. To byłby jedynie pech, gdyby nie
fakt, że oba konie trenował Dexter Cranfield.
Kolejność na mecie została przywitana przez publiczność krzykami
oburzenia. Wygwizdano mnie, gdy schodziłem z toru. Dexter Cranfield
wyglądał bardziej na zmartwionego niż zadowolonego z tego, że jego konie
zajęły dwa pierwsze miejsca w najbardziej sponsorowanej gonitwie
przeszkodowej sezonu. Stewardzi kazali nam złożyć wyjaśnienia. Jak
oznajmili, nie byli z nich zadowoleni i przekazali sprawę do komisji
dyscyplinarnej przy związku dżokejów.
Komisja Dyscyplinarna, która zebrała się dwa tygodnie później, równie
sceptycznie podeszła do wyjaśnienia, że dziwny wynik gonitwy był
przypadkiem. Umyślne oszukiwanie graczy - powiedzieli. Haniebne,
nieuczciwe, niecne - dorzucili. Wyścigi muszą zachować swoje dobre imię.
Nie po raz pierwszy jesteście podejrzani. Surowa kara musi zostać nałożona,
żeby odstraszyć innych.
Dyskwalifikacja - powiedzieli. I krzyżyk na drogę!
Coś takiego nie mogłoby zdarzyć się w Ameryce - pomyślałem
przygnębiony. Tam zakłady obejmują konie z jednej stajni lub jednego
właściciela. Zatem gdy wygra outsider z tej samej stajni co faworyt, gracze
otrzymują wygrane. Najwyższy czas, żeby ten system przekroczył Atlantyk.
Zmiany w przepisach są bardzo spóźnione.
Prawda jest taka, że Nokaut, murowany faworyt, zdychał pode mną
całą gonitwę. Był to cud, że skończył na drugim miejscu, a nie piątym czy
szóstym. Gdyby nie był tak obstawiony, nie zamęczałbym go. To, że inny koń
Cranfielda, Wiśniowy Srokacz, wyprzedził mnie dziesięć metrów przed metą,
było wyjątkowym pechem.
Uzbrojony w niewinność, przekonany, że nawet stewardzi z Oksfordu
mogą ulegać wrogim reakcjom tłumu i że Komisja Dyscyplinarna
rozpatrywać będzie sprawę w chłodnej atmosferze zdrowego rozsądku,
poszedłem na rozprawę bez cienia obaw. Atmosfera rzeczywiście była
chłodna. Lodowata. Jednak cały zdrowy rozsądek stewardzi przypisali sobie.
Nie wydawało się, by sądzili, że Cranfield albo ja posiadamy jakikolwiek.
Pierwsza słaba wskazówka świadcząca o tym, że niebo ma zamiar
zwalić się na mnie, pojawiła się, gdy odczytywano listę dziewięciu gonitw, w
których dosiadani przeze mnie faworyci ze stajni Cranfielda przegrali. W
sześciu z nich wygrały inne konie Cranfielda. W pozostałych trzech też brały
udział inne konie z tej stajni.
- To oznacza, że sprawa, którą teraz rozpatrujemy, nie jest bez
wątpienia pierwszym takim przypadkiem - powiedział lord Gowery. - W
przeszłości pozostały niezauważone, ale teraz przekroczyliście granicę.
Musiałem wyglądać głupio z otwartymi ze zdziwienia ustami. Problem
polegał na tym, że niewątpliwie uznali, iż jestem zaskoczony tym, jak głęboko
się dokopali, by udowodnić moją winę.
- Niektóre z tych gonitw odbyły się wiele lat temu - protestowałem. -
Przed sześcioma, siedmioma laty.
- Jakie to ma znaczenie? - zapytał lord Gowery. - Ważne jest to, że
takie przypadki miały miejsce.
- Od czasu do czasu to się zdarza każdemu trenerowi - rzekł ostro
Cranfield. - Musicie o tym wiedzieć.
Lord Gowery spojrzał na niego obojętnie. To spojrzenie wywołało w
moim ciele pierwotne reakcje. Po plecach przeszły ciarki. On naprawdę
wierzy, że jesteśmy winni - pomyślałem wściekle. Zdałem sobie wtedy
sprawę, że powinniśmy walczyć, ale było za późno.
- Powinniśmy mieć adwokata - powiedziałem do Cranfielda. Jego
przestraszony wzrok wyrażał zgodę.
Krótko przed Lemonfizz związek dżokejów w końcu zrezygnował z
autokratycznej tradycji i zgodził się, żeby ludzie zagrożeni utratą środków do
życia mogli być reprezentowani przez prawników, jeśli chcą. Prawo było tak
nowe, że nie ukształtował się jeszcze żaden zwyczaj, który mógłby być
pomocny. Jeden lub dwóch podejrzanych korzystających z pomocy
adwokatów zostało uniewinnionych, ale przypuszczalnie i tak zostaliby
oczyszczeni z zarzutów. Ponadto jeśli oskarżona osoba angażuje prawnika,
musi ponosić wszystkie koszty z tym związane. Związek dżokejów nie zwracał
pieniędzy, niezależnie od tego, czy danej osobie udało się udowodnić swoją
niewinność, czy nie.
Z początku Cranfield zgodził się ze mną, że powinniśmy znaleźć
prawnika, chociaż obaj nie mieliśmy ochoty na tracenie pieniędzy. Następnie
Cranfield przypadkiem spotkał nowo wybranego stewarda z Komisji
Zgłoś jeśli naruszono regulamin