Zagubione serce(1).doc

(1090 KB) Pobierz
Tytuł i link do oryginału: LEFT MY HEART

Tytuł i link do oryginału: LEFT MY HEART
Autor: Emma Grant

Tłumacz: Kaczalka
Beta: KikoX (rozdziały I i III), Lasair i narumon (rozdział II i od IV)
Korekta językowa: Lasair
Rating: NC-17
Para: Harry Potter/Draco Malfoy
Gatunek: jak pewna mądra kobieta to określiła: połączenie QAF i Ludluma (pierwsza część zdecydowanie Queer as Folk, sequel to już cały Ludlum)
Zgoda: jest
Ostrzeżenie: sporo seksu, dużo alkoholu, trochę narkotyków
Kanon: tym razem uciekł WYJĄTKOWO daleko

 

ZAGUBIONE SERCE





ROZDZIAŁ I


2 lutego, 2004: poniedziałek

— Pan Harry Potter?
Zmrużył oczy. Kobieta z czarnymi, krótkimi włosami i kartonowym kubkiem kawy ze Starbucksa w ręce przyglądała mu się uważnie znad trzymanego w drugiej dłoni notatnika.
Zamrugał, starając się pozbyć uczucia zawrotu głowy, i przytaknął.
— W imieniu Serwisu Świstoklikowego „Jutrzenka” witam w Nowym Jorku. Kontrola paszportowa odbywa się w korytarzu po prawej stronie. Będzie pan musiał wypełnić... — wręczyła mu kilka niewielkich kartek papieru — ...te formularze i przygotować różdżkę oraz bagaż do kontroli celnej. Zmierza pan do…?
— Eee... San Francisco.
Kiwnęła głową.
— Proszę kierować się oznakowaniami odpowiednich departamentów, gdy tylko przejdzie pan kontrolę. — Uśmiechnęła się radośnie, po czym wróciła do studiowania swojego notatnika.
Harry wziął głęboki oddech, starając się uspokoić żołądek. Nigdy nie lubił przemieszczać się świstoklikiem, a na samą myśl o podróży transatlantyckiej czuł się wytrącony z równowagi. Nie, żeby miał chociażby chwilę, aby się nad tym zastanawiać.
Z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię ruszył w wyznaczonym przez kobietę kierunku. Podmuch powietrza musnął jego policzek i ze zdziwieniem stwierdził, że ciągle może czuć na nim wilgoć pocałunku, jakim obdarzyła go Hermiona zaledwie minutę temu.
Oczywiście, minęły dopiero trzy godziny od momentu, gdy siedział przy swoim biurku, z żołądkiem przyjemnie pełnym kurczaka tikka masala*, kupionym w małej, fantastycznej indyjskiej restauracji przy ulicy Farringdon, nieopodal biur ministerstwa. Do tego momentu poniedziałek można było uznać za całkiem udany, a wieczorem czekał go jeszcze wypad z przyjaciółmi w celu przetestowania nowego baru. Jego skrzynka mailowa była teraz pusta i czuł się w pełni sił, aby rozpocząć nowy tydzień. I wtedy właśnie okazało się, że ma wyjechać natychmiast i przebyć połowę świata, aby szukać kogoś, kto prawdopodobnie nie chce być znaleziony, a już z pewnością nie przez Harry’ego Pottera.
W obrębie dziesięciu metrów od stanowiska celników nie było miejsca, w którym mógłby kupić pióro, więc musiał poprosić o pożyczenie go od wyglądającej na zrzędliwą czarownicy. Kobieta krążyła w pobliżu, gdy wypełniał formularze, a kiedy nerwowym ruchem otwierał swój rzadko używany paszport, aby spisać numer, zmrużyła oczy. Kiedy wreszcie oddał pióro, mamrocząc ciche podziękowanie, jedynie zmarszczyła brwi.
Sama kontrola odbyła się na szczęście szybko. Pracownik urzędu imigracyjnego patrzył na niego przez chwilę, zanim przybił pieczątkę w pustym paszporcie. Harry nigdy wcześniej nie wyjeżdżał poza granice Unii Europejskiej.
— Cel i długość pańskiej wizyty? — zapytał mężczyzna. Z powodu twardego akcentu słowo „cel” zabrzmiało bardziej jak „czer”.
— Kilka tygodni. Interesy związane z pracą dla Brytyjskiego Ministerstwa Magii. — Harry przełknął ślinę. Miał nadzieję, że nie brzmi na zdenerwowanego.
— Bilet powrotny?
Pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął świstek papieru, który poświadczał, że naprawdę opłacił już podróż powrotną. Urzędnik sprawdził go, przybił pieczątkę na formularzach i wręczył Harry’emu cały plik z powrotem.
— Witamy w Stanach Zjednoczonych. Życzymy miłego pobytu. Następny proszę!
— Dziękuję.
Czując się wyjątkowo niezręcznie, pozbierał wszystkie swoje rzeczy i ruszył w kierunku stanowiska kontroli celnej, gdzie wielka kobieta, mająca na sobie o kilka rozmiarów za mały uniform, wyciągnęła do niego rękę po podstemplowane wcześniej papiery. Na prośbę otworzył plecak i podał jej różdżkę. Po sprawdzeniu wszystkiego rzuciła na nią zaklęcie rejestracyjne. Gdy Potter odbierał swoje rzeczy, starał się nie wyglądać na skrępowanego.
— Witamy w Nowym Jorku — powiedziała celniczka, wskazując dłonią na znajdujące się za nią drzwi.
Przed odejściem Harry posłał jej wymuszony uśmiech.

Świstoklikowy terminal JFK w poniedziałkowy poranek był miejscem bardzo ożywionym, pełnym czarownic, czarodziejów i dzieci w różnym wieku, mających na sobie dziwną kombinację mugolskich ubrań i czarodziejskich szat. Czegoś takiego Harry nigdy wcześniej nie widział. Wielu podróżnych zaczarowało swoje torby i walizki tak, by płynęły za nimi, więc powietrze wypełnione zostało podążającymi za właścicielami, niczym posłuszne domowe zwierzęta, bagażami. Dwa wielkie kufry zderzyły się ze sobą na środku korytarza, którym Harry właśnie przechodził, rozsypując wokół swoją zawartość. Ich właściciele wdali się w gorliwą dyskusję, ale Potter nie zatrzymał się, aby jej wysłuchać.
Szedł dalej, mijając sklepy z pamiątkami, sprzedające koszulki i kubki z napisem „Kocham Nowy Jork”, przynajmniej trzy kawiarnie Starbucksa i sportowy bar z telewizorami, w których nadawano ogólnokrajowe relacje z rozgrywek w quodpota** oraz z kilku meczy quidditcha. Zatrzymał się na chwilę, aby sprawdzić światowe notowania.
Jakieś dziecko przed jednym ze sklepów zaczęło błagać matkę, żeby mu coś kupiła, a drugie zataczało w pobliżu kółka na małej miotle. Zirytowana kobieta straciła nad sobą panowanie właśnie w momencie, gdy Harry przechodził obok.
— Justin, nie zmuszaj mnie, abym do ciebie podeszła! — Dźwięk jej głosu sprawił, że Potter wzdrygnął się mimowolnie. — Jeśli przed dotarciem do babci twoja stopa jeszcze raz oderwie się od ziemi, spiorę ci tyłek!
Wyraźnie zmartwiony chłopiec wylądował. Harry bezgłośnie wymówił słowo „spiorę” kilka razy, próbując przyzwyczaić język do nowego akcentu.
Poszedł dalej, szybko zostawiając niewielką rodzinę z tyłu. Podróżujący biznesmeni przeglądali wokół budki z gazetami czasopisma z różnych części czarodziejskiego świata. Dzieci jadły lody i śmiały się. Przyjaciele po długim rozstaniu wydawali na swój widok radosne piski. Kochankowie całowali się na pożegnanie.
Harry przestał obserwować otaczający go tłum i skupił się szukaniu hali odlotów numer osiemnaście. Gdy tylko znalazł się za jej drzwiami, wręczył bilet i paszport stojącemu za kontuarem staremu człowiekowi.
— Potter, lot do San Francisco — powiedział mężczyzna, stukając palcem po ukrytej klawiaturze. Przeanalizował dane na monitorze, a Harry mógł wtedy zauważyć w szkłach jego okularów zielono-czarne odbicie staroświeckiego urządzenia. — Pański świstoklik będzie uruchomiony za piętnaście minut. Proszę usiąść w poczekalni, zostanie pan wezwany.
Harry wybrał miejsce przy oknie wychodzącym na międzynarodowy terminal JFK. Wokół kołowały samoloty, przenosząc nieświadomych szybszego środka transportu mugoli do ich celów. Domyślił się, że świstoklikowy terminal został ukryty przed widokiem niemagicznych ludzi. Ten w Heathrow, dla wszystkich, którzy byli nieświadomi istnienia innego, wydawał się być jedynie magazynem przeładunkowym.
Wielki samolot z arabskim napisem na ogonie właśnie przetoczył się tuż przy oknie i Harry zastanowił się, jak wygląda w środku. Nigdy nie był wewnątrz żadnego z nich. Tak naprawdę, jedynie kilka razy w życiu wyjeżdżał poza granice Anglii.
Obrócił się i zobaczył uśmiechającą się do niego kobietę w średnim wieku. Na jej kolanach leżał egzemplarz czarodziejskiego wydania „Timesa” z wielką, machającą dłonią podobizną Howarda Deana na pierwszej stronie.
— Gdzie się wybierasz? — zapytała.
Harry powstrzymał jęk. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek.
— Do San Francisco — odparł i dodał z grzeczności: — A pani?
— Wracam do domu, do Los Angeles — powiedziała. — Jesteś z Anglii, prawda? Poznałam po akcencie. Byłam kiedyś w Londynie, lata temu. Wciąż tam tak mglisto?
— Eee... — zaczął.
— Urodziłam się i wychowałam w Kalifornii i po tygodniu bez słońca myślałam, że zwariuję! No cóż, jestem pewna, że będziesz czuł się w San Francisco jak u siebie, tam ciągle leje, podobnie jak w Anglii. Jedziesz w odwiedziny?
Harry zazgrzytał zębami, pragnąc znaleźć wymówkę, by móc wstać i przesiąść się gdzie indziej.
— Nie, jestem tu w interesach.
— Och, a jakiego rodzaju?
— Po prostu w interesach, nic ważnego. — Uśmiechnął się lekko na wspomnienie dyrektora Bassa oraz ministra magii, składających osobiście wizytę w jego biurze, aby zapytać, czy podejmie się tego zadania.
— Och, jestem pewna, że to tylko skromność. Mój syn ciągle podróżuje i zawsze powtarza...
Całkiem łatwe okazało się udawanie, że słucha z uwagą. W końcu nie spędził tylu lat na lekcjach historii magii na darmo. Jedyne, czego teraz pragnął, to chwili na zastanowienie się, czyli czegoś, co nie było mu dane od momentu, gdy Hermiona aportowała się z nim na lotnisko tego popołudnia, a tutaj poranka, pół godziny temu.

„Nie rób niczego głupiego — powiedziała, prostując mu kołnierzyk. — Wątpię, żeby on chciał zostać odnaleziony.”
„Wciąż nie rozumiem, czemu to właśnie ja muszę się tym zająć — gderał, odpychając od siebie jej ręce, kiedy to matkowanie stało się irytujące. — Nie jestem już aurorem. I dlaczego Fallin i Bass uznali, że to ja mam szansę przekonać go do powrotu? Nie rozmawiałem z Malfoyem od lat.”
Przyjaciółka westchnęła, po czym wychyliła się i pocałowała go w policzek.
„Szczerze mówiąc, sama się nad tym zastanawiałam. Może to dlatego, że Malfoy cię zna. Jeżeli naprawdę uciekł, masz taką samą szansę, aby go znaleźć, jak aktywni aurorzy. — Zabrzmiał ostrzegawczy dzwonek, więc Hermiona odsunęła się. — Harry, wiesz, jak używać telefonu, więc zadzwoń do mnie z...”

I wtedy po raz pierwszy miał okazję poczuć, co to znaczy podróżować świstoklikiem przez Atlantyk. Zadrżał nieznacznie na to wspomnienie i zastanowił się, czy kolejny etap podróży okaże się równie dezorientujący.
— ...a wszystko z powodu bezsensownego systemu bezpieczeństwa naszego kraju — mówiła dalej kobieta. — Według mnie, równie dobrze moglibyśmy nosić na płaszczach złote gwiazdy. — Zrobiła odpowiednią minę i potrząsnęła głową z niesmakiem. — Odkąd Bush zrobił z tego faszysty, Andrew Hollanda, sekretarza w Ministerstwie Magii, wiadomo było, że to tylko kwestia czasu aż zaczną niepokoić się magicznym terroryzmem. I, oczywiście, wszyscy jesteśmy winni, dopóki nie udowodnimy swojej niewinności.
Harry wreszcie złapał wątek rozmowy i zaczął się z mozołem zastanawiać, co bezpiecznego mógłby odpowiedzieć.
— W takim razie pewnie będziesz głosowała na kogoś innego?
— Och, mam taki wielki wybór, prawda? — zakpiła. — Przynajmniej Dean ma jakieś powiązania z magiczną społecznością, jego kuzyn jest czarodziejem. Ale Kerry…
— Pasażer Potter, pański świstoklik jest gotowy do drogi — obwieścił damski głos. — Proszę udać się do wyjścia.
Harry podskoczył i zarzucił plecak na ramię.
— Bardzo przepraszam, ale na mnie czas.
— Przyjemnej podróży! — zawołała kobieta w odpowiedzi.
Z ulgi, że może się pozbyć przypadkowego towarzystwa, prawie pobiegł do bramki. Kontroler dwa razy sprawdził jego bilet i paszport, zanim wskazał mu mały pokój, w którym wręczono mu grubą, plastikową kartę z logo „Jutrzenki”.
— Jedna minuta do aktywacji świstoklika — powiedziała bileterka.
Harry starał się nie denerwować. Nienawidził czekania na moment, w którym poczuje szarpnięcie w okolicy pępka i obrzydliwy skręt jelit, gdy podróż przez kontynent się zacznie.
— Trzydzieści sekund.
Z roztargnieniem zaczął bawić się pierścieniem, który nosił na prawej dłoni – zwyczaj ten zawsze ujawniał się w zdenerwowaniu – i zamknął oczy, biorąc głęboki oddech. Powinien przyjąć propozycję Hermiony, by pójść na jednego głębszego. Przyjaciółka dobrze wiedziała, jak bardzo nie znosi świstoklików.
— Dziesięć sekund.
Nie mógł powstrzymać się przed odliczaniem. Zbyt powolnym, jak się okazało, bo silne szarpnięcie poczuł, gdy doszedł do „dwa”. Po kilku wywracających wnętrzności minutach jego ciało zaczęło wracać do normy.
— Witamy w San Francisco, panie Potter. — Otworzył oczy i zobaczył słoneczny pokój, z którego rozlegał się widok na zatokę. Tuż obok stała jakaś kobieta, wyglądająca tak podobnie do Cho, że jego tętno wyraźnie przyspieszyło. — Czy to ostatni etap pańskiej podróży?
— Tak — odpowiedział z ciągle suchym gardłem.
Wyciągnęła do niego rękę. Przez chwilę gapił się na nią zanim zrozumiał, że ciągle ściska w dłoni plastikową kartę. Wręczył ją kobiecie, a ona obdarzyła go radosnym uśmiechem.
— Stacja Świstoklików San Francisco położona jest w samym centrum miasta. Proszę zjechać windą na parter, a następnie skierować się w lewo, znajdzie tam pan postój taksówek. Dziękujemy za wybranie naszej firmy i mamy nadzieje, że nie zapomni pan o nas w przyszłości. — Przerzuciła przez ramię pasmo długich, ciemnych włosów i wskazała na drzwi.
Harry ruszył w ich kierunku, lecz tuż przed nimi zatrzymał się.
— Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć, która jest godzina? — zapytał.
— Ósma rano — odpowiedziała, co sprawiło, że Potter lekko zadrżał.

***

Taksówka zatrzymała się przy hotelu Inn na ulicy Castro, gdzie Peggy, asystentka Hermiony, zarezerwowała Harry’emu pokój. „Broszura mówi, że ten hotel jest równie dobry, jak B&B — powiedziała jego przyjaciółka.” Dodatkowym plusem było to, że znajdował się blisko miejsca, w którym ostatnio wykryto ślady obecności Malfoya.
Harry zapłacił taksówkarzowi, notując w myślach, aby podziękować Hermionie, że Peggy wymieniła dla niego w banku Gringotta galeony na dolary. Na jego stanowisku w biurze śledczym nie przysługiwało posiadanie asystenta, jednakże Hermiona nigdy nie żałowała mu pomocy Peggy. Przyjaciółka wcale nie musiała się nim opiekować, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy niańczyła go niemiłosiernie.
Gdy samochód odjechał, Harry spojrzał na dobrze utrzymany, dwupiętrowy budynek w stylu edwardiańskim. Mimo złowieszczych prognoz pogodowych gadatliwej czarownicy z Nowego Jorku, lutowe niebo ponad nim było błękitne i czyste. Powiew rześkiego wiatru sprawił, że pomimo ciepłego słońca zawinął mocniej szalik wokół szyi.
Hotelowy hol przypominał wnętrze wygodnego domu. Właściciel flirtował z Harrym, gdy ten się meldował, a kiedy pokazywał mu pokój, paplał o miejscowych rozrywkach i nocnym życiu. Potter wiedział, że dzielnica ta słynie z homoseksualistów, a on sam nie miał nic przeciwko zuchwałości mężczyzny. Mimo wszystko miał otwarty umysł, a skoro Draco Malfoy przez ostatnie siedem miesięcy ukrywał się właśnie tutaj, zrozumienie miejscowej kultury mogło okazać się przydatne.
Kiedy wreszcie został sam, opadł na łóżko i zamknął oczy. To nieprawdopodobne, żeby było pół do dziewiątej rano, kiedy jego ciało mówiło mu, że jest późne popołudnie. Poczuł burczenie w brzuchu i uniósł powieki.
Dzięki zaklęciu rejestrującemu CIA, magiczny podpis Malfoya został wielokrotnie wykryty w miejscu oddalonym od tego hotelu nie więcej niż pięć ulic. Harry nie posiadał żadnych innych informacji, ale z racji tego, że Ślizgon był aurorem, to niemożliwe, aby ktokolwiek inny używał jego różdżki.
Zaklęcia chroniące różdżkę były jednymi z pierwszych, jakich uczyli się na aurorskim treningu. Potter przeżył wstrząs, kiedy pierwszego dnia szkolenia Malfoy stanął w drzwiach. Zabrano go ze szkoły na początku siódmego roku i zapewne naukę zakończył prywatnie. Hermiona zdenerwowała się na wiadomość, że zaliczył tyle samo owutemów, co ona.
Przez sześć miesięcy treningu Malfoy starannie unikał Harry’ego, dostrzegając go jedynie wtedy, gdy zostali zmuszeni do wspólnych ćwiczeń. Szkolenie skończył z pierwszą lokatą w grupie, okazał się lepszy w każdej dziedzinie nawet od Harry’ego, przez co pod koniec kursu Potter zaczął obdarzać swojego szkolnego wroga odrobiną szacunku. Był już nawet gotów przyjąć do wiadomości fakt, że prawdopodobnie skończą, pracując razem, lecz wtedy Malfoy przyjął propozycję posady w Nowym Jorku. Każdy dziwił się, dlaczego nie został w ministerstwie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wojna była już o krok. Wszystko to wydarzyło się pięć lat temu i Harry nie miał pojęcia, co się przez ten czas działo ze Ślizgonem. Jeszcze kilka godzin wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy, że Malfoy zaginął.

Piętnaście minut później Harry opuścił hotel i podążył w dół ulicy Castro, z różdżką schowaną bezpiecznie w kurtce. Ludzie krzątali się w porannym słońcu i w większości nie zwracali na niego uwagi. Kiedy zbliżył się do Dwudziestej Pierwszej, szybko skręcił w małą uliczkę, aby z lekkim dreszczem rzucić na siebie zaklęcie kamuflujące. Nie pracował w terenie od prawie trzech lat i już zapomniał, jak ekscytujące mogą być tajne misje. Znalazł dyskretne miejsce, nieopodal wiktoriańskiego budynku, w którym Malfoy najwidoczniej mieszkał, i czekał.
Nie trwało to zbyt długo. Niecałe dziesięć minut później drzwi otworzyły się i na ulicę wyszedł młody mężczyzna, który z pewnością wyglądał jak Malfoy. Jasne włosy z rudymi pasemkami wystawały spod zrobionej na drutach czapki. Miał na sobie zimowy płaszcz, czarne spodnie oraz czerwony szalik zawiązany wokół szyi. Rutynowym krokiem szedł w górę ulicy, w stronę hotelu. Przekonany, że znalazł obiekt swoich poszukiwań, Potter zaczął go śledzić.
Zbocze było dość strome i już po chwili Harry zauważył, że zaczyna dostawać zadyszki. Minęli jego hotel i wciąż szli ulicą Castro, aby w końcu skręcić w prawo w Piętnastą Ulicę. Mężczyzna minął kilka rosnących w rzędzie drzew osiedlowej alejki i zniknął w kawiarni, znajdującej się na rogu wiktoriańskiego budynku. Harry zatrzymał się i skulił, czekając po przeciwnej stronie uliczki.
Piętnaście minut później założył, że Malfoy, jeżeli to był Malfoy, zapewne pije teraz poranną kawę. I może je coś słodkiego. Jego żołądek zaburczał i Harry przypomniał sobie, że nie jadł nic od obiadu w Londynie, wiele godzin temu.
Po trzydziestu minutach zaczął się martwić, że Malfoy odkrył, iż jest śledzony i wymknął się tylnym wyjściem. Zacisnął zęby. Wszystko wydawało się zbyt łatwe. Jego plan zakładał, że będzie obserwował Ślizgona przez kilka dni, pozna jego życie i zwyczaje, a dopiero potem stanie z nim twarzą w twarz. Czyżby już stracił przykrywkę?
Przeszedł przez ulicę i spojrzał do wnętrza lokalu przez okna, ale nie dostrzegł śledzonego przez siebie mężczyzny przy żadnym ze stolików. Młoda kobieta minęła go i weszła do kawiarni, więc Harry wślizgnął się tuż za nią. Wnętrze było ciepłe, przytulne i zaskakująco pełne ludzi. Każdy z nich zdawał się mieć laptopa, co nie było niczym dziwnym, zważywszy na napis na drzwiach, który głosił, że lokal posiada darmowy, bezprzewodowy dostęp do internetu. Ściany pokrywały rysunki, wyglądające, jakby zrobili je klienci, a menu napisano ręcznie na jednej z nich kolorową kredą. Kawiarnia wydała się Potterowi jedną z najbardziej oryginalnych, jakie kiedykolwiek widział.
Ostrożnie przemierzył pomieszczenie. Zaklęcia maskujące mogły ukryć go przed wzrokiem mugoli, ale wytrenowany auror, jakim był Malfoy, zobaczyłby go z łatwością, gdyby wykonał jakiś gwałtowny ruch.
Dwie siedzące niedaleko kobiety zaczęły głośno oddychać. Odwrócił się w ich stronę, przez chwilę przestraszony, że zaklęcie przestało działać i został zauważony. Jednak patrzyły w monitor komputera, więc odetchnął z ulgą.
— Do kogo idzie to zamówienie? — usłyszał głos rozbrzmiewający zbyt blisko niego.
Odsunął się, aby zejść kelnerowi z drogi, i w efekcie wpadł na zajmowane przez kogoś krzesło. Osoba, którą uderzył krzyknęła i przez jedną gorączkową chwilę Harry zastanawiał się, czy utrzymać zaklęcie czy wręcz przeciwnie. Przy całym tym zamieszaniu było bardzo prawdopodobne, że Malfoy jednak go zobaczy, a to byłoby gorsze niż cokolwiek.
Opadł na podłogę, szepcząc pod nosem Finite Incantatum.
— Och, Boże, przepraszam! Nie widziałem cię, ja...
Harry wstał, urządzając mały pokaz otrzepywania się z kurzu.
— Nie, nie, to była moja wina. — Uniósł wzrok, aby spojrzeć prosto w szare oczy Draco Malfoya.
To naprawdę był Malfoy, choć wyglądał na starszego, niż Harry go zapamiętał. Jego platynowe włosy miały teraz czerwonawo-brązowe pasemka. Miał na sobie wyłącznie czarne ubranie, z wyjątkiem srebrnego kolczyka w płatku lewego ucha. Nawet fartuch z logiem kawiarni był czarny. Mimo to, że fizycznie się zmienił, jego twarz pozostała wciąż tak samo blada, jak w szkole. Groźne spojrzenie, które dopiero zaczynało na nią wypływać, wyglądało zbyt znajomo.
Potter zacisnął zęby. Nienawiść do Ślizgona powróciła. Jak mógł oczekiwać, że między nimi cokolwiek się zmieniło?
Gapili się na siebie przez dłuższy moment. W końcu Malfoy wyprostował się i zmrużył oczy. Harry zdecydował, że powinien odezwać się pierwszy.
— Cześć, Malfoy — powiedział.
Oczy blondyna zwęziły się jeszcze bardziej. Zanim z powrotem spojrzał na Harry’ego, rozejrzał się wokół.
— Czego chcesz? — szepnął.
— Porozmawiać z tobą.
Malfoy zrobił krok do tyłu.
— Pracuję, jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś.
Harry starał się nie okazać po sobie zaskoczenia.
— Kiedy masz przerwę? — zapytał.
— Zwykle z niej nie korzystam — odparł przez zaciśnięte zęby.
— Co, potrzebujesz pieniędzy? — zakpił Harry, nie mogąc się powstrzymać. Ślizgon jedynie rzucił mu gniewne spojrzenie. — W takim razie, o której kończysz?
— Późno — odparł Malfoy i zostawił go samego.
Potter obserwował go, jak podaje zamówione ciastko do stolika w rogu pomieszczenia. Ręce mu się trzęsły i nie spojrzał na Harry’ego, kiedy wracał za ladę.
Harry westchnął i rozważył swoje możliwości. Został odkryty i być może całą jego misję można było spisać na straty. Malfoy pewnie już zaczął podejrzewać, że jest tu, aby dowiedzieć się, dlaczego auror porzucił swoje stanowisko w Nowym Jorku i, o ile to możliwe, namówić go do powrotu. Teraz miał tylko nadzieję, że uda mu się zachować tajemnice i wykonać zadanie w inny sposób — zyskać zaufanie Malfoya, obojętnie, jak długo miałoby to potrwać. Oczywiście, był to dokładnie ten rodzaj zadania, jakich najbardziej nienawidził. Nigdy nie był dobry w oszukiwaniu, wolał uczciwe pojedynki, niż politykę i słowne gierki.
Ale w tej sprawie nie miał wyboru.
Zamówił kawę latte oraz croissanta i znalazł miejsce w tylnym kącie pomieszczenia. Inna kelnerka przyniosła jego zamówienie, pewnie na prośbę Malfoya. Harry podsłuchał, jak mówi do niej coś o natrętach, patrząc w jego kierunku. Podając śniadanie, kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
Harry przyjrzał się beznamiętnie czemuś, co było jego kawą, podaną w półlitrowej szklance do piwa, owiniętej tekturowym kartonikiem z logo Lufthansy. Napił się ostrożnie i mimo dziwacznej formy podania, poczuł się mile zaskoczony smakiem. Z pobliskiego stolika zabrał miejscową gazetę i udawał, że czyta, od czasu do czasu unosząc głowę, aby sprawdzić, co robi Malfoy.
Ślizgon przeważnie go ignorował. Pracował za ladą, robiąc różne rodzaje kawy, które potem zanosił klientom. Flirtował z ludźmi, którzy wydawali się być stałymi bywalcami lokalu i rzucał gniewne spojrzenia, kiedy napotykał wzrok Harry’ego.
Minęły już lata, odkąd Potter widział go po raz ostatni, i nie był pewien, czy kiedykolwiek tak naprawdę się Malfoyowi przyglądał. Mężczyzna poruszał się z pewnego rodzaju wdziękiem, który świadczył o jego wychowaniu w wyższych sferach, a z klientami i współpracownikami rozmawiał w uprzejmy, a nawet ciepły sposób. Był chudy, a tak prawdę mówiąc, nawet zbyt chudy. Czarne ubrania wizualnie wydłużały dodatkowo jego kończyny i podkreślały gibką sylwetkę. Włosy miał wystylizowane w ten modny obecnie sposób, w którym pojedyncze kosmyki sterczą we wszystkie strony.
Widział, jaki staje się czarujący w stosunku do przystojnego faceta w garniturze, który odwzajemnił jego uśmiech i poprosił o to, co zwykle. Harry poczuł, jak zalewa go fala rozdrażnienia. Malfoy zawsze potrafił być urzekająco miły dla wysoko postawionych, posiadających władzę ludzi. Od Umbridge, po Knotta, od...
Ślizgon posłał swojemu klientowi prowokujące spojrzenie i Harry zaczerwienił się. Starał się skupić uwagę na mugolskiej gazecie, ciągle się zastanawiając, czy Draco Malfoy jest homoseksualistą. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło mu do głowy, aby rozważać orientację seksualną swojej szkolnej nemezis, choć Ślizgon zdawał się pasować do stereotypu. Teraz, gdy to zauważył, Harry był dość pewien, że Malfoy jest tutaj nie tylko dlatego, że się ukrywa, ale również z powodu tego, że czuje się tu dobrze. Gdzie indziej niż w gejowskiej, mugolskiej dzielnicy wielkiego, anonimowego miasta homoseksualny czarodziej mógłby znaleźć lepszą kryjówkę?
Wszystko nabrało dla Pottera sensu; przecież Malfoy nie umawiał się z nikim w szkole. Zawsze był modnie ubrany i wydawał się dbać o swój wygląd bardziej niż jakikolwiek inny chłopak. I ta prawie że obsesja na jego punkcie... Harry przełknął ślinę, czując się niewygodnie.
Wtedy właśnie na jego stoliku pojawiła się nagle szklanka wody. Popatrzył w górę.
— Przypuszczam, że zamierzasz siedzieć tu cały dzień? — zauważył Malfoy, marszcząc brwi.
— Jeżeli zajdzie taka potrzeba — odpowiedział, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Trudno było nie odwzajemnić się złośliwym tonem. — Chcę po prostu z tobą porozmawiać.
— Nie mam ci nic do powiedzenia.
Harry uświadomił sobie, że zwracają na siebie uwagę. Nawet obsługa za barem zdawała się przyglądać ich konwersacji.
Zdecydował się odegrać scenkę najlepiej, jak potrafił, i przywołał na twarz uśmiech.
— Zapewne możesz poświęcić chwilkę swojego czasu dla mnie? — Wodził opuszkiem palca po brzegu szklanki, obserwując wyraz twarzy Ślizgona.
— Po co tu jesteś? — zapytał Malfoy, wyraźnie ignorując nieudolne próby flirtu.
— Porozmawiać z tobą, to wszystko.
— Jasne — odpowiedział i odszedł.
Harry westchnął i zagłębił się w swoim fotelu. To będzie dużo trudniejsze niż przypuszczał, myślał. Nawet jeśli mógłby wytrzymać w obecności Ślizgona dłużej niż kilka minut, to jak, na Merlina, ma go namówić do współpracy?

Przez kolejne dwie godziny Harry wypił trzy kolejne kawy, zjadł mufinkę z jagodami, francuską bułkę z serem i przeczytał w gazecie każde słowo, łącznie z wyjątkowo nudnymi, amerykańskimi wiadomościami sportowymi.
Obserwował też, jak Malfoy rozmawiał ze swoimi współpracownikami, jak gawędził z przystojnym mężczyzną przy barze czy roznosił zamówienia. Ślizgon ponownie unikał obsługiwania go, znajdując powód, aby odwrócić się plecami za każdym razem, gdy Harry podchodził do lady. Potter nawet próbował uśmiechać się, gdy Malfoy na niego patrzył, ale w zamian otrzymywał tylko zmarszczenie brwi i gniewne spojrzenia.
Nie mógł wypić już ani kropli kawy, bo jego pęcherz groził wybuchem. Nie sądził też, że jeszcze kiedykolwiek uda mu się zjeść mufinkę, a poza tym czuł się zmęczony. Minęła pora, o której w domu szedłby spać. Już miał prawie zrezygnować na to popołudnie, kiedy Malfoy upuścił na jego stolik kawałek papieru. Była to wizytówka kawiarni, ale na drugiej stronie napisano: „Dam ci pięć minut”.
Harry patrzył, jak Ślizgon zmienia fartuch na płaszcz i wychodzi przez frontowe drwi. Odczekał chwilę, założył kurtkę i poszedł za nim.
Malfoy stał na zewnątrz, oparty o drzewo, i palił papierosa. Rzucił mu krótkie spojrzenie i ruszył w dół ulicy, znikając moment później za rogiem budynku. Potter poszedł jego śladem i zobaczył, że blondyn usiadł na schodkach prowadzących do jednego z domów, gasząc niedopałek o betonową powierzchnię. Usiadł obok niego i czekał. Zapanowała napięta cisza. Malfoy wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa i zaciągnął się głęboko.
— Nie uważasz, że powinieneś powiedzieć mi, jak mnie znalazłeś? — zapytał, wypuszczając z ust dym razem z pełnym goryczy tonem.
— Zaklęcie rejestrujące — odpowiedział Harry, wbijając wzrok w ziemię. — Wygląda na to, że Krajowa Agencja Bezpieczeństwa dała amerykańskim służbom wywiadowczym pozwolenie na śledzenie za jego pomocą obcych czarodziejów. Rząd Brytyjski zgłosił niedawno, że zaginąłeś, a CIA cię znalazło. — Wykonał gest jedną ręka, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić. — Właśnie tutaj.
Malfoy milczał przez chwilę, nie przerywając palenia.
— Kurwa — powiedział w końcu.
— Zgadzam się — odparł Harry. — Kurewsko przerażające.
— Ale jak się dowiedziałeś, gdzie pracuję?
— Śledziłem cię, od kiedy wyszedłeś rano z domu.
Ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosem wypuszczanego z płuc dymu.
— Czego chcesz, Potter?
Harry odetchnął ciężko. Nigdy nie był w tym dobry i właśnie dlatego przestał się takimi sprawami zajmować.
— Moim zadaniem było znaleźć cię i upewnić się, że jesteś... bezpieczny — powiedział. — Zaginąłeś dawno temu i ministerstwo martwiło się o ciebie.
— Tak, jak cholera — zripostował Ślizgon i zaciągnął się głęboko dymem. — Chcieli jedynie, abyś się upewnił, że nie zwiałem i nie przyłączyłem się do śmierciożerców. – Harry nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jeśli Malfoy wykonywał jakąś tajną misję, pewnie na wylot przejrzał wszelkie jego marne próby zdobycia zaufania. Podwinął lewy rękaw i podsunął Harry’emu przed twarz nagie przedramię. — Widzisz? — zapytał, trzymając papierosa między zębami. — Jestem w porządku. Możesz odejść.
Po raz kolejny zaciągnął się papierosem, wyrzucił niedopałek i wstał.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział Harry, myśląc gorączkowo. — Ale przebyłem taki kawał drogi. Nie moglibyśmy chociaż... — Złapał Malfoya za rękę, kiedy ten zaczął odchodzić. Ślizgon odwrócił się i spojrzał na niego. Harry spróbował uśmiechnąć się po raz kolejny, chcąc, aby tym razem wyglądało to ujmująco. — Nie widzieliśmy się od lat. Pozwól mi chociaż postawić ci kolację.
Harry przełknął nerwowo ślinę, gdy Malfoy zmrużył oczy.
— Kolacja? — zapytał podejrzliwie. — Po co?
— A czemu nie? — odpowiedział Potter, wzruszając ramionami. Westchnął, gdy Ślizgon obdarzył go długim spojrzeniem. — Posłuchaj. Wiem, że nigdy się nie lubiliśmy, ale... byliśmy dziećmi. I od tamtej pory minęły wieki. Nie możemy po prostu zjeść razem kolacji, pogadać i cieszyć się wzajemnym towarzystwem przez kilka godzin, zanim wrócę do domu?
Malfoy wpatrywał się w niego przez kilka sekund z intensywnością, która sprawiła, iż ciało Harry’ego przebiegł dreszcz. Czy po tych wszystkich latach Ślizgon wciąż go nienawidził?
— Gdzie? — rzucił.
Potter ponownie wzruszył ramionami, ze wszystkich sił starając się wyglądać na zrelaksowanego.
— Gdzie tylko chcesz. Zamówię ci taksówkę pod dom. Powiedz tylko, o której.
Malfoy odwrócił wzrok, zastanawiając się prze chwilę.
Harry nie miał żadnego powodu, aby sądzić, że chłopak się zgodzi. I nie był pewien, co w takim przypadku zrobi.
Ślizgon ponownie na niego spojrzał, studiując wyraz jego twarzy. W końcu wykrzywił usta w bardzo znajomym, złośliwym uśmieszku.
— O ósmej — powiedział, zanim odwrócił się i odszedł. Harry odetchnął z ulgą. — Ale to cię będzie sporo kosztowało — dodał jeszcze, a echo w alejce cicho powtórzyło jego słowa.

***

Malfoy wcale nie żartował na temat kosztów kolacji, pomyślał Harry, wpatrując się w leżący przed nim, prawie pusty talerz sushi. Miał nadzieje, że ministerstwo odpuści mu, gdy zobaczy wyciąg z karty kredytowej. Oczywiście w przypadku, gdyby namówił Ślizgona do powrotu do Londynu, potraktowaliby to znacznie łagodniej.
Szef kuchni postawił przed nimi pełen talerz. Malfoy uśmiechnął się złośliwie, widząc strapiony wyraz twarzy Harry’ego.
— No, Potter, spróbuj. To coś podobnego do foie gras.***
— Nie znoszę foie gras — wymamrotał Harry, nie wierząc w ani jedno słowo Malfoya.
Ślizgon uniósł pałeczkami zielony kłębek, pokryty na wierzchu jasnopomarańczową papką.
— Próbowałeś tego kiedykolwiek czy jadałeś tylko pasztety kupowane w sklepie?
— A co za różnica?
Malfoy zachichotał.
— Zjedz uni, Potter. W końcu za to płacisz — zadrwił.
— Chcę więcej toro — powiedział Harry, wpychając w pomarańczową maź jedną pałeczką. — Lubię toro.
— Przestań marudzić — zripostował Malfoy z lekkim, amerykańskim akcentem, na chwilę przed tym, jak ostrożnie włożył do ust kęs potrawy. W czasie przeżuwania jego uśmiech stał się przesadnie zadowolony. Harry zmrużył oczy, nadal nieprzekonany, czy wszystko nie jest tylko gierką, która ma za zadanie nakłonienie go do zjedzenia czegoś obrzydliwego. — Twoja kolej.
Potter zazgrzytał zębami i spojrzał na talerz. Papki było niewiele. Jak ohydne naprawdę mogło to być? Skoro Ślizgon to zjadł, to i on da radę. Choć Malfoy z pewnością wkładał do ust rzeczy dużo dziwniejsze niż jeż morski, więc porównanie nie było szczególnie trafne. Zła wizja, pomyślał Harry, podnosząc palcami kłębek wodorostów i wbijając w niego zęby.
Pierwsze, co poc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin