Przykłady do kazań 3.doc

(369 KB) Pobierz
CHRYSTUS, SYN BOŻY - SPOTKANIE

ŚWIĘTOŚĆ - LEGENDA O ŚW. KRZYSZTOFIE

Był sobie człowiek, który chciał służyć najpotężniejszemu na tej ziemi. Szukał więc kogoś takiego   i znalazł jednego z najpotężniejszych władców, żyjących w owym czasie na ziemi. Zaciągnął się pod jego sztandary.

Nie musiał jednak długo czekać, aby stwierdzić, że ten potężny władca boi się. Sam powiedział zresztą do niego: Boję się tylko jednego, szatana! Udał się więc nasz bohater na poszukiwanie szatana. Przyłączył się do bandy straszliwego rozbójnika, który robił spustoszenia wszędzie, gdzie się pojawił. Głośno wypowiadane imię tego zbója przyprawiało ludzi o drżenie.

Nasz bohater był zawsze blisko swego wodza i dlatego mógł po krótkim czasie stwierdzić; że i on się boi: omijał mianowicie z daleka wszystkie przydrożne krzyże i kapliczki.

A nasz bohater w dalszym ciągu chciał służyć tylko najpotężniejszemu, nieustraszonemu. Udał się w dalszą drogę i szukał wiele lat. Pewien pustelnik poradził mu, żeby na swych szerokich ramionach przenosił podróżnych przez rzekę, a wtedy będzie mógł służyć samemu Chrystusowi, najpotężniejszemu Panu. Posłuchał rady pustelnika. Pewnej nocy usłyszał cichą prośbę dziecka: Przenieś mnie na drugą stronę! Przetarł oczy, nikogo nie mógł dostrzec, dopiero po chwili zauważył dzieciaka. Bez zwłoki posadził go na swoje ramiona i ruszył w stronę rzeki. Z każdym jednak krokiem ciężar stawał się większy, a rzeka głębsza. Pierwszy raz w swoim życiu poczuł strach, zaczął się bać, że zginie, że utopi się on i dziecko, które trzymał w ramionach. Chyba ciężar całego świata zwala się na mnie - pomyślał.

Więcej niż cały świat niesiesz teraz - powiedziało do niego dziecko. Na ramionach niesiesz swojego Pana, tego, który niebo i ziemię stworzył. Jestem Jezus Chrystus, któremu ty teraz służysz. I, jak dalej mówi legenda, człowiek ten został ochrzczony i otrzymał imię Krzysztof, co znaczy: nosiciel Chrystusa.

RÓŻANIEC - STUDENT

Na początku XIX wieku pewien student jadący pociągiem z Dijan do Paryża usiadł obok skromnie ubranego starszego mężczyzny, który odmawiał Różaniec. Student przerwał mu pytając: Czy pan rzeczywiście wierzy w ten zabobon? Niech pan lepiej wyrzuci ten Różaniec przez okno                    i przestudiuje, co nauka ma na ten temat do powiedzenia.

Nauka? Nie rozumiem tej nauki. Może by pan mi ją wyjaśnił? - poprosił skromnie mężczyzna. Proszę mi dać swój adres, to prześlę literaturę na ten temat - odpowiedział student. Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza wizytówkę. Było na niej napisane: Ludwik Pasteur, Dyrektor Instytutu Badań Naukowych; Paryż.

RÓŻANIEC - PAPIEŻE I NIE TYLKO O RÓŻAŃCU

Papież Leon XII każdego roku swojego pontyfikatu pisał encyklikę na temat Różańca, niestrudzenie nawołując do jego odmawiania.

Papież Pius XII, który sam odmawiał wszystkie 15 tajemnic, bardzo często przypominał: Pokładamy wielką ufność w Różańcu Świętym jako środku na uleczenie zła, które trapi nasze czasy.

Jan XXIII w czasie swego pięcioletniego pontyfikatu mówił 38 razy na temat modlitwy różańcowej i także codziennie odmawiał cały Różaniec.

Jan Paweł II natomiast mówi prosto, że jest ona jego ulubioną modlitwą.

Św. Karol Boromeusz przypisywał nawrócenia i uświęcenia wielu wiernych w swojej diecezji nabożeństwu różańcowemu. Jako biskup zarządził, aby przy każdym kościele w jego diecezji umieszczono figurę Maryi.

Św. Klemens Hofbauer nawracał największych grzeszników przez gorliwe odmawianie Różańca. Kiedy jestem wzywany do chorego – mówił - którym, wiem, że nie chce pojednać się z Bogiem, odmawiam po drodze Różaniec. I kiedy przychodzę do niego jestem pewny, że bardzo będzie chciał przyjąć sakramenty Kościoła.

Arcybiskup Sheen, słynny kaznodzieja zapytał: Chcielibyście wiedzieć, dlaczego jest tyle chaosu we współczesnym świecie? Nie odmawia się wystarczająco wielu różańców.

RÓŻANIEC - SKUTECZNOŚĆ MODLITWY RÓŻAŃCOWEJ

Zadziwiające, że dzieciom w Fatimie Matka Boża przedstawiła się mówiąc: Jestem Królową Różańca Świętego. Mogła przecież użyć swojego największego i najwspanialszego tytułu                 i powiedzieć: Jestem Bożą Rodzicielką. Mogła wybrać swój drugi tytuł: Jestem Niepokalanym Poczęciem.

Nazwala siebie jednak „Królową Różańca Świętego”. Uczyniła to dla podkreślenia znaczenia Różańca. Maryja prosiła o tę modlitwę we wszystkich sześciu objawieniach.

Kiedy zapytano Hiacyntę, na czym najbardziej zależało Matce Bożej, odpowiedziała: Na codziennym odmawianiu modlitwy różańcowej.

RÓŻANIEC - ŚW. LUDWIK

Św. Ludwik de Montford, kiedy miał pięć lat, rozpoczął codzienne odmawianie Różańca.

Jako kapłan mówił: Gorąco was proszę o odmawianie Różańca każdego dnia. Kiedy zbliży się śmierć, będziecie błogosławić ten dzień i tę godzinę w której przyjęliście tę zachętę. Ten, kto sieje w swoim sercu błogosławieństwo Jezusa i Maryi, zbierze też wiekuiste błogosławieństwo                w niebie...

Kiedy Zdrowaś Maryjo odmawiane jest z uwagą, nabożeństwem, pokorą, staje się młotem przeciwko diabłu, uświęceniem duszy, marszem kroczących do nieba, pieśnią Nowego Testamentu, radością Maryi, chwałą Trójcy Świętej.

               PRZEBACZENIE - PRZYJACIELE

Było pięciu chłopców, a byli to prawdziwi przyjaciele.

Jutro zrobimy sobie wspaniałą wycieczkę - zaproponował któryś z nich. A więc zbieramy się o 7 rano! - dodał inny.

Czterech chłopców przyszło punktualnie. Na piątego musieli czekać dokładnie godzinę. Popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Tak nie robi przyjaciel! Bawimy się w chowanego - ktoś zaproponował. Doskonale! - podchwycili pozostali. Rozbiegli się i ukryli. Czterej chłopcy czekali długo na to, aby piąty ich szukał i znalazł. Piąty chłopiec, nic nie mówiąc, poszedł sobie do domu. Pozostali popatrzyli na siebie. Tak nie robi przyjaciel!

Wieczorem grali w piłkę. Ktoś tak fatalnie kopnął, że strzaskał szybę w oknie. Zgłosiło się czterech. Przeprosili, obiecali, że nazajutrz wszystko będzie naprawione. Piąty przypatrywał się wszystkiemu z daleka, schowany za słupem z ogłoszeniami. Czterech ze zdziwieniem popatrzyło na siebie. Tak przecież nie postępuje przyjaciel! Niech sobie tam stoi, jemu nie można ufać, nie można liczyć na niego, nie można na nim polegać...

Wtedy ten piąty się przeraził: Co? Nie można mi ufać? Nie można na mnie liczyć? Nie można polegać na mnie? Koledzy, przyjaciele, można na mnie polegać, można liczyć na mnie, można mi zaufać! Wierzcie mi! Spróbujcie jeszcze raz? - powiedział bardzo cicho, jakby tylko do siebie. Tamci jednak, ponieważ byli jego przyjaciółmi wszystko słyszeli i zrozumieli o co chodzi. Podeszli do niego, podali mu ręce i uśmiechnęli się na znak pojednania i przebaczenia. Ten piąty też się uśmiechnął. Był zawstydzony, ale szczęśliwy.

PRZEBACZENIE - MIEĆ ODWAGĘ PRZYZNAĆ SIĘ

Mahatma Gandhi, wielki przywódca Indii, często opowiadał zdarzenie z własnego życia.

Kiedy miałem piętnaście lat - mówił - dopuściłem się kradzieży. Jak do tego doszło? Zrobiłem trochę długów, których nie miałem z czego oddać. Ukradłem więc ojcu złotą bransoletkę                   i sprzedałem ją, aby mieć pieniądze. Po pewnym czasie nie mogłem jednak unieść ciężaru przestępstwa, sumienie nie dawało mi spokoju. Postanowiłem się przyznać. Podszedłem do ojca, aby mu opowiedzieć o wszystkim. Ze wstydu i strachu nie potrafiłem otworzyć ust. Napisałem na karteczce i ją mu podałem. Czekałem na surową karę.

Ojciec przeczytał moje wyznanie, zamknął oczy i po chwili podarł karteczkę. Już jest dobrze. Już jest dobrze, mój synku - powiedział i przytulił mnie do siebie. Okazało się, że wiedział wcześniej   o wszystkim. Czekał jednak cierpliwie, abym przyszedł sam do niego i opowiedział o tym czynie. Od tego dnia kochałem ojca jeszcze bardziej.

OPĘTANIE - ZNALAZŁEM SŁUSZNĄ DROGĘ

Nazywam się Aleksander i mieszkam w Rzymie. Od około pięciu lat dręczony byłem fizycznie przez złego ducha. Było to tak, jakby ktoś wbijał mi igły w całe ciało, zwłaszcza w życiowe organy. Czułem ukąszenia, ciosy nożem i podobne cierpienia. Byłem u wszystkich egzorcystów w Rzymie, uczęszczałem na spotkania różnych grup charyzmatycznych, ale wszystko bez skutku. Jestem wdzięczny wszystkim, bo od wszystkich uzyskałem pomoc, nawet jeśli nie uzdrowienie.

Od około roku znalazłem właściwą drogę całkowitego wyzwolenia: codzienna Msza św. i post.       Z mojego doświadczenia wynika, że jest to najpotężniejszy sposób prowadzący do uzdrowienia, po spowiedzi z grzechów i Komunii św. Ta forma wskazana nam jest wyraźnie przez Jezusa w Ewangelii wg św. Mateusza: Ten rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem         (Mt 17, 21 ).

Teraz dziękuję i chwalę Pana za wszystkie cierpienia, jakie dopuścił na mnie i moją rodzinę, albowiem dostrzegłem ich wartość.

OPĘTANIE - ŚWIADECTWO EGZORCYSTY

Minął już rok od czasu, kiedy w mojej misyjnej pracy zacząłem pełnić niezwykle trudną i ważną posługę egzorcysty. Ze studiów teologicznych wyniosłem przekonanie, że całą naszą uwagę mamy koncentrować na osobie Jezusa Chrystusa, natomiast niewłaściwe jest zbytnie podkreślanie istnienia i działania złych duchów.

Po przyjeździe na nową placówkę misyjną w Doniecku dowiedziałem się, że kilka osób z mojej parafii wybiera się do księdza greko katolickiego - egzorcysty, z prośbą żeby sprawdził, czy ich choroby nie są spowodowane działaniem złego i aby pomodlił się o uzdrowienie. Kiedy słuchałem historii ich nieszczęść i chorób w swojej nieświadomości bezradnie rozkładałem ręce. Zaniepokojony opowiadaniami o tym, co się dzieje podczas egzorcyzmów, postanowiłem pójść razem z nimi, aby samemu ocenić czy nie jest to przejaw zbiorowej histerii. Jednak to, co tam zobaczyłem i przeżyłem było dla mnie wielkim duchowym wstrząsem. Po prostu w sposób namacalny doświadczyłem przerażającej obecności złych duchów oraz wszechmocy Jezusa, który przez egzorcystę uwalniał ludzi z szatańskich zniewoleń. Dopiero wtedy prawda o istnieniu złych duchów dotarła do mnie w sposób niemal namacalny, a słowa Jezusa z Ewangelii: „W imię moje złe duchy będą wyrzucać” stały się rzeczywistością.

Podczas egzorcyzmu a szczególnie podczas wymawiania imienia Jezusa, Maryi, pokropienia wodą święconą, błogosławieństwa krzyżem lub Biblią, złe duchy reagowały z niezwykłą wściekłością zdradzając w ten sposób swoją obecność w człowieku. Oczy opętanych były nienaturalnie szkliste   i pełne maniakalnej nienawiści.

Widziałem, że złe duchy przebywające w opętanych odznaczają się nadludzką siłą, potrafią rozumieć i mówić najrozmaitszymi językami. Reagują z nienawistną agresją wobec kapłanów           i rzeczy poświęconych, takich jak medalik, krzyż lub woda święcona.

Dopiero wtedy to namacalne doświadczenie obecności złego, w całej pełni uświadomiło mi do jakiego przerażającego zniewolenia prowadzi grzech, że szatan istnieje naprawdę i nienawidzi Pana Jezusa i wszystkich ludzi, że prowadzi on przewrotną politykę ukrywania się i wmawiania ludziom, że nie istnieje.

Do tej pory prawda wiary o istnieniu złych duchów była dla mnie teoretyczną możliwością, a słowa Chrystusa z Ewangelii, o walce z mocami ciemności martwą literą. Było mi bardzo głupio, że jako ksiądz w swojej nieświadomości bagatelizowałem sobie obecność i działanie szatana. Dopiero bezpośrednia konfrontacja z duchami nieczystymi podczas egzorcyzmów sprawiła, że przebudziłem się z głębokiego duchowego letargu. Dotarła do mnie z całą wyrazistością prawda, że ulegając pokusie życia takiego, jakby Bóg nie istniał, ludzie wierzą, że pieniądze, seks, władza mogą dać im pełnię szczęścia. Odrzucając Boga popadają w niewolę szatana, który prowadzi ich najprostszą drogą do zguby wiecznej.

Uświadomiłem sobie wtedy, że jako kapłan i misjonarz muszę pełnić misję Jezusa, który przyszedł „aby zniszczyć dzieła diabła”, a więc z całą mocą mam rozbudzać w świadomości moich parafian potrzebę coraz pełniejszego jednoczenia się z Chrystusem przez modlitwę i sakramenty oraz konieczność walki z szatanem. Do takiej walki wzywa Pismo św., a życie chrześcijańskie oznacza mówienie zawsze „tak” Chrystusowi i „nie” szatanowi.

Pracuję w kraju, gdzie od Rewolucji Październikowej panowało komunistyczne imperium zła, które dokonało niewyobrażalnego zniszczenia w sferze duchowej i gospodarczej tamtejszego społeczeństwa. W okresie komunistycznym w krajach byłego ZSRR wymordowano w bestialski sposób około 200 tysięcy kapłanów prawosławnych i katolickich oraz przeszło 20 milionów ludzi wierzących (są to dane z wydanej niedawno książki „Czarna księga komunizmu” napisanej przez francuskich historyków).

Wszędzie tam, gdzie jest radykalna negacja i nienawiść do Boga i Kościoła, mamy do czynienia     z niszczącą działalnością diabła. Wszędzie tam, gdzie wiara w Jezusa jest zwalczana ze świadomą nienawiścią, mamy do czynienia z bezpośrednim działaniem szatana.

W tym kontekście słowa papieża Pawła VI, które wypowiedział w 1972 roku stały się dla mnie niezwykle aktualne i żywe. Papież mówił, że: Jedną z największych potrzeb Kościoła jest obrona przed tym złem, które nazywamy złym duchem. Wiemy, że ten ciemny i niepokojący byt istnieje naprawdę i ze swoją zdradziecką przebiegłością wciąż działa. Jest to nieprzyjaciel ukryty, który zasiewa błędy i niepowodzenia w historii ludzkiej.

Od tamtego doświadczenia z nową wrażliwością patrzyłem na moich parafian. Już nie tylko teoretycznie, ale praktycznie zacząłem rozróżniać normalną działalność szatana (czyli pokusy), od jego działań nadzwyczajnych.

Najcięższą formą nadzwyczajnych diabelskich działań są opętania. Polegają one na stałej obecności szatana w ludzkim ciele, który czasami powoduje u opętanego blokadę woli, umysłu lub uczuć. Ten stan najczęściej objawia się, w gwałtownych bluźnierczych reakcjach na świętość, w posługiwaniu się obcymi językami, których dana osoba nigdy się nie uczyła, w nadludzkiej sile i wiedzy paranormalnej. Szatan może nękać również ludzi przez dolegliwości zewnętrzne, takie jak uderzenia, pobicia, upadki i przesuwania przedmiotów. Może również gnębić człowieka obsesyjnym myśleniem, lękiem oraz najbardziej absurdalnymi i bluźnierczymi pokusami.

Przekonałem się, że tam gdzie zanika wiara, dolegliwości diabelskie stają się coraz bardziej rozpowszechnione.

Najczęstszymi grzechami, które oddają ludzi pod panowanie złego aż do opętania włącznie, to pornografia, gwałty, perwersje seksualne, zbrodnia aborcji, nienawiść, narkomania, alkoholizm, praktykowanie magii, okultyzmu, wywoływanie duchów, przynależność do masonerii lub uczestniczenie w różnego rodzaju sektach orientalnych i satanistycznych.

W ciągu ostatniego roku zgłosiło się do mnie wiele osób z prośbą o modlitwę o uwolnienie              i egzorcyzmy. Zdaję sobie sprawę z tego, że należy zachować wielką ostrożność przy podejmowaniu diagnozy, czy to jest opętanie czy też jakaś psychiczna choroba. Najlepszym sposobem diagnozowania przy pierwszym spotkaniu jest sam egzorcyzm. Ponieważ podczas egzorcyzmu, jeżeli w człowieku jest obecny zły duch, to doznaje on straszliwych cierpień i w ten sposób jest zmuszony ujawnić swoją obecność. Widać wtedy jak wezwanie imienia Jezusa, Maryi, woda święcona, krzyż, kadzidło lub relikwie dosłownie „parzą” złego ducha doprowadzając go do wściekłości.

Egzorcyzm nie działa jednak na sposób magiczny; aby osiągnął zamierzony skutek musi być współpraca ze strony osoby opętanej. Konieczna jest wcześniejsza generalna spowiedź, gorąca modlitwa i pragnienie całkowitego oddania się Bogu. Jedną z bardzo istotnych przeszkód                w uwolnieniu jest traktowanie egzorcysty jako uzdrowiciela, a nie jako kogoś, kto działa w imieniu i mocą Chrystusa żyjącego w Kościele. Z tego powodu staram się, przychodzących do mnie ludzi, uczyć miłości i wielkiego szacunku do Kościoła, ponieważ bez wiary w Kościół, uzdrawiająca moc miłości Chrystusa nie dotrze do naszych serc.

Zdarza się, że w trudniejszych przypadkach egzorcyzmy muszą być powtarzane przez tygodnie       a nawet miesiące. Im cięższy przypadek tym więcej wymaga modlitwy i czasu na znalezienie głównej przeszkody, która uniemożliwia dostęp dla uzdrawiającej łaski Jezusa. Okazuje się, że długi czas egzorcyzmowania staje się dobrodziejstwem dla rodziny i przyjaciół, gdyż mobilizuje ich do intensywnej modlitwy i pomaga w doświadczeniu nadprzyrodzonej rzeczywistości.

Bóg dopuszcza zło, aby doprowadzić ludzi do większego dobra. W wielu wypadkach główne korzenie zła tkwią w grzechach wielkiej niesprawiedliwości, okultyzmu lub w braku przebaczenia. Trzeba koniecznie oddalić wszystkie urazy i przebaczyć z całego serca wszystkim, którzy nam zawinili i dopiero wtedy nastąpi całkowite uwolnienie. W wielu przypadkach nie potrzeba egzorcyzmów lecz radykalnego nawrócenia przez szczerą spowiedź, modlitwę i post. Jest to nieodzowny warunek pełnego uzdrowienia.

Jedną z osób, którą egzorcyzmowałem była Swietłana. Przyszła do mojej parafü dwa lata temu. Została ochrzczona jeszcze jako dziecko jednak wychowywała się bez Boga. Jej dorosłe już córki, po nawróceniu regularnie przystępowały do sakramentów i żarliwie prosiły Boga o łaskę nawrócenia dla mamy. I rzeczywiście stało się, że pewnego dnia Swietłana przyszła do kościoła      i postanowiła rozpocząć żyć wiarą, modląc się i słuchając Bożego Słowa.

Od 9 lat głównym jej problemem był alkoholizm. Wielokrotnie podejmowała próby całkowitego zerwania z piciem alkoholu, niestety bezskutecznie, nałóg okazywał się silniejszy od jej dobrej woli. Wielokrotnie wyrzucano ją z pracy za pijaństwo. Najgorsze ciągi alkoholowe pojawiały się   w okresach Wielkiego Postu, Wielkanocy i Bożego Narodzenia. Nieudane próby trzeźwienia prowadziły ją do dalszych załamań i myśli samobójczych.

Jesienią ubiegłego roku zdecydowała się pójść do księdza egzorcysty, gdzie po raz pierwszy           w życiu przystąpiła do spowiedzi i Komunii św. Podczas egzorcyzmu zły duch został zdekonspirowany. Zareagował z niespotykaną wściekłością. Stało się oczywiste, że Swietłana jest zniewolona przez złego ducha. Pojawiła się więc nadzieja na całkowite uzdrowienie. Niestety tym razem egzorcyzmy nie doprowadziły do całkowitego uwolnienia. Zły swoją perfidną grą tylko symulował, że opuścił Swietłanę.

Początkowo wydawało się, że już jest wszystko dobrze, jednak po krótkim czasie Swietłana na nowo wpadła w ciąg alkoholowy. Na początku Wielkiego Postu 1998 roku jej kryzys osiągnął swoje apogeum. Córki i cała nasza wspólnota parafialna otaczały ją nieustanną modlitwą. Kiedy córki przyprowadzały ją na niedzielną Mszę św. wystarczył moment nieuwagi, aby szatan wyprowadził ją z kościoła do najbliższej meliny. W czasie kiedy całymi tygodniami piła, domownicy nie przestawali się modlić różańcem i koronką do Bożego Miłosierdzia.

Podczas tej modlitwy jej zachowanie było takie samo jak podczas egzorcyzmów. Zły rzucał ją na podłogę, z wściekłością i dzikim wrzaskiem bluźnił, a palce rąk przypominały łapy drapieżnika. Kiedy domownicy modlili się w dłoniach mieli krzyże. Wtedy rozwścieczony szatan coraz głośniej krzyczał i jakby prosił, żeby zaprzestać modlitwy, obiecując, że już się wynosi. Oczywiście było to jego przewrotne kłamstwo. Co więcej, wzbudził w Swietłanie paniczny strach przed spowiedzią      i przede mną.

Podczas jednego z egzorcyzmów w lipcu tego roku doszedłem do przekonania, że jest w Swietianie jakaś blokada, która uniemożliwia dostęp dla łaski Chrystusa. Zacząłem pytać, czy na spowiedzi wyznała wszystkie grzechy. Początkowo odpowiadała, że tak. Jednak z uporem ponawiałem pytania. Wtedy wyznała, że w głębi swego serca nie przebaczyła wielkiej krzywdy, jaką doznała od swego zmarłego już męża.

Po sakramencie pokuty kolejny raz zacząłem modlić się egzorcyzmem nad Swiettaną oraz odprawiłem Mszę św. z prośbą o jej uzdrowienie. Po Mszy św. było wystawienie Najświętszego Sakramentu, z modlitwami uwielbienia, dziękczynienia. Wtedy do Pana Jezusa obecnego                w monstrancji podeszła Swietłana. Wszyscy otoczyliśmy ją serdeczną modlitwą, prosząc Ducha Św. o światło i Jego zwycięstwo. Śpiewaliśmy pieśni wielbiące Jezusa i Matkę Najświętszą.

Nagle, pod działaniem Ducha Św. zrozumiałem jak się nazywa zły duch przebywający                    w Swietianie. Nazywając go po imieniu, nakazałem mu mocą Jezusa, aby ją opuścił. Dopiero wtedy po gwałtownych konwulsjach, nastąpiła jego ostateczna kapitulacja. Po chwili ciszy Swietłana podniosła się jak nowo narodzona, z twarzą promieniującą radością spokojnie usiadła i modliła się wielbiąc Pana. Pod koniec modlitwy dziękczynnej upadła na kolana przed Najświętszym Sakramentem i ze łzami radości dziękowała słowami: Panie, dziękuję i uwielbiam Cię za to, że uwolniłeś mnie od niewoli szatana i na dodatek uzdrowiłeś moje chore kolano, na które od wielu lat bardzo cierpiałam.W ten sposób Zmartwychwstały Jezus objawia swoją miłość w mojej wspólnocie parafialnej, uwalnia od panowania złych duchów i daje prawdziwą wolność i radość życia.

Myślę, że trzeba sobie i innym ciągle przypominać, że najlepszym zabezpieczeniem przed podstępami i atakami szatana jest to wszystko, co przyczynia się do pogłębienia naszej jedności       z Jezusem, a więc modlitwa, asceza, praca wykonywana z wiarą i miłością oraz sakramenty pokuty i Eucharystii.

Św. Tomasz podkreśla w szczególności moc Eucharystii stwierdzając: Jak lwy zionące ogniem wracamy od tego stołu, stając się postrachem dla demona.

Natomiast św. Ludwik Maria Grignion de Montfort pisze o niezwykłej mocy Matki Bożej nad demonami: Bóg dał Maryi tak wielką władzę nad szatanami, że, jak często sami zmuszeni byli wyznać ustami opętanych, obawiają się więcej jednego Jej westchnienia za jakąś duszę, niż modlitw wszystkich świętych, i jednej Jej groźby, niż wszystkich innych mąk. Trzeba więc każdego dnia ponawiać akt oddania się Maryi w jej macierzyńską niewolę miłości.

NIEDZIELA - NIEDZIELA

Zwierzęta z zazdrością patrzyły na człowieka. Człowiek ma niedzielę i święta, a my nie mamy. Chcemy mieć niedzielę! - wołały.

Spotkały się na największej polanie w lesie i uradziły, że musi teraz być inaczej, że i one będą świętować niedzielę. Powstało jednak pytanie: Jak należy niedzielę świętować? Pierwszy zabrał głos lew: To bardzo proste. Chodzi przede wszystkim o to, aby w niedzielę było dużo i dobrze do jedzenia. Na niedzielę będę sobie zamawiał całą antylopę! Zdanie lwa podzielała świnia. Mówiła: Uważam, że lew ma rację jeśli chodzi o jedzenie. Nie może to być jednak antylopa. Dla mnie niedziela będzie wtedy, gdy do koryta dostanę dwa worki żołędzi.

Paw nie wytrzymał, zawołał: Skończmy z tym jedzeniem. To jest ważna, lecz nie najważniejsza sprawa. Dla mnie niedziela to piękny strój. Na każdą niedzielę zamawiam inną kreację, nowe pióra do mego wspaniałego ogona.

Wreszcie zabrała głos mała małpka. Moi drodzy przyjaciele! - rozpoczęła swoje wystąpienie. Niedziela to nie jest wcale to, o czym wy mówicie. Niedziela to nie jedzenie i nowe kreacje. Moi drodzy! W niedzielę trzeba sobie dobrze wypocząć. Niedziela znaczy spokój, cały dzień leżeć na liściach palmy i patrzeć w niebo. To jest niedziela!

Zabierały głos i inne zwierzęta, każde z nich przedstawiało wizję swojej niedzieli. Dobry Pan Bóg spełnił życzenia wszystkich zwierząt, każde miało to, co chciało, lecz żadne z nich nie miało niedzieli.

Ludzie śmiali się ze zwierząt. Wiecie dlaczego? Bo zwierzęta nie wiedziały, że niedziela jest dopiero wtedy, kiedy rozmawia się z Panem Bogiem jak z przyjacielem, kiedy Pan Bogu ofiaruje się swój czas, a On nam daje siłę do dobrego życia.

               NAWRÓCENIE - OPOWIEŚĆ O CUDZIE

W grudniu 1992 roku uzdrowienie Maureen Digan zostało uznane przez Kościół za cud dokonany za wstawiennictwem siostry Faustyny Kowalskiej.

Maureen opowiada własnymi słowami historię cudu. Do piętnastego roku życia cieszyłam się normalnym, zdrowym i szczęśliwym życiem. Potem zapadłam na poważną chorobę - obrzęk limfatyczny kończyn dolnych, zwaną inaczej słoniowacizną nóg. W ciągu następnych dziesięciu lat przeszłam ponad pięćdziesiąt operacji. Moje niezliczone pobyty w szpitalu różniły się długością, od krótkich, tygodniowych, do trwających cały rok.

Rodzina i odwiedzający mnie przyjaciele mówili: Módl się i ufaj Bogu. A ja myślałam: Chyba żartujecie. Wiara? Ufność? W Tego, który mnie powalił na ziemię? W żadnym wypadku! Dzięki, serdeczne dzięki! To nie w moim stylu. Sama sobie poradzę.

Czasem trochę się modliłam, ale tylko ustami, nigdy sercem. „Super Maureen” nie potrzebowała niczyjej pomocy, a już na pewno nie duchowej. Kiedy byłam sama, płakałam, ale w obecności przyjaciół i obsługi szpitalnej miałam na twarzy uśmiech, tak że nikt nie wiedział, co czułam naprawdę. Zbudowałam wokół siebie mur, nie zdając sobie w ogóle sprawy z tego, że moja choroba mogła zbliżyć mnie do Pana. Byłam zbyt zajęta życiem w swym własnym świecie bólu...

W tamtym czasie „chodziłam” z Bobem. Był on żołnierzem piechoty morskiej i często jechał osiemnaście godzin samochodem, aby odwiedzić mnie w szpitalu i usiąść przy mnie na kilka chwil. Byłam wściekła na cały świat i tak wewnętrznie rozchwiana, że raz cieszyłam się z jego przyjazdu, innym razem zachowywałam się wobec niego okropnie. Uważałam, że jego uczucie do mnie jest jedynie współczuciem, a nie miłością. Skoro Bóg mnie nie kocha, jak może mnie kochać ten przystojny żołnierz? W końcu zerwałam z nim, a winę za to zrzuciłam na Boga. Wszystko to było Jego winą, nie winą „super Maureen”.

Wynajdywałam wszelkie możliwe powody, by nie chodzić na Mszę świętą i do spowiedzi. Nie potrzebowałam spowiedzi. Uważałam, że nie zrobiłam nic złego. To Bóg był zły, nie ja. Wykorzystywałam swoją chorobę, by robić to, co uważałam korzystne dla siebie. Och, jestem zbyt chora, by iść na Mszę świętą. Za bardzo mnie boli. Nic dziwnego, że byłam nieszczęśliwa!

W miarę pogarszania się mojego stanu zdrowia operacje stawały się coraz poważniejsze. Operacja przeprowadzona na kręgosłupie, która miała - jak spodziewali się lekarze - ocalić moją prawą nogę, sparaliżowała mnie na dwa lata. Potem i tak trzeba było amputować nogę, najpierw powyżej kolana, a sześć miesięcy później - do biodra. Amputacje przeżyłam bardzo ciężko, szczególnie dlatego, że nie potrafiłam ani nie chciałam zwrócić się do Boga o pociechę i siłę.

Z czasem szpital zaczął mi stwarzać poczucie bezpieczeństwa. Mogłam się tu ukryć. Nie musiałam spotykać się z prawdziwym światem i dawać ludziom poznać, co czuję. Toczyłam ze sobą wielką walkę. Czułam w sercu, że powinnam zwrócić się do Boga, nie chciałam jednak na to pozwolić. Nie - mówiłam do siebie - nie zrobię tego. Sama sobie poradzę. „Super Maureen” nie potrzebuje Bożej pomocy.

W końcu zostałam zwolniona ze szpitala, a później otrzymałam w nim pracę. Wówczas w moje życie ponownie wkroczył Bob, a ja zrozumiałam, że jego uczucie było prawdziwą miłością, a nie tylko współczuciem. W dzień moich urodzin Bob poprosił mnie o rękę, a ja podjęłam pierwszą od wielu lat słuszną decyzję: powiedziałam „tak”. Nie był to jednak koniec problemów. Cztery miesiące po zawarciu małżeństwa poroniłam. Powiedziano nam, że nasze szanse na posiadanie dziecka są nikłe. O.K. Boże, kolejna kara! Bolesne leczenie? Oczywiście, zniosę to. Wszystko, co pomoże mi zapomnieć o psychicznym i fizycznym bólu.

Niech Bóg błogosławi Bobowi! Nie wiem, jak on to robił. Był taki wierny i nigdy się na nic nie uskarżał. Dzisiaj wiem, że źródłem takich jego postaw była jego silna wiara, jego zawierzenie Bogu...

Po dwóch latach znowu zaszłam w ciążę. Pomyślałam: Może Bóg okaże się dla mnie dobry. Dziewięć miesięcy później przyszedł na świat nasz kochany Bobby - z porażeniem mózgowym.     W dwudziestym pierwszym miesiącu życia Bobby przeszedł pierwszy poważny atak apopleksji. Stracił mowę i zdolność chodzenia, wiele razy musiał przebywać w szpitalu. W dzień swoich szóstych urodzin został ponownie przyjęty do szpitala. Ważył wówczas niecałe 8 kg. Wypisany stamtąd po pięciu i pół miesiącach, ważył cztery kilogramy i musiał być karmiony za pomocą sondy.Byłam z Bobbym przez cały czas jego pobytu w szpitalu i ani razu nie poszłam do domu, aby ugotować posiłek dla mego ciężko pracującego męża. Ale, jak zawsze, nie usłyszałam z jego ust najmniejszej skargi. Musiało mu być bardzo ciężko chodzić codziennie do pracy ze świadomością, że Bobby jest tak poważnie chory. Nie widząc szans na poprawę stanu zdrowia Bobby'ego, lekarze sugerowali umieszczenie go w specjalnym zakładzie, my jednak chcieliśmy mieć go w domu. Tak więc wróciliśmy do domu...

Tymczasem moja choroba postępowała i tego roku sama znalazłam się siedem razy w szpitalu. Zaczęłam miewać ataki spowodowane przez stresy i depresje. Rozpoczęto kurację, stosując bardzo silne leki przeciwbólowe, antydepresyjne i zapobiegające atakom apopleksji.

Pewnego wieczoru Bob poszedł do znajomych obejrzeć pierwszy film, jaki został nakręcony na temat Bożego Miłosierdzia i siostry Faustyny. Wrócił do domu przekonany o prawdziwości orędzia o Miłosierdziu Bożym. Próbował dzielić się tym ze mną, ja jednak nie chciałam słuchać; nie interesowało mnie to. Bob nie nalegał. Po prostu wycofał się i zaczął się modlić. Otrzymał wówczas od Boga to, co później nazwał „collect call” (rozmowa telefoniczna na koszt osoby, do której się dzwoni, po wyrażeniu przez nią zgody na to): miał zabrać cała rodzinę do znajdującego się w Polsce grobu siostry Faustyny.

Nawiązał kontakt z ks. Serafinem Michalenko MIC, wicepostulatorem do spraw beatyfikacji siostry Faustyny, który niebawem uzyskał pozwolenie na towarzyszenie nam w podróży. Nie chciałam jechać tak daleko, i to z księdzem, którego się bałam, i mężem, który, jak myślałam, popadł            w fanatyzm religijny. W końcu zdałam sobie jednak sprawę z tego, że dla dobra naszego małżeństwa powinnam przestać narzekać i zgodzić się na wyjazd. Lekarz wyraził zgodę na zwolnienie mnie ze szpitala, był bowiem przekonany, że wkrótce stracę drugą nogę, co bardzo utrudni mi jakiekolwiek podróżowanie.

Przyjechaliśmy do Polski 23 marca 1981 roku, w dniu urodzin Bobby'ego. 28 marca odbyłam pierwszą od wczesnej młodości dobrą spowiedź. Poczułam się wówczas blisko Pana i siostry Faustyny, czułam jednak lęk przed znalezieniem się zbyt blisko nich. Tamtego wieczoru, spędzonego przy grobie siostry Faustyny, odmawialiśmy wspólnie koronkę do Miłosierdzia Bożego i inne modlitwy, prosząc przez jej wstawiennictwo o uzdrowienie Bobby'ego i mnie.

Usłyszałam wtedy w swym sercu głos siostry Faustyny mówiącej: Proś o pomoc, a pomogę ci. Będąc wciąż w złym nastroju, odpowiedziałam w myślach: O.K., Faustyno, ściągnęłaś mnie tu z tak daleka, więc zrób coś! Wtedy nagle opuścił mnie ból. Nie wierzyłam w cuda, byłam więc przekonana, że czuję się tak na skutek załamania nerwowego. Nazajutrz zobaczyłam, że opuchlizna zeszła. usiałam wypchać swój but chustkami, by nie spadał mi z nogi i by ludzie nie zauważyli, że zeszła z niej opuchlizna. Dopiero trzy lub cztery dni później byłam wreszcie w stanie przyjąć do wiadomości fakt, że rzeczywiście otrzymałam od Boga dar uzdrowienia.

Zaczęłam odczuwać nowe uczucie b1iskości Boga i sama stałam się nowym człowiekiem. Nie byłam już ową „Super Maureen”, położyłam swą ufność w Bogu i Jego miłosiernej miłości.

Słoniowacizna nóg jest chorobą, której nie da się leczyć farmakologicznie i która nie ulega remisji. Odwiedziłam pięciu niezależnych specjalistów i każdy z nich stwierdził, że jestem w 100% wyleczona. Moi znajomi i członkowie rodziny zostali poproszeni na świadków przez komisję archidiecezji bostońskiej i wypytywano ich o wszystko, co wiedzieli o mojej chorobie                      i uzdrowieniu. Zebrane w Bostonie świadectwa i dokumenty zostały następnie wysłane do zbadania przez specjalny trybunał w Polsce, gdzie miało miejsce uzdrowienie. W ubiegłym roku Rzym uznał uzdrowienie za cud. Uczynił to na ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin