J. Miodek - Rozmyślajcie nad mową....pdf

(629 KB) Pobierz
Spis treści
Jan Miodek
Rozmyślajcie nad mową...
Spis treści
Reguły i mechanizmy
Atrakcyjne innowacje
Chciejstwo i inne pomysły Melchiora Wańkowicza
O ciekawych archaizmach w książce Zbigniewa Herberta
Po lekturze „Ptaśka" Williama Whartona
Vaclav Havel - mistrz słowa i intelektu
Skrzydlate słowa
W językowym kręgu rodziny
W językowym kręgu medycyny
Chrystus - chrzest - chrześcijanin
Domus - dom - tum
Prowincjalny - prowincjonalny
Rzecz o rzeczy
Szczyti zaszczyt
Od Sasa do Łasa
Kuźnia - kuźnica - kuzienny - kuźniczy
Postrzegać i spostrzegać
„Gdzie płyniesz Wisłq, księżycu?"
„Spolegliwość aż do bólu
Zagłębie
Pełny dzień ważnych spraw
Zabezpieczanie ciągle żywe
Pieniążki dla małżonki i dzieciaków
Wszystko się przekłada
Cichy -głośny, wyciszyć-nagłośnić
Słowa czułe, słowa zjadliwe
O odlocie - inaczej
„Walniemy sobie zdjęcie!"
Podaj mi swoje namiary
Ja tu tylko sprzątam
Po wszystkim
O pójściu na całego i wkurzaniu się
O rajcowaniu
Dywagacje i enuncjacje
Modna asertywność..
Wcisk, powściąg, wydziw, przekręt
Rabat, czyli opust
Seks-symbol, kicz-wrażliwość, auto-części
Siła słowotwórczej analogii
Tischnerowska mojość
Semix i Jurexbus
Niszczarka i trzymac
Żeńskie przyrostki w odwrocie
„Przebywał na niepowrocie
„Czy mógłby mnie pan odpoczciwić?"
Kulturalny-kulturowy
Atrakcyjne końcówki
Dlaczego szewc i krawiec, a nie krawc i szewiec?
O tacie
Ty podlecu!
Pastuchy - pastusi - pastuchowie
Antagoniści - antagonisty - antagony
Templariuszy czy templariuszów? Jaroszy czy jaroszów?. Uczniów czy uczni? Tysięczny czy tysiączny?
Tym razem - innym razem
Kategorii -kategoryj
Mnie jest to obojętne - jest mi to obojętne
„Pogłaskała mię po twarzy"
115432864.001.png 115432864.002.png
„Album domowe"
Diabła warte, śmiechu warte
Popularny - popularniejszy - najpopularniejszy
Pod dwoma czy pod dwiema postaciami?
Zszedłem - poszedłem - wziąłem.
,Juzem w to był wszedł"
Zdrowaś Mario, łaskiś pełna
O przekonywaniu się i oddziaływaniu
O zmieleniu generała
Wylali i śmiali się
Recenzja - druzgocąca czy druzgocząca?
Ewolucja biernika
„Będą służyć wsparciu najuboższych"
Dlaczego proszę pani przegrywa z proszę panią!
Kimkolwiek by byli - podobny do matki
- nakreślony przez plan
Spłonęły sześćdziesiąt trzy hektary, moich pięć córek
Jak to jest ze spójnikami bowiem i zaś?
Jak to jest z zaimkiem się?
Dużą i małą literą
Maryja i Maria
Na święty Maciej skowronek zapiej
0 słowotwórczej giętkości nazwisk
Jakoktochce, Dobrychłop, Sąsiada, Ksiądz, Dzień
Citko, Mleczko, Lato, Lubaszenko
Pawła Huelle czy Pawła Huellego?
Jak odmieniać nazwiska włoskie?
Jak odmieniać nazwiska francuskie?
Sapieha
Staszic
Sobieskie proszę!
„Tam czarnuszka Mołdawianka winogrona słodkie rwie"
Estetyka i wygoda w gramatyce
Puszcza Niepołomska czy Niepołomicka?
Sucha, Susz - suski
Ciechocinek i Poniec
Piasfci - do Piask - piasecki
0 nazwach miejscowych kulturowych
Typy nazw dzierżawczych
Z Katowic do Cieszyna, Pierśćca i Pszczyny
Mogilno i okolice
Toruń
Damboń i Dębska Kuźnia
Chicago - Don Kichot - Don Juan
Od balwierza do kufajki
Kryzys łaciny - wpływ angielszczyzny
Standard -standardowy
Elastyczność i stabilność
Miniwyktady Leszka Krakowskiego
Umowa na czas nieokreślony
Trudna pisownia cząstki by
Kłopoty z ARCHIMEDESEM
O Greenie w Paksie
Powtarzające się i
Reguły i mechanizmy
Wiele osób twierdzi, że dydaktyczna wartość mych telewizyjnych programów byłaby większa, gdybym ograniczał
się w nich do jednoznacznego wskazywania, która forma językowa jest zgodna z oficjalną normą, a która jest błędem.
Obudowując te ustalenia kilkunastominutowym wywodem, osłabia pan wyrazistość reguł poprawnościowych - sądzą
115432864.003.png 115432864.004.png
niektórzy moi rozmówcy.
Odpowiadam niezmiennie, że suche informacje o poprawności i niepoprawności poszczególnych form podaje
słownik. Można w nim przeczytać na przykład, że biernik liczby pojedynczej zaimka wskazującego ta ma postać tę, że
zgodne z normą jest brzmienie sweter, a nie swetr, ze w dopełniaczu liczby mnogiej rzeczownika pomarańcza można
się posłużyć bądź formą pomarańcz, bądź pomarańczy, że w języku potocznym nie razi połączenie Maria Cuńe-
Skłodowska, choć nazwisko Curie - jako odmężowskie - powinno być umieszczone na drugim miejscu.
W radiowym czy telewizyjnym programie o języku, w gazetowej rubryce poprawnościowej powinniśmy zawsze
wskazać mechanizm, który doprowadził do powstania danego dylematu gramatycznego. To odkrywanie jest szerzeniem
wiedzy wyraźnej o języku, uprawianiem językoznawstwa ogólnego, opisującego funkcjonowanie języka,
formułującego prawdy uniwersalne, czyli obowiązujące we wszystkich językach świata.
Biernikowy dylemat -widzę tę czy t q dziewczynę?- jest doskonałą ilustracją prawdy o tym, że formy najczęściej
używane zmieniają się najwolniej. Gdyby frekwencja naszego zaimka była taka jak form moja, twoja, nasza, wasza,
tamta, wszyscy używalibyśmy postaci tą i miałaby ona na pewno status normy. Wszak wszystkie zaimki rodzaju
żeńskiego zamieniły pierwotną końcówkę biernika -ę (moje, twoje, nasze, wasze, tamte) na -q (moją, twoją, naszą,
waszq, tamtą}. Dokonał się ten proces pod wpływem deklinacji przymiotnikowej, która zawsze w bierniku miała
końcówkę -ą (wizę miłą, ładną, wesołą, zgrabną dziewczynę). Od tego momentu w dziejach naszego języka Polak widzi
swoją miłą dziewczynę i nie, jak jeszcze dwieście lat temu, swoje miłą dziewczynę) i jest > sytuacja korzystniejsza, bo
dwa wyrazy pełniące identyczną funkię składniową (określeń rzeczownika) mają taką samą końców-?-<?•
Skoro to takie wygodne, czemu zaimek ta uparcie się trzyma starej postaci tę, obowiązującej w tekstach oficjalnych?
Odpowiedzieliśmy już na to: bo jest formą bardzo często używaną (wskazywanie to w ogóle jedna z najczęstszych
czynności życiowych).
A czemu tak wielu rodaków posługuje się mianownikiem swetr, nie zgodnym z normą brzmieniem sweter? Na pewno
jest to także :ucieczka przed gwarową postacią typu wiater: skoro w języku literackim obowiązuje wiatr, to pewnie i
swetr jest lepszy - rozumują niektórzy.
Głównym sprawcą popularności mianownikowego swetr jest jednak wewnętrzno językowy mechanizm,
ujednolicający postacie narów odmienianych przez przypadki wyrazów. Ponieważ nasz iczownik ma w odmianie
najczęściej postać tematyczną swetr-vetra, swetr-owi, swetr-em), ludzie przenoszą ją do mianownika tego samego
powodu pierwotne mianowniki ociec, szwiec, sjem zo-iy zamienione na ojciec, szewc, sejm; tematy fleksyjne ojc;
szewc;
m; występujące w przypadkach zależnych, przeszły do mianownika, bo były częstsze niż wyizolowane postacie
pierwszego przypadka).
Kiedy zaś wskazuję równorzędność form dopełniacza liczby mnogiej pomarańczy/pomarańczy, powinienem zwrócić
uwagę na szość pierwszej postaci. Oto wszystkie języki świata zmierzają maksymalnego zróżnicowania
poszczególnych kategorii gramatycznych. Sprzyja ono jasności, jednoznaczności porozumiewania
Gdy powiem: nie zjadłem pomarańcz, wiadomo, że nie zjadłem <u owoców. Forma pomarańczy to również dopełniacz
liczby pojedynczej. Konstrukcja nie zjadłem pomarańczy nie przynosi zatem przejrzystej treściowo informacji, czy
mówię o jednej pomarańczy, czy o kilku.
A czemu tak popularna jest kolejność Curie-Skłodowska - swoiście nielogiczna? Można do tego połączenia
dołączyć i takie przykłady, jak Boy-Żeleński, Bór-Komorowski czy Grot-Rowecki (tu też właściwe nazwisko nie jest
na miejscu pierwszym!). Wydaje się, że mamy w tych wypadkach do czynienia z mechanizmem, który na początku XX
stulecia - na materiale z wielu języków świata - odkrył niemiecki filolog Behaghel. Oto w stałych zbitkach wyrazowych
zawsze na miejscu pierwszym stoi człon krótszy: ład i porządek, lelum polelum, plus minus (po polsku - co znamienne
- mniej więcej, a nie więcej mniej!). Pat i Patachon, czuj czuj czuwaj, hip hip hura, esy-floresy itp. Więc i naturalniej
brzmi Curie-Skłodowska, choć Curie to nazwisko odmężowskie, które powinno następować po panieńskim
Skłodowska (dodajmy, że prawo Behaghla jest tu dodatkowo wspierane przez zwyczaj francuski; w wydawnictwach
znad Sekwany znajdziemy tylko zbitkę Curie-Sklodowska).
Czyż odkrywanie tego typu uniwersalnych mechanizmów nie jest bardziej fascynujące niż suche wskazanie
normatywne: mów tak, nie mów tak?!
Atrakcyjne innowacje
Jeden z recenzentów książki Ibisa (Andrzeja Wróblewskiego) „Byki i byczki" (Wybór felietonów i komentarze
językoznawcze Andrzeja Markowskiego) napisał w „Języku Polskim":
„Można zauważyć, że wyrazy i znaczenia nie odnotowane w słownikach są „podejrzane" i raczej mówi się o nich
źle, a jest nie do pomyślenia, by Ibis zachwycił się jakąś innowacją, że urozmaica język, jak to się zdarza na przykład
profesorowi Miodkowi".
Przyznaję, że innowacje są według mnie szczególną cennością w poczynaniach komunikacyjnych. Ujawnia się w
nich twórczy stosunek do tworzywa słownego, potwierdzający pełną znajomość języka ojczystego, o czym często
przypomina Noam Chomsky, najwybitniejszy lingwista amerykański. Akceptuję więc okazjonalne innowacje
funkcjonalnie uzasadnione, odświeżające codzienne zachowania językowe, służące dysautomatyzacji odbioru
poszczególnych tekstów i ich destereotypizacji. Powiem więcej: żywa, potoczna mowa musi być źródłem pulsującym
innowacjami! To one bowiem są warunkiem życia języka. Nie zawsze to sobie jednak uświadamiają jego użytkownicy.
Kiedyś jeden z mych znajomych, zdenerwowawszy się na bezduszność pewnego urzędu, spontanicznie wykrzyknął
do pana za biurkiem: „Czy wy naprawdę musicie ten przepis traktować tak że-łaźnie?!". Już nie pamiętam, jak
ostatecznie załatwiono sprawę mego kolegi. Wiem natomiast, bo o tym mi głównie chciał wtedy powiedzieć, że
słuchającego urzędnika prawdziwie zaintrygowała postać żelaźnie, typowa tzw. formacja potencjalna, nie będąca w po-
wszechnym obiegu, zbudowana jednak absolutnie poprawnie na zasadzie analogii do takich par przymiotnikowo-
przysłówkowych, jak brutalny - brutalnie, taktowny - taktownie, dziwny - dziwnie, godny - godnie, ładny - ładnie,
piękny - pięknie. Posłużenie się nią niewątpliwie wzmocniło ekspresję wykrzyknienia mojego znajomego. I za to mu
chwała!
Tak samo oceniam przysłówek nocnie z jednej z wypowiedzi abpa Józefa Życińskiego: „ Współczesny homo
McLuhanensis to osobnik, który spędza pięć godzin dziennie (nocnie?) przed telewizorem". To tylko w zwyczaju
językowym nie utrwaliła się całkowita symetria formalno-znaczeniowa między parami dzienny - dziennie i nocny -
nocnie, w codziennym obcowaniu bowiem ostatnią formą się nie posługujemy. Ktoś jednak, kto umie ją przywołać w
odpowiedniej sytuacji komunikacyjnej, potwierdza pełną znajomość możliwości systemowych polszczyzny i ujawnia
swe twórcze zdolności językowe, a także - co tu ukrywać - dowcip, polot, inteligencję.
Kiedyś jeden z mych kolegów profesorów spontanicznie wypowiedział zdanie: przejrzałem już ten komputer opis.
Czyzówkom-puteropis, stworzony na zasadzie analogii do maszynopisu, nie jest cywilizacyjnym znakiem czasu?
Wszak coraz więcej ludzi „przesiada się" od tradycyjnej maszyny do pisania do komputera. Przypomina mi się w tym
momencie żart frazeologiczny Krzysztofa Mętra-ka, który przed laty tradycyjnych kolegów po piórze zamienił w jed-
nym ze swych błyskotliwych artykułów na kolegów po długopisie.
Wtedy też ową frazeologiczną zabawę określiłem jako znak czasów, w których pióro przegrało z wszechwładnie
panującym długopisem.
Aprobująco odebrałem również zamianę stałego połączenia na domiar złego na na domiar dobrego. To Paweł
Głowacki, zachwycony występem Milvy na V Festiwalu Unii Teatrów Europy, w swej recenzji w „Tygodniku
Powszechnym" zdecydował się na zdanie: „Na domiar dobrego Milva nadaje tym gestom i ruchom doskonałość" - z
taką właśnie okazjonalną modyfikacją znanego frazeologizmu.
Ludzie pióra, ci, którzy mają „język giętki", chętnie operują także nietypowymi formacjami przedrostkowymi,
osiągając cenną stylistycznie kondensację treści i formy. Z nagromadzeniem tego typu słów zetknąłem się w artykule
Andrzeja Drawicza o Władimirze Mak-simowie. Czytam więc np.: „W powieści tej bezwzględnie się nad sobą w y
znęca t". Trudno nie zauważyć, że dzięki maleńkiej cząstce przedrostkowej wy- autor osiągnął maksymalną ekspresję
słowa, która zgubiłaby się przy zastosowaniu tradycyjnej grupy wyrazowej bardzo się znęcał. To wy- informuje
również o spełnieniu się owej czynności: wy-znęcał się - tak jak wypocił się, wytańczył się czy wybawił.
„Kiedyś podkłócaliśmy się" - pisze Drawicz w innym zdaniu. Podkłócaliśmy się, czyli kłóciliśmy się, ale nieostro,
łagodnie (podkłócaliśmy się - tak jak podfruwaliśmy, podpytywaliśmy).
"Ale kiedyś się jeszcze - na znacznie odleglejszym brzegu -dokłó-cimy" - wieńczy swój artykuł wybitny rusycysta. I
znów wszyscy wiemy, o co chodzi: kłótnia Drawicza z Maksimowem spełni się kiedyś do końca.
Gdy przed paroma laty spędziłem dłuższe chwile na rozmowie z Wisławą Szymborską, powiedziałem poetce, że
przyznałbym jej Nobla za jeden wers - wyjęty z wiersza „Wszelki wypadek": „Nie umiem się nadziwić, namilczeć się
temu". Bo tylko wybrańcom przyznana jest łaska wymyślenia tak genialnej formacji jak namilczeć się, opartej na -
wydawałoby się prostej - analogii do powszechnie używanego nadziwić się.
I tylko wybrańcy mogą stworzyć taki tekst poetycki jak „Trzy słowa najdziwniejsze": „Kiedy wymawiam słowo
Przyszłość, pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości. Kiedy wymawiam słowo Cisza, niszczę ją. Kiedy wymawiam
słowo Nic, stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie".
W ostatnim okresie nie rozstaję się z dwoma jeszcze wierszami. Pierwszym z nich jest wstrząsający w odbiorze
jeden z ostatnich tekstów zmarłego niedawno Wiktora Woroszylskiego:
Znowu ktoś nieznajomy umarł we śnie To ostatni krzyk (ostatnie milczenie) mody
W ułatwionym świecie przekraczanie granicy bez pieczątki strachu bólu potu Ten model mi pasuje biorę
Nic z tego kręci głową bezsenność.
Tutaj trzeba zamilknąć, więc bardzo cicho zwrócę tylko uwagę na fragment to ostatni krzyk (ostatnie milczenie)
mody.
I wreszcie niezwykły jako językowy pomysł wiersz pt. „Przysłowia" innego zmarłego wielkiego poety - Artura
Międzyrzeckiego:
I podchorąży nie zdąży
I uciecze co się odwlecze
I nie patrz końca bądź mądry
I nic się w niepamięci nie pogrąży
I nie każdy jest kowalem swego szczęścia
I nie uświęcają się środki celami
I nie parami chodzą nieszczęścia
Ale wilczymi stadami.
Cóż to za wspaniała i jak filozoficznie głęboka parafraza utartych przysłowiowych fraz: podchorąży zawsze zdąży;
co się odwlecze, to nie uciecze; cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca (ąuidąuid agis, prudenter agas et
respice finem); pójść w niepamięć, pokryć niepamięcią; każdy jest kowalem swego losu; cel uświęca środki;
nieszczęścia chodzą parami.
Trudno po lekturze tych wierszy nie powtórzyć za Josifem Brodskim, że poezja to największe dokonanie języka.
Chciejstwo i inne pomysły Melchiora Wańkowicza
W artykule abpa Józefa Życińskiego pt. Polińcal correctness w Kościele?, wydrukowanym w „Tygodniku
Powszechnym", znalazłem następujące zdanie odnoszące się do poglądów głośnego niemieckiego teologa Hansa
Kunga: „W sygnalizowanej argumentacji dominuje logika liryczna, w której główną rolę petni wishful thinking".
W tym samym numerze „Tygodnika" wyczytałem, że niedawno, w 21 rocznicę śmierci Melchiora Wańkowicza, na
rogu ulicy Puławskiej i Rakowieckiej w Warszawie, na domu, w którym pisarz mieszkał w latach 1958-1973,
odsłonięte pamiątkową tablicę.
Miłośnicy autora „Ziela na kraterze" dobrze wiedzą, dlaczego skojarzyłem z sobą te dwa prasowe fragmenty. Otóż
Wańkowicz był tym, który postanowił przyswoić polszczyźnie angielską zbitkę wyrazową wishful thinking, obecną w
przytoczonym tekście abpa Życińskiego, i wymyślił bardzo ekspresyjne słowo chciejstwo. Przesadą byłoby
stwierdzenie, że zbłądziło ono pod strzechy, nie ulega jednak wątpliwości, że weszło w obieg (do słownika języka
polskiego też!), że zna je przeciętny polski inteligent, posługujący się nim wtedy, gdy chce określić działania, w
których jest więcej pragnień, marzeń niż zdrowego rozsądku (definicja słownikowa: „przekonanie, że rzeczywistość,
sytuacja, fakty są istotnie takie, jakie byśmy chcieli, aby były").
Pamiętam, że w przełomowym okresie lat osiemdziesiątych pojawiało się chciejstwo w burzliwych dyskusjach
politycznych. Mówiło się wtedy często o naiwnym chciejstwie, politycznym chciejstwie. Widziano w nim wówczas
także swojski synonim woluntaryzmu, czyli poglądu przypisującego aktom woli prymat nad wszystkimi innymi
zjawiskami psychicznymi („Moja wiara, że klasa robotnicza określa charakter naszego kraju, nie jest ani chciejstwem,
jak powiedziałby Wańkowicz, ani wishful thinking, jak powiedzieliby Anglicy" - czytam np. w wywiadzie, jakiego
„Tygodnikowi Powszechnemu" udzielił w roku 1982 prof. Jan Malanowski).
Melchior Wańkowicz był w ogóle odważnym słowotwórcą. Z cudowną intuicją odkrywał niewykorzystane
możliwości systemu językowego - choćby wtedy, gdy decydował się na użycie formy podziw-nqć- dokonanej postaci
czasownika podziwiać. Chciałoby się bowiem - tylko trochę żartobliwie - zapytać: dlaczego my, Polacy, musimy stale,
wiele razy coś podziwiać? Czyż nie moglibyśmy raz podziwnąć- tak jak Wańkowicz?! Mówilibyśmy wtedy jak on czy
jego córki: „Możemy stąd iść - już podziwnęliśmy" (zgorszonych moim wywodem proszę o łaskawą odpowiedź na
pytanie: jaka jest formalna różnica między parami wyrazowymi ziewać- ziewnąć, sypać- sypnąć, dźwigać- dźwignąć
czy zgarniać - zgarnąć a podziwiać - podziwnqć?!).
Lubił Wańkowicz syntetyczne konstrukcje leksykalne - jedno-słowne odpowiedniki tradycyjnych połączeń
wyrazowych. Pisał więc np. nie o robieniu zbiórek, lecz o zbiórkowaniu, nie o wpadaniu na trop, lecz o tropnięciu się.
Poszukiwanie krótkich, zwięzłych i ekspresyjnych wyrażeń dominowało zawsze w jego twórczości. Dużej fortuny
dorobił się przed wojną na reklamowym sloganie cukier krzepi. Jest w nim cały Wańkowicz: prosty, dosadny,
nietuzinkowy, dowcipny. Pisarz był też zresztą szczerze rozbawiony, że lud szybko uzupełnił jego pomysł rymującym
się zdaniem a gorzała jeszcze lepiej!
Gdybym zaś miał wskazać swój ulubiony Wańkowiczowski fragment, wybrałbym bez namysłu ten, w którym autor
„Hubalczyków" porównuje język do rzeki: wchłania ona w swój nurt wszystko, ale u ujścia jest już czysta, klarowna; z
językiem jest podobnie. Przywołuję ten tekst prawie zawsze wtedy, gdy dyskutuję z kimś, kto ma do mnie żal o zbyt
liberalny stosunek do zjawisk językowych. Jestem bowiem przekonany, że w tym plastycznym porównaniu
Wańkowicza zawarta jest głęboka prawda o języku: w swym rozwoju staje się on coraz lepszym, coraz
funkcjonalniejszym narzędziem międzyludzkiej komunikacji.
O ciekawych archaizmach w książce Zbigniewa Herberta
W „Barbarzyńcy w ogrodzie" Zbigniewa Herberta mamy takie trzy fragmenty: „Leon Baptysta odbył iście
renesansowe studia w Bolonii, i to w warunkach studenckiej nędzy, gdyż umarł był w tym czasie jego ojciec"; „Za ich
plecami iści się morderczy zamiar, usymbolizowany w scenę biczowania"; „Posiadał ponad sto zamków, astronomiczną
fortunę, ogromne wpływy i niepożyte ciało". Jak oceniać formy umarł był, iści się i niepozyty?
Zacznijmy od owego umarł był. Jest to kategoria gramatyczna praktycznie zupełnie dziś już martwa,
wykorzystywana od czasu do czasu w celach stylistycznych. Zwie się zaś ona czasem zaprzeszłym (łac.
plusquamperfectum). Tworzono ją przez dodanie form czasu przeszłego słowa posiłkowego być do formy z -ł danego
czasownika. Wyrażała ona albo czynność dawno minioną, albo wcześniejszą od innej czynności przeszłej.
Następstwa czasowego można by się dopatrzyć w przytoczonym tekście Herberta (najpierw ojciec umarł był -
potem Leon Baptysta odbywał studia), ale raczej mamy tu do czynienia z ogólnym sztafażem stylizacyjnym: chodzi o
podkreślenie dawności opisywanych wydarzeń.
Z wielkich ludzi nauki i kultury lubił jeszcze stosować czas zaprzeszły znakomity historyk literatury prof. Stanisław
Pigoń, zmarły w grudniu 1968 roku: „ Tej to wersji znalazłem był i ogłosiłem dwie redakcje bliźniacze" (najpierw
Zgłoś jeśli naruszono regulamin