SW - Najsmutniejsza opowieść wszechświata - Turkiewicz Jakub.doc

(253 KB) Pobierz
Jakub Turkiewicz

Jakub Turkiewicz
Najsmutniejsza opowieść Wszechświata.

I Telefon
dzisiaj

Harry obudził się mniej więcej dwie godziny przed świtem. Leżał chwilę bez ruchu, wpatrując się w świecące zielono wskazówki taniego budzika. Usiłował zidentyfikować źródło lekkiego nacisku, który czuł na plecach, a kiedy uświadomił sobie że to piersi żony odetchnął z ulgą.
Od lat wiódł spokojny żywot farmera, ale stare przyzwyczajenia i dawne lęki nie opuściły go. Upewnił się że pod poduszką leży odbezpieczony Blas Tech 3 PPK i spróbował zasnąć.
Nie udało się.
Dotyk ciała żony stał się nieprzyjemny, wręcz natrętny. Kojarząca się z bezpieczeństwem i przyjemnym ciepłem kołdra wydała mu się pułapką.
Delikatnie wysunął się spod lekkiego ramienia pięknej wciąż kobiety i usiadł na krawędzi łóżka.
Po omacku odnalazł leżące na nocnym stoliku pudełko tabaki, które zabrał przewracając kilka zagracających blat bibelotów.
Czuł, że za moment wydarzy się coś ważnego. Nie lubił tego rodzaju przeczuć. Fakt że prawie nigdy go nie zawodziły przerażał go. Słyszał kiedyś o jakiejś starodawnej religii, której wyznawcy potrafili przewidywać przyszłość i robić różne sztuczki z przesuwaniem przedmiotów. Nie lubił religii. Nie lubił sekt. Wierzył tylko w swój intelekt i siłę fizyczną. Wierzył w blaster przy boku i odrobinę szczęścia.
Wciągnął pokaźną porcję tabaki, ale nie kichnął. Uśmiechnął się lekko na myśl o ludziach, którzy kichają.
W tym momencie zadzwonił telefon.
- Wiedziałem - powiedział cicho i zanim sygnał rozległ się ponownie, podniósł słuchawkę. - Słucham.
- Cześć Harry, to ja Steve McMothma. Którą tam macie godzinę na Tatooine ?
Jeżeli Harry ucieszył się słysząc głos starego przyjaciela, to nie dał tego po sobie poznać.
- Tatoo329P - powiedział.
- Co ?
- To numer miejscowej zegarynki.
McMothma roześmiał się.
- No tak. Tego się mogłem spodziewać. Sympatyczny jak zawsze.
- Jeżeli chcesz pogadać na temat mojej osobowości to lepiej zadzwoń do policyjnego psychologa.
- Znasz jakiegoś lepszego niż ty? - spytał Steve, a że było to pytanie retoryczne, kontynuował: - Potrzebuję cię Harry. Mamy tu bajzel jakiego jeszcze nie było.
- Wycofałem się z branży 6 lat temu, pamiętasz ?
- Na miłość Mocy, Harry ! Dlaczego nie kupisz sobie normalnego holofonu jak wszyscy. Zaraz dostanę cholery z tym interfejsem. Same trzaski.
- Jestem zwykłym farmerem, zajmuję się rozrzucaniem gnoju. - Harry uśmiechnął się myśląc ze stary policjant jak zwykle słyszy tylko to co chce słyszeć. - Nie mam czasu na intergalaktyczne pogawędki.
Po drugiej stronie aparatu zapanowała cisza. Najwyraźniej Mc Mothma zbierał się w sobie aby powiedzieć coś, czego z jakiegoś powodu sam nie chciał usłyszeć.
- No ? - warknął Harry. - Miejmy to już za sobą.
- O.K. Mamy tu masowe morderstwo.
- I ? - zniecierpliwienie.
- To nic pewnego, ale kilka poszlak wskazuje że mamy znów do czynienia z Rzeźnikiem.
Gdyby Harry zapalił światło, jego wyrwana ze snu żona mogłaby zauważyć, ze zbladł.
- Gdzie? - spytał.
- Znów na Tatooine. Wiem, ze to mało prawdopodobne żeby facet uderzył znowu po trzydziestu latach, ale na to właśnie wygląda. Nie mamy nic co mogłoby nas do niego zaprowadzić. Potrzebuję twojej magii. I jeszcze jedno... Będziesz miał szanse, żeby naprawić wreszcie... no wiesz. Zeby się dowiedzieć...
- Zamknij się - warknął Harry. Dobrze wiedział o czym mówi stary policjant. Opuścił słuchawkę i przetarł oczy.
Trzydzieści lat temu ktoś wymordował na Tatooine całe plemię Tuskenów. Nie tylko mężczyzn, ale także kobiety i dzieci. Wyrżnął ich jak zwierzęta.
Sprawę prowadził Boba Thomas, ojciec Harrego. Harry pamiętał te smutne, choć pełne nadziei dni, kiedy ojciec pochłonięty pracą znikał z domu na całe tygodnie, podczas kiedy matka odbierała holotransmisje z pogróżkami.
Ojciec twierdził że jest bliski jej rozwiązania. Mówił że to afera jakich mało, a tropy prowadzą gdzieś w wysokie sfery. Lokalne brukowce zamieszczały krzykliwe artykuły o bliskim rozwiązaniu zagadki, o spodziewanej sensacji...
I nagle wszystko ucichło. Wiele lat później Harry podsłuchał przypadkowo rozmowę matki z wujkiem Haroldem w której padły słowa:"Stary Thomas stracił jaja" . Nie sposób tego trafniej ująć.
Ojciec zaczął pić. Znów znikał po nocach, ale tym razem jego entuzjazm i chęć działania nie miały nic wspólnego z pracą.
Wreszcie znaleziono go na podwórzu jednej z podrzędnych knajp, za śmietnikiem gdzie umarł w kałuży wymiocin.
Harry zacisnął zęby.
- Czekaj na mnie za 8 godzin przed kantyną Wuchera.

II Malec
Onegdaj

Kiedy Maria Stevenson Lecter trafiła do szpitala dla bezdomnych na Coruscant, nikt nie zapytał jej o nazwisko. Gruba murzynka pełniąca rolę położnej bez słowa wyszarpnęła z jej dłoni ciężką, skórzaną walizkę po czym zaprowadziła ją do odpowiedniego pokoju.
Maria była piękną kobietą, choć długie miesiące nieszczęść i poniżeń poznaczyły jej twarz bliznami cierpienia. W jej oczach nie było już nadziei a jedynie bezgraniczny smutek i tęsknota za szczęśliwym światem, który odszedł. Za światem który został jej wydarty przez drapieżne szpony żarłocznej Republiki.
Maria Stevenson Lecter pochodziła z planety Ziemia, jednej z tych, których mieszkańcy nie godzili się na korupcję i fałsz, jakie niosły rządy galaktycznej Republiki. Ich zbrodnią stał się fakt, że ukochali wolność. Pragnęli suwerenności. Nie chcieli przyjąć narzucanych przez republikę norm produkcji żywności. Nie chcieli Republikańskiej popkulturowej papki i wreszcie, nie godzili się na wszczepienie chipów.
Jedyne czego pragnęli to poszanowanie konstytucji planety. Okazało się że żądali zbyt wiele.
W obliczu apeli cesarza o poszanowanie ludzkiego życia, oraz głoszonych przez Republikę szczytnych haseł, nikt nie spodziewał się agresji. Okręty republiki zjawiły się niespodziewanie.
W odruchu obronnym mózg Marii wyrzucił większość wstrząsających wspomnień. Jedyne co zapamiętała to walące się domy, wybuchy, dym i nieludzkie wrzaski. Zapamiętała także dziesiątki wykrzywionych w ekstazie twarzy. Twarze pochylały się nad nią , z ust wyciekała ślina, wysuwały się języki. Dziesiątki dłoni dotykało jej ciała.
Wygłodzeni żołnierze republiki nie zabijali kobiet. Ale oszczędzili je tylko po to by zaspokoić swoje podłe żądze.
Maria nigdy nie poznała losu swojego męża lecz była pewna że zginął.
Planeta została doszczętnie spustoszona. Później wykorzystano ją jako poligon doświadczalny, gdzie testowano rozmaite rodzaje broni. Zwłaszcza tych wywołujących najbardziej agresywne rodzaje promieniowania. Pojawiły się mutanty. Olbrzymie jaszczury, zwane dinozaurami. Po wielu latach klimat miał zmienić się całkowicie i nawet owi nieszczęśni mieszkańcy błękitnej planety musieli wyginąć.
Maria nie zastanawiała się nad tym. Nie interesowało jej, czy za kilka milionów lat Ziemia zostanie ponownie zaludniona. Miała wiele innych zmartwień.
Zgwałcona przez żołnierzy z przerażeniem zorientowała się że jest w ciąży. Nie chciała aby jej nienarodzone dziecko padło ofiarą szkodliwego promieniowania.
Pewnego dnia nieopodal ruin jej domu wylądował statek piratów. Oddała im wszystko co miała. Kapitan statku nie był złym człowiekiem, więc jej nie oszukał. Choć przez 8 dni nie poczęstował jej kruszyną chleba, całą i zdrową dowiózł na Coruscant.
Pokój, w którym przyszło jej rodzić był obskurny, jednak nie zauważyła tego. Z wdzięcznością przyjmowała wszelkie oznaki życzliwości ze strony współpacjentek i sama starała się pomagać im w miarę możliwości. Z największą troską opiekowała się młodą Correliańską dziewczyną, która umierała na gruźlicę. Słuchając opowieści o jej maleńkim synku Hanie z troską ścierała krew z kącika jej ust.
- Han zostanie wspaniałym człowiekiem. Wiem to. - mówiła dziewczyna przerywając od czasu do czasu by nabrać tchu lub zakaszleć. - Wkrótce przybędzie tu jego tato. Jest przemytnikiem, ale przysiągł mi, że chłopca wychowa na porządnego człowieka.
Maria głaskała ją po lnianych włosach i uśmiechała się łagodnie, gdy poczuła skurcze.
W czasie porodu doszło do komplikacji. Wyczerpany organizm Marii nie przetrwał operacji. Zmarła dokładnie tego samego dnia i o tej samej godzinie co Correlianka i również pozostawiła po sobie chłopca.
Niestety dziecko przyszło na świat z potwornie zniekształconą twarzą. Ponieważ nikt nie znał nazwiska Marii, lekarz wpisał w odpowiednią rubrykę pierwsze lepsze nazwisko jakie przyszło mu do głowy: Evazan.
Dwa tygodnie później w szpitalu zjawił się Igor Solo, mąż zmarłej Correlianki. Zostawiła dla niego list w którym pisała o Marii. Wzruszony pirat zamknął się w toalecie gdzie po raz pierwszy w życiu płakał. Zanim opłukał twarz i doprowadził się do porządku wiedział już, że zabierze ze sobą nie jednego ale dwóch chłopców. Niestety kilka miesięcy później zginął w pasie asteroidów rozbijając statek podczas ucieczki przed celnikami, a dzieci trafiły do domu dziecka.
Po trzech latach, kiedy Republika wprowadziła precyzyjne normy dotyczące ludzkich twarzy, Evazan został wyrzucony z sierocińca. Co robił później nie wiadomo, ale pewne jest, że nie miało to dobrego wpływu na jego psychikę.
Jego przyrodni brat natomiast uciekł pewnego dnia z przytułku i powrócił na Correlię, gdzie wstąpił do akademii dla pilotów.


III Dym
Dzisiaj

Steve McMothma miał lisią twarz o czujnych oczach i od lat kojarzył się Haremu bardziej z ronatem niż człowiekiem, którym przecież w końcu był.
- Ależ tu śmierdzi - powiedział.
Harry nic nie powiedział, tylko mocno pociągnął nosem. Poczuł w ustach smak śluzu zmieszanego ze starą tabaką. Wypluł gęstą, brązową ślinę po czym zapalił papierosa.
- Kiedyś cię to zabije - powiedział Steve.
- Lepiej to niż taki, dajmy na to rzeźnik.
Policjant skinął głową.
Harry przygryzł wargę omiatając spojrzeniem okolicę. Lubił bladobłękitne niebo Tatooine doskonale współgrające z kolorem pustyni. Lubił także niewielkie farmy wodne o bielonych kopułach i cholernie nie podobało mu się, że ta na którą właśnie patrzył spowita jest kłębami czarnego dymu. A jeszcze bardziej niezadowolony był z faktu, że przed farmą leżały dwa trupy.
McMothma przywołał gestem dłoni jednego z zabezpieczających teren szturmowców.
- Tak proszę pana ? - zapytał żołnierz odczłowieczonym przez głośniki hełmu głosem.
- Proszę opowiedzieć oficerowi co tu zaszło.
Harry spojrzał na niego pytająco.
- A właśnie. Zapomniałem ci powiedzieć że zostałeś przywrócony do służby. Oto twoja legitymacja i oznaka.
Harry nie miał ochoty na dyskusje przy szturmowcu, więc wziął odpowiednie dokumenty i schował je do kieszeni na piersi.
Tymczasem szturmowiec wskazał na budynki.
- Szczerze mówiąc niewiele wiadomo. Mamy rozkaz odnaleźć pewne roboty, więc penetrujemy okolicę. Kiedy tu trafiliśmy zabudowania już płonęły. Nie wezwaliśmy straży bo nie chcemy, żeby zatarto ślady. Wygląda to na morderstwo. To znaczy... Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Pan wybaczy, ale to mi wygląda na robotę kompletnego świra. W środku jest jeszcze gorąco ale nie wszystko się paliło więc można wejść. Na ścianach jest pełno napisów, wygląda na to że albo wykonano je przy użyciu krwi, albo ktoś chciał żeby tak wyglądało. Zaraz zjawią się chłopcy z laboratorium i pobiorą próbki. Proszę, możecie panowie wejść. Nie muszę chyba zwracać uwagi, żeby niczego nie dotykać i chodzić ostrożnie.
- Fakt, nie musisz. - powiedział McMothma.
Harry nie lubił patrzeć na zwłoki. Uważał że to obdzieranie ludzi z resztek godności. Jeżeli już ktoś musi patrzeć na trupy niech robi to coroner. Nie spojrzał zatem w stronę zwęglonych ciał, ale to co widział kącikiem oka wystarczyło aby miał kłopoty ze snem i jedzeniem przez najbliższy miesiąc. Nie rozumiał ludzi, którzy mogą patrzeć na śmierć. Raz tylko zabił człowieka. Było to przed sześciu laty i stało się wystarczającym powodem, aby odejść ze służby.
Nigdy nie był typowym gliną. Lubił pracować za biurkiem i rozwiązywać zagadki. Lubił także rozmawiać z przestępcami. Próbował zrozumieć kierujące nimi pobudki. To wszystko. Miał dyplom Akademi SUK z psychologii.
W pomieszczeniu było gorąco i duszno. Mimo to pożar rzeczywiście był niewielki.
"Nie urósł bo nie miał wiele do żarcia" - pomyślał Harry.
Na ścianach widniały standardowe napisy, jakie bazgrze się krwią: "świnie", "gnidy", "zemsta". Brakowało tylko "Szatan był tutaj".
Nagle Harrym targnął gwałtowny dreszcz. Pociągnął rozglądającego się McMothmę za rękaw.
- Zobacz.
Detektyw założył staromodne okulary i przybierając zabawną minę czytającego gazetę dalekowidza odczytał na głos:
- Mordercy Shmi... I co ?
- Shmi, Shmi... Skądś znam to imię. Wydaje mi się że wspominał je ojciec, kiedy prowadził sprawę tuskenów... Tak pamiętam.
Rzeczywiście pamiętał. Nigdy nie przeglądał dokumentacji ojca. Był zbyt mały i nie wolno mu było grzebać w rzeczach dorosłych osób. Wiele lat później, gdy już jako agent Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego usiłował zbadać sprawę okazało się że większość dokumentów zaginęła, a rekordy z komputera zeżarł wirus.
Imię Shmi zapamiętał jednak dobrze.
Było to mniej więcej wtedy, gdy matka ucięła sobie palec. Kroiła chleb na tej nowej laserowej maszynce, kiedy ześlizgnęła jej się dłoń. Harry nie widział tego, ale tak mu wytłumaczono brak palca. Matka była piękną i światową kobietą, która często bywała na eleganckich przyjęciach. Wypadek z palcem bardzo ją zmartwił. Na szczęście rok później wprowadzono biotroniczne protezy, które nieźle się przyjmowały.
Ojciec wrócił następnego dnia. Wydawał się niezwykle smutny. W kółko przepraszał przytulając matkę i obiecał że teraz będzie już dobrze. A później sięgnął po butelkę.
W nocy mały Harry usłyszał niepokojące dźwięki na podwórzu. Wyjrzał przez okno i zobaczył pijanego ojca sikającego na ścianę garażu. Kiedy skończył wziął jeszcze łyka wódki wprost z butelki a później cisnął ją o ścianę i powoli wrócił do domu mówiąc " Cholerna Shmi, cholerna w dupę kopana, pieprzona Shmi".
Przerażony Harry przykrył wtedy głowę poduszką i długo płakał.
- To na pewno rzeźnik - powiedział.
McMothma uśmiechnął się szelmowsko i rozłożył ręce.
- Nigdy nie wątpiłem w twoje przeczucia - powiedział.

IV Podróż

- Panie pułkowniku... wiadomość z centrali - powiedział szturmowiec wręczając McMothmie komunikator.
Policjant posłuchał chwilę, zrobił minę jakby wygrał w totolotka, powiedział coś i znowu słuchał. Wreszcie oddał urządzenie żołnierzowi i kazał mu pomóc kolegom w przenoszeniu zwłok.
- Nie uwierzysz Harry. Mają Evazana.
- Doktora Evazana ? - zapytał Harry z niedowierzaniem, co dowodziło że McMothma ma rację.
- Tak.
- Kto go dopadł ?
- Nikt. Sam zgłosił się do szpitala z rozległymi obrażeniami klatki piersiowej. Mają też jego kumpla Ponda Babę, ale ten nam już nic nie powie, bo zamknęli go w foliowym worku. Czarnym zresztą.
- Też sam się zgłosił ?
McMothma spojrzał na niego z politowaniem po czym sycąc głos ironią powiedział:
- Jasne. - A już bez ironii dodał: - Ciekawe kto go tak urządził. Może nasz stary znajomy ?
- Tak czy inaczej warto złożyć mu wizytę - powiedział Harry zajmując miejsce za sterami śmigacza.
Śmigacz ruszył z piskiem repulsorów, a pozostający na miejscu zbrodni szturmowy już parę sekund później mogli najwyżej powąchać po nim kurz.
- Powiem ci stary, że żyjemy w gównianych czasach - powiedział McMothma przekrzykując szum szalejącego we włosach wiatru. Chwilę zastanawiał się nad zasadnością prowadzenia rozmowy w pędzącym kabriolecie, ale najwyraźniej uznał że warto bo kontynuował: - Szykuje się coś złego.
Harry rzucił mu szybkie spojrzenie. Było to zdanie, od którego stary policjant zaczynał rozmowę ilekroć spotkali się po dłuższej rozłące.
- Dobrze znów cię widzieć stary - powiedział szczerze.
- Ciebie też, dzięki - odparł McMothma zastanawiając się ile może wytrzymać silnik takiego śmigacza. Znając Harrego miał wrażenie że za chwilę będzie miał okazję się o tym przekonać. - Ale czasy naprawdę są gówniane.
- Jak to ? - spytał Harry.
- Ano tak. Mam wiadomości o dużych, nielegalnych zakupach broni. Zdaje się że niektóre duże legalne firmy też coś kombinują. Mówi ci coś nazwa Incom ?
- Tak. Statki kosmiczne. To oni chyba robią myśliwce tak ?
- Zgadza się. Ostatnio zgłosili kradzież połowy sprzętu. Idę o zakład że sami sprzedali go jakiejś mafii. Albo komuś. Słyszałem że podobno szykuje się jakaś rebelia.
- Daj spokój - Harry roześmiał się. Jego zainteresowanie polityką nie wykraczało poza słuchanie corocznego orędzia Imperatora z okazji świąt Odrodzenia Mocy. - Jest dobrobyt, ludziom żyje się nieźle. Można nawet powiedzieć że coraz lepiej. Kto miałby się zbuntować ? I po co ? No chyba, że ktoś stęsknił się za epoką niewolnictwa. Albo za militaryzmem republiki. Daj spokój.
- Wierz mi Harry, coś się święci. W końcu siedzę u źródeł to wiem. Obcy znów podnoszą łby. Udało im się oczarować paru ludzi jakimiś wzniosłymi hasłami o równości i uwierz mi są tacy, którzy są gotowi umrzeć za Sullust albo za Kalamar. A ja wiem że coś się święci. Wiem, to. Na wszelki wypadek wojsko wybudowało taką specjalną fortecę, Gwiazda śmierci się nazywa. To taki rodzaj schronu. Przeniosłem tam na razie swoją żonę i dzieciaki, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Tak na wszelki wypadek. Forteca jest praktycznie nie do zdobycia. Wielka jak księżyc. Stacjonuje tam co prawda trochę wojska do obsługi, ale reszta to cywile. Byłem tam nawet i muszę ci powiedzieć że panuje tam całkiem przyjemna atmosfera. Obiekty militarne są tylko przy powierzchni. Hangary dla statków do ochrony, działka na płaszczu i jeden super laser w razie czego. Chroni ją tez potężne pole siłowe. Stworzono ją po to żeby w sytuacji zagrożenia można było ewakuować całą planetę. Wewnątrz są normalne miasta, szkoły przedszkola, cała infrastruktura.
Na razie umieszczono tam żony i dzieciarnię żołnierzy delegowanych w niebezpieczne zakątki galaktyki, a to wcale nie tak mało. Przeglądałem listę. np. samych siedmiolatków jest tam cztery miliony. Niewyobrażalnie wielki obiekt.
- A dlaczego mi o tym mówisz.
- Jak to ? Przecież masz żonę. Może chciałbyś umieścić ją w tej bazie. Ot tak, na wszelki wypadek.
Harry uśmiechnął się.
- Być może, jeżeli zobaczę, że rzeczywiście coś się szykuje. Na razie lepiej opowiedz mi coś o tym masowym morderstwie.
- Jasne. Morderstwo miało miejsce wczoraj w nocy. A właściwie już dzisiaj, jakieś trzy godziny zanim do ciebie zadzwoniłem.
- Dosyć szybko doszedłeś do wniosku że wyczerpały ci się opcje i trzeba zawracać mi głowę.
Teraz uśmiechnął się McMothma.
- Wiedziałem że będziesz tym zainteresowany. To taki mały prezent dla ciebie.
- Dzięki. Oczywiście mówię to z ironią.
- Znam cię Harry. Ile czasu jeszcze wytrzymałbyś na tym zadupiu?
- Długo - odpowiedział Harry bez przekonania, bo wiedział że kłamie.
- Ktoś wymordował całą załogę piaskoczołgu Jawów. Posłużył się jakimś dziwnym narzędziem. Żadna z zadanych ran nie krwawiła. Zupełnie jakby strzelał z blastera. Początkowo podejrzenie padło nawet na szturmowców, ale wiesz jacy oni są. Nie za bardzo lubią strzelać, a jeżeli już muszą to starają się nie trafiać w żywe cele, zwłaszcza bezbronne. Uważają się za elitę i na poważnie walczą tylko z innymi elitarnymi jednostkami lub doświadczonymi wojownikami. Za punkt honoru uważają unikanie walki ze słabszym przeciwnikiem.
- Czytałem kiedyś w Neewsgalaxy że składają nieformalną przysięgę że nigdy nie postrzelą żadnej kobiety, młokosa ani starca. Prędzej dadzą się zabić sami.
- Zgadza się. Podobno nie strzelają też do zwierząt jak np. Ewoki albo Wookie. Ale to chyba tylko plotki, bo w końcu Wookie to wielcy wojownicy, choć mózgi mają liche. Zresztą żołnierz to żołnierz i obowiązki swoje wypełnia. Mówiłem że żyjemy w marnych czasach, ta mnogość plotek i pogłosek to tylko dowód na potwierdzenie moich słów.
Prowadzony przez Harrego śmigacz łągodnie wszedł w kolejny wiraż wzbijając tumany kurzu i płosząc niewielkie stadko pustynnych szczurów. McMothma wyraził uznanie dla szoferskich umiejętności przyjaciela po czym kontynuował opowieść.
- Ale blastery nie są tak precyzyjne. Musiał użyć jakiegoś laserowego narzędzia takiego jak skalpel czy coś w tym stylu. Porozszerzał im uśmiechy, powycinał oczy i wykastrował ich. Zupełnie jak 30 lat temu. Oficjalna przyczyna zgonów to w większości przypadków uduszenie. Powkładał im do gardeł ich własne genitalia. Facet naprawdę budzi grozę.
Śmigacz zatrzymał się przed portem Mos Eisley.
- I ? - zapytał Harry.
- Lądowisko 97.
Kiedy mężczyźni zajęli miejsca w promie McMothmy, policjant wyciągnął z teczki plik zdjęć.
- Wybacz że nie w formie elektronicznej, ale znasz mnie. Lubię stare gadżety. Wydaje mi się że papier w przeciwieństwie do monitora ma duszę.
- Wiem, Steve. Ja też tak uważam. A co to?
- To ? - policjant przyjrzał się uważnie. - A właśnie, to ciekawe. Facet przeorał tym ostrzem wszystkie chromowane powierzchnie. Zupełnie jakby nienawidził wszystkiego co nowe. Zobacz... ta płyta jest dokładnie taka sama jak ta. Tyle że ta jest zardzewiała. Ją zostawił w spokoju. Widzisz ? A tę zniszczył bo była nowa i piękna. Jak myślisz ? Może nienawidzi współczesnego świata ? Przeraża go jego blichtr ? Sztuczny połysk ? Porozbijał też szklane, lśniące naczynia.
- Myślę że to coś innego. Albo męczą go wyrzuty sumienia i boi się spojrzeć w oczy własnemu odbiciu, albo jest w jakiś sposób okaleczony fizycznie i nie chce na siebie patrzeć. Radzę sprawdzić wszystkie kalekie osoby, które ostatnio przybyły na Tatooine. Można też sprawdzić wszystkich stałych mieszkańców, którzy mają jakieś defekty fizyczne, choć ja stawiam na tę pierwszą opcję.
- Ciekawa teoria. - powiedział Mc Mothma. - Zobaczymy co powie laboratorium.
Harry spojrzał w iluminator. Ileż to lat minęło od chwili kiedy miał ostatnio okazję podziwiać zimną czerń kosmicznej otchłani? Kiedy ostatnio zachwyciło go piękno nieskażonych dotykiem ludzkiego robactwa gwiazd ? Nie pamiętał.
Malutki prom z prędkością większą niż można się tego było można spodziewać pognał w stronę oddalonej o parę parseków więzienno-medycznej fregaty.

V Wizyta

Naczelnik więzienia Fransis Fird Brokuła wydawał się całkiem miłym facetem, przynajmniej dopóki się nie odezwał. Jego ziemista skóra palacza w połączeniu z przywodzącymi na myśl sztachety zaniedbanego płotu zębami, mogła odstraszyć niejedną kobietę lecz jego twarde, pewne spojrzenie zdawało się budzić zaufanie.
- Panowie, powiem to wprost - powiedział wyciągając w ich stronę przyjazną dłoń. - Nie jesteście tu mile widziani.
- Witam - rzekł Harry nachylając się nad solidnym, wykonanym z czarnego, błyszczącego drewna biurkiem naczelnika aby pochwycić chudą, acz żylastą dłoń o żelaznym uścisku.
- Ja również witam - odparł Fransis Fird Brokuła. - Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo was szanuję i cenię sobie waszą pracę. Szanuję was także jako ludzi, no bo w końcu dlaczego miałbym was nie szanować? Do tej pory nigdy się nie spotkaliśmy, prawda ? Siadajcie panowie.
Harry Thomas i Steve McMothma zapadli się w wygodnych choć prostej budowy fotelach.
- Wybaczcie że nie poczęstuję was cygarem, ale to już na szczęście nie te czasy, kiedy państwowe pieniądze wydawało się na zbytki i utrzymanie dajmy na to dwudziestu dwórek jednej królowej, prawda ? Teraz mamy prostotę i skromną elegancję. I bardzo słusznie bo pieniądze lepiej wydać na oświatę i walkę z głodem na ubogich planetach, prawda ? Ale my tu gadu gadu a trzeba przejść do rzeczy bo czas to w końcu jak to mówią, też pieniądz?
- No właśnie - powiedział policjant. - to też jest prawda.
Naczelnik więzienia sprawiał wrażenie człowieka dbającego o swój wygląd, mniej więcej w taki sposób w jaki gosposie dbają o mieszkanie zmiatając kurz pod dywan. A zatem był umyty i ogolony, miał na sobie świeżo uprasowany mundur, ale Harry był gotów założyć się o każdą sumę, że w elegancko wyczyszczonych oficerkach kryją się dziurawe skarpety. Podobnie jak w umytym ciele kryje się dokarmiany codzienną dawką 40 papierosów rak. Oczywiście ocena Harrego była zupełnie subiektywna, dziwnym trafem jednak McMothma odniósł identyczne wrażenie.
- Panowie, mówiłem już że was szanuję. Wasza wizyta oznacza jednak z całą pewnością kłopoty, a kłopotów nie lubimy, prawda? - odchylił się do tyłu w swoim fotelu na sprężynie i błyskawicznym, opanowanym do perfekcji gestem zapalił papierosa. - Doktor Evazan robił już takie sztuczki i to pod nadzorem, że nawet ja, a wierzcie mi wiele w życiu widziałem, nie jestem w stanie odgadnąć co jeszcze jest w stanie zrobić. A jeżeli, odpukać w niemalowaną plastal, nadzieje was jakimś cudem na pręty swojej celi jak jakieś śledzie, to co zrobię ?
Gestem dłoni powstrzymał wybuch śmiechu Harrego.
- Będę okropnie klął, oto co zrobię, bo nie będę nawet wiedział jak was zdjąć.. A moja sekretarka, pani Spielberger strasznie nie lubi, kiedy używam wulgaryzmów. Wierzcie mi, w ubiegłym tygodniu powiedziała mi że gotowa jest odejść, jeżeli nie zacznę pracować nad swoim językiem. Skąd ja wezmę takiego dobrego pracownika jak pani Spielberger ? No proszę ? No chyba, że któryś z panów mi zagwarantuje, że znajdę, ale chyba żaden tego nie zrobi, prawda?
- No cóż - powiedział McMothma. - Jeżeli nie zaprowadzi nas pan do Evazana, to możemy wrócić tu jutro z nakazem prokuratora generalnego. Podobnie jak pan, jestem człowiekiem skromnym i nie lubię się przechwalać, ale chyba muszę zdradzić panu że sprawa którą prowadzimy ma priorytet A.
Brokuła nie wyglądał na poruszonego, być może dlatego że jego fotel zaprojektowano w taki sposób, aby dodawał mu pewności siebie. Zaciągnął się głęboko dymem i powiedział:
- Drodzy panowie. Jak już powiedziałem szanuję was i równocześnie przeczuwam kłopoty. Jeżeli chcecie spotkać się z Evazanem to wasza sprawa. Jeżeli ten wariat was zje, to oczywiście będzie to moja sprawa, bo zamiast oglądać wieczorem holowizję będę musiał pisać raport. Priorytet A czy priorytet B. Cóż to ma za znaczenie? Prawda?
- Prawda.
- W takim razie chodźmy.
Korytarz więziennej fregaty wydał się policjantom zimny i nieprzyjazny, ale czyż korytarze fregat w ogóle bywają ciepłe lub przyjazne ? Naczelnik Fransis Fird Brokuła maszerował sprężystym krokiem czym bardzo zaskoczył Harrego. Po drodze przekazał im parę instrukcji dotyczących bezpieczeństwa i opowiedział o tym, jak to w ciągu pierwszych dziesięciu minut pobytu w więzieniu Evazan zdążył zabić sanitariusza wbijając mu w mózg jego własną kość nosową.
- Proszę nie podawać mu żadnych przedmiotów. A jeżeli już musicie pokazać mu jakieś papiery albo zdjęcia to użyjcie do tego specjalnego podajnika. Jeżeli, któryś z was zbliży się do krat na odległość mniejszą niż 1 metr osobiście go zastrzelę, aby oszczędzić mu cierpień. To oczywiście żart, bo nie mam przy sobie broni, prawda ? Od strzelania tutaj są strażnicy, a ja mam ważne sprawy do załatwienia więc wracam do swojego biura, gdzie czeka na mnie pani Spielberger. Nie ma drugiej takiej sekretarki, nie pamiętam czy wam już o tym mówiłem, ale pewnie tak, bo zawsze wszystkim o niej opowiadam. To taki nawyk, czy może raczej przyzwyczajenie. No ale ja was tu zanudzam, a wy aż palicie się żeby kontynuować swoje śledztwo o priorytecie 1 czy jakoś tak, prawda?
- Tak - potwierdził McMothma. - Bardzo panu dziękuję.
Naczelnik odmaszerował równie sprężystym krokiem, jakim wcześniej tu przybył z tą tylko różnicą , że jego stopy zwrócone były w przeciwnym kierunku niż poprzednio.
- Uroczy człowiek - zażartował Harry wchodząc do celi, której drzwi otworzył rosły Gamorianin.
Evazan stał w postawie zasadniczej a jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Było jedynie widać że ma krzywy nos.
- Dzień dobry doktorze - powiedział Harry. Dawno się nie widzieliśmy.
- Bardzo przepraszam że nie założyłem stosownego stroju - głos Evazana wydawał się równie beznamiętny jak pierwszy pocałunek księżniczki Amidali.
- Ale nie dostarczono mi go. Obsługa jest tu żenująca. Nie spodobałaby się Ponada Babie. Mnie też się nie podoba. Powinna uważać. Mam wyroki w 12 systemach.
- Nic się pan nie zmienił doktorze. Ciągle powtarza pan te same zwroty.
- Trochę się zmieniłem. Mam nowe nacięcie na klatce piersiowej. Za to ty cuchniesz tak samo. Za rzadko zmieniasz obuwie Thomas.
- Skończmy te uprzejmości doktorze. Przyszedłem zadać konkretne pytanie.
Evazan uśmiechnął się, ale nikt tego nie zauważył. Jego twarz od urodzenia przypominała obraz abstrakcjonisty.
- Dziś nie masz dobrego dnia, Thomas. Mogłeś odpowiedzieć prawidłowo i pociągnąć tę grę. A ty nic.
- Powiedz mi, kto cię tak urządził Evazan ?
- I co ? - doktor roześmiał się. - pragniesz mnie pomścić? Czuję się naprawdę wzruszony. Niestety trochę za późno. Ja już spłaciłem swoje długi. A ta dzisiejsza sprawa... To przeznaczenie. Game over magistrze. Insert coin. Ale z tego co wiem, nie masz odpowiedniej monety.
- Może się jakoś dogadamy ? - zapytał Harry czując że rozmowa poszła w złym kierunku. Zanał tego typu sytuacje i wiedział że nic się już nie da zrobić.
- Game over. Insert Coin.
- Może ja spróbuję. - powiedział McMothma. Jeszcze dzisiaj nie grałem.
Evazan spojrzał na niego czujnym wzrokiem. W swoim pomarańczowym kombinezonie więźnia wyglądał zabawnie, lecz nie było to jego zdaniem powodem by tracić pewność siebie.
- Nie znam cię. Ale jeżeli podejdziesz wystarczająco blisko bym mógł cię powąchać, może pogadamy. Chce poczuć zapach twojego potu. Jeżeli nie jest to pot tchórza możemy zagrać.
Uśmiechnął się złowieszczo a jego oczy błysnęły złowrogo zdradzając żądzę.
- Spodziewasz się raczej poczuć zapach potu głupca. - stwierdził McMothma. Gorączkowo usiłował przypomnieć sobie lekcje psychologii na których uczono rozmów z psychopatami. Nie udało się.
- A więc wrzuciłeś już swoją monetę policjancie. Bo tym zapewne jesteś, policjantem. Pachniesz tanią wodą po goleniu. Dziś nawet pracownicy punktów ksero ładniej pachną. To dobrze. To znaczy że jesteś uczciwy. Ale nie masz odwagi tu podejść. Czyżby pan naczelnik opowiedział tobie o sanitariuszu ?
McMothma zrobił krok do przodu, ale Harry złapał go za rękaw.
- Jeżeli pragniesz osiągnąć cel, musisz o nim zapomnieć. Jeżeli chcesz nagrody, musisz z niej zrezygnować. Oto zasada, która rządzi światem.- powiedział z namaszczeniem Evazan.
- Aby trafić do celu, musisz skoncentrować się na drodze - powiedział policjant na wpół do siebie.
- Jesteś dobrym graczem - powiedział Evazan. - Pojąłeś zasady gry.
- Nie prawda - wypalił policjant - Po prostu czytałem broszurę z myślami wybranymi dawnych mędrców. Można ją kupić w każdym porcie kosmicznym za ćwierć kredytu. W wersji ze sztywną okładką za kredyt. Żaden z ciebie geniusz Evazan, a to nie żadna gra tylko ciuciubabka. Wygląda na to że nie mamy o czym gadać.
Mężczyźni odwrócili się od krat i skierowali się w kierunku wyjścia.
- Hej !- Krzyknął Evazan. - No hej, do cholery! Dobra jest. Możemy pohandlować. Powiedzcie co możecie mi dać za informację.
Mężczyźni zatrzymali się zadowoleni, że bluff zadziałał.
- Damy ci do czytania akta sprawy. Będziesz miał wszystkie dane. Dostaniesz też to co lubisz najbardziej. Zdjęcia.
Evazan posmutniał.
- Myślicie że jestem psychopatą? Że lubię zabijać? To bzdura. Jestem myśliwym. Poluję wtedy, kiedy mam powód. Nie interesują mnie żadne zdjęcia. Śmierć jest dla mnie tak samo przykra i odstręczająca jak dla was. Chcę czegoś konkretnego.
- Nazwij to - powiedział Harry.
- Chcę odpowiedzi. Poszukuję odpowiedzi na pytanie.
Harry uśmiechnął się.
- To brzmi uczciwie. Wymiana informacji. A zatem co chcesz wiedzieć doktorze?
Evazan podszedł do krat, chwycił je swoimi silnymi dłońmi i wcisnął pomiędzy pręty swoją zniekształconą twarz.
- Poszukuję odpowiedzi na pytanie...Poszukuję odpowiedzi na pytanie na które nikt nie potrafił mi nigdy odpowiedzieć. Dokąd zmierzam? Jaki jest cel mojego życia i kiedy odejdę. I co to znaczy być człowiekiem? Oto czego od was chcę, głupcy!
Śmiech Doktora Evazana słychać było nawet w gabinecie naczelnika Fransisa Firda Brokuły. Pani Spielberger, która to zauważyła zapisała w swoim kajecie informację, że trzeba obić drzwi gąbką.

VI Sieciowy flirt
Wczoraj

TK 422 stał za firanką i obserwował skąpaną w świetle sodowych lamp ulicę. Trzymając w dłoni szklaneczkę brandy wsłuchiwał się w szum deszczu i rozwierając szeroko nozdrza łapczywie wchłaniał zapach mokrego asfaltu.
Cenił sobie rzadkie chwile samotności. Uwielbiał słuchać tykania zegara kontemplując płynący leniwie czas, ciesząc się każdą sekundą. Usiłował zatrzymać każdą chwilę, wyssać szpik z każdej upływającej sekundy, delektować się jej smakiem.
TK 422 wiedział, że w tej materii nie może pozwolić sobie na rozrzutność.
W ciągu swojego trwającego zaledwie 30 lat życia zgromadził wiele dóbr. Kupił piękny apartament, zgromadził kolekcję obrazów i zajął się zarabianiem pieniędzy. Na jego koncie codziennie przybywało parę tysięcy kredytów.
Dużo wcześniej gromadził doświadczenie, wiedzę i mądrość.
Już w wieku 10 lat wziął udział w wojnie. Walczył na pierwszej linii i przetrwał.
Kątem oka zlustrował swoją kolekcję wartościowych książek, z których większość przeczytał. Rzadko kto na planecie mógł pochwalić się równie bogatym zbiorem.
Tak, TK 422 wiedział, że wszystkie dobra można pomnożyć. Wszystkie z wyjątkiem czasu. Jego czasu.
Postawił szklaneczkę na parapecie po czym podszedł do biurka i uruchomił komputer. Przez ułamek sekundy, zanim monitor rozbłysnął jasnym światłem widział w ciemnym kineskopie odbicie własnej twarzy. Była to twarz starca.
Nienawidził swoich siwych skroni, przerażało go zmarszczone czoło. Brzydził się worków pod własnymi oczami. Miał dopiero trzydzieści lat.
Kiedy komputer zgłosił gotowość do pracy TK uruchomił program komunikacyjny i wybrał opcję poszukiwania znajomych. Wśród nich czuł się dobrze. Tylko w intergalaktycznej sieci informatycznej mógł podać swój prawdziwy wiek nie wzbudzając lawiny pytań, unikając współczucia.
"Jak to dobrze, że są jeszcze tacy, którzy cenią sobie klasyczne rozwiązania" - myślał. Holosieć umożliwiająca przesyłanie trójwymiarowych obrazów wysokiej rozdzielczości zdobywała coraz większy poklask wśród użytkowników sprzętu komputerowego, a mimo to klasyczny ISI nadal miał wielu zwolenników.- "Ludzie cenią sobie anonimowość".
Starał się nie dopuścić, by czająca się gdzieś na granicy świadomości myśl, że mają do tego równie poważne powody jak on, miała kiedykolwiek okazję zabrzmieć w jego głowie z pełną siłą.
Monitor oświetlił jego twarz błękitnym światłem. Wyglądał teraz jak jakaś nieziemska istota - elegancki, stary wampir czający się w gotyckim zasnutym pajęczynami zamczysku na niewinną ofiarę.
TK 422 był klonem. Jednym z niewielu, którym udało się przetrwać wojnę i późniejsze czystki. TK 422 od dwudziestu lat używał imienia Leon i bardzo zależało mu na tym aby stać się normalnym człowiekiem.
Kiedy wichry wojny rzuciły go na planetę Ziemia, był jeszcze gówniarzem. Krwawa jatka w której uczestniczył nie napawała go wtedy odrazą. Wyhodowano go i wyszkolono jedynie po to by wykonywał rozkazy.
Kiedy armia w której służył zdobyła planetę dowódcy dali mu zbyt wiele swobody. Jemu i setkom tysięcy jego towarzyszy broni.
Dzisiaj wstydził się tego że nie umiał zapanować nad emocjami. Niesiony instynktem tłumu, skąpany w krwi przeciwników czuł się bezkarny. Nie wiedział że można postąpić inaczej.
Miał wtedy zaledwie 10 lat, był po prostu dzieciakiem w potężnym ciele.
Dzieciakiem któremu dano nagle władzę nad setkami bezbronnych wrogów. Dzieciakiem, którego dorosłe ciało reagowało na widok związanych, półnagich kobiet w naturalny mężczyźnie sposób. Dzieciakiem, który nie miał wystarczającego doświadczenia by okiełznać swe żądze.
Dziś, kiedy wracały wspomnienia topił je w alkoholu.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin