Jutro nie nadejdzie.pdf

(318 KB) Pobierz
688330946 UNPDF
688330946.001.png
Jutro nie nadejdzie
blask w Twoich oczach
błogie rozleniwienie zadomowione w kąciku
wygiętych w uśmiechu warg
Twoja dłoń zadomowiona w mojej
to wszystko
daje iskrę nadziei że jutro
będzie tak jak zawsze...
...ale to jutro nie nadejdzie
***
Draco leżał w łóżku, wbijając wzrok w sufit. Zwykle budził go ten cholerny
budzik, ale dziś całą noc nie mógł zmrużyć oka.
…Ostatni dzień wakacji…
Koło blondyna, wtulony w jego ramię, spał Harry Potter. Draco do dziś
zastanawiał się, jakim cudem do tego doszło. Zaczęło się tak nagle…
***
Pewnego wiosennego dnia na siódmym roku w Hogwarcie spotkał Harry’ego w
pustym korytarzu. Wywiązała się z tego, jak zawsze, kłótnia, która przerodziła
się w bójkę a potem… W jednym momencie siedział na Potterze, okładając go
pięściami, w następnym z warknięciem wpijał się w jego usta i, zrywając z niego
szaty, zaciągał go do pustej sali. Gryfon nie pozostawał bierny, zanim tam dotarli
pozbawił go połowy ubrań. Hmm, większość z nich nie nadawała się później do
noszenia.
Taki był cały ich związek – brutalny i namiętny, agresywny i porywczy. Ciągła
walka, kłótnie, nie raz dochodziło do rękoczynów. Ale te wszystkie spory traciły
sens (a również często się kończyły) w łóżku. To, co tam przeżywali pozwalało im
przestać myśleć o wszystkich problemach, niepokojach czy zwątpieniach…
Dawało im to, czego potrzebowali najbardziej – zapomnienie.
Więc trwali przy sobie, tak różni, a przecież tak podobni, bliscy sobie, a jednak
tak odlegli, tak inni, a tak dopasowani. Potrzebujący się nawzajem, a często tak
 
obojętni…
Draco nic nie mówił, gdy Gryfon z krzykiem budził się z kolejnego koszmaru-
wizji. Harry o nic nie pytał, gdy widział Mroczny Znak czerniejący na ramieniu
chłopaka.
Oczywiste wydawało się, że nikt nie mógł się o nich dowiedzieć. Harry bał się
utraty przyjaciół, Draco reakcji rodziny. Gryfon zapomniał o jednym szczególe…
Voldemort.
***
Draco znał swoje obowiązki. Od początku wiedział, co musi zrobić. Jako lojalny
Śmierciożerca był wierny przede wszystkim swemu Panu, jego własne odczucia i
pragnienia zostawały gdzieś w tle. Poza tym na służbie nauczył się, jak kruche
jest ludzkie życie, a on swojego bynajmniej nie zamierzał tracić.
Musiał wydać Harry’ego.
Ta decyzja nie była łatwa, ale, w przekonaniu Ślizgona, jedyna słuszna. Na
realizację pierwszego i najbardziej niebezpiecznego punktu planu wybrał
wiosenną przerwę świąteczną. Zazwyczaj nie spędzał świąt z rodziną – nie chciał
brać udziału w tej parodii ciepłej, rodzinnej atmosfery. Od kilku lat spędzał je
sam w swoim mieszkaniu w Londynie, które dostał od ojca za świetne wyniki w
nauce. W tym roku na święta zaprosił Harry’ego, który się zgodził i natychmiast
zaczął przekonywać Dumbledore’a, że wręcz marzy o tym, by spędzić ten czas u
Dursleyów. Gdy zaczął się rozwodzić nad tym, że każdemu powinno się dać
drugą szansę, wzruszony dyrektor natychmiast się zgodził. Nawet nie zadał sobie
trudu by sprawdzić, czy Harry rzeczywiście tam dotarł. Naiwny…
Draco nie pomylił się w swoich przypuszczeniach – już trzeciego dnia po
przyjeździe do Londynu poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu. Czarny Pan
wzywał.
Blondyn aportował się jakieś piętnaście minut drogi od miejsca spotkania, tuż
przed ścianą starego lasu. Przeklął w duchu paskudną pogodę – porywisty,
zimny wiatr rozwiewał jego włosy, które wpadały mu na twarz. Jakby tego było
mało, zaczynało mżyć. Z coraz gorszym humorem Draco wbił ręce w kieszenie i
szybkim krokiem wszedł między drzewa, idąc ledwo widoczną ścieżynką. Potrącił
młodą brzózkę i kilka kropel wpadło mu za kołnierz. Jak chciałbym być w tej
 
chwili w ciepłym łóżku… Potrząsnął ze złością głową. Takie myśli nie pomagały.
Las wydawał się opuszczony – mimo, że roślinność właśnie rozkwitała, wszystkie
zwierzęta schowały się przed deszczem. Raz tylko wydało mu się, że między
drzewami mignął mu ogon wiewiórki.
Przyspieszył kroku – wolał nie podpadać Voldemortowi spóźniając się. Wreszcie
doszedł na wielką polanę, gdzie był już prawie cały Wewnętrzny Krąg –
brakowało tylko Macnaira i Crabbe’a. Nie ujdzie im to płazem; Czarny Pan
zaczynał się już niecierpliwić.
Draco postanowił nie czekać już dłużej. Padł na twarz przed swym Mistrzem.
– Panie, mogę dostarczyć ci Pottera…
– Kontynuuj, chłopcze – odparł Voldemort chłodno. Zbyt często dostawał takie
obietnice, które nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości, żeby zwrócić na to
większą uwagę.
–Ja… Panie, sam zobacz. – Blondyn otworzył swój umysł na penetrację z
zewnątrz.
Voldemort natychmiast wszedł w jego wspomnienia i, na Merlina, nie było to
przyjemne. Nie starał się być delikatny, przeciwnie, zadawał wiele
niepotrzebnego bólu i wręcz napawał się tym. Gdy tylko skończył, wyszeptał
ochryple:
– Przyprowadź mi go natychmiast!...
– Przyprowadzę, Panie, ale jeszcze nie teraz. Zrobię to, jeśli dasz nam czas do
końca wakacji – odważnie podniósł wzrok i spojrzał wprost w rozszerzone z
wściekłości oczy Voldemorta.
– Crucio! – Ostry syk przeciął powietrze.
– Jeśli… umrę, nie dostaniesz go… wcale… – zdołał wyjęczeć Ślizgon, zanim
zapadł w ciemność.
***
Gdy się ocknął, polana była już pusta. Resztkami sił odczołgał się poza jej obręb,
gdzie mógłby się bezpiecznie aportować. Mógłby, gdyby nie zemdlał ponownie.
***
Obudziły go jakieś przytłumione przez las głosy. Prawdopodobnie to mugole
wybrali się na grzyby – właśnie zaczynało świtać, a nie sądził, by ktokolwiek inny
miał w zwyczaju łazić w nocy po lesie. Poczuł niesmak ma samą myśl o wstaniu z
wygodnego łóżka o tak nieprzyzwoitej porze tylko po to, by znaleźć parę
 
grzybów. No, ale teraz nie był w łóżku i wcale nie miał pewności, że są tam tylko
nieszkodliwi niemagiczni ludzie. Tak bardzo chciał znowu zapaść w kojący mrok…
Ale instynkt przetrwania, wzmocniony treningiem Śmierciożercy zwyciężył. Z
cichym trzaskiem aportował się do salonu swego mieszkania.
ŁUBUDU!
W pokoju pojawił się w takiej pozycji, w jakiej się aportował – leżąc. Pech chciał,
że pojawiając się wpadł na stół, który przewrócił się z głuchym łoskotem. Draco
jęknął, bo chociaż po cruciatusach obity przez stół bok to nic, nie polepszyło to
jego samopoczucia.
Natychmiast zjawił się koło niego Harry.
– Jak… tak szybko… – wychrypiał zszokowany blondyn.
– Całą noc czekałem tu na ciebie, idioto – warknął Gryfon, ale delikatne dłonie i
ostrożne ruchy przeczyły ostrym słowom.
Ślizgon bez słowa dał się zanieść do łazienki, gdzie Harry delikatnie obmył
poranione ciało kochanka. Potem położył go do łóżka, napoił ciepłą herbatą i dał
eliksiry przeciwbólowe, postcruciatusowe i uspokajające.
– Dzięki – szepnął z czułością Draco. Nagle łzy zaczęły płynąć mu po policzkach.
– Tylko do końca wakacji, do końca wakacji… – szlochał wtulając twarz w dłoń
Gryfona.
Po chwili poczuł na języku smak eliksiru bezsennego snu.
– To tylko szok, Draco, nie martw się, to minie… – usłyszał, zanim zapadł w sen.
***
Pamiętał, jak po przebudzeniu się po tamtej strasznej nocy odgonił od siebie
ponure myśli jednym, pokrzepiającym stwierdzeniem – mają jeszcze tyle czasu.
Czasu, by nacieszyć się sobą, ba, może nawet znudzić. Aby zmagazynować
wspomnienia, które później pomogą mu przetrwać ten najgorszy okres. Do
czasu, aż się pozbiera.
Ale teraz… Teraz, gdy po jego głowie snuła się tylko ta jedna, szydercza data –
dzisiejsza data, trzydziesty pierwszy sierpnia, czuł, że to było cholernie mało
czasu.
Jego niewesołe rozważania przerwał przeklęty budzik Harry’ego. Brunet na
początku wakacji znalazł sobie pracę – pomagał Olivanderowi w jego sklepie.
Mimo narzekań Dracona nie rzucił nowego zajęcia; twierdził, że musi zapełnić
czymś pustkę po Hogwarcie, do którego zapewne nigdy już nie wróci.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin