Bahdaj Adam - Stawiam na Tolka Banana 1987r.pdf

(690 KB) Pobierz
1022604278.013.png
ADAM BAHDAJ
STAWIAM NA TOLKA BANANA
Data wydania: 1987
Wydanie IV
SPIS TRE ŚCI
SPIS TRE ŚCI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
4
ROZDZIAŁ DRUGI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50
ROZDZIAŁ TRZECI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 84
ROZDZIAŁ CZWARTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 112
ATY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 161
ROZDZIAŁ SZÓSTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182
ROZDZIAŁ SIÓDMY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 241
2
ROZDZIAŁ ÓSMY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283
ATY. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 340
ROZDZIAŁ PIERWSZY
1
— Luluniu, pani Tecia mówiła, że wczoraj znowu oglądałeś w telewizji jakiś kryminalny film —
powiedziała pani Seratowiczowa.
Siedzieli na werandzie. Było duszno. Wielkie chmury wyłaniały się spoza linii da-chów, zalewając
czystą przestrzeń nieba.
1022604278.014.png 1022604278.015.png 1022604278.016.png 1022604278.001.png 1022604278.002.png 1022604278.003.png 1022604278.004.png 1022604278.005.png 1022604278.006.png 1022604278.007.png 1022604278.008.png 1022604278.009.png
— Amerykański — odparł po chwili chłopiec. — Straszna bzdura. Pewien facet zastrzelił barmana z
baru „Savoya” w Miami. . .
4
— Przecież prosiłam, żebyś nie oglądał tych filmów. Od ilu lat był dozwolony?
— Od szesnastu, ale koń by się uśmiał. Ten facet zastrzelił go tylko dlatego, że barman nie podał mu
w porę szklaneczki whisky. Zupełna lipa. Czy można za to zastrzelić człowieka?
— Nie można, ale ja prosiłam cię. . .
— Wiem, mamo, tylko co miałem robić. Strasznie się nudziłem. I w ogóle film był zupełnie do kitu.
Ten facet kochał się w jakiejś Meksykance, która tańczyła w tym lokalu. Nic nie robił, tylko kupował
jej rozmaite brylanty i futra, a ona jednak wolała jednego toreadora, który podczas corridy zakatrupił
byka. Ja też bym wolał, bo tamten ładowany facet był gangsterem i przemycał z Hongkongu narkotyki.
Pani Seratowiczowa westchnęła boleśnie.
— A ty na to patrzysz.
— Gdybym wiedział, że to taka bzdura, to nawet nie otworzyłbym telewizora.
Świetny był tylko pościg za tym gangsterem przez pustynię w Nowym Meksyku. On nawiewał
helikopterem, ale wysiadł mu silnik i musiał nająć mulników. Podobno muły 5
mogą iść przez pustynię cały tydzień bez jedzenia i bez wody. Tak mówił Krzyś Sekociński, a on
wszystko wie. . .
— Właśnie — podjęła głosem znużonym pani Seratowiczowa. — Czy zamiast oglą-
dać ten niedorzeczny film, nie mogłeś zadzwonić do Krzysia i zaprosić go do siebie?
— Już wolę oglądać takie filmy.
— Czego ty właściwie chcesz od Krzysia? Przecież to bardzo miły chłopiec.
— Za bardzo. Mama nawet nie wie, jaki on miły. Ja przy nim słowa nie mogę powiedzieć, bo on
wszystko wie lepiej. On nawet wie, kiedy Napoleon przechodził koklusz i kto wynalazł maszynkę do
wyrywania włosów z nosa. Genialny chłopiec, daję słowo, czyta już angielskie książki, a na obiad
mówi: lunch. Kichać mi się chce, jak na niego patrzę. I w ogóle. . .
Pani Seratowiczowa uważniej spojrzała na chłopca.
— Przesadzasz, mój drogi. Krzyś jest świetnie ułożony i bardzo bym chciała, żebyś się z nim
zaprzyjaźnił.
1022604278.010.png
— Dziękuję. Zdaje mi się przy nim, że jestem matołem.
— On by cię podciągnął, zajął. . .
6
— Dziękuję — uśmiechnął się cierpko. — Zanudziłby mnie na cacy.
— Jak ty się wyrażasz?
— Przecież tak się mówi.
— To chyba jacyś chuligani używają takich zwrotów.
— Nie chuligani, tylko morowi chłopcy.
— I dziwię się bardzo. . . — zawahała się chwilę. Naraz ujęła dłoń chłopca i spojrzała mu w oczy.
— Powiedz mi, mój drogi, dlaczego ty nie masz kolegów?
Chłopiec żachnął się.
— Mama by chciała, żebym miał kolegów, a jak kiedyś przyprowadziłem Antosia Fuflewicza, to
przez dwa dni wietrzyła mama mieszkanie.
— Bo, delikatnie mówiąc, Fuflewicz nie mył sobie nóg.
— Nie mył nóg, ale za to morowy chłopiec. Żeby mama widziała, jak on gra w gałę.
— W co?
— No, w piłkę. Jest najlepszym napastnikiem i zawsze gra na prawym skrzydle.
— A ty, na jakim grasz skrzydle?
Przez jasną twarz chłopca przeniknął cień rozpaczy.
7
— Mnie nigdy jeszcze nie wstawili do składu.
— Dlaczego?
Chłopiec wzruszył ramionami.
— Eee. . . - westchnął — mówią, że jestem patałach.
— Przecież nieźle grasz w tenisa.
1022604278.011.png
— Tenis u nich się nie liczy, u nich najważniejsza gała.
Pani Seratowiczowa chciała ogarnąć go ramieniem. Chłopiec odsunął się gwałtownie.
— Co ci się stało?
— Nic. Mama i tak mnie nie zrozumie.
— A któż cię zrozumie lepiej ode mnie?
— Mama by chciała, żebym tylko siedział w domu i czytał książki. . . i dyskutował
z Krzyśkiem. . . — Zagryzł wargę i twarz jego nagle stężała. — Dlatego chłopcy nie chcą się ze mną
kolegować. Mówią, że jestem patałach, i nabijają się ze mnie.
— Bo szukasz zawsze nieodpowiedniego towarzystwa. Masz przecież miłych kolegów: Wiesia.
8
— Taki sam laluś, jak ja. Może jeszcze gorszy. Nawet nie umie grać w tenisa.
— A Marek Stanisz?
— Łamaga i do tego skarży na kolegów.
Pani Seratowiczowa rozłożyła szeroko ręce.
— Luluniu, widzę, że się nie rozumiemy. Masz takie dobre warunki. Ojciec przysyła ci najdroższe
rzeczy, a ty stale chodzisz skwaszony. Czego ci jeszcze potrzeba?
Chłopiec cmoknął zniecierpliwiony.
— Właśnie! Niczego mi nie brak, a mama mnie nie rozumie.
— Może zaprowadzić cię do psychiatry? Pani doktor Sekocińska mówiła, że zna świetnego
specjalistę.
Chłopiec żachnął się gniewnie.
— Tego jeszcze brakowało. Gdyby się chłopcy dowiedzieli, to dopiero ładnie bym wyglądał.
Powiedzieliby, że mam szmergla w głowie.
— Co takiego?
— Mama by chciała, żebym był pośmiewiskiem.
— Przecież nikt się nie dowie, że byłeś u lekarza.
1022604278.012.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin