JÓZEF BARTŁOMIEJ ZIMOROWIC- Sielanki nowe ruskie.doc

(174 KB) Pobierz
JÓZEF BARTŁOMIEJ ZIMOROWIC „SIELANKI NOWE RUSKIE”

JÓZEF BARTŁOMIEJ ZIMOROWIC „SIELANKI NOWE RUSKIE”

 

 

OBMOWA

Sobiem śpiewał, nie komu, swe, nie cudze rzeczy,

Aby kto tego słuchał, nie mając na pieczy; Przeto ktokolwiek jesteś, nie będziesz mię winił,

Żem sobie raczej dosyć, nie tobie uczynił. Inaczej świat malarze, inaczej miernicy

Konterfetować zwykli na małej tablicy: Miernik wszystek krąg ziemski liniami kreśli,

Nie wiele oczom, więcej pokazuje myśli; Malarz kraj do widoku obrawszy wesoły,

Lub wirydarz pięknemi usadzony zioły, Uczyni z niego lanczawt z ueiesznem wejrzeniem;

Tak ja swe kąty chciałem odrysować pieniem, Idąc Symonidowym niedostępnym śladem,

Bywszy jego i ziomkiem i bliskim sąsiadem— Lecz nie doszedłem, bo go Bellerofon skory

Porwał z sobą na sam wierzch Libetryjskiej góry

Mnie nikt czołgającego od ziemi nie dźwignie, Nie dziw tedy, że konny pieszego wyścignie.

Jakieżkolwiek nastąpi o tem zdaniem twoje, Chociaż to małe brednie, przecie własne

I. KOBENICY.

Demian. Panas.

Prawie pod samę pełnią maja w końcn roli

Siedziałem rano wedle narożnej topoli Brząkając na bandorze, aliści ptaszyna,

Sołowij po naszemu, zwadę ze mną wszczyna; Ja hołubca przebieram palcami powoli,

A słowik też powtórzył na wierzchu topoli I tak trefnie muzyce mojej się przeciwił,

Żem się zrazu uśmiechnął, a potem się dziwił Mówiąc: Patrz ptaka, chociaż ledwie może kwilić,

Przecię nadprzyrodzoną władzą śmie się silić Właśnie, jakby nie kontent z gorgów swych wro-

dzonych,

Ludzkiej ręce zazdrościł i pieśni uczonych Chciał nawykać; więeże ja, którego promieniem Bóg rozumnym oświecił, zapadnę z mem

[pieniem.

Ze kto inszy okrągłej i gładziej rym dzieje,

Że sto wierszów w godzinę na papier wyleje, A ja z gospodarnemi pszczołami na tyce Auzoiiskiej ledwie z kwiatków co soku wysączę

Przecię, lubo Apollo nie zawsze mi prawy, Nie przestanę zaczętej z sielankami sprawy. Chociażże mi się sprzyja, atoli przez dzięki

Musi do pióra mego przyłożyć swej ręki I powiedzieć: jakowe Demian z Panasem, Kobeźnicy, rozgwary czynili pod lasem ?

DEMIAN.

Tuż pod górą w ogrodzie, idąc na południe,

Na calcu nieruszanym wykopałem studnię; Wielem pracy i kosztu z czeladzią ma ważył,

Abym z domownikami chłodnej wody zażył; Lecz że z nieprzebranego ustawnie źródliska

Ponik wyskakujący sowito wytryska, Co żywo z okolicznych wsi do niej się garnie,

Idą stadami trzody i całe owczarnie, Aż mi też już obrzydła, radbym ją zawalił,

Gdybym się pospolitej potrzeby nie żalił. Tak cnotliwy on Dafnis, kiedy ten sad mnożył,

Który ja teraz trzymam, nie wiele go pożył. On szczepił w leśnych pieńkach zrazy niepozorne,

Ja z nich zbieram pasówki i przałki wyborne, I widzę, że trzeba żyć dobremu człowieku

Nie tylko sobie, ale i przyszłemu wieku.

PANAS.

Kiedy się przestawimy wyżej, któż nas wspomni?

Będąli o nas wiedzieć mieszkańcy potomni? Jeśli tylko na lipach i twardych jasionach

Będą patrzyć po naszych rzezanych imionach, Prędko drewniana pamięć z drzewem się obali,

Abo skórą młodziawą porośnie. Iżali Madorus z Angeliką przemianków społecznych

Nie wyrzynali w dębach i jaworach wiecznych! A przecie i dąbniki w rynki rozsadzone

Ogień łakomy pożarł i napisy one, Że też już w napomnienie idą, jako znikła

Tej wiosny w oczach naszych Weryna niezwykła;

Niemasz jej, niemasz między pospolitym mirem,

Pokwapiła w podziemne krainy z Zefirem: Dobrze sa pomienienia na to i cerkiewne.

DEMIAN.

Lecz w obrzędach duchownych, świeckie zaś

[niepewne,

Oprócz kiedy kto w rymach imię swe wyryje;

Póki ich stawać będzie, póty w nich pożyje, Zwłaszcza gdy jeszcze pieśni wesołe rad kuje,

Długo taki w pamięci pasterskiej wiekuje: Walą się skały, krajów czas odmienia wiele,

Posiadają i zamki w tatarskim popiele — A Mopsys Kozaliey, Dameta Menalce

Odzywają się w naszej po dziś dzień pi-

[szczałce.

Zda mi się, że Amintas kochanej Testyli Dumy tysiącoletnie na mej kobzie kwili;

Przeto ktokolwiek pieśni umie więzaó składnie, Abo padwany ruskie wykwintować ładnie,

Niech się najmniej nie boi cichej niepamięci, Bo taki imię swoje wieczności poświeci.

Jeżeli kto, tedy my najwięcej owczarze Powinniśmy wydymać zawsze ua fujarze

Po górach i bezludnych puszczach, między lasy, Trawiąc wolne od zgiełków kłopotliwych

[czasy.

Same ptaszęta, które poranek witają, Nowy początek naszej melodyi dają;

Same wiatry i strugi, które głośne depcą Kamyki, ciche tony do uszu nam szepcą;

Z nami Echo w dolinach niskich siedząc gada, A do słów naszych koniec rymowych przykłada,

Ze nigdy nie złożymy pare wierszów sami — My tylko pierwsze, Echo tworzy drugie z nami. Co przedtem był Sylwanus i Faunus, leśnicy

My teraz, Satyrowie, my panowie dzicy, Nam samym przynależą surmy ich krzykliwe,

Szyposze wielogłośne i rogi myśliwe.

Nietylko to, lecz prostym wylągłszy się Frycem, I u następnych wieków mam być prostym

Hryeem

A nie raczej imię me i zabawki kmiecie Przyjemnemi pieśniami rozgłosić po świecie?

Niech mi teraz przodkują jedni urodzeniem Drudzy godnością, insi bogatem imieniem —

Mego imienia Kloto nie podetnie kosą,

Bo je w niebo krzykliwi łabędzie uniosą. Jako wiele, którzy się liczyli panięty,

Poległo w ciemnej nocy pospołu z bydlęty — Semianowi umrzeć nie dadzą sielanki,

Niedopuszczą zamierzchnąć i mnie Ro-

ksolanki

PANAS.

Potem to, ale teraz o podał od domu

Żyjąc nie mamy żalów opowiadać komu: Wszedłszy z trzodą do gaju abo bukowiny,

Nie ujrzysz tylko brzozy, a nieme choiny; Niemasz komu powierzyć tajemnic zakrytych,

Ani pokazać razów za żywe zabitych. Ja zaprawdę, kiedy mię napadnie tęsknica,

Abo płomień zagrzewa dotkliwego lica, Nigdzie nie szukam w takich upałach ochłody,

Tylko, jak owo mówią, z Helikońskiej wody; Tam kiedy zapalczywe zamysły utopię,

Nie może jej podżegać złej Wenery chłopię, Bo się zaraz ukoi serce i wyburzy,

Gdy chęci bystre w wierszach łagodnych

ponurzy;

I dosyć ma, gdy tego, którego miłuje,

W pamiętnych rymach czasom przyszłym

odrysuje.

Zgoła taka zabawa sprośne ognie tłumi, O czem dobrze powiedzieć i Marella umie.

DEMIAN.

Ba słyszałem nie dawno, bodaj nie w niedzielę, Żeś ty o tej Marelli klecił wierszów wiele.

Jakoś dobry, jeśliś co chędogiego złożył, Powiedz mi, jabym też coś swojego przyłożył.

PANAS.

Ale bo o tej swachnie co się nabajało,

Wypadło mi z pamięci, ledwie to zostało:

Kędy proszę Marellol co poranek chodzisz? Na kradzież ach niebogo! niezwyczajną

godzisz;

Często na głowie twojej widzę kwiaty pańskie:

Narcyzy, hiacynty, lilie albańskie; Mamli prawdę powiedzieć słowem przyjacielskiem

Nie dostałaś faworów tych w zielniku sielskim, Kędy tylko wasilek kocha się i mięta

Z przykrym lubczykiem, którym brzydzą się

panięta — A w wirydarzach swoich każą tulipany

Z koronami carskiemi sadzić na przemiany. Przeto mię już zaniechaj z takiemi fawory,

Bo i mniebyś z pańskiemi poswatała dwory.

DEMIAN.

To ostatki, jak baczę; przedniej też roboty Wystaw sztukę.

PANAS.

Kiedyć tak smakują zaloty Marelline, pokażęć więcej z tym warunkiem,

Ze się tez musisz i ty odkryć z swym gatunkiem. —

Marello! niewidzianej piękności, do kraju

Przeniesiona zimnego bez pochyby z raju! Kiedybyś ty w ogrodzie Nikazego staią,

Nigdybyś się młodzieży rozpustnej nie bała; Samby pan w chłodzie twoim mile odpoczywał,

Samby kwiateczki szczypał i owoce zrywał, Na czele wyrzezałby twojem swe nazwisko,

Miałabyś i Marelki młode siebie blisko. Terazże na wygnaniu stoisz za parkanem;

Kto się nie leni, może twoim zostać panem, Leda kto nie rozwite kwiaty twe obija,

A płód niedonoszony trąca, kto przemija; Każdy pielgrzym, że tam był, na chropawej skórze

Imię swe na imionach dawnych nożem orze— A ty jak płonka leśna bez fruktów, bez pana,

Bez latorośli stoisz szpetnie pokreślana. Jeżeli nie chcesz zginąć do końca przy drodze

Pospolitej, co prędzej daj się w ciasną grodzę.

DEMIAN.

Panasu! wyciąłeś ją tak ze pnia do ładu, Przyjmij też w ucho trochę mojego pośladu:

Póki wiedeńska roża oko nie rozwite

Jeszcze w pąku zielonym pokazuje skryte,

Kto chce woni skosztować nierozkwitłej róży, A gwałtu rozdzierając pąkowie, przyłoży:

Raną sobie i krótką uczyni wygodę,

Lecz nie powetowaną kwiateczkowi szkodę.

PANAS.

Nie moge wiedzieć, cobyś zakrył tą pokrywką.

DEMIAN.

Słucbajże drugiej fraszki z łatwiejszą rozrywką

Jako w grudniu obłoki zimnej rosy pełne Na ziemię wyrzucają kędzierzawą wełnę,

Ledwie Febus marcowem rzuci na nie okiem, Natychmiast uciekają do morza potokiem:

Niemasz takiego statku, niemasz i powagi, Którejby nie zmiękczył swym ogniem bożek

[nagi.

PANAS.

Wszystko coś w przypowieściach, a nic nie

[wyraźnie.

DEMIAN.

Kiedyś tych nie zrozumiał, słuchajże tej

błaźnie:

Marelllo! oczu twoich udatne źrenice

Są jako nieprzebranych zdrojów dwie krynice, Z których żywe rozkoszy, lubieżne pieszczoty

I bystrym wynikają strumieniem zaloty. Ktokolwiek tylko w nich wzrok przyjazny ochy nie,

Żaden sucho nie zbrodzi, ani ich przepłynie; Musiałby wyciosanym bydź z dereniu chłopem,

Któryby przed powszechnym uszedł ich potopem —

Oto ja, żem w ich nurtach rad pławił swe oko, Zabrnąłem w nie chęciami mojemi głęboko,

Ze jeźli mi nie podasz ręki przy kapłanie, Utonę, jak Faeton niegdy w Erydanie,

Który nie pierwej na dno rzeki się obalił, Aż pół świata pochodnią dzienną wniwecz

[spalił.

PANAS.

Terazem cię pośledził tropem twegoż znaku, Zeć Marella przypadła okrutnie do smaku. Niedbam, chociaś mię brzydkiem pokropił błazeństwem,

Kiedyś się sam otworzył z tak jawnem szaleństwera.

Takie rozmowy oni owczarze stroili,

Dzień też już zmordowany ku wieczornej

[chwili

Skłaniał głowę i krył się po lekku za góry; A oni wstali zganiać owce do obory.

 

 

 

TRUŻENICY

Miłosz, Lcszko, Sanmiło.

Witajże nasz cnotliwy Miłoszku!

MIŁOSZ.

Dla boga!

A z kądżeście tu spadli?

SAMUIŁO.

Twa miluchna droga Jako się ma? potomstwo wiedzie się wam zdrowo?

MIŁOSZ.

Ta jakożkolwiek jeszcze, pan bóg zabrał owo.

SAMUIŁO.

A wam nic nie zostawił dla przypłodku?

MIŁOSZ.

Prawie

Z czworga ani jednego.

LESZKO.

Nie bardzo łaskawie

Obszedł się z wami.

MIŁOSZ.

Owszem, gdy z swej wiecznej rady

Drobiazgi te wziął od nas, pewniejsze zakłady Mamy litości jego, bo te cztere świece

Zawsze przed nim pałając zawsze mu rodzice Smutne przypominają, żeby za tę szkodę,

Abo raczej zysk, dał im stokrotną nadgrodę. Dobra rzecz z bujną ziemią handlować, mówicie,

Kiedy cokolwiek w rolą nasienia wrzucicie Odbierając je potem snopami plennemi;

I my, te cztere ziarna zagrzebawszy w ziemi Trzymamy nieomylnie o boskiej dobroci,

Że się nam ta iścizna i z lichwą przywróci.

LESZKO.

Daj to, przecie mem zdaniem po panu bezpłodnym

Politowania dom jest zostawiony godnym.

MIŁOSZ.

Tak pospolicie mówią ludzie wedle ciała, Lecz że nam szlachetniejsza cząstka się dostała

Skażeniu nie podległa, nie, jako bydlęta, Szczęście ostatnie mamy rozmnażać cielęta,

Ale błogosławionej wieczności żyjemy;

Do niej, pókiśmy w ciele grzesznem, wędrujmy,

Tę od nas przepaść dzieli, środkiem której—oczy

Osierociałych Prut się nie wesoły toczy, Rzeka grzęska i mętna, z płaczów rzewnych owych

I lamentów zebrana gorzkich pogrzebowych; Za nią trzykroć szczęśliwe leżą rajskie kraje,

Kędy dzień ani wiosna wieczna nie ustaje Gdzie z barankiem niewinnym nasze niewinnięta

Odprawują wesoło nieskończone święta. Że tedy dzieci nasze tę otchłań przebrnęły,

Że u portu fortunnej krainy stanęły, Ze i do nas rączęta swoje wyciągają

I potem obłapić nas niemi woię mają, Nie lepiej że za niemi do wieczności spieszyć,

Niżeli tu na krótki z niemi się czas cieszyć ? Ale dokądżem zabrnął? prędko od witania

Do niespodziewanego przyszło nam kazania— Powiedźcież mi co za wiatr zagnał was w te strony ?

Dzień świętemu Jurowi z dawna poświęcony, Którego uroczystość do swego obchodu

Pociąga gęste kupy ruskiego narodu: Jedni się trużyć, drudzy pokłonić władyce,

Insi idą oglądać krajów tych stolicę, A my do ciebie zgoła przyszli w nawiedziny

Dziwując się, czemuby, pierwsze swe dziedziny Porzuciwszy, nad samym trzech pagórków py-

skiem

Usiadłeś i stałeś się światu dziwowiskiem ?

MIŁOSZ.

Nie dla dziwów przyniosłem tu gniazdo zaiste, Łecz nie daleko mając kąciki ojczyste,

Tego miejsca sąsiedzka bliskość, widok miły Z położeniem rozkosznem do siebie zwabiły.

Wszak mądre gospodarze, kędy się fundują, Żyzność gruntu i dobroć nieba upatrują;

Bo na tem wszystek człowiek, aby w zdrowem

dale

Ducha powierzonego lat zatrzymał wiele. Jać po prawdzie w pomiernym gruntów tych okolę

Mam sadowinę, ogród, winnice, las, pole, Ale iż rok zupełny ma gębę nie małą.

Nie wydołam intratom tuteczną jej całą. Ztąd jednak znaczną pomoc dają mi jarzynki,

Owoce, winny dochód i inne przyczynki—

Nie tylko oczy karmi przyjemnym widokiem, Lecz z bogatej szafarnie rozmaite spiże

I potrzeby do życia wydaje nam świeże. Tam naprzód widzieć ranych kwiatów pierwociny,

Łakocie jare, fruktów skorożnych nowiny Znajdziesz zawsze na rynku, chociaż bez jar-

marku,

Więcej żywności, niźli w panięcym folwarku: Są tam gęste kurniki, zwierzyńce gotowe,

Sadze rybne i wszystkie wygody stołowe. Milsza mówią przechadzka nad morzem obszernem,

Żegluga przyjemniejsza przy pobrzeżu mier-

nera —

Większą czuje wygodę najmniejsza osada,

Która w sąsiedztwie miastu głównemu osiada. A nie tylko pokarmem codziennym żyjemy,

Więcej powietrzem, które co moment pijemy; Ztąd przyjemniejsze zdrowiu altany górzyste,

Ze na nich przebywają wiatry przeźroczyste. I mnie do serca przypadł ten kąt z tym padołem,

Iż go nie przykre góry opasały kołem. Kiedy wichry szalone z sobą się pasują,

Kiedy się od gorąca łąki rozstępują: Ta dolina jakoby tarczą gęstym cieniem

Przed burzą mię zakrywa i letnim promieniem; Bo ledwie dzień z południa na dół głowę chynie, Zaraz się cień rozciągnie po wszystkiej niżynie,

Pagórki też najpierwej rany świt ogarnie — Jeszcze dojniki cicho stoją i owczarnie, A już wierzchem ich Febus pędzi swe poczwórne, Choćże potem za chmury skryje się wieczorne, Tu jednak późne zorze gaszą swe pochodnie Ostatnie, tu nadedniem palą ognie wschodnie, Tu dzień najdłuższy, który lubo rano świta,

Lubo ustaje, ptastwo i żegna i wita. Wzrok też ludzki z pojźrenia ludzkiego nie syty,

Patrząc na leżą miasta i wydatne szczyty Wysso-Grodu, widząc ztąd to góry nadęte, To równiny wysmukłe, to wąwozy kręte, To pola w szachownicą ksżfatńie usadzone: Coraz bierze uciechy ztąd nieuprzykrzone. Nie darmo przeszłych wieków poganie mniemali,

Jakoby góry głową niebiosów tykały, Przeto na ich wierzchołkach stawiali bożnice;

Nawet i wiary naszej przednie tajemnice Na górach nam zjawiono; ja moje paciorki Kiedy obmawiam, wszedłszy między te pa-

Wnet echo świegotliwa zamną je powtarza

(Właśnie jako posługacz czyni u ołtarza), Potem je Oready z nabożeństwem głoszą I równo zemną pana najwyższego proszą.

SAMUIŁO.

Zażby przez górę onę podobną mogile, Która się z bliska miastu przypatruje mile,

Gościniec nie był dobry, który nam przedziwny Do nieba utorował z góry pan oliwnej ?

LESZKO.

I prawieby przystało nad tem wierzchowiskiem Stanąć hradowi Spasa świętego nazwiskiem,

Aby nad miastem stojąc przez czułe strażniki Wszystkie jemu niechętne tłumił przeciwniki.

MIŁOSZ.

Nie mojej to kalety Samuiło niebożę!

Ale pańskiej szkatuły, stawiać domy boże.

SAMTJIŁO.

Tać nie książęta, ani panowie wielmożni, Raczej z pospólstwa nasi przodkowie pobożni,

Żeby święty dzisiejszy trzymał ich w opiece, Na grobie mu wydatnym wywiedli fortece,

Na czem się nie zawiedli: bo do tego kraju Gdy przedtem Krymczukowie wypadli z Na-

haju,

Jako czeczotki ludzie po polach zbierali, Zaledwie się o bramy miejskie opierali —

Teraz za strażą jego precz w pola zabiegli Za grody, a przedmieścia w krąg wieńcem

obiegli.

I my mu oddajemy corocznie ofiary,

fe Aby także hamował od nas złe Tatary.

Ciebie także upewniam mój dobry Miłoszu!

Ze nie zubożysz swego tym budynkiem trzosu; Tylko pocznij, a uznasz, jako bardzo snadnie

Nad mniemanie ten zamysł do skutku przy-

padnie:

Ty szczyptą będziesz dawał, a ratunek boży Całą garścią do tych się nakładów przyłoży;

Cobyś musiał zostawić dziedzicowi złemu, Aby wydać zięciowi czasem niegodnemu,

Cobyś łożył na posag, weselną wyprawę I insze brednie ludzkie: wyłóż na tę sprawę,

A wierz mi, że gruntowniej tym odważnym

[czynem

Imię swe wsławisz, niźli córą abo synem. Póki lew w przednich łapach potrzyma trzy góry

I orzeł go okrywać nie zaniecha pióry, Póki do Bugu mętna Połtew będzie płynąć:

Nieprzestanie hojność twa między ludźmi

słynąć,

Której ani zawistny czas nie gładzi, ani Zazdrość niezbędna wiekom następnym ją

[zgani.

Zwodzą się familie, rodzaje mijają,

Lecz pamiątki pobożnych nigdy nie ustają.

Zechceszli swój wizerunek po sobie zostawić, Rozkażesz na podwojach z marmuru postawić

Dwa posągi, któreby ręce sobie dały

I tak cię z twą miluchną światu wspominały.

MIŁOSZ.

Dziękuję wam za radę, jeżeli monety

Jeszcze do niej przydacie cokolwiek z kalety,

Pan bóg wam ją nagrodzi; a teraz na drogę Powróćmy naszą; wiedzieć do ty eli czas nie mogę W czem mię potrzebujecie?

SAMUIŁO.

Żebyś nas darował Pieśniami, któreś teraz nie dawno ukował.

MIŁOSZ.

Cóż ja za pieśniotwórca?

LESZKO.

Trudno się masz zgolą

Kunsztów swoich zapierać; niemasz tego sioła, Niemasz biesiady, ani ślubnego obiadu,

Kędyby nie śpiewano pieśni twego składu; Odzywają się w starych i nieletnich ustach,

A nawet pastuszęta po gęstych zapustach, Pasiecznicy po borach, owczarze koszarach

Najczęściej je na dudkach grają i fujarach.

MIŁOSZ.

Podobno to dawniejsze, ledwie nie dziecinne Zawijają się między wami; mam ja inne

Dopieruchno użęte na latosi niwie,

Tylko ich, proszę, chciejcie posłuchać cier-

SAMUIŁO.

I owszem posłuchajmy.

MIŁOSZ.

A niźli je zacznę,

Przegrawki jak muzycy puszczę przódy

smaczne;

Żaden mistrz nie uczył mię rytmem słów układać, Ale sam ledwiem umiał prostym szermem

gadać;

Słysząc przy godowniczych stołach trefne noty,

Pojąłem kilka wierszów dość prostej roboty; Te ustawicznie w głowie jęły mi się marzyć, Żem się też ich podobnych pokusił kojarzyć ; A gdym je w osobności długo w nocy klecił, Kupido mi niewielki małą głownią świecił,

I tą podpalił chcący czyli nieobacznie Żagiew, która już tlała w sercu mem nieznacznie, Żagiew gorących chęci pełną z przyrodzenia, Z lada iskry podniety bliską i płomienia; Dopiero (jako gdy kto do skrytej ciemnice Przyniesie niespodzianie zapaloną świecę) W głowie mi zajaśniało, żądze zapalone Rozświeciły się; oczy, zrzuciwszy zasłonę, U jednego dziwczęcia lichego na czele Wyczytały do wierszów służące fortele; Wargi jej Hypokrenem nieprzebranej wody, Parnasem zdały się bydź rozkwitłe jagody— I tak gdy je pilnuję, swych nie strzegę oczu, Zostałem rymodziejem zgoła po warkoczu. Choć na mnie nie kładziono wawrzynowych bobków, Powiązałem nie mało wierszów jako snopków,

Zwłaszcza kiedym co w lesie świeżego wymyślił,

Natychmiastem po bukach i osikach kreślił, Które potem, niżeli oczu ludzkich doszły,

Chropawą skórą kreski wycięte zarosły: A Wołowcy mniemając, że to stare muzy,

Abo pasterz wyrzezał mądry z Syrakuzy, Jako wyborne pisma z radością czytali,

Potem je między wami śpiewając rozsiali. A ją się uszom waszym dziwuję rozpustnym,

Ze w nich miejsce dajecie moim plotkom

ustnym;

Com ja z myśli wyrzucił jak nikczemne śmiecie,

To chwytacie dla siebie i dla waszych dzieci. Nawet teraz samemu sobie ganię srodze,

Żem tak kiedy rozpuścił fochom moim wodze— Jako gdy kto tabaką dymną mózg podkurzy,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin