POCAŁUNKI NA MANHATTANIE
David Schickler
Kissing in Manhattan
Z podziękowaniami i miłością dedykuję tę książkę moim rodzicom Jackowi i Peggy Schicklerom oraz moim trzem siostrom Annę Marie, Pameli i Jeanne.
Kiedy dwa pocałunki się całują, to jakby dwa tygrysy zębami rozmawiały o nieskończoności.
TESS GALLAGHER długo się nie zgłasza po następną. Kiedy ostatnim razem wrócił z amerykańskiego uniwersytetu, nie czekałem, aż się namyśli, tylko od razu wprowadziłem go do Preemption: przyniosłem mu tę książkę i powiedziałem: „Przeczytaj to, będziesz zachwycony”. Zaufał mi i zaczął ją czytać następnego dnia. Skończył ją po czterech godzinach i natychmiast napisał do swojej dziewczyny, że musi kupić sobie egzemplarz tej książki, bo on koniecznie chce o niej porozmawiać. Pocałunki na Manhattanie to zabawna, niesamowita, ogromnie seksowna, tajemnicza książka, miejscami czarodziejska jak alchemia. Z każdym, kto ją przeczyta i jej nie polubi, coś jest zdecydowanie nie tak.
Jonathan Carroll
Donna nie chciała się spotkać z Checkersem. Uważała, że to nie jest dobry pomysł.
- Checkers? - powiedziała Donna. - Co to za imię dla mężczyzny... Checkers?
- Jest dziwny - przyznała Lee.
Lee i Donna, obie trochę po trzydziestce, sprzedawały nieruchomości na Manhattanie. Zajmowały wspólnie biuro przy Bleecker Street.
- Checkers. - Donna posmakowała ten wyraz językiem. - Checkers, Checkers.
- Jest atrakcyjny - zapewniła Lee.
- Checkers to imię dla psa. Albo dla bandziora. - Donna utkwiła wzrok w ekranie komputera. Była na nim lista cen z SoHo.
- Jest dziwny, ale atrakcyjny - powtórzyła Lee.
- Bandzior w jakimś filmie - prychnęła Donna. Miała na sobie kostium i eleganckie buty. - Nie siła, której nie można się oprzeć. Nie ktoś tak słodki. Po prostu bandzior.
- To nie jest film - powiedziała Lee. - To prawdziwe życie.
- Skąd znasz tego całego Checkersa? - zapytała Donna.
Był czwartek, dziesięć minut przed piątą. Biuro Donny i Lee znajdowało się na dwudziestym piętrze. Wykuszowe okno wychodziło na południe i tuż przed piątą każdego popołudnia Donna i Lee stawały w nim, aby oglądać blask słońca na rzekach. Lee, która była lesbijką, pokochała East River. Donna uwielbiała Hudson.
- Nie pamiętam. - Lee wzruszyła ramionami. - To po prostu jeden z tych facetów, których się spotyka.
Patrzyły na Nowy Jork, który zawodowo dzieliły na kawałki, tasowały i sprzedawały.
Donna natomiast wytrwała u pani Vivian do czasu, gdy miała szesnaście lat. Właściwie to zaledwie dwa dni po szesnastych urodzinach Donny pani Vivian wezwała ją do biura.
- Należysz do mężczyzny - oświadczyła nauczycielka. Donna wstrzymała oddech. Trzy miesiące wcześniej całowała się z brzydkim chłopcem o imieniu Harold. Był z Queensu.
- Twoje ciało niechybnie będzie należało do mężczyzny. Takie jest twoje powołanie.
Oczy Donny zaszły łzami.
- Harold to tylko kolega, pani Vivian. Nauczycielka wpatrywała się w ścianę.
- Nie będziesz tańczyć.
- On... on nawet nie podniósł mi koszulki - szlochała Donna.
- Żegnam - powiedziała pani Vivian.
Donna uważała, że dowiodła nieprawdziwości słów swojej instruktorki. Jako studentka NYU spała z dwoma mężczyznami - jeden był nieśmiały, drugi był Libijczykiem - ale żaden z nich nie zawładnął jej duszą. Mając dwadzieścia sześć lat, kiedy zakładała firmę z Lee, mieszkała z mężczyzną o imieniu Charles, który palił fajkę i pracował na Strandzie. Charles był miły, ale miał chroniczny łupież i podczas stosunków płciowych z upodobaniem przypinał Donnę kajdankami do większych sprzętów kuchennych. Znudzona tymi okolicznościami Donna zostawiła Charlesa. Od tego czasu była samotna, jeśli nie liczyć przygodnych znajomości z różnymi włóczęgami, które nigdy nie trwały długo. «
Kiedy Donna kończyła trzydziestkę, miała dla mężczyzn głównie współczucie. Ich oczy zawsze wydawały się wygłodniałe albo martwe. Zarabiali pieniądze, a jednak uważali’za konieczne uprawiać skoki bungy albo wspinać się po górach w Tybecie. Zadziwiała ją siła ich bicepsów i ich śmiechu, ale z tego, co widziała, wynikało, że mężczyźni nigdy nie wykorzystywali pełni tych mocy przeciw kobietom. Donna uznawała to za tchórzostwo. Potrzebowała mężczyzny, który by się w nią wgniatał - psychicznie, seksualnie, całkowicie, codziennie - i nigdy by nie przepraszał.;
Dobiegając trzydziestki, Donna była przekonana, że żaden mężczyzna nie może zrobić na niej wrażenia. Zdecydowała się na przygodę z kobietą o imieniu Maxine. To doświadczenie okazało się katastrofą, częściowo dlatego, że Maxine była właścicielką trzynastu kotów i traktowała Donnę jak czternastego. Maxine chciała, żeby Donna się do niej przytulała albo żeby najpierw wydzierała się na nią, a potem odchodziła obojętnie w noc. Donna zerwała z Maxine po dwóch tygodniach.
Wyglądało na to, że nikt, czy to mężczyzna, czy kobieta, nie ma dość mocy, by zagarnąć Donnę dla siebie. Sfrustrowana trzydziestolatka rozbierała się czasami do naga późno w nocy, stawała na łóżku i tańczyła. Ale to już nie był balet. W tym tańcu nie chodziło o wdzięk i figury. Donna doprowadzała do tego, że jej włosy, ramiona i piersi kołysały się i obijały o siebie. Kopała, tupała i jęczała, a na jej udach pojawiał się pot. Czasami chwytała eleganckie ubranie, które miała na sobie akurat tego dnia, i darła jedwab czy bawełnę na strzępy. W szczytowym punkcie tych napadów wrzeszcząca i miotająca się Donna myślała, że słowa pani Vivian się ziszczą. Spodziewała się, że jakiś mężczyzna - mężczyzna z kopytami, może z głową kozła - otworzy nagle drzwi jej sypialni, ryknie i dosiądzie jej. Walczyłaby z nim swoimi pazurami, inteligencją, ciałem. Błagałaby go o wolność, domagałaby się niezależności, ale mężczyzna wciskałby się w nią bezlitośnie, a ona by dyszała i dyszała, aż w końcu by się uśmiechnęła.
W piątek wieczorem Donna pojechała linią F metra do Fiat Michaeł s. Lee zawsze brała taksówki, ale Donna bała się samochodów. Wychowała się w środku wielkiego miasta, ale nie zdobyła prawa jazdy. Było to dla niej kłopotliwe, ale jeszcze głębsze było jej podejrzenie, że samochody są rydwanami zagłady. Na filmach kryły zwłoki w bagażnikach albo wybuchały od jednej kuli. Na całej wyspie portierzy pakowali kobiety do taksówek i uśmiechali się jak spiskowcy. Dokąd jadą te kobiety? - zastanawiała się zawsze Donna.
Metro było bezpieczniejsze. Jak dobry parkiet do tańca, choć zatłoczone, zapewniało anonimowość. Jeśli wybierasz się na spotkanie z mężczyzną o imieniu Checkers, metro daje ci czas na rozważania o twoich perfumach i nastroju. Donna miała na sobie czarną sukienkę i czarne pantofle.
- Wyglądasz seksownie - odezwał się do Donny starszy mężczyzna.
Siedział ze starszą kobietą, zapewne swoją żoną. Kobieta czytała gazetę i nie zwracała na niego uwagi. - O Boże - zdumiała się Donna.
- Moim zdaniem przypominasz dziewczynę z reklamy dżinsów. - Mężczyzna uśmiechnął się pokornie.
Donna wskazała gazetę, którą trzymała jego żona, i powiedziała:
- O Boże, znam tę kobietę.
Żona spojrzała na Donnę, potem na gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie z Gapę Canaveral. Przedstawiało czterech mężczyzn i kobietę w pufiastych kosmicznych skafandrach.
Mężczyzna odchrząknął.
- Nie z reklamy papierosów, rozumiesz. Dżinsów.
- To Jezebel Hutch - oznajmiła Donna. - Jest z Germantown. Wychowałyśmy się razem.
Żona wpatrywała się w zdjęcie.
- Jezebel jest astronautką - wyszeptała Donna. - Udało jej się. Mężczyzna odchrząknął jeszcze raz, głośniej.
- Cholera - oświadczył - papierosy w ogóle nie są seksowne. Kiedy Donna dotarła do Fiat Michaels, tylko jeden mężczyzna siedział sam, przy stoliku koło okna, które wychodziło na Wschodnią Czwartą Ulicę. Na stoliku stała świeca.
- Checkers? - Donna wyciągnęła rękę. - Jestem Donna. Checkers wstał. Z uśmiechem uścisnął jej dłoń i pomógł usiąść.
- Myślałem, że będziesz Murzynką - powiedział, siadając znów na swoim miejscu.
Checkers miał trzydzieści trzy lata, metr osiemdziesiąt wzrostu, niebieskie oczy i cienkie brązowe włosy, które niedbale opadały mu na ramiona. Ubrany był w czarny sweter irlandzkiego rybaka, białe malarskie spodnie i sandały. Trzymał w ręku szklankę ciemnego piwa beczkowego.
- Słucham? - zapytała Donna.
- Myślałem, że będziesz Murzynką - powtórzył Checkers. - Donna. Donna. To imię ma afroamerykańskie brzmienie. - Wzruszył ramionami. - Po prostu myślałem, że będziesz czarna. Popatrzyła ze zdziwieniem na tego faceta.
- Nie martw się - rzucił Checkers. - Wyglądasz wspaniale. Donna zaczerpnęła powietrza.
- Czy Lee nic ci o mnie nie mówiła?
- Powiedziała mi, że będziesz miała na imię Donna i że będziesz świetnie wyglądać. Mówiła prawdę.
Przyjrzała się uważnie Checkersowi. Patrzył na nią jak mężczyzna, któremu wystarcza do szczęścia trzymanie szklanki piwa i patrzenie na kobietę. Nie jest zboczony, pomyślała Donna, jest po prostu zadowolony.
- Potrzebujesz drinka - uznał Checkers.
- Pewnie - zgodziła się Donna. - Pewnie, w porządku.
- Nasz kelner pochodzi z Ekwadoru. - Checkers skinął w stronę baru. - Nazywa się Juan.
Niski, tęgi mężczyzna wyszedł zza lady i przyczłapał do nich. Miał jasnobrązową skórę, tego samego koloru oczy i promienny uśmiech.
- Tak, psze pani - odezwał się Juan. Dotknął ramienia Donny. - Dla pani jeden drink, dokładnie. - Miał silny akcent. - Drink, dla przyjemności. Zgadza się?
Donna zamówiła wódkę z lodem i cytryną. Juan przyniósł drinka, postawił przed nią szklankę.
- Przyjemność, zgadza się? - stwierdził i zniknął.
- Dużo tu ludzi - powiedziała Donna, rozglądając się. Nigdy nie jadła w Fiat Michaels. Raz wypiła drinka w holu, gdzie nie było telewizorów, tylko drewniany bar i krzesła. Wszystko tutaj było zwyczajne. Właściciele sami warzyli piwo, i na kurkach kranów na beczkach było napisane po prostu: Lager, Pilsner, Porter. Wino sprowadzano z winnicy o nie ujawnionej lokalizacji, a alkohole wysokoprocentowe z nieznanych gorzelni. Na półkach za barem stały nie ozdobione w żaden sposób butelki z nalepkami: Wódka, Dżin, Żytnia, albo Chardonnay, Chianti, Porto. Z reguły klienci nie narzekali na taki wybór trunków. Jeśli ktoś dońiagał się markowego sherry albo szampana z określonego rocznika, Checkers utkwił w niej wzrok.
- Flirtujesz w tradycyjny sposób.
- Słucham?
- Słuchasz? - przedrzeźniał ją Checkers. - Słuchasz? Słuchasz?
- Przepraszam - bąknęła Donna, ale zaraz tego pożałowała.
- Flirtujesz tak tradycyjnie - ciągnął Checkers. - Wiesz, mówię, że masz sprytnie wyglądające uszy jak elf albo wydra, a ty uważasz, że koniecznie musisz zapytać, czy lubię elfy i wydry. Jakby wszystkie elfy i wydry były śliczne, co w domyśle znaczy, że ty też jesteś śliczna. Cóż, na wydry mogę się zgodzić, ale w bajkach, które czytałem, były różne paskudne elfy, wiesz? Świrnięte elfy, z powykręcanymi stopami. Ale to nieważne. To znaczy, już ci mówiłem, że świetnie wyglądasz. Co jeszcze mogę powiedzieć?
Brwi Donny były oficjalnie uniesione.
- Wydaje mi się, że masz zamiar powiedzieć dużo więcej. Checkers się zaśmiał.
- Wiedziałem, że jesteś sprytna.
Donna usłyszała trochę konkretów. Checkers urodził się w Niemczech, jego rodzice byli amerykańskimi wojskowymi. Mieszkali w Waszyngtonie, w Minneapolis, potem w San Diego i w Wheeling w Wirginii Zachodniej. Miał niezwykle elastyczne stawy, pracował jako łowca głów, jeździł podrasowanym plymouthem dusterem.
- Po Manhattanie? - zapytała Donna.
Checkers mrugnął. Jego oczy poświęciły trochę czasu szyi i piersiom Donny, co w jej odczuciu było dobrym znakiem. Niepokoiła ją za to nieprzyjemna blizna biegnąca wzdłuż jego lewej szczęki; wyglądała, jakby została wycięta nożem.
- Pewnie sądzisz że podrasowany plymouth duster lepiej czułby się na podwórku jakiegoś wieśniaka w Wirginii Zachodniej?
Donna odchrząknęła.
- Nie wiem.
- Nie wiesz też, że podrasowany silnik mojego plymoutha mruczy jak kotek. Ma osiem cylindrów, wygodną tapicerkę i nie dalej jak w zeszłym tygodniu jedna bardzo dojrzała klientka zachwycała się moim podkręconym plymouthem, mówiła, że jest wielkim wytchnieniem pośród taksówek i limuzyn tej metropolii. Takiego właśnie słowa użyła moja klientka. Wytchnienie.
- Nie lubię samochodów - wyznała Donna.
- Nie jeżdżę samochodem. Jeżdżę dojrzałym, podrasowanym wytchnieniem.
Donna zastanawiała się, kim była ta klientka. Checkers odchylił się na krześle. Jak dotąd jego Pstrąg i Cielęcina Donny się nie zmaterializowały.
- Założę się, że jesteś dziewczyną pewnego rodzaju - stwierdził Checkers.
- Wszystkie takie jesteśmy - odparła Donna.
- Na pewno gdybyś szła ulicą i jakiś gość by podjechał w swoim naprawdę męskim samochodzie, i powiedział: „Hej, ślicznotko”, nawet byś się nie uśmiechnęła.
- Prawdopodobnie nie - przyznała.
- Założę się, że gdyby ten facet stał się prostacki i powiedział, że może dasz się namówić na małe co nieco, i tak byś się do niego nie uśmiechnęła. Nie zniżyłabyś się do jego poziomu.
- Znów masz rację.
Checkers uderzył dłonią w stolik. Wyglądał na rozgniewanego.
- Cholera - zaklął głośno.
Donna była zaskoczona. Wydawało jej się, że zwyczajnie rozmawiają.
- Cholera - wybuchnął Checkers. - Do diabła, kobiety, myślicie, że kim jesteście?
Donna zmarszczyła brwi.
- Myślicie, że mężczyźni są subtelni? Myślicie, że wszyscy jesteśmy po prostu uszczęśliwieni, kiedy flirtujemy? Kiedy zapraszamy dziewczynę na obiad i z nią rozmawiamy? Jezu!
Diwa i skinheadzi obrócili się w stronę Checkersa.
- Nie rozumiesz? - Checkers wbił wzrok w Donnę. - Nie rozumiesz, jakie to doskonałe, kiedy facet mówi do dziewczyny: „Hej, ślicznotko”, bo to wszystko, co potrafi powiedzieć?
Jego twarz, która wcześniej z taką łatwością rozjaśniała się uśmiechem, miała teraz poważny wyraz. Donna nie wiedziała, co powiedzieć. Zastanawiała się, czy nie wyjść z restauracji, ale pojawił się Juan z tacą.
- Przyjemność - wyjaśnił. - Obiad.
- Skąd się wzięła ta blizna na twojej szczęce?
Checkers szybko i sprawnie jadł Pstrąga, manipulując sztućcami jak chirurg.
- To była bójka na noże - wyjaśnił - z wieśniakiem z Wirginii Zachodniej.
Bójka na noże, pomyślała Donna. W żadnym razie nie pójdę do domu z tym facetem.
- A twoje imię? Skąd się wzięło? Checkers popatrzył na zegarek.
- Nieźle. Zapytałaś dopiero po sześćdziesięciu siedmiu minutach.
- Przepraszam. A jednak to niezwykłe imię.
W sali jadalnej Fiat Michaels puszczano muzykę, jakiś kawałek na gitarze basowej.
- Mam na imię Checkers. To nie ma nic wspólnego z czekami. Takie imię rodzice podali w moim świadectwie urodzenia.
- Czy wyjaśnili kiedyś dlaczego?-spytała Donna.
- Tak mnie chcieli nazwać. To coś, czego nie mogę kontrolować. Donna wzięła do ust kęs Cielęciny.
- A jednak są inne rzeczy, które mogę kontrolować - dodał Checkers.
- Na przykład?
- Na przykład chcę być szczęśliwy. Nie chcę pogrążyć się w rozpaczy. Chcę być z kobietą.
Nie do wiary, pomyślała Donna.
-...
manoretka