Trzy randki.pdf

(1937 KB) Pobierz
Microsoft Word - trzy randki
Trzy randki
- 1 -
655597285.022.png 655597285.023.png 655597285.024.png 655597285.025.png 655597285.001.png
ROZDZIA Ł PIERWSZY
Edward Cullen pchn ął ci ęż kie drzwi do przypadkowo mijanego budynku i
zamkn ął je za sob ą . Otoczy ł a go atramentowa ciemno ść , która
najdzielniejszemu ch ł opakowi skojarzy ł aby si ę z czyhaj ą cym pod ł ó ż kiem
potworem.
Edward dawno wyrós ł z wieku ch ł opi ę cego i ju ż wiedzia ł , ż e ludzie
k ł ami ą . Odkry ł bowiem, ż e potwora wymy ś lili jego starsi bracia.
Niewielkie okienko dziel ą ce go od zimowego s ł o ń ca Brisbane ukazywa ł o
wyra ź nie zarysowane wybrze ż e. Czu ł zak ł opotanie, przywieraj ą c czo ł em
do zimnej szyby. Za ż adne skarby nie chcia ł , by zobaczy ł a go m ł odsza
siostra Alice, która w ogrodzie botanicznym pi ł a z kole ż ankami kaw ę . Nie
chcia ł si ę z ni ą teraz spotka ć . Powinien by ć w t ę tni ą cym ż yciem mie ś cie,
za ł atwia ć interesy.
Gdyby Alice widzia ł a, jak w ł óczy si ę po ogrodzie botanicznym, ogl ą da
lilie wodne i kaktusy zamiast studiowa ć projekty, pozwolenia i finansowa ć
wielomilionowe budowy drapaczy chmur, zmusi ł aby go do wyznania
przyczyn takiego zachowania. A on, cz ł owiek
zazwyczaj rozs ą dny, ukrywa ł si ę przed ni ą . Prawda sprawi ł aby jej ból. I
cho ć dawno uznano go za czarn ą owc ę rodu Cullen, to nigdy z rozmys ł em
nie zrani ł by nikogo bliskiego.
Przybli ż y ł zegarek ku ś wiat ł u i z niezadowoleniem stwierdzi ł , ż e dochodzi
dziewi ą ta.
Hamish i Bruce, architekt i inspektor budowy, czekali na niego ju ż od
godziny, ż eby zaakceptowa ł ostateczne plany pi ęć dziesi ą tego czwartego
pi ę tra. Ogromna praca
zbli ż a ł a si ę ku ko ń cowi, ale jak na z ł o ść dwaj m ęż czy ź ni si ę pok ł ócili.
Zamierza ł wyj ść , ale pomy ś la ł o Alice, jedynej osobie, której nigdy nie
umia ł oszukiwa ć , i cofn ął r ę k ę . Zreszt ą nie mia ł ch ę ci odgrywa ć roli
mediatora w sporze. Niech ch ł opaki my ś l ą , ż e specjalnie przychodzi z
opó ź nieniem, by podkre ś li ć swoj ą pozycj ę .
Nie dba ł , co o nim s ą dz ą . W ko ń cu jest z rodu Cullen, a nazwisko co ś
znaczy.
- Jeste ś my zamkni ę ci - zabrzmia ł za plecami g ł os.
Obróci ł si ę na pi ę cie, w ł osy stan ęł y mu d ę ba. Cho ć nie boksowa ł od czasu
uko ń czenia szko ł y, podniós ł odruchowo zaci ś ni ę te pi ęś ci i poczu ł ból w
- 2 -
655597285.002.png 655597285.003.png 655597285.004.png 655597285.005.png 655597285.006.png
ramionach. Chyba spacer na ś wie ż ym powietrzu nie ul ż y ł jego
sko ł atanemu umys ł owi.
Rozejrza ł si ę po wielkiej pustej przestrzeni, ale nic nie widzia ł poza
o ś lepiaj ą cym ś wiat ł em padaj ą cym z okna.
- Bardzo przepraszam - zabrzmia ł g ł os. - Chyba troch ę pana
przestraszy ł am.
To by ł g ł os damski, chropowaty, zarazem ł agodny, a mi ę kkie tony p ł yn ą ce
ku niemu w ciemno ś ciach kry ł y odrobin ę sarkazmu, co by ł o dziwne, bo
przecie ż kobieta nie wiedzia ł a, z kim ma do czynienia.
- Nie przestraszy ł a mnie pani - odpar ł .
- To prosz ę opu ś ci ć pi ęś ci.
Edward opu ś ci ł r ę ce i obci ą gn ął marynark ę .
- Lubi ę entuzjastów, ale pokaz zaczyna si ę dopiero za pó ł godziny, mo ż e
wi ę c zaczeka pan na zewn ą trz - ci ą gn ął kpi ą cy g ł os.
Pokaz? Wzrok Edwarda oswoi ł si ę ze ś wiat ł em, a raczej z jego brakiem.
Rozró ż nia ł nierówny zarys rz ę dów krzese ł ustawionych jak w audytorium.
By ł y przechylone do ty ł u, by widownia mog ł a spogl ą da ć w gór ę nie
nadwer ęż aj ą c szyi, pokaz bowiem nie odbywa ł si ę na scenie, ale na
ogromnej kopule nieba. Przypadkiem znalaz ł si ę w planetarium.
By ł tu ostatni raz jako dziecko. Mia ł wra ż enie, ż e plastikowe krzes ł a i
wyk ł adzina na pod ł odze nie zmieni ł y si ę . Podniós ł g ł ow ę . Jako in ż ynier
budownictwa zastanawia ł si ę nad technicznymi rozwi ą zaniami
podtrzymuj ą cymi wysoki sufit, natomiast ch ł opiec w jego wn ę trzu, który
niegdy ś wierzy ł w potwory pod ł ó ż kiem, po prostu zachwyca ł si ę
g łę bok ą niesko ń czon ą czerni ą .
- Poczekam tutaj, je ś li pani pozwoli - powiedzia ł .
- Nie.
- Dlaczego?
- Przepisy. Bezpiecze ń stwo i higiena pracy. Zasady przeciwpo ż arowe.
Dzisiaj jest wtorek. Ma pan z ł e buty.
Opu ś ci ł g ł ow ę i popatrzy ł na swoje ledwie widoczne obuwie. Znów
spojrza ł w ciemno ść , ale nie by ł w stanie nikogo dostrzec. Kim ona jest?
Pracownikiem ochrony gotowym wyrzuci ć go za ł eb? Intruzem broni ą cym
swojego znaleziska? Iluzj ą zrodzon ą z potrzeby pozbycia si ę my ś li, która
dr ę czy ł a go, odk ą d obejrza ł poranne wiadomo ś ci z rynku finansowego?
- Prosz ę teraz wyj ść , a ja zarezerwuj ę panu miejsce - zaproponowa ł s ł odki
g ł os.
A zatem zarz ą dza tym miejscem. Dziwne rozczarowanie.
- 3 -
655597285.007.png 655597285.008.png 655597285.009.png 655597285.010.png 655597285.011.png
- Osobi ś cie znajd ę panu dobre krzes ł o - mówi ł a. - W samym ś rodku,
stabilne, które nie b ę dzie trzeszcze ć przy ka ż dym okrzyku zdumienia. Co
pan na to?
Milcza ł . Poczu ł lekki podmuch powietrza z lewej strony, szelest materia ł u
ocieraj ą cego si ę o cia ł o i zapach wanilii, co znaczy ł o, ż e zbli ż y ł a si ę do
niego. By ł g ł odny.
Zapomnia ł zje ść ś niadania. Zakl ął cicho, kiedy przypomnia ł sobie
dlaczego. W dzienniku telewizyjnym, w doniesieniach z rynków
finansowych, pojawi ł si ę cz ł owiek, przez którego wiele lat temu sta ł si ę
czarn ą owc ą . Carlise Cullen, jego ojciec, bezwstydnie reklamowa ł
rodzinn ą dzia ł alno ść biznesow ą , Cullen Investment Group, czyli ClnG,
jak nazywano przedsi ę biorstwo.
Ojciec by ł przyk ł adem australijskiego snu o pot ę dze. Przyby ł w m ł odo ś ci
do Australii jako emigrant bez grosza przy duszy i stworzy ł od zera
imperium finansowe. Jego rodzina zawsze budzi ł a zainteresowanie
mediów. Ten m ęż czyzna, wysoki, przystojny, czaruj ą cy, zachowywa ł si ę ,
jakby by ł nie ś miertelny, a ś wiat mu wierzy ł , bo mia ł udzia ł y w wi ę kszo ś ci
licz ą cych si ę przedsi ę wzi ęć finansowych.
Edward zda ł sobie spraw ę , ż e dot ą d sam wierzy ł w nie ś miertelno ść tego
cz ł owieka.
Ale dzi ś spostrzeg ł w jego twarzy co ś , czego nie kry ł makija ż : zapadni ę te
policzki, mniej bystry wzrok. Zobaczy ł ojca po d ł ugiej przerwie i to
pozwoli ł o mu dostrzec zmiany.
Pewnie rodzina nie zauwa ż y ł a, ż e co ś z ł ego dzieje si ę z Carlisem.
Wszystkich Cullenów łą czy ł y tak bliskie wi ę zy, ż e umyka ł y ich uwadze
drobne zmiany w wygl ą dzie.
Wiele godzin przekonywa ł sam siebie, ż e si ę myli. Nieoczekiwanie poczu ł
trosk ę o ojca, który na to nie zas ł ugiwa ł . Dlaczego obchodzi go cz ł owiek,
który bez skrupu ł ów uratowa ł w ł asn ą skór ę , k ł ad ą c w ten sposób kres
naiwnej wierze Edwarda w lojalno ść i wierno ść ? A sta ł o si ę to w wieku,
w którym nie móg ł sam podejmowa ć decyzji.
By ł poranek, a Edward pragn ął , ż eby ten dzie ń si ę sko ń czy ł .
- Drzwi s ą za pana plecami - powiedzia ł g ł os.
Edward wyprostowa ł si ę , jakby zrzuca ł z barków niepokoje.
- Mi ł o mi, ż e chce pani wybra ć dla mnie krzes ł o, ale nie przyjd ę na pokaz.
- Nie musi si ę pan wstydzi ć . - Jej kpi ą cy g ł os poprawi ł mu nastrój. -
Nawet tacy duzi ch ł opcy jak pan znajduj ą pocieszenie w tym, ż e w
kosmosie mo ż e istnie ć co ś wi ę kszego i wspanialszego od nich, co b ę dzie
jasno ś wieci ć jeszcze d ł ugo po ukazaniu si ę ich nekrologu.
- 4 -
655597285.012.png 655597285.013.png 655597285.014.png 655597285.015.png 655597285.016.png
Ku swojemu zdziwieniu roze ś mia ł si ę g ł o ś no. Ludzie rzadko o ś mielali si ę
z niego ż artowa ć . By ł cz ł owiekiem sukcesu, a jego nazwisko kojarzy ł o si ę
z d ąż eniem do wygranej za wszelk ą cen ę . Mo ż e dlatego je lubi ł .
- Prosz ę sobie darowa ć uwagi o du ż ych ch ł opcach - powiedzia ł . -
Widzia ł em ten pokaz wiele lat temu, kiedy by ł em w szkole.
- Wiele lat temu? Ma pan szcz ęś cie. Astronomowie du ż o pó ź niej
dochodz ą do wniosku, ż e odkryli ju ż tyle gwiazd, ż e wystarczy dla wielu
pokole ń i mog ą sobie odpu ś ci ć .
Znów si ę roze ś mia ł . Pierwszy raz od wielu godzin poczu ł rozlu ź nienie
mi ęś ni karku.
Nie mia ł poj ę cia, czy kobieta ma osiemna ś cie czy osiemdziesi ą t lat, jest
m ęż atk ą czy pann ą , a nawet czy pochodzi z tej planety. Ale by ł o to
przyjemne.
Zrobi ł krok. Nie widzia ł pod stopami pod ł ogi. Czu ł wyzwolenie, jakby
wychodzi ł z otch ł ani.
Uderzy ł si ę w palec u nogi i dotar ł o do niego, ż e jest w ciemno ś ci w
nieznanym budynku.
Co ś si ę poruszy ł o. Edward zwróci ł g ł ow ę w lewo i w ko ń cu j ą zobaczy ł :
ciemna plama w mroku. Je ż eli stoj ą na tym samym poziomie, to kobieta
jest wysoka. Chyba ma d ł ugie w ł osy i wysmuk ł e kszta ł ty rysuj ą ce si ę pod
sukienk ą si ę gaj ą c ą do po ł owy ł ydki.
Kiedy wyda ł o mu si ę , ż e widzi na jej nogach ci ęż kie buty, uzna ł , ż e nie
mo ż e ufa ć oczom.
Ale zawsze mia ł zaufanie do swojej intuicji. Szuka ł w ogrodzie
botanicznym sposobu na akceptacj ę trudnej prawdy, a odnalaz ł g ł os, który
by ł rzeczywisty i wci ą ga ł go w coraz g łę bsz ą ciemno ść .
- Czy mo ż e pani zapali ć ś wiat ł o? - zapyta ł . - Mogliby ś my co ś wtedy
ustali ć .
- Oszcz ę dzam pr ą d.
Po tonie g ł osu zgadywa ł , ż e nie mówi powa ż nie. U ś miechn ął si ę i
napi ę cie mi ęś ni w ramionach ca ł kowicie znikn ęł o. Zrobi ł jeszcze jeden
krok. Wiedzia ł , ż e kobieta ż artuje z niego. Kpi z cz ł onka rodziny Cullen.
- Nie wierz ę - powiedzia ł niskim g ł osem.
Bella trzyma ł a si ę od niego na odleg ł o ść .
Nie obawia ł a si ę intruza, zna ł a jak w ł asn ą kiesze ń wszystkie zakamarki w
tym pomieszczeniu, a po po ł owie ż ycia sp ę dzonego na obserwacji gwiazd
widzia ł a w ciemno ś ciach jak kot. Z nonszalancji, z jak ą zaciska ł pi ęś ci,
jakby instynktownie czu ł , ż e nikt nie o ś mieli si ę go zaatakowa ć ,
podejrzewa ł a, ż e móg ł by uderzy ć .
- 5 -
655597285.017.png 655597285.018.png 655597285.019.png 655597285.020.png 655597285.021.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin