Sanders_Glenda_Isadora.pdf

(417 KB) Pobierz
Microsoft Word - Sanders Glenda - Isadora.rtf
Glenda Sanders
Isadora
ROZDZIAŁ
1
Scott mył włosy. Zamkn¹ł oczy i podstawił namydlon¹
głowê pod strumieñ gor¹cej wody. Nagle poczuł, ¿e w łazience,
wypełnionej gêst¹ par¹, powiało chłodem.
Wyszedł spod natrysku i natkn¹ł siê na wchodz¹c¹ do wanny
kobietê.
- Dory? - zapytał ocieraj¹c dłoni¹ twarz.
- Nie, Norman Bates - powiedziała Dory i łapi¹c równowagê
oparła siê o Scotta. Dotknêła biustem jego mokrej piersi. Obj¹ł j¹
ramionami i kład¹c dłonie na jej poœladkach, przycisn¹ł do siebie.
- Oj, Norman, ale siê zmieniłeœ! - Lekko musn¹ł jej wargi, a
potem zachłannie wsun¹ł jêzyk w usta.
Dory poczuła na brzuchu pêczniej¹c¹ mêskoœæ Scotta. Fala
po¿¹dania zalała jej łono. Siêgnêła do mydelniczki, wziêła mydło
i okrê¿nymi ruchami masowała gładkie i mokre plecy
mê¿czyzny.
Scott całował j¹ coraz szybciej, okrywaj¹c pocałunkami
szyjê i piersi. Chwycił w usta namydlon¹ sutkê i zacz¹ł j¹ ssaæ,
dra¿ni¹c jednoczeœnie jêzykiem. Dory jêczała w ekstazie, a jej
palce rozpoczêły szalony taniec po plecach partnera. Dwa ciała
zwarły siê gwałtownie. Scott był bardzo podniecony. Twardo i
nieustêpliwie napierał na kobietê. Wsun¹ł dłoñ pomiêdzy jej
piersi. Wiła siê pod cudownym, gor¹cym dotykiem kochanka.
Wziêła w obie rêce jego nabrzmiały organ.
- Kochaj mnie - przynagliła szeptem, zaciskaj¹c mocno
palce.
Wypowiedział jej imiê, powtórzył, a w jego głosie dało siê
słyszeæ pieszczotê, czułoœæ i podniecenie. Ostro¿nie opuœcił j¹ na
dno wanny, a sam uło¿ył siê na niej. Z prysznica wci¹¿ spływała
gor¹ca woda, ale nie zwracali na to uwagi. Nie zwracali uwagi na
nic poza sob¹ i poza nagl¹c¹ ich potrzeb¹ spełnienia.
Ich ciała, tak dobrze znajome, teraz œliskie od wody,
poł¹czyły siê miêkko. Dory objêła nogami uda Scotta i
przyci¹gnêła go do siebie, wyginaj¹c siê pod nim. Na pół pływali
w œciekaj¹cej na nich wodzie. Oboje poruszali siê w szalonym
rytmie rozkoszy. Całowali siê, wzdychali, jêczeli i ponaglali
wzajemnie w zapamiêtaniu. Scott masował dłoñmi jej piersi, a
jego usta znaczyły gor¹cym piêtnem skórê na szyi. Dory
delikatnie ugryzła go w ramiê. Chwilê póŸniej odnalazł ustami jej
wargi i pokrył je ognistymi pocałunkami.
Jednoczeœnie znaleŸli ulgê, zapomnienie i raj. Dory zacisnêła
mocniej rêkê na plecach Scotta i donoœnym krzykiem oznajmiła
swe spełnienie. Scott głaskał j¹ delikatnie. Oparł głowê na jej
piersi i leniwie wodził palcem po prawej sutce.
- Ale¿ jesteœ wspaniała - westchn¹ł.
- Chciałam tylko umyæ ci plecy - powiedziała z figlarnym
uœmiechem.
- Umrê, jeœli jeszcze raz mnie uwiedziesz. - Zdmuchn¹ł
œciekaj¹c¹ mu na twarz wodê i dodał: - Tak chyba wygl¹da
miłoœæ w morzu.
- To bardziej podobne do monsunu ni¿ do fal morskich -
odrzekła Dory. Dopiero teraz uœwiadomiła sobie, ¿e leci na nich
woda z prysznica. Krople odbijaj¹ce siê od ramion Scotta
pryskały jej w twarz.
- Sk¹d właœciwie w tej wannie tyle wody?
- Pewnie któreœ z nas odkrêciło kran - zasugerował.
- Tak - powtórzyła - pewnie któreœ z nas odkrêciło kran.
Zanim zd¹¿ył zareagowaæ na tê jawn¹ prowokacjê, ju¿
przytomna, odwróciła siê od niego i spojrzała poza zasłonê.
- O Bo¿e!
- Podłoga? - zapytał Scott.
- To potop! - zawołała i odepchnêła go lekko dłoñmi. -
WyłaŸ, kochanie. Musimy wytrzeæ podłogê, zanim pani Viscount
zauwa¿y, ¿e z ¿yrandola kapie woda.
- Woda nie przes¹czy siê przez wykładzinê - powiedział
stanowczo Scott. - Bêdzie tam stała tak długo, dopóki jej nie
zbierzemy. Chyba ¿e wyparuje. - Pocałował j¹ w skroñ. - A mo¿e
zakrêcisz prysznic? - zaproponował. -Bêdziemy udawaæ, ¿e
jesteœmy dzieciakami i pływamy nago w oceanie.
- Scott! - Przywołała go do porz¹dku i wysunêła siê spod
niego. - Jeœli woda przes¹czy siê przez sufit do pani Viscount,
kiedy ty bêdziesz siê wygłupiał...
- My, kochanie. My siê wygłupiamy. W pojedynkê to ¿adna
zabawa.
- Jeœli pani Viscount przyjdzie tu z awantur¹, to ty wyjaœnisz,
jak doszło do tego, ¿e z jej sufitu leje siê woda.
- Je¿eli jest taka wœcibska, jak mówiłaœ - odrzekł Scott
- to pewnie podsłuchiwała.
- Przestañ! - zezłoœciła siê Dory. Wyszła z wanny. -Chyba
nie myœlisz, ¿e mogła usłyszeæ...
- Czy krokodyle lubi¹ psie ¿arcie? - zapytał Scott. Zdj¹ł z
wieszaka du¿y rêcznik k¹pielowy i okrêcił siê nim.
- Nie zaczynaj znów tych swoich ¿artów o krokodylach
- skrzywiła siê Dory. - Naprawdê musimy zebraæ tê wodê,
zanim...
Teatralnym gestem Scott zerwał z siebie frotowy rêcznik i
zacz¹ł nim wywijaæ, jak matador peleryn¹.
- Do usług, madame. - Rzucił rêcznik na podłogê. Dory
zachichotała, a Scott udaj¹c obra¿onego, wyd¹ł usta.
- Nie powinnaœ siê œmiaæ z sir Waltera Raleigha.
- Sir Walter Raleigh miał na sobie majtki, kiedy rozpoœcierał
swój płaszcz na kału¿y. - Dory uklêkła i zaczêła wycieraæ wodê
rêcznikiem. - Spójrz, ile tej wody. Jakim cudem...
- To przez twoje nie nasycone libido - powiedział Scott.
- Moje libido? - Podparła siê pod boki.
- Poczekaj, powiem pani Viscount, jak na mnie napadłaœ pod
prysznicem.
- Napadłam? Ja ciê dopiero napadnê! - Chwyciła koszulê ze
œliskiej satyny i zaczêła go okładaæ po głowie.
- Masz nie nasycone libido!
Nie zra¿ony atakiem Scott złapał spadaj¹c¹ na niego koszulê
i wyszarpn¹ł j¹ z rêki Dory.
- Tym bêdzie siê dobrze œcieraæ. - Rozwarł dłoñ i kawałek
satyny spadł na podłogê, jak pióro wyrwane z ogona czerwonego
strusia. Dory i Scott obserwowali powiêkszaj¹c¹ siê na materiale
mokr¹ plamê.
Popatrzyli na siebie wyzywaj¹co. Pierwsza odezwała siê
Dory.
- To była koszula, w której najbardziej ci siê podobałam.
- Nie bêdzie ci teraz potrzebna. - Scott uœmiechn¹ł siê tak
rozbrajaj¹co, ¿e Dory jak zwykle nie umiała siê oprzeæ.
Jej wzrok spocz¹ł na tej czêœci ciała Scotta, po której widaæ
było, ¿e gotów jest czynem poprzeæ to, co wyra¿ały słowa.
Uœmiechnêła siê do niego uwodzicielsko.
- Chyba rzeczywiœcie nie bêdzie.
Hałas, jaki robił du¿y mê¿czyzna w malej łazience, rozbudził
Dory na tyle, ¿e udało jej siê zidentyfikowaæ Ÿródło tych
dŸwiêków. Scott tam jest, pomyœlała i mocniej wtuliła twarz w
poduszkê. Chciała zatrzymaæ miły półsen do chwili, kiedy
ukochany wyjdzie z łazienki i obudzi j¹ pocałunkiem.
Scott zło¿ył pierwszy pocałunek za jej uchem, nastêpny - na
wargach. Kiedy ju¿ szeroko otworzyła oczy, wsun¹ł rêkê pod jej
szyjê i poło¿ył głowê na poduszce tak, ¿e ich twarze niemal siê
dotykały.
- Hej, œpiochu! - zawołał i uœmiechn¹ł siê do niej.
- Dzieñ dobry.
- Masz zamiar przespaæ cały dzieñ, czy pójdziemy wreszcie
coœ zjeœæ?
- Ani jedno, ani drugie - zamruczała i oplotła rêkami jego
szyjê. Pocałowała go najpierw delikatnie, potem namiêtnie, by
wreszcie gwałtownie oderwaæ siê od jego ust. Stoczyła siê na
Scotta, usiadła na nim okrakiem i przygniotła do materaca.
Głaskała jego nagi tors, potem splotła palce z jego palcami.
- Chyba bêdziesz moim wiêŸniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin