Austen. [Duma i uprzedzenie].rtf

(1154 KB) Pobierz

Jane Austen

 

Duma i uprzedzenie

 

 

Przełożyła Anna Przedpełska-Trzeciakowska.

KLASYKA POWIEŚCI.

 

prdszyński i S-ka

Warszawa 1996.


Rozdział 1.

a ° Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony.

Jakkolwiek za pojawieniem się takiego pana w sąsiedztwie nie­wiele wiadomo o jego poglądach czy uczuciach, owa prawda jest tak oczywista dla okolicznych rodzin, że przybysz zostaje od razu uznany za prawowitą własność tej czy innej ich córki.

- Mężu drogi - zwróciła się pewnego dnia do pana Benneta jego małżonka - słyszałeś, że wydzierżawiono wreszcie Netherfield Park? Mąż odparł, że nic mu o tym nie wiadomo.

- Naprawdę - zapewniała go żona. - Pani Long wpadła przed chwilą i opowiedziała mi wszystko.

Pan Bennet milczał.

- Czy naprawdę nie jesteś ciekaw, kto go wydzierżawił? - zawo­łała wreszcie zniecierpliwiona.

- Ty chcesz mi o tym powiedzieć, a ja nie oponuję. Bylo to wystarczające zaproszenie.

- No więc, mój drogi, pani Long powiada, że Netherfield wy­dzierżawił jakiś młody, ogromnie bogaty człowiek, skądś z pół­nocnej Anglii, że przyjechał z Londynu w poniedziałek wolantem w cztery konie, aby wszystko obejrzeć, i tak mu się spodobało, że natychmiast ugodził się z panem Morrisem i ma objąć Nether­field jeszcze przed świętym Michałem, a część służby przyjedzie już w końcu przyszłego tygodnia.


- Jak się nazywa? - Bingley.

- Żonaty czy kawaler?

- Och, kawaler, mój drogi, oczywiście. Kawaler i to z dużym majątkiem - cztery czy pięć tysięcy funtów rocznie. Pomyśl, jakie to szczęście dla naszych dziewcząt!

- Nie rozumiem. Cóż to ma z nimi wspólnego?

- Ach, mój drogi, jakiś ty męczący! Myślę, że się z którąś z nich ożeni, przecież to jasne.

- Czy ów pan osiedla się tutaj w fiym właśnie zamiarze?

- W tym zamiarze? Niedorzeczność! Ale bardzo możliwe, że się w którejś z nich zakocha, i dlatego musisz mu złożyć wizytę natych­miast po przyjeździe.

- Nie widzę po temu powodów. Możesz pojechać ty z dziewczę­tami albo - jeszcze lepiej - wyślij je same, boć przecież jesteś równie ładna jak one i jeszcze mu się najbardziej spodobasz!

- Pochlebiasz mi, mój drogi! Co prawda były czasy, kiedym nie grzeszyła brzydotą, ale to już dawno minęło i nie sądzę, bym się teraz tak bardzo wyróżniała spośr8d innych. Kiedy kobieta ma pięć dorosłych córek, nie powinna zajmować się własną urodą.

- W takich przypadkach kobieta nie zawsze ma jeszcze urodę, którą mogłaby się zajmować.

- Ale, mężu drogi, kiedy pan Bingley tu zjedzie, musisz mu natychmiast złożyć wizytę.

- Zbyt wiele żądasz ode mnie, moja duszko.

- Pomyśl tyllco o swoich córkach. Zastanów się, jaka to świetna partia. Sir William i lady Lucas postanowili do niego pojechać specjalnie z tego względu. Wiesz przecież, że na ogół nie składają wizyt nowo przybyłym. Koniecznie musisz jechać, przecież nie bę­dziemy mogły same złożyć mu wizyty, jeśli ty nie pojedziesz!

- Nadmiar skrupułów, moja duszko. Jestem pewien, że wasza wizyta sprawiłaby panu Bingleyowi niewątpliwą przyjemność. Piześlę mu przez ciebie parę słów, zapewniając go, że chętnie się zgodzę na jego małżeństwo z którąkolwiek z naszych córek, choć muszę jednak dodać jakieś dobre słówko za moją małą Lizzy.

- Prosxę cię, mężu, byś tego nie robił. Lizzy wcale nie jest lepsza od reszty, a już z pewnością nie jest ani w połowie tak ładna jak Jane lub tak wesoła jak Lidia. Ty jednak zawsze masz dla niej specjalne względy.

- Wszystkie one nie bardzo mają się czym chwalić - odparł pan Bennet. - Ot, płoche głuptasy, jak to dziewczęta. Lixzy jednak jest bystrzejsza od swych sióstr.

- Jak możesz tak okropnie krzywdzić własne dzieci! Sprawia ci przyjemność, gdy mnie dręczysż. Nie masz litości dla moich bied­nych nerwów.

- Mylisz się, moja droga. Mam dla twoich nerwów najwyższy szacunek. To moi starzy przyjaciele. Co najmniej od dwudziestu lat słyszę, jak się nad nimi rozwodzisz.

- Ach, nie wiesz, co ja cierpię!

- Mam jednak nadzieję, że jakoś to przeżyjesz i zobaczysz jesz­cze wielu młodych mężczyzn z czterema tysiącami rocznego docho­du przyjeżdżających w sąsiedztwo.

- Nawet gdyby ich przyjechało dwudziestu, nic nam z tego nie przyjdzie, jeśli nie będziesz chciał złożyć im wizyty.

- Obiecuję ci, duszko, że jeśli ich się zjawi dwudziestu, złożę wizytę wszystkim, co do jednego.

Pan Bennet był tak oryginalną mieszaniną bystrej inteligencji, sarkastycznego humoru, powściągliwośći i dziwactwa, że nawet do­świadczenie dwudziestu trzech lat nie wystarczyło żonie, by go zrozumieć. Ją dało się przejrzeć o wiele łatwiej. Była to kobieta małego umysłu, miernego wykształcenia i nierównego usposo­bienia. Kiedy ją coś gniewało, wyobrażała sobie, że cierpi na ner­wy. Celem jej życia byłó wydanie córek za mąż, radością wizyty i nowinki.

6


Rozdział 2.

Pan Bennet złożył wizytę panu Bingleyowi jako jeden z pier­wszych. Od początku nosił się z tym zamiarem, choć do same­go końca zapewniał żonę, że ani mu to w głowie, toteż bieda­czka nie wiedziała o niczym aż do owego wieczoru, kiedy

wizyta została złożona. Dowiedziała się zaś w sposób następujący. Pan Bennet, spoglądając na swą drugą z rzędu córkę, która zajmo­wała się przystrajaniem kapelusza, zwrócił się do niej znienacka:

-Przypuszczam, Lizzy, że ten kapelusz spodoba się panu Bin­gleyowi.

- Nie będziemy mogły sprawdzić, co się panu Bingleyowi podo­ba - odparła z wyrzutem pani Bennet - ponieważ nie mamy zamiaru złożyć mu wizyty.

- Zapominasz, mamo - wtrąciła Elżbieta - że spotkamy go na naszych asamblach i że pani Long obiecała nam go przedstawić.

- Nie wierzę, by pani Long to zrobiła. Ma dwie własne siostrze­nice. To kobieta samolubna i w dodatku hipokrytka. Nie mam o niej dobrego mniemania.

- Ja również - odparł pan Bennet - i cieszę się widząc, że nie liczycie na jej usługi.

Pani Bennet nie raczyła odpowiedzieć, nie mogąc powstrzymać złości, zaczęła łajać jedną ze swych córek.

- Na litość boską, Kitty, przestańże kaszleć! Miej trochę litości dla moich nerwów. Targasz je na strzępy.

- Kitty jest bardzo nieoględna z tym kaszlem - dorzucił ojciec. ­Zawsze kaszle w nieodpowiedniej chwili.

- Nie kaszlę dla przyjemności - odparła Kitty gniewnie. - Kiedy przypada nasz następny bal, Lizzy?

- Od jutra za dwa tygodnie.

- No właśnie! - zawołała matka. - A pani Long wraca zaledwie dzień wcześniej, więc nie będzie mogła nam go przedstawić, bo sama jeszcze nie będzie go znała.

- A więc, moja duszko, możesz mieć przewagę nad przyjaciółką i sama jej przedstawić pana Bingleya.

- Niemożliwe, mój drogi, niemożliwe, bo przecież go nie znam. Nie dręcz mnie, proszę!

- Szanuję twoją ostrożność. Rzeczywiście, dwutygodniowa zna­jomość to bardzo niewiele. Trudno po dwóch tygodniach wiedzieć, co to naprawdę za człowiek. Ale jeśli my się nie odważymy przed­stawić jej pana Bingleya, to ktoś inny to zrobi. Pani Long i jej siostrzenice muszą też stanąć w szranki, a ponieważ byłoby im na rękę, gdybyś ty odmówiła tej przysługi, sam się jej podejmę.

Dziewczęta ze zdumieniem spojrzały na ojca, pani Bennet zaś powtarzała tylko: - Co za niedorzeczność! Co za niedorzeczność!

- Cóż mają znaczyć te patetyczne okrzyki? - zapytał. - Czyżby niedorzecznością były dla ciebie formy obowiązujące przy zawiera­niu znajomości lub też waga, jaką się do nich przywiązuje? W tym akurat wypadku absolutnie nie mogę się z tobą zgodzić. A cóż ty na to powiesz, Mary? Jesteś, jak wiem, młodą osobą o dociekliwym umyśle, czytasz uczone książki i robisz z nich notatki.

Mary chciała powiedzieć coś niesłychanie mądrego, ale nie bar­dzo wiedziała co.

- Podczas gdy Mary będzie formować swe opinie - ciągnął pan Bennet - powróćmy do pana Bingleya.

- Mam już dosyć pana Bingleya! - zawołała pani Bennet.

- Przykro mi, że to słyszę, ale czemuś mi nie powiedziała o tym wcześniej? Gdybym o tym wiedział dziś rano, z pewnością bym do niego nie jeździł. Fatalnie się stało - no, ale skoro złożyłem wizytę, znajomość jest już zawarta.

8 !1 9


Zdumienie pań całkowicie spełniło jego oczekiwanie, a już zdu­mienie jego żony przeszło wszystko. Mimo to, kiedy minął pier­wszy wybuch radośći, pani domu oświadczyła, że właśnie tego i nie czego innego spodziewała się przez cały czas.

- Jak to pięknie z twojej strony, moje serce! Wiedziałam, że cię wreszcie przekonam! Byłam pewna, że za bardzo kochasz swoje dziewczęta, by stracić taką okazję! Jakam rada! Co za pyszny Bgiel, żeby pojechać rano i do tej chwili ani słówkiem o niczym nie pisnąć!

- No, Kitty, teraz możesz już kaszleć, ile ci się tylko podoba ­rzekł pan Bennet i z tymi słowy opuścił pokój, zmęczony uniesie­niami żony.

- Jaki nadzwyczajny jest wasz ojciec, dziewczęta! - zawołała matka, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły. - Nie wiem, jak mu się kiedyś odwdzięczycie za jego dobro - jemu czy mnie... Mogę was zapewnić, że w naszym wieku takie codzienne zawieranie nowych znajomości to żadna przyjemność, ale czegóż my dla was nie zrobi­my! Lidio, kochanie, myślę, że pan Bingley będzie z tobą taficzył na najbliższym balu, chociaż jesteś najmłodsza.

-Och - odparła Lidia śmiało - wcale się nie boję! Jestem naj­młodsza, ale i najwyższa.

Reszta wieczoru upłynęła na domysłach, kiedy pan Bingley przyjdzie z rewizytą, i ustalaniu dnia, . na który młody człowiek zostanie zaproszony na obiad.

ROZDział 3.

Wszystkie pytania, jakie pani Bennet mogła zadać przy współ­udziale pięciu córek, nie wystarczyły, by wyciągnąć z pana Benneta zadowalający opis nowego sąsiada. Damy szturmowa­ły męża i ojca na rozmaite sposoby. Pytały go wprost, podsu­

wały mu sprytne przypuszczenia lub też snuły mgliste domysły - on jednak wymykał się ich zasadzkom, tak że paniom musiały wreszcie wystarczyć wiadomości z drugiej ręki, mianowicie od sąsiadki, lady Lucas. Jej sprawozdanie wypadło bardzo korzystnie dla młodego człowieka. Sir William był nim oczarowany. Pan Bingley jest mło­dy, ogromnie przystojny, szalenie miły i - jako ukoronowanie wszy­stkiego - wybiera.się na najbliższe asamble w dużym towarzystwie. Cóż mogło być bardziej zachwycającego! 3eśli znajduje przyjemność w tańcu, to, oczywista, łatwo mu przyjdzie się zakochać. Wszystko to krzepiło nadzieje w sercu pani Bennet.

- Nie będę o niczym więcej marzyć - zwierzała się mężowi ­jeśli jedna z moich córek osiądzie w Netherfield, a pozostałe wyjdą równie dobrze za mąż:

W kilka dni później pan Bingley rewizytował pana Benneta i sie­dział w jego bibliotece prawie dziesięć minut. Miał najwyraźniej nadzieję, że zostanie dopuszczony przed oblicza młodych dam, o któ­rych urodzie wiele słyszał, zobaczył jednak tylko ojca. Młodym damom lepiej się udało, przekonały się bowiem, wyglądając przez okno na pięterku, iż pan Bingley nosi niebieski surdut i przyjechał na karym koniu.

11


Wkrótce wysłano zaproszenie na obiad i właśnie pani Bennet układała spis potraw, które by przyniosły honor jej kulinarnym ta­lentom, kiedy nadeszła odpowiedź odmowna. Pan Bingley musi następnego dnia jechać do Londynu, a w związku z tym nie może mieć zaszczytu przyjęcia zaproszenia. Pani Bennet bardzo się zanie­pokoiła. Nie mogła zupełnie pojąć, co on ma do roboty w Londynie, skoro tak niedawno stamtąd przyjechał. Zaczęła się obawiać, że młody człowiek będzie ciągle fruwał z miejsca na miejsce, zamiast siedzieć spokojnie w Netheeld jak Pan Bóg przykazał. Lady Lu­cas uspokoiła jej obawy rzucając myśl, iż może pan Bingley poje­chał do Londynu tylko po owo duże towarzystwo, z którym miał przybyć na bal. I wkrótce rozeszła się wkoło wieść, że nowy sąsiad ma przywieźć dwanaście pań i siedmiu panów. Ta mnogość dam bardzo zmartwiła dziewczęta, na dzień przed balem pocieszyła je jednak nowina, że zamiast dwunastu przywiózł jedynie sześć - pięć sióstr i kuzynkę. Kiedy zaś towarzystwo weszło na salę balową, składało się tylko z pięciu osób: pana Bingleya, jego dwóch sióstr, męża starszej z nich i jeszcze jednego młodego człowieka.

Pan Bingley był przystojny i prezentował się jak dżentelmen. Miał miłą twarz i proste, bezpośrednie obejście. Siostry jego były to piękne damy, zwracające uwagę swą elegancją. Szwagier, pan Hurst, tylko wyglądał na dżentelmena, wszelako uwagę wszy­stkich zebranych przyciągnął wkrótce pan Darcy, wspaniały, wy­soki mężczyzna o pięknej, szlachetnej postawie, który poza tym ­a wieść ta lotem błyskawicy obiegła całą salę - miał dziesięć tysięcy funtów rocznego dochodu. Panowie jęli o nim mówić: "Wspaniały chłop", panie stwierdziły, że jest o wiele przystoj­niejszy od pana Bingleya, i podziwiano go tak przez pół wieczo­ru, dopóki zachowanie jego - które okazało się wprost niesmacz­ne - nie położyło szybko kresu jego popularności. Okazało się bowiem, że pan Darcy jest dumny, że zadziera nosa, że wszystko go nudzi. Wówczas nawet wielkie majętności w hrabstwie Derby nie mogły go już uchronić od opinii, iż ma twarz nieprzyjemną i odpy­chającą, i w ogóle między nim a panem Bingleyem nie może być porównania.

Pan Bingley szybko zawarł znajomość ze wszystkimi znaczą­cymi osobami; był żywy, bezpośredni, nie opuścił ani jednego tańca, martwił się, że bal zakończono tak szybko, i powiadał, że musi wydać podobny w Netherfield. Te miłe cechy mówiły same za siebie. Jakiż kontrast z panem Darcym! Ten zatańczył tylko raz z panią Hurst, raz z panną Bingley, uchylał się od przedsta­wienia jakiejkolwiek innej młodej damie, a resztę wieczoru spę­dził przechadzając się po sali i od czasu do czasu zwracając się do kogoś z własnego towarzystwa. Opinia o nim została ustalona. Był najdumniejszym, najbardziej antypatycznym mężczyzną na świecie, toteż wszyscy mieli nadzieję, iż nigdy tu już nie przyje­dzie. Najbardziej zaciekłą jego przeciwniczką stała się pani Ben­net, której niechęć przerodziła się w szczególną odrazę, jako że pan Darcy wyraził się lekceważąco o jednej z jej córek.

Ponieważ panów było mało, Elżbieta Bennet przez dwa tańce siedziała na kanapce, a że tak się złożyło, iż pan Darcy stał przez pewien czas blisko niej, mogła dosłyszeć rozmowę, która toczyła się pomiędzy nim a przyjacielem. Bingley bowiem przestał na chwi­lę tańczyć i podszedł do pana Darcy'ego, chcąc go namówić, by przyłączył się do zabawy.

- Chodźże - nalegał - zatańcz wreszcie. Nie mogę znieść, że tu tak sztywno stoisz. 0 wiele lepiej byś zrobił, gdybyś tańczył.

- Wykluczone. Wiesz, że tego nie cierpię, chyba że wyjątkowo dobrze znam partnerkę. W takim zgromadzeniu byłoby to nie do zniesienia. Siostry twoje tańczą, a taniec z każdą inną kobietą tutaj byłby dla mnie torturą.

- Broń mnie Panie Boże przed taką wybrednością! - zawołał Bingley. - Na honor, w życiu nie widziałem tylu miłych panien, a niektóre są na dodatek niezwykle urodziwe.

- Ty tańczysz z jedyną ładną panną na sali - odparł Darcy, spoglądając na najstarszą pannę Bennet.

- To najpiękniejsza istota, jaką widziałem w Tyciu. Ale jest tu jedna z jej sióstr - siedzi niedaleko ciebie - bardzo ładna i, wydaje mi się, równie miła. Pozwól mi poprosić moją partnerkę, by cię jej przedstawiła.

12 13


- O której mówisz? - zapytał Darcy i odwracając się popatrzył przez chwilę na Elżbietę, lecz poczuwszy jej wzrok, zwrócił się chłodno do przyjaciela: - Zupełnie znośna, ale nie na tyle ładna, bym ja miał się o nią pokusić. Nie jestem ponadto w nastroju, by oddawać sprawiedliwość damom wzgardzonym przez innych. Wra­caj lepiej do swej towarzyszki i ciesz się jej uśmiechami, bo ze mną marnujesz tylko czas.

Bingley poszedł za jego radą. Pan Darcy powędrował dalej, a Elż­bieta została, nie znajdując w sercu zbyt ciepłych uczuć dla arogan­ta. Opowiedziała jednak przyjaciółkom całe wydarzenie, śmiejąc się szczerze, miała bowiem żywe, wesołe usposobienie i radowała się wszystkim, co śmieszne.

Wieczór upłynął mile całej rodzinie. Pani Bennet była świad­kiem, jak towarzystwo z Netherfield podziwia jej najstarszą córkę. Pan Bingley tańczył z nią dwa razy, a jego siostry wyraźnie ją wyróż­niały. Jane była tak samo jak matka zadowolona, choć okazywała to z większym umiarkowaniem. Elżbieta cieszyła się radością Jane. Mary słyszała, jak ktoś mówił pannie Bingley o niej jako o naj­bardziej wykształconej pannie w okolicy. Katarzyna i Lidia szczę­śliwie nie przesiedziały ani jednego tańca, a było to wszystko, co, jak dotychczas, zaprzątało im głowy na balu. Wracały więc w świet­nych humorach do Longbourn, wioski, której były najważniejszymi mieszkankami. Pan Bennet nie spał jeszcze. Nigdy nie liczył go­dzi , siedząc nad książką, a nadto był dzisiaj bardzo ciekaw, jak się udał wieczór, który wzbudził tyle oczekiwań. Liczył, że jego żona porzuci wszelkie nadzieje w związku z tym młodym człowiekiem, szybko jednak zrozumiał, że czeka go inna opowieść.

- Mężu drogi! - wołała zacna dama już od progu. - Cóż za rozkoszny wieczór, jaki wspaniały bal! Pragnęłam, żebyś był z na­mi! Wszyscy tak podziwiali Jane - no, wprost nie do opisania! Każdy mówił, że tak ślicznie wygląda, a pan Bingley to już uznał ją za zupełną piękność i tańczył z nią dwa razy. Pomyśl tylko o tym, moje serce! Dwa razy tańczył! Była jedyną panną na balu, którą drugi raz prosił do tańca. Najpierw prosił starszą pannę Lucas. Stra­sie się zirytowałam, kiedy ich zobaczyłam obok siebie, ale nie

podobała mu się wcale. No cóż, komu się ona może podobać, wiesz. przecie. Był zupełnie olśniony Jane, która również tańczyła, więc zapytał, kto ona jest, i przedstawiono go, i poprosił ją o dwa następne tańce, trzeci raz tańczył dwa tańce z panną King, dwa czwarte z Marią Lucas, a dwa piąte znów z Jane, a dwa szóste z Lizzy, a boulangera...

- Gdyby miał litość nade rnną - krzyknął Bennet niecierpliwie ­nie tańczyłby i połowy tego! Na miłość boską, dosyć już o jego partnerkach! Och, że też od razu na początku nie skręcił nogi!

- Tak, mój kochany - ciągnęła jego pani - jestem nim wprost oczarowana. Niezwykle przystojny! A jego siostry! Czarujące! Nigdy w życiu nie widziałam wytworniejszych sukien, a koronka u spódni­cy pani Fiurst...

Tu przerwano jej znowu. Pan Bennet nie chciał słuchać żadnych opisów damskich fatałaszków. Musiała szukać jakiegoś zbliżonego tematu, opowiedziała więc z dużą goryczą i pewną przesadą, jak straszliwie ordynarnie zachował się pan Darcy.

- Mogę cię zapewnić - dodała - że Lizzy niewiele straciła, nie znajdując uznania w jego oczach. - To nieprzyjemny, wstrętny człowiek, niewart, by się nim zajmować. Tak dumny i zarozumiały, że wszyscy wprost znieść go nie mogli. Łaził z miejsca na miejsce i wyobrażał sobie, że jest strasznie ważny. Niewart nawet jednego tańca - nie jest na to dość prLystojny. Chciałabym, żebyś był z nami, moje serce, i przyciął mu ostro, jak to ty już potrafisz. Po prostu wstrętny mi jest ten człowiek!

14


Rozdział 4.

Kiedy Jane i Elżbieta znalazły się same, starsza siostra, bardzo dotąd powściągliwa w chwaleniu Bingleya, przyznała się młod­szej, jak bardzo nowo przybyły jej się spodobał.

- Jest taki, jaki powinien być młody człowiek - mówiła. ­Rozsądny, pogodny, żywy. Nigdy nie widziałam kogoś równie mi­łego w obejściu - tyle bezpośredniości przy tak dobrym ułożeniu.

- Jest równie przystojny - odparła Elżbieta - a młody człowiek, w miarę swych możliwości, powinien być przystojny. Jest zatem zupełną doskonałością.

- Bardzo mi pochlebiła ta prośba o drugi taniec. Nie spodziewa­łam się znaleźć w jego oczach takiego uznania.

- Nie? Wobec tego ja spodziewałam się za ciebie. To jest właś­nie ta ogromna różnica pomiędzy nami. Komplement zawsze jest dla ciebie zaskoczeniem, a dla mnie żadnym. Cóż bardziej natural­nego niż prośba o drugi taniec z tobą?! Przecież pan Bingley, choć­by nawet nie chciał, to musiał widzieć, że jesteś pięć razy ładniejsza od wszystkich panien na balu. Wcale nie zawdzięczasz tego galante­rii pana Bingleya. A zresztą jest bardzo miły i pozwalam, by ci się podobał. Podobało ci się już wielu głupszych ludzi.

- Lizzy!

- Och, wiesz sama, że zbyt jesteś skora do lubienia ludzi ot tak, w ogólności. Nigdy nie widzisz wad u nikogo; w twoich oczach wszyscy są dobrzy i mili. Nigdy nie słyszałam od ciebie złego słowa o nikim.

- Staram się nie sądzić ludzi zbyt pochopnie, ale zawsze mówię to, co myślę.

- Wiem dobrze, i to właśnie najbardziej mnie zdumiewa. Mając tyle rozsądku być tak zadziwiająco ślepą na błędy i głupotę ludzką. Udana bezstronność jest rzeczą często spotykaną, ale bezstronność cicha, niewyrachowana to wyłącznie twoja cecha. Widzisz w każ­dym tylko dobre strony, wyolbrzymiasz je, a o złych milczysz. No więc, siostry tego pana też ci się zapewne podobają? A przecież nie dorównują mu w sposobie bycia.

- Owszem, tak się z początku wydaje, ale kiedy się z nimi po­rozmawia, widać, jakie są miłe. Panna Bingley ma mieszkać z bratem i prowadzić mu dom. Zobaczysz, że na pewno znajdziemy w niej uroczą sąsiadkę.

Elżbieta słuchała w milczeniu, lecz bez przekonania. Zachowa­nie obu pań na balu nie było obliczone na oczarowanie zebranych. Elżbieta miała większą niż siostra zdolność obserwacji i mniej niż Jane łagodności, a ponieważ owe damy nie okazały jej najmniejszej uwagi i atencji, tym bardziej nie była skłonna powziąć o nich dobrej opinii. Były to, rzeczywiście, bardzo wytworne damy, nie brakło im pogody, kiedy sprawy szły po ich myśli i potraciły być miłe, gdy miały ochotę - grzeszyły jednak wyniosłością i dumą. Były ładne, odebrały wykształcenie w jednej z najlepszych prywatnych szkół w Londynie, posiadały majątek - dwadzieścia tysięcy funtów ­oraz zwyczaj wydawania więcej, niż powinny, lubiły też przebywać w towarzystwie ludzi z wyższych sfer. Dlatego miały wszelkie po­wody po temu, by myśleć dobrze o sobie, a źle o innych. Pochodziły z godnej szacunku rodziny w północnej Anglii, a okoliczność ta mocniej się utrwaliła w ich pamięci niż fakt, że fortunę brata i swoją własną zawdzięczały handlowi.

Pan Bingley odziedziczył blisko sto tysięcy funtów po ojcu, który chciał nabyć jakiś majątek, lecz nie zdążył tego uczynić przed śmiercią. Syn jego również pragnął się gdzieś osiedlić na stałe i czasami decydował się już na zakup w swoim hrabstwie, lecz że znalazł się teraz w posiadaniu wygodnego domu, który dawał swobody ziemiańskiego dworu, ludzie, dobrze znający jego bez...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin