Cooper Jilly - Prudence.pdf

(419 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 1
Już po raz dwudziesty pożegnałam się z Pendle’em i weszłam do mieszkania. Big Ben wybijał
jedenastą. Jane, koleżanka, z którą dzieliłam mieszkanie, leżąc wyciągnięta przed kominkiem, uniosła
zaczerwienioną twarz otoczoną masą schnących blond włosów.
- Coś drgnęło? - zapytała z nadzieją, po czym sama sobie odpowiedziała: - Nic, rzecz jasna, nic.
Ciągle jeszcze nie rzucił się na ciebie.
Podeszłam do lustra - fryzura nieskazitelna, szminka nie rozmazana. Bez fałszywej skromności
mogłam powiedzieć, że świetnie wyglądałam. Dlaczego więc, choć była to już dwudziesta randka,
Pendle nawet nie próbował mnie pocałować?
Spotkaliśmy się parę miesięcy temu na imprezie z gatunku tych, na których jeden drugiego pyta o
pracę, palą się wszystkie światła, a sałatkę owocową serwuje się w dużej salaterce. Pendle i ja
byliśmy jedynymi różami w tym bukiecie rumianków, a wiadomo przecież, że najpiękniejsze kwiaty
wyrastają na największej kupie gnoju.
Pendle nie należał do mężczyzn natychmiast rzucających się w oczy - jasnobrązowe włosy, szczupła,
pozbawiona wyrazu twarz, jasnoszare oczy - ale jego dystans i przesadny chłód stanowiły wyzwanie.
Miał na sobie grafitowo szary garnitur o nieskazitelnym kroju, szarą koszulę i jasny krawat. Był
wysoki i ubranie leżało świetnie na jego bardzo szczupłej figurze.
Ubrałam się tego wieczoru w swój wesolutki zestaw. Ciuchy wywierają na mnie bardzo silny
wpływ. Gdy zakładam falbanki, robię się cicha, w skórze nabijanej ćwiekami jestem wyzywająca, a
gdy wbiję się w wesolutki zestaw - pomarańczowe bermudy na szelkach i bluzka z gniecionej
bawełny - staję się złośliwa i sypię dowcipami jak z rękawa. Gdy Pendle podszedł do naszej grupy,
opowiedziałam trzy dowcipy, jeden za drugim, z których wszyscy z wyjątkiem Pendle’a zarykiwali się
do łez, po czym odeszłam, by pogadać z kimś innym.
Przyjęcie odbywało się w jednym z tych długich, wysokich pseudonihilistycznych pokojów w
okolicy Sloane Square, gdzie się ma złudne wrażenie, że coś naprawdę ciekawego dzieje się
dokładnie w drugim końcu pomieszczenia. Marcia, jedna z organizatorek imprezy, zaprosiła nawet
swoją matkę. Rzecz jasna, nie mam nic przeciwko matkom we właściwym czasie i miejscu, ale na
przyjęciach traci się przez nie drogocenny czas łowów. To studwudziestopięciokilogramowe
uosobienie dobroduszności siedziało na sofie niby wielkie, różowe ptasie mleczko i zdecydowanie
zbyt często dowlekano do niego pechowych nieszczęśników na chwilkę rozmowy.
- Chcecie coś na ząb? - zapytała inna z gospodyń, wymachując nam talerzem przed nosem. - Nie
wątpię, że TY, Pru, nie jesteś na diecie, przecież składasz się wyłącznie ze skóry i kości.
- Konam z głodu - odparłam łapiąc kiełbaskę. -~ Na drugie śniadanie udało mi się tylko dorwać faceta
reklamującego kanapki.
- Mam nadzieję, że ode mnie nie jedzie - wyznała dziewczyna, dzieląca mieszkanie z Marcią. - Marcia
napełniła wannę lodem, więc żadna z nas nie mogła się wykąpać.
W chwilę później wtoczyła się Marcia. prowadząc dwoje nowych gości.
- Poznajcie się z Eileen - powiedziała. przedstawiając mi dużą blondynkę o brudnych paznokciach. -
Robi "zuper" biżuterię, taką, która by ci się, Pru, spodobała. A to jest Clifford, nasz księgowy. ma
świetne oko do wyszukiwania figur matematycznych.
- I nie tylko matematycznych - dorzucił Clifford, lepkim spojrzeniem obejmując moje zbyt obcisłe
bermudy, po czym zarżał z własnego dowcipu, a przez szparę między jego siekaczami posypała się na
mnie kaskada orzeszków.
Zapytałam Eileen o tę "zuper" biżuterię.
- Och, błagam, nie przesłuchuj mnie - odparła. - Jestem taka zmęczona... - I zaczęła opowiadać ze
szczegółami akcję filmu, który oglądała po południu.
- Pracuję u "Harrodsa" - powiedziała blada dziewczyna. - Ale w dziale książek - dodała, tak jakby to
coś mogło pomóc.
W końcu wszyscy zaczęli rozmawiać o prezydencie Carterze, pani Thatcher, Laurze Ashley i
najnowszej biografii Antonii Frazer, którą każdy oprócz mnie czytał. Wiem, że na imprezie należy
wyglądać wesoło, nawet jeśli utknęło się między nudziarzami. Atrakcyjni mężczyźni powinni
zauważyć rozbawioną dziewczynę, podejść, nawiązać rozmowę, ale osobnik w grafitowo szarym
garniturze nie zrobił nawet kroku w moim kierunku, mnie zaś groziło za chwilę pogrzebanie żywcem
pod hałdą orzeszków. Gdy któraś z gospodyń przechodziła obok z kiełbaskami, odciągnęłam ją na
bok.
- Kim jest ten facet w szarym garniturze?
Cała się rozjaśniła. - Prawda, że uroczy? Nazywa się Pendle, Pendle Mulholland.
Założę się, że sam to wymyślił.
- To by było w jego stylu - odpowiedziała. -Marcia go zaprosiła. Twierdzi, że jest absolutnie genialny.
Należy do grona tych młodych, wziętych adwokatów.
- Powinien się więc wziąć za swojego adwokata -powiedziałam czepliwie. - Nawet nie tknął kieliszka.
Może alkohol trochę by go rozruszał.
Na imprezach wszędzie mnie pełno, więc rozkręcałam po kolei najgorszych nudziarzy, tańczyłam
wokół adaptera, cały czas czując, że ten typ - Pendle - gapi się na mnie jak kot na mysz.
Być może, sałatka owocowa zawierała jakieś nie znane mi składniki, bo skończyło się na tym, że
podeszłam do niego i zapytałam: - Dlaczego nie strzelisz sobie jednego, żeby wyglądać choć trochę
weselej?
- Nie ma whisky - odparł - a wino jest, jak dla mnie, za mocne, choć świetnie zrobiło temu kwiatkowi.
- Wskazał stojącą na stole jasnofioletową chryzantemę w doniczce. - Kiedy tu dotarłem, był całkiem
zdechły.
Zachichotałam i pociągnęłam łyk ze szklanki.
- Dziwny smak ma ten koktajl - powiedziałam.
- To pewnie javox. Marcia mieszała koktajl w umywalce. Ależ ty masz strusi żołądek - dodał widząc,
jak opróżniam szklankę.
- Chciałam dotrzeć do wisienki na dnie - odpowiedziałam. - Podobno jesteś prawnikiem.
- Adwokatem.
- Co za różnica?
- Więcej mówię w sądzie.
- Co dziś robiłeś?
- Broniłem faceta, który regularnie tłucze żonę.
- Fascynujące. I co, wyciągnąłeś go?
- Naturalnie.
- Jak?
- Udowodniłem, że żona jest absolutnie nie do wytrzymania.
- A jest?
- Nie wydaje mi się, ale to bez znaczenia - odparł. - Moim zadaniem było go wybronić.
- Bronienie niegodziwców dla chwały tego świata -powiedziałam.
Uważnie przyjrzałam się chłodnej, szczupłej twarzy, głowie o pięknym kształcie, obcym, szarym,
nieruchomym, głęboko osadzonym oczom. Musi wspaniale wyglądać w peruce - Robespierre,
grafitowo szary nieprzekupny.
- Założę się, że w sądzie jesteś zabójczy - dodałam. Uśmiechnął się lekko i opowiedział mi o aferze
narkotykowej, w której tydzień wcześniej był oskarżycielem.
Słuchałam zafascynowana. Pociągał mnie także dystans, z jakim o tym mówił.
Małe zamieszanie spowodował jeden ze znajomych Marcu, który myślał, że to bal maskowy, i
przyszedł przebrany za kozę - w futrze, z różowymi wymionami... Byłam na tyle pijana, by uznać to
za niesłychanie zabawne, i aż popłakałam się ze śmiechu. Zerknąwszy, uświadomiłam sobie nagle, że
Pendle po prostu pożera mnie wzrokiem.
- Uczysz się mnie na pamięć do egzaminów? - zapytałam, grzebiąc gorączkowo w poszukiwaniu
chusteczki. - Mama cię nie nauczyła, że to niegrzecznie tak się
- Przepraszam. Strasznie mi kogoś przypominasz.
- Mój szef nie lubi prawników. Mówi, że gdyby nie oni, jego rozwód mógłby być czymś całkiem
przyjemnym, rozstałby się z żoną po przyjacielsku.
- Wszyscy tak mówią. A ty gdzie pracujesz? . - Wymyślam reklamy. Siedzę w biurze i cały dzień nad
nimi ślęczę. Kiedy w końcu coś napiszę, przychodzi Rodney, mój szef, wszystko zmienia i twierdzi,
że to on wpadł na ten pomysł. Od tygodnia nie można go złapać, bo kręci.
- Się po biurze? - zapytał Pendle.
- Nie, w Deyon, reklamę masła. Wyraźnie zbyt długo monopolizowałam najatrakcyjniejszego
mężczyznę w pokoju, bo podeszła Marcia zapytała Pendle’a, czy dobrze się bawi. Pomyślałam, że to
cholernie nieuprzejme. Potem chciała wiedzieć, czy idę na spotkanie klasowe do naszej starej szkoły.
Odpowiedziałam, że nie. A czy ostatnio widziałam starą Hesketh - Prosiaczycę? Odpowiedziałam, że
nie, i dodałam, że ma śliczną sukienkę. Nic innego nie mogłam wymyślić. - Oczywiście, od Laury
Ashley - rzekła z samozadowoleniem.
Inna z gospodyń, cała zaczerwieniona, tocząc się w stronę stołu znajdującego się w drugim końcu
pokoju uginała się pod stosem talerzy.
- Przyniosłam coś na ząb, częstujcie się, jak macie ochotę - zaprosiła.
Nagle rozległy się przenikliwe piski i pojawili się rugbiści.
- O Boże - westchnął Pendle.
- Mam nadzieję, że zaczną tańczyć, kiedy skończą jeść - powiedziała Marcia. - Muszę iść i pogłośnić
muzykę.
- Idź złoto do złota, a Laura Ashley do Laury Ashley - zaintonowałam, nalewając sobie szczodrze
cointreau z butelki pozostawionej na stole. Spojrzałam na Pendle’a i nagle poczułam, że mam na
niego wielką ochotę.
- Kim jest ta osoba, do której jestem tak podobna? - zapytałam.
Właśnie miał zacząć mówić, gdy podeszła Marcia wrzeszcząc, że musi nas rozbić - jak jajka na
omlet - bo bardzo chce, by Pendle poznał Charlesa, współwłaściciela firmy "D’Eath i March". Niemal
natychmiast pojawił się obleśny księgowy, który porzuciwszy orzeszki na rzecz okruchów tostu z
pasztetem poprosił mnie do tańca. Poskakałam wokół niego przez chwilę i strzeliłam sobie następną
dawkę cointreau, by się podtrzymać na duchu. Potem wypiłam dżin z sokiem pomarańczowym, który
jakiś rugbista przyniósł dla swojej dziewczyny.
Jeden z nich poprosił mnie do tańca i trząsł mną niczym pojemnikiem do mieszania koktajli.
- Jeśli nie przestaniesz ubijesz mnie na pianę - wyjęczałam.
Zwykłe nie piję dużo ale prowokowała mnie obecność Pendle’a. Wiedziałam, ze osiągam
niebezpieczny etap, ten, gdy nagle wychodzi ze mnie to gorsze alter ego, które obrzuca płonącymi
spojrzeniami szczęśliwie żona - tych mężczyzn i wpada na grupy ludzi niby czerwona, błyszcząca
kula bilardowa. Facet w kwiecistej apaszce pracujący na giełdzie bez przerwy gasił światło i tylko
czekałam, kiedy oczy Pendle’a zaczną w mroku świecić jak u kota. Goście zajadali. Chociaż pasztet
miał smak starych skarpetek, a w paście rybnej było więcej ości niż kości na cmentarzu Highgate,
każdy się podlizywał pytając Marcię o przepis. Mnóstwo czosnku i brandy - mówiła. . .
- Śliczne cycki - powiedział jeden z rugbistów patrząc na mój biust. Kieszenie bluzki, które zwykle go
zakrywają, po całym tym trzęsieniu podjechały do góry.
Znacznie łatwiej go zrobić, jeśli rzeźnik zmiele i wątróbki ciągnęła Marcia;
- Chcę balona - rzuciłam w przestrzeń.
- Wróć ze mną do małej, czarnej dziupli w Belgravii - powiedział księgowy.
- .. .dodać posiekany świeży tymianek - mówiąc to, Marcia zauważyła, że jej mama siedzi samotnie na
sofie, wpychając pastę rybną, chwyciła więc moje ramię jak w imadło i pociągnęła w kierunku matki
dodając:
-OcH, Pru, wiem, że marzysz o tym, by poznać Mamuśkę.
Dlaczego miałabym chcieć poznać Mamuśkę? Byłam wystarczająco zajęta uwodzeniem
przystojnych mężczyzn, rzucaniem dowcipnych uwag. Zaparłam się nogami jak nasz pies, gdy go
wleczemy do wanny, a on nie ma ochoty na kąpiel, ale Marcia dałaby radę nawet rugbistom, toteż w
chwilę później zostałam rzucona w kąt sofy - jedyny kącik nie zajęty przez Mamuśkę.
- Marcia, pyszna pasta rybna! - zawołała matka z zachwytem. - Jak ty sobie z tym wszystkim radzisz!
- Och, to tylko kwestia organizacji, TY sama wiesz najlepiej - odparła, wymykając się jak niewiniątko
i pozostawiając mnie na pastwę losu. Pendle zniknął mi z oczu.
- Musi być pani bardzo dumna z Marcu - powiedziałam nieszczerze.
- Każdy to mówi - przyznała matka. - Marcia dogaduje się ze wszystkimi, zajmuje się mieszkaniem,
radzi sobie w pracy, jest prawą ręką Sir Basila, a jeszcze do tego znajduje czas na działalność w
organizacjach dobroczynnych.
Skończywszy z Marcią, przeszła do zakupów, ględząc o triumfalnym najeździe na dom towarowy
"Dickins i Jones", o pełnych godności uwagach rzucanych sprzedawczyniom, o zdobytych
spodeczkach do kompletu, o swetrze z wyprutą nitką, który udało jej się zwrócić.
Nic mnie to nie obchodziło.
Za jej plecami księgowy sygnalizował mi zaproszenie do tańca, a kątem oka dostrzegłam, że
rugbista szykuje się do natarcia z lewej. Jedna z gospodyń, ta. która nie mogła wziąć kąpieli, tańczyła
z kozą. Dobrana para, pewnie sprawdzali, czyj zapach jest mocniejszy. Jakaś parka na sąsiednim
fotelu obcałowywała się bezwstydnie, chłopak zaś nieźle sobie poczynał z bluzką dziewczyny.
Przeraziłam się, że matka Marcu ich zobaczy. Marcia pogłośniła adapter, by zagłuszyć donośne
piosenki rugbistów i odgłos zwracanej w toalecie sałatki owocowej.
Nie słyszałam co mówiła matka Marcii, z napięciem wpatrywałam się więc w jej usta i gdy
odsłaniała zęby w uśmiechu, również się śmiałam. Z pustym kieliszkiem czułam się tak
zdesperowana, że zastanawiałam się, czy nie wezwać pomocy. Wiedziałam, iż jako autorka reklam i
przyszła pisarka powinnam obserwować tę starą zmorę. Mógłby z niej być przydatny materiał do
powieści. Pisarza z krwi i kości nikt nigdy nie nudzi. ale po cóż miałam ją obserwować, jeśli byłam
zbyt pijana, by jutro rano cokolwiek pamiętać.
Nagłe między ludźmi "dostrzegłam Pendle’a. Rozmawiał z blondynką o brudnych paznokciach ale
zerkał na zegarek i mial nieobecny wyraz twarzy sędziego, który za chwilę odgwiżdże koniec meczu.
Zdecydowałam się.
- Muszę zdobyć dla pani porcję wspaniałego deseru Marcii - ryknęłam jej do ucha i przedarłam się do
stołu z jedzeniem. Marcia minęła mnie, idąc w przeciwnym kierunku.
- Biedna Mamuśka - wrzasnęła. - Właśnie szłam ci z odsieczą.
Prosto z półmiska zjadłam trochę pasty rybnej. Bardzo mi smakowała, więc wylizałam starannie
łyżkę i nabrałam jeszcze trochę. Jeden z rugbistów urwał kozie wymiona i przy wtórze przeraźliwych
protestów wyrzucił je przez okno. Pendle nagle się odwrócił i zauważył mój wzrok.. Zostawił
blondynę i podszedł.
- Trwałem wśród nich, choć w istocie dalej pogrążony w zadumie - zadeklamowałam - której nikt nie
dzielił.
- Wpadłaś w pułapkę - powiedział.
- Porwana na wyprawę przez sto milionów sklepów towarowych. Mogłabym napisać przewodnik.
Nawet się nie uśmiechnął. Wylizałam łyżkę, po czym nabrałam jeszcze trochę pasty i zjadłam. W
tym momencie uświadomiłam sobie, jak nieapetycznie to musi wyglądać., zaczerwieniłam się i
odłożyłam łyżkę. Na stole stał bukiet jasnofioletowych astrów i dopasowane do nich kolorem
świeczki, które niemal się wypaliły.
- Szczyt prawa to szczyt bezprawia - powiedziałam, gniotąc w palcach odrobinę wosku.
Pendle nawet nie mrugnął, a to wgapianie się naprawdę zaczęło mi działać na nerwy.
- Impregnowany przeciw dowcipom, co? - zezłościłam się. - Skoro tak się nudzisz, to czemu nie
wyjdziesz?
- Wyjdę. ale dopiero z tobą. Tak mnie zaskoczył, że niemal wypuściłam salaterkę.
- Dzikie rumaki nie oderwą mnie od ciebie - powiedziałam.
Minutę później już przekopywałam się jak pies przez stosy wełnianych płaszczy, szukając torebki.
Bałam się, aby Pendle nie zmienił zdania.
Na zewnątrz natychmiast otoczyła nas wczesna jesienna aura: mgła, zapach dymu z dogasających
w pobliskich ogródkach ognisk. Na chodniku leżały łuski kasztanów i rozsypane konopne włókna z
wnętrza koziego wymienia.
Samochód Pendle’a wyglądał na drogi - i był oczywiście jasnoszary. W schowku deski
rozdzielczej zauważyłam napoczętą tabliczkę czekolady. To powinno stanowić pierwsze ostrzeżenie.
Ludzie, którzy nie zjadają od razu całej tabliczki, są podejrzanie opanowani.
- Dlaczego masz na imię Pendle? - zapytałam, wyciągając się na przednim siedzeniu.
- Tak nazywa się góra niedaleko mojego domu rodzinnego.
- Założę się, że jest nie do zdobycia i przez okrągły rok pokryta śniegiem - powiedziałam, podziwiając
jego doskonały grecki profil. Złapała mnie okropna czkawka. - Średnia impreza.
- Nie lubię zimnych domów i ciepłych napojów -stwierdził Pendle - ale nie było tak źle. Gdzie
mieszkasz?
- Na skraju załamania nerwowego i parku Battersea. Mieszkam ze świetną dziewczyną, która pracuje
w wydawnictwie. .
- Wszystkie dziewczyny tak mówią.
- Ale ona naprawdę jest świetna. Chodzi z żonatym facetem, więc śpią ze sobą w czasie przerwy na
lunch, itede, itepe.
- A ty? - zapytał.
- Jak motylek - odparłam.
Powiedziałam mu prawdę. W tym czasie widywałam się z wieloma mężczyznami, ale na żadnym
tak naprawdę mi nie zależało. Czekałam na Niego, tego przez duże N.
Szarobure chmury zwieszały się nisko, a księżyc przemykał się między nimi jak roztargniona
gospodyni. Lekki wiatr zamiatał liście na chodnikach i w rynsztokach. Jechaliśmy wzdłuż Tamizy, w
rzece chwilami odbijało się światło księżyca. Byłam w tak euforycznym nastroju, iż zauważyłam, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin