LEONARD CARPENTER CONAN NIEPOSKROMIONY TYTU� ORYGINA�U CONAN THE INDOMITABLE PRZEK�AD MARCIN STADNIK Dianne, oczywi�cie, a tak�e ch�opcom i m�czyznom: Rusty'emu Medleyowi, Steveouwi Scatesowi, Gregowi Brownowi i Slickowi Reavesowi, kt�rzy pomogliby pogrzeba� zw�oki bez zadawania pyta� I Kopiec kamieni dor�wnuj�cy wysoko�ci� wzrostowi doros�ego cz�owieka wskazywa� ten punkt na pustkowiu, gdzie ��czy�y si� ziemie Brythunii, Koryntii i Zamory. W miar� up�ywu wiek�w wiatry i deszcze, mrozy i upa� pozostawi�y sw�j g��boki �lad na wynios�ej niegdy� kolumnie, wyg�adzaj�c j� do postaci bezkszta�tnego pag�rka wznosz�cego si� nad ja�ow� ziemi�. G�r�, u podn�a kt�rej ustawiono kopiec, prawie zawsze pokrywa� �nieg, a bardzo cz�ste ostre burze zniech�ca�y wi�kszo�� �ywych istot do ogl�dania punktu orientacyjnego o tak pospolitym i nieciekawym wygl�dzie. W�sk�, o�nie�on� �cie�k� omijaj�c� kopiec pod��ali, sprzeczaj�c si�, m�czyzna i kobieta. - Tam by�y konie - stwierdzi�a kobieta - ale oczywi�cie, nawet nie przysz�o ci do g�owy, �eby par� z�apa�! - Kobieta, a w�a�ciwie pi�kna m�odziutka dziewczyna urodzona na pustyniach Khauranu mia�a na imi� Elashi. Jej bujne piersi kontrastowa�y ze smuk�ym, muskularnym cia�em nawyk�ym do ci�kiej pracy i d�ugich w�dr�wek. Nosi�a ci�ki p�aszcz narzucony na we�nian� koszul� i chroni�c� przed zimnem, we�nian� sp�dnic�, kt�ra cz�ciowo przykrywa�a wysokie buty na jej nogach. Do lewego biodra przypasa�a kr�tki, zakrzywiony miecz. - Wi�kszo�� koni albo ju� nie �y�a, albo zaraz by zdech�a - odpar� sucho jej towarzysz - ja wol� i��, ni� jecha� na zdychaj�cej chabecie. - M�czyzna te� wygl�da� m�odo, ale z pewno�ci� by� doros�y. Wysoki, barczysty, mia� imponuj�co umi�nione ramiona i pot�n�, szerok� klatk� piersiow�, g�adko ogolon� twarz i przyci�te w prost� grzywk� czarne w�osy, a jego oczy zdawa�y si� p�on�� wewn�trznym ogniem. Zwa� si� Conan i pochodzi� z twardego, g�rskiego ludu barbarzy�c�w zamieszkuj�cego mro�ne ziemie Cymmerii, daleko na p�nocy. On r�wnie� nosi� we�nian� koszul� pod zimowym p�aszczem oraz grube spodnie wci�ni�te w ci�kie buty. Miecz, kt�ry przewiesza� przez muskularny grzbiet, by� d�ugi i prosty, wykonany ze staro�ytnej, b��kitnej stali, o kraw�dziach ostrych niczym brzytwy. - Co te� ty powiesz - zakpi�a Elashi - czasem zastanawiam si�, czy jest cokolwiek, do czego by� si� nadawa�, ty wielki, barbarzy�ski gburze! Conan potrz�sn�� g�ow�. Od czasu gdy spotka� Elashi w �wi�tyni czcicieli Suddaha, nie m�g� narzeka� na nudne �ycie. Razem walczyli z pi�kn� kobiet�-zombie, �cierali si� z za�lepionymi wyznawcami i s�ugami nekromanty i chyba z tuzin razy ledwie uszli z �yciem. Ju� od d�u�szego czasu dzielili r�wnie� �o�e, ale mimo to wci�� robi�a mu wym�wki przy ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. Wydawa�a si� niezmordowana w wynajdywaniu i wytykaniu mu jego wad, niewa�ne, prawdziwych czy wymy�lonych. - Nie s�ysza�em �adnych narzeka� ostatniej nocy, gdy przygas�o ognisko - stwierdzi� i u�miechn�� si� do niej szeroko. Po kilku sekundach i, wydawa�oby si�, wbrew sobie Elashi odpar�a, u�miechaj�c si�: - C�, mo�e czasem rzeczywi�cie do czego� si� przydajesz. - Ucich�a na kilka krok�w, by zaraz dorzuci�: - Ale gdyby�my jechali konno, zachowaliby�my znacznie wi�cej energii na podobne zaj�cia. - Ja nie odczuwa�em braku energii - rzek� Conan. - Ale skoro ju� wypowiadamy �yczenia, by mie� to, czego nie mamy, czemu nie za��da� kr�lestwa i dworu pe�nego s�ug? Albo mo�e z�otego pa�acu? - Och ty, ty... barbarzy�ski gburze! M�czyzna u�miechn�� si� znowu i zamilk�. Po �mierci nekromanty zwanego Neg Maleficius, kt�rego zabi�, uzgodni� z Elashi, �e b�d� podr�owa� razem, dop�ki ich drogi si� nie rozejd�. Cymmerianin postanowi� odwiedzi� dziwaczne miasto Shadizar w Zamorze, gdzie zamierza� uprawia� z�odziejski fach, a Elashi zd��a�a dalej na po�udnie, do rodzinnego Khauranu. Z wie�ci kr���cych na szlaku Conan wnioskowa�, �e bezpo�rednia droga nie by�aby bezpieczna. Najlepsza trasa zbacza�a nieco na ziemie Koryntii, by po nad�o�eniu kilku dni drogi powr�ci� do Zamory. I w�a�nie wtedy gdy wspomina� otrzymane wskaz�wki, �cie�ka, kt�r� w�drowali, zacz�a skr�ca� na zach�d i zbiega� powoli do podn�a g�ry. Mo�e na szlaku le�a�a jaka� wioska lub miasto, gdzie mogliby co� ukra�� i zamieni� na tyle, �eby starczy�o na kupno dw�ch koni, k�ad�c tym samym kres ci�g�ym narzekaniom Elashi. Mia� szczer� nadziej�, �e tak w�a�nie b�dzie. �nieg przykrywa� grub� warstw� ca�� ziemi�, oszcz�dzaj�c chyba tylko �cie�k�, po kt�rej kroczyli podr�ni. Mimo �e trwa�a zima, niebo l�ni�o czystym b��kitem. Powietrze by�o zimne i rze�kie. Conan uwielbia� takie miejsca. Miasta mia�y wiele do zaoferowania, owszem, ale powietrze w nich zatruwa� obrzydliwy od�r, nieznany w g�rskiej okolicy. Nale�a�o zatem rozwa�y�, co jest wa�niejsze. Mi�siwo, wino i weso�� kompani� �atwiej znale�� w�r�d cywilizacji ni� na pokrytym �niegiem szlaku wiod�cym donik�d. I cho� b�g Conana Crom sam �y� we wn�trzu g�ry, przecie� nigdy nie nakazywa� swym ludziom czyni� tak samo. Nagle przed nimi da� si� s�ysze� jaki� d�wi�k. Na tyle s�aby, �e s�uch mniej czu�y ni� Conana uzna�by to za szelest wiatru w li�ciach krzew�w lub stukot kawa�ka ska�y od�amanego przez jakie� ma�e zwierz�. Pot�ny Cymmerianin stan��, ws�uchuj�c si� intensywnie. - Co jest? Conan machn�� do Elashi, nakazuj�c cisz�. Po chwili odpowiedzia� g�uchym szeptem: - Kto� si� tam czai, zaraz za tym wielki g�azem. Elashi zerkn�a na ska�� wielko�ci domu, kt�r� wskaza� Conan. - Nikogo nie widz� - odrzek�a szeptem. - S�ysza�em ha�as - upiera� si� Conan. - Ja tam nic nie s�ysza�am. A nie zapominaj, �e jestem kobiet� pustyni. Jak�e m�g�by zapomnie�?! Przypomina�a mu o tym przynajmniej raz dziennie. - Mo�e twoje uszy potrzebuj� piasku do prawid�owego dzia�ania. Ja s�ysza�em chrz�kni�cie. - Tym komentarzem zarobi� na spojrzenie ostrzejsze ni� sztylet, kt�ry posieka�by go w krwawe och�apy rozrzucone na o�nie�onej ziemi. - S�uchaj no, ty barbarzy�ski niezgu�o... - Koniec �art�w - uci��, dobywaj�c miecza. - Wyczuwam niebezpiecze�stwo. Elashi kiwn�a g�ow�. Mimo �e dokucza�a swemu kompanowi jak tylko mog�a, przebywa�a ju� z nim wystarczaj�co d�ugo, by zrozumie�, �e zmys�y mia� znacznie bardziej wyczulone ni� zwykli ludzie. R�wnie� doby�a miecza. - Co robimy? - Ty id� dooko�a tej ska�y, a ja p�jd� dalej szlakiem, �eby odwr�ci� ich uwag�. W ten spos�b zaskoczysz ich z ty�u, gdy b�d� gapi� si� na mnie. - Nie ma mowy! - jej szept sta� si� bardziej s�yszalny - Tylko dlatego, �e jestem kobiet�, chcesz mnie chroni� przed ryzykiem! Nigdy nie zapominaj, �e jestem pierworodna. Conan wlepi� w ni� wzrok, zadziwiony tak, jakby nagle rozpostar�a skrzyd�a i zamierza�a poszybowa� w przestworzach. By� m�ody i wierzy�, �e z wiekiem wiele si� jeszcze nauczy, ale w tym momencie wyda�o mu si� niemo�liwe, by kiedykolwiek zrozumia�, co kieruje kobietami. Prawdopodobnie �aden m�czyzna tego nie rozumia�. - Dobrze - odrzek� - ty id� wzd�u� szlaku, a ja okr��� ska��... i tego, kto tam czeka. - To brzmi lepiej - odpar�a. Ale po chwili triumfu jej u�miech zblad� i spojrza�a nerwowo na Conana. - M�g�by� wys�a� mnie szlakiem prosto w szcz�ki czyhaj�cej �mierci? - spyta�a dr��cym g�osem, patrz�c na niego z niedowierzaniem. Zachowywa�a si� tak, jakby dotkliwie j� zrani�. Conan potrz�sn�� g�ow� i rozejrza� si� wok�. Czy ukry� si� tu jaki� demon, wys�any, by go op�ta�? I czego w�a�ciwie chcia�a Elashi? Nie zgodzi� si� z ni� - zaczyna�a si� k��ci�. Gdy si� z ni� zgadza� - k��ci�a si� jeszcze bardziej. Na Croma! Zaczyna� ju� odczuwa� pal�cy gniew. Walcz�c ze sob�, by nie podnie�� g�osu, rzuci�: - No dobrze. Co zatem proponujesz? - Cicho - nakaza�a. Z narastaj�cym gniewem sta� i patrzy� na ni� bezradnie. By�a pi�kna, to pewne, ale czasem doprowadza�a go do szale�stwa! - Ty id� �cie�k� w d� i zajmij uwag� czegokolwiek lub kogokolwiek, kto si� tam ukrywa - powiedzia�a. - Ja za� okr��� ska��, by znale�� si� za nimi. W ten spos�b b�d� mog�a wzi�� ich z zaskoczenia. Conan gapi� si�, nie mog�c wyrzec ani s�owa, gdy� gniew d�awi� go w gardle. - Czy� to nie lepszy plan ni� tw�j? - spyta�a s�odko. W jej ustach mas�o by si� nie roztopi�o, pomy�la�. Z pewno�ci� musia�em obrazi� jakiego� boga, a to jest moja kara. Sta� w milczeniu przez chwil�, po czym bez s�owa ruszy� do przodu. Cokolwiek by�o po drugiej stronie tej ska�y, lepiej �eby nie utrudnia�o mu dzi� �ycia. Po okr��eniu skalnej os�ony, stan�� twarz� w twarz z k�opotami. Zobaczy� przed sob� pi�ciu m�czyzn - kr�pych, muskularnych i smag�ych. Ka�dy z nich dzier�y� w d�oni ostro zako�czon� pik�. Odziani w pop�kane i przepocone sk�rzane napier�niki, ci�kie buty i r�kawice, stanowili gwardi� sz�stej osoby, dosiadaj�cej ros�ego, karego ogiera, kt�ry sta� tu� za nimi. Osoba ta nosi�a ci�ki p�aszcz je�dziecki, we�nian� koszul� i sk�rzane spodnie, a w ur�kawiczonej d�oni dzier�y�a w�ski miecz, opieraj�c go w gotowo�ci w poprzek siod�a. Conan nie do ko�ca umia� okre�li�, kim by�a ta posta�. Na pierwszy rzut oka wygl�da�a na m�czyzn� - s�dz�c z ubioru i zachowania - ale po d�u�szej obserwacji g�adka twarz ujawnia�a typowo kobiece rysy, podkre�lone dodatkowo makija�em. Ukarminowane wargi, wyskubane, kszta�tne brwi, a do tego powieki podkre�lone niebieskawym cieniem nie pozostawia�y w�tpliwo�ci co do p�ci w�a�cicielki. Rudobr�zowe w�osy nosi�a obci�te kr�cej ni� Conan, ale wycieniowane w efektowne strz�pki na ko�cach. Poza tym przednia cz�� koszuli, kt�r� nosi�a ta dziwna posta�, ujawnia�a dwa bli�niacze wzg�rki - cech� absolutnie kobiec�... w odr�nieniu od poka�nego zgrubienia w okolicach krocza, wypychaj�cego sk�rzane spodnie. G�o�ny rozkaz oderwa� Conana od jego pasjonuj�cych obserwacji. - Oddasz swe dobra albo �ycie! - krzykn�a konna posta�, pog��biaj�c tym samym niepewno�� Conana. G�os by� ...
Honakura