SEAN U. MOORE tom 46 CONAN I KL�TWA SZAMANA TYTU� ORYGINA�U CONAN AND THE SHAMAN�S CURSE PRZEK�AD KRZYSZTOF KUREK Raven nieustannie rozbudzaj�cej moj� fantazj� swoim u�miechem NOTA KRONIKARZA Conan zmierza do Anshan, stolicy Iranistanu. Przewodzi grupie oko�o dwustu m�czyzn. Planuj� do��czy� do armii kr�la Arshaka dla z�ota i chwa�y � bardziej dla tego pierwszego. Lecz wiatry �lepego losu, k��bi�c si� dziko wok� pot�nego Cymmerianina naznaczaj� jego plany pi�tnem fatalnego przeznaczenia. Tak si� zaczyna opowie�� o Conanie i szama�skiej kl�twie. I CZERWONA MG�A Padlino�erne ptaki zatacza�y kr�gi nad ma�ym odcinkiem kamienistej pla�y, skrzecz�c ze zniecierpliwienia. Ostry zaduch rzezi, kt�ra dokonywa�a si� poni�ej, psu� powietrze, sw�d krwi �ci�ga� coraz wi�cej s�p�w. Tysi�ce trup�w wype�nia�y pla��, rozci�gaj�c si� na niej niczym przera�aj�cy dywan �mierci. W zaci�ni�tych palcach wielu zabitych wci�� tkwi�a bro�, inne cia�a le�a�y poskr�cane, przywalone cia�ami swoich przeciwnik�w. Wszystkie z grymasami nienawi�ci na zastyg�ych twarzach, pozbawionych �ycia. Poszarpane, zakrwawione szaty, przesi�kni�te czerwieni� kefie nale�a�y do ludzi z plemion Iranistanu. Rozrzucona strzaskana bro�, pokiereszowane cia�a, poodr�bywane cz�onki tworzy�y milcz�c� opowie�� o bezlitosnym boju. Nie wszyscy jednak zostali wybici, cho� rozkrzyczane, ptaki o�mieli�y zbli�y� si� do�� wyra�nie. Bitw� prze�y�a grupa czternastu wojownik�w. Mieli na sobie ��te szaty w czerwone pasy, noszone przez ludzi z plemienia Kaklani, z po�udnia Iranistanu. Dalej, za nimi, chwiejnie kroczy� starzec z d�ug�, bia�� brod�, ci�ko wspieraj�c si� na drewnianej lasce. Dysz�c i z�orzecz�c grupa przesuwa�a si� w�r�d porozrzucanych trup�w, by okr��y� samotnie stoj�cego m�czyzn�. Nie rusza� si� z miejsca. Czarne w�osy opada�y mu na ramiona spod krzywo osadzonego na g�owie, poobijanego he�mu. Szerok� i siln� pier� przykrywa�a solidna kolczuga. Napr�one musku�y pokrywa�y jego ramiona, a w pokrytej bliznami prawej d�oni tkwi� masywny, szeroki miecz, po�yskuj�cy w s�o�cu parnego popo�udnia. Ca�y pokryty by� krwi� Kaklanis�w, kt�ra skapywa�a jeszcze z kraw�dzi ostrza. Oczy mu p�on�y, wargi zaciska� w okrutnym grymasie. To Conan, barbarzy�ca z Cymmerii � krainy �ci�tych mrozem r�wnin, le��cych tak daleko na pomocy, �e tutaj, u po�udniowych wybrze�y Hyborii, ma�o kto zna� jego s�awne imi�. Mieszka�cy Cymmerii, zahartowani twardym �yciem, byli tak surowi, jak ich ojczyzna. Nigdy nie oddawali swego �ycia tanio i Conan nie stanowi� wyj�tku. U jego st�p le�a� stos trup�w Kaklanis�w, a pod nimi cia�a Zariris�w, kt�rzy walczyli u jego boku. Zaririsi � zaci�ci, odwieczni wrogowie Kaklanis�w � wynaj�li Conana i towarzysz�cych mu najemnik�w, by do��czyli w zgubnym ataku na Kaklanis�w. Do w�ciek�ego starcia dosz�o u st�p G�r Z�otych. W rytmie bitewnym walcz�cy stopniowo przesuwali si� w kierunku pla�y, gdzie pad� zar�wno ostami Zariris, jak i ostatni wojownik z kompanii Conana. Conan wyci�gn�� miecz z pochwy o �wicie, daj�c swym ludziom sygna� do ataku. Przez ca�y dzie� znajdowa� siew samym sercu zaciek�ego boju. Teraz s�o�ce opada�o, by uton�� za horyzontem, ale Conan nie przejawia� �adnych oznak wyczerpania. Wysoko i niezachwianie dzier�y� sw�j or� w gotowo�ci na przyj�cie zbli�aj�cych si� Kaklanis�w. Znu�eni wsp�plemie�cy, czuj�c �e zwyci�stwo jest w zasi�gu r�ki, ruszyli jak jeden m��, pal�c si� do zadania ostatniego ciosu. Czterna�cie twarzy wykrzywionych gro�nie z w�ciek�o�ci. Czterna�cie ostrzy zbli�aj�cych si� coraz bardziej, niczym stalowe z�by gotowe, by zacisn�� si� wok� g�owy, ciskaj�cego piorunuj�ce spojrzenia, Cymmerianina. � Cudzoziemska hiena � wycharcza� pierwszy i ruszy� naprz�d spluwaj�c pod nogi Conana. � Walka sko�czona. Zatopi� to ostrze w twe rozpalone, plugawe bebechy! Pchn�� z szybko�ci� atakuj�cej �mii, celuj�c ostrzem w pier� Cymmerianina. Lecz Conan odparowa� i bezlito�nie wytr�ci� bro� z r�ki Kaklanisa. Nast�pnie odci�� rami�, kt�re j� trzyma�o, i rozp�ata� �ebra. Szcz�k stali i wrzask zranionego wojownika zmiesza�y si� z dzikim okrzykiem bojowym Conana. Kaklanis pad� na stos trup�w u jego st�p. Conan uwolni� sw�j zakrwawiony miecz, szykuj�c go na nast�pnego napastnika. Pot�nym uderzeniem z g�ry roztrzaska� jego bro� i roz�upa� jego czaszk� a� do �uchwy. Zanim pozostali zd��yli zareagowa�, Conan by� ju� poza pier�cieniem otaczaj�cych go napastnik�w. M�g� zbiec, lecz poprzysi�g� zemst� za swych ludzi, wiernych towarzyszy, kt�rzy zgin�li z r�k Kaklanis�w. Odwr�ci� si�, by zmierzy� si� z dwunastoma rozw�cieczonymi Iranista�czykami. Uderzyli na niego jak wzburzona fala, ale natrafili na nieugi�tego Cymmerianina. Po ka�dym jego ciosie kolejny Kaklanis pada� z krzykiem, umieraj�c z roz�upan� czaszk�, rozr�banym torsem czy rozp�atanym karkiem. Ich natr�tne ciosy spada�y jak ulewa na rozjuszonego barbarzy�c�. Solidna kolczuga nie przepuszcza�a uderze� ostrzy, cho� par� z rozpaczliwych ci�� trafi�o Cymmerianina. Jednak znacznie bardziej ni� on sam ucierpieli ci, kt�rzy znale�li si� w zasi�gu jego nieprzerwanie siek�cego miecza. Bitewna gor�czka ow�adn�a Conanem t�ocz�c przez jego �y�y prawdziwy ogie� i wype�niaj�c nim g�ow�. Walczy� z niegasn�c� furi� do czasu, a� ostami Kaklanis pad� na ziemi�, �ciskaj�c w agonii sw�j rozpruty brzuch. Conan uni�s� miecz wypatruj�c kolejnego wroga. Dysz�c z wysi�ku, z sercem wal�cym jak wojenny b�ben Pikt�w, uwa�nie obserwowa� cia�a, szukaj�c jakichkolwiek oznak �ycia. Tylko jeden z Kaklanis�w jeszcze si� rusza� � bia�ow�osy starzec. Kaszl�c i pluj�c, wspar� si� na ozdobnie rze�bionej drewnianej lasce i d�wign�� z poczerwienia�ej od krwi ziemi. Mia� zraniony bok, i wl�k� za sob� niemal odci�t� nog�. Mozaika kolorowych tatua�y pokrywa�a �ys� g�ow� i ko�cisty tors. Zaschni�ta krew oblepia�a skorup� jedn� stron� pomarszczonej twarzy. Conan, kt�ry zna� troch� plemiona Iranistanu, odgadywa�, �e stoi oko w oko z kakla�skim szamanem. Cymmerianin obawia� si� wprawdzie, �e szaman mo�e rzuci� jakie� czary, ale by� ju� znu�ony walk� i nie atakowa� nieuzbrojonego cz�owieka. Gor�ca krew wojownika zacz�a powoli stygn��. Poza tym wygl�da�o na to, �e rany starca i tak wkr�tce wy�l� go do piek�a, na jakie zas�u�yli wszyscy z jego plemienia. � Pok�j, starcze � powiedzia� Conan w chropowatym iranista�skim j�zyku. � Nie zrobi� ci krzywdy. Szaman zatoczy� si� i podni�s� lask�, jakby chcia� zada� cios. Conan cofn�� si� o krok. Szaman straci� r�wnowag� i ukl�k� na jedno kolano. Patrzy� teraz na Cymmerianina z do�u, zacisn�� d�onie na ko�cach laski. Zgi�� j� tak mocno, a� trzasn�a. Wymamrota� co� w nieznanym Conanowi j�zyku i czerwone wst�gi �wiat�a wystrzeli�y z obu cz�ci z�amanego kija. P�yn�y w powietrzu, a� zla�y si� w mg��, kt�ra otoczy�a g�ow� wojownika. Szaman zakrzykn�� co� g�o�no i chrapliwie. Tuman mg�y zaiskrzy� w �wiat�ach zachodz�cego s�o�ca. Nagle szaman urwa� sw�j za�piew i umar�, jego cia�o osun�o si� na zakrwawion� ziemi�. Conan macha� r�kami pr�buj�c odp�dzi� gryz�cy czerwony ob�ok. Bolesne b�yski wype�nia�y jego g�ow� jak szpilki przewiercaj�ce czaszk�, dociera�y do m�zgu. Pr�bowa� zaczerpn�� powietrza, ale poczu� jedynie d�awi�c�, s�odk� mg��. Dusz�c si� z�apa� d�o�mi za gard�o i run�� na sztywniej�ce cia�o szamana. II PLA�A WE KRWI Conan gna� przez g�st�, pulsuj�c� �arem d�ungl� zdyszany po d�ugiej gonitwie. Zapomnia�, co �ciga� � jego zwierzyna by�a bystra i zwinna. Cymmerianin by� nagi i nie mia� �adnej broni, ale jako� nie martwi� si� tym. Wypad� na polan� i spojrza� w g�r�. Zobaczy� ksi�yc w pe�ni, kr�luj�cy na nocnym niebie, spogl�daj�cy w d�, niczym b�yszcz�ce, wrogie oko. W jaki� spos�b podnieca�o go to i sk�ania�o do przy�pieszenia biegu. Zapach �upu wype�nia� jego nozdrza. W napi�ciu zbli�a� si� do czworono�nego zwierz�cia, wyczuwaj�c jego strach. Mg�a zalewa�a Conanowi oczy, krew zawrza�a w �y�ach. Przedar� si� przez g�stwin�, wyci�gn�� r�ce przed siebie i stan�� zaskoczony swoim wygl�dem. R�ce pokrywa�a mu jasna sier��. Ostre, czarne szpony wyrasta�y z grubych i zdeformowanych palc�w. Conan skoczy� naprz�d i chwyci� w te szpony skowycz�ce zwierz�, targaj�c i rozrywaj�c jego cia�o� Obudzi� si� z krzykiem, zerwa� na r�wne nogi, strz�saj�c krople potu z twarzy i w�os�w. Zmru�y� oczy uderzony bolesnym blaskiem iranista�skiego wschodu s�o�ca i zanim u�wiadomi� sobie, �e �ni�, odruchowo si�gn�� po miecz. Uwolni� stop� spod sztywnego cia�a szamana, ze wstr�tem cofn�� si� o krok, potykaj�c o oderwan� nog�. Wsz�dzie le�a�y cia�a poleg�ych. Powoli przyzwyczaja� si� do ostrego �wiat�a i usi�owa� uspokoi�, bij�ce zbyt szybko, serce. Nadchodzi� przyp�yw. Fale z pluskiem uderza�y w cia�a rozrzucone wzd�u� brzegu pla�y. Ka�dy po takiej bitwie nast�pnego dnia nie rusza�by ani r�k�, ani nog�, czuj�c b�l ka�dego, najmniejszego nawet zadrapania. Lecz nie Conan. Jego wytrzyma�o�� by�a wytrzyma�o�ci� wilka, jego si�a si�� lwa. Nieraz walczy� w kampaniach, w kt�rych walk� prowadzono od �witu do nocy, przez wiele dni z rz�du, gdy �o�nierzy karmiono sk�pym jad�em i racjonowan� wod�. A ta bitwa trwa�a tylko jeden pod�y dzie�. Barbarzy�ca potar� obola�e skronie i stara� si� odp�dzi� wspomnienie dziwnego snu. Ale �aden senny koszmar nie m�g� r�wna� si� z piekielnym widokiem pobojowiska wok� niego. Makabryczny obraz pla�y przyprawi�by o md�o�ci niejednego najemnika, ale Conan z takimi widokami by� obeznany a� nazbyt dobrze. Wszak urodzi� si� na polu bitwy, w Cymmerii, przed blisko trzydziestoma laty. W chwili osiemnastych urodzin mia� za sob� wi�cej wojen, ni� inni widzieli w ci�gu ca�ego swego �ywota. Conan przygl�da� si� teraz bli�ej efektom okrutnej plemiennej wendety. Uznawa� za niegodne bezczeszczenie cia� zabitych nieprzyjaci�, ale patrz�c na ohydne czyny pope�nione na przeciwnik...
Honakura