SW - Droga Jedi 01 - Darth Toki.doc

(182 KB) Pobierz
Droga Jedi 1

Droga Jedi 1

 

Cień wojownika


Cień Wojownika


Georgeowi Lucasowi i Timothy Zahnowi.
Legenda trwa...

Mace Windu złożył palce w piramidkę, wodząc wzrokiem po pozostałych Jedi, zgromadzonych w obszernej komnacie w Theed - stolicy Naboo. Obok dwunastu Mistrzów z Rady w kręgu zasiadał również Obi-Wan Kenobi, który zaledwie poprzedniego dnia został uznany za Rycerza Jedi.
Mace zatrzymał spojrzenie na Eeath'cie Koth'cie - Rycerzu z Nar Shaddaa. Eeth, podobnie jak tajemniczy wojownik zgładzony przez Kenobiego, należał do rasy Zabraków, wywodzącej się z planety Iridonia.
- To jasne, że wojownik był Sithem. - cierpliwie tłumaczył Obi-Wan. - Ciemna Strona biła od niego z olbrzymią siłą. Swą energię czerpał z gniewu i strachu.
- Sithowie wyginęli na Ruusan tysiąc lat temu. - Ki-Adi-Mundi wciąż obstawał przy swoim zdaniu. - Bractwo nie mogło odtworzyć się bez naszej wiedzy.
- A Exar Kun? Był Jedi, a jednak przeszedł na Ciemną Stronę bez pomocy żadnego Lorda.
- Rada nie popełni dawnych błędów...
- Rada już je popełniła. Bractwo Sith zostało zniszczone na Ruusan, gdyż było słabe. Sithowie skakali sobie do gardeł. W walce o władzę wyżynali się nawzajem i dlatego Bractwo upadło. Wciąż postrzegacie Sithów z perspektywy wielotysięcznej wspólnoty - łatwej do wykrycia i spajanej wątłym więzami, które w każdej chwili mogą runąć pod naporem ambicji poszczególnych Lordów. Nie możecie zrozumieć, że taki system musiał upaść. Oni zrozumieli - nie ma Bractwa, jest tylko uczeń i jego mistrz. Sithowie pozostają w ukryciu, gdyż szykują się do skrytego ataku. W ostatnich latach zginęło wielu Jedi. To nie może być dziełem przypadku. Kiedyś Sithowie wyjdą z cienia, a my musimy być na to przygotowani.
- Rada rozważy twoją prośbę. Tymczasem...
- Sithowie to nasz najważniejszy problem. Wasza ignorancja zabiła Qui-Gon'a. Nie pozwolę, by to się powtórzyło.
- Jak śmiesz przemawiać takim tonem? Jedi Jinn zginął w służbie Republiki. Był świadom swych poczynań i podjętego ryzyka.
- Ale Obi-Wan ma rację. - Mace Windu wreszcie zdecydował się zabrać głos. - Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Inwazja na Naboo udowodniła słabość systemu. Minie wiele lat nim nowy Kanclerz przywróci dawny ład. Sithowie z pewnością wykorzystają okazję, by zniszczyć Jedi teraz, gdy jesteśmy najbardziej potrzebni.
- Tożsamość wojownika odkryć musimy. - podjął mistrz Yoda. - Zbadanie powiązań jego z Federacją konieczne jest.
- Ale kto się tym zajmie? - Ki-Adi-Mundi powoli przekonywał się do punktu widzenia Obi-Wana. - To ryzykowna misja. Sithowie wciąż pragną pozostać w cieniu. Na pewną spróbują zgładzić każdego, kto podejmie próbę odkrycia ich tajemnicę.
- Neimoidianie do kontaktów z Sithami przyznać się nie chcą. Lojalność lub strach: orzec trudno.
- Może lojalność wymuszona strachem? - wtrącił Obi-Wan. - To nie jest ważne. Federacja na pewno nie pomoże nam w zbadaniu tej tajemnicy. Sithowie dobrze się ukrywali. Prawdopodobnie ujawnili się tylko przed najwyższymi przedstawicielami Federacji.
- A oni wciąż mają władzę. - dodał Mace Windu. - Senat obraduje w nieskończoność, rozpatrując różne aspekty inwazji i wciąż odwlekane jest nałożenie na Neimoidian sankcji prawnych.
- Może Federacja przekupiła niektórych senatorów? - zasugerował Kenobi.
- To niemożliwe! - oburzył się Ki-Adi-Mundi. - Sam Wielki Kanclerz obstaje przy dokładniejszym zbadaniu przyczyn i przebiegu inwazji na Naboo, nim zostaną podjęte jakieś kroki prawne.
- Fakty mówią same za siebie. O ile blokada została nałożona za zgodą Senatu, o tyle inwazja była bezprawna. Zginęli ludzie. Zabito Jedi. Senat będzie musiał obarczyć za to winą Neimoidian.
- Może chcą zyskać na czasie? - zauważył Mace Windu. - Spory proceduralne i biurokracja opóźniają działania Senatu. W przypadku sprawy Naboo jest to szczególnie widoczne. Ktoś dokłada wszelkich starań, by Neimoidianie mogli swobodnie działać w świetle prawa przez możliwie długi czas. Pytanie: co zrobią z tym czasem?
- Odpowiedzią powinni być Sithowie. Zmusili Neimodidian do milczenia, zmuszą do współpracy. Naszym najważniejszym zadaniem jest odkrycie powiązań zabitego Zabraka z Federacją Handlową.
- Ale kto się tym zajmie? I od czego powinno się zacząć? Nie mamy żadnych śladów.
- Poszukiwania powinno się rozpocząć na Iridonii. - odezwał się Eeth Koth. - To ojczysty świat Zabraków - rasy, z której wywodzę się i ja i zabity wojownik. Wypytując o tego Sitha, na pewno nie będę się tak rzucał w oczy wśród tamtejszej ludności, jak inni Jedi. Podejmę się tego zadania.
- Ryzyko ogromne jest. Pomocy potrzebować możesz.
- Tak. Kogoś znającego się na pracy detektywa i nie kojarzonego z Zakonem Jedi.
- Myślę, że znam kogoś takiego...

Derit Ravval ciął szerokim łukiem, pozbawiając przeciwnika prawej dłoni, dzierżącej ciężki miotacz. Trandoshanin zatoczył się do tyłu, rycząc wściekle z bólu. Jego kompan zasypał Derit'a lawiną laserowego ognia, ale Ravval zasłonił się fioletowym ostrzem swojego miecza świetlnego, płynnie odbijając nadlatujące pociski. Jedna ze szkarłatnych laserowych błyskawic odbiła się od klingi i trafiła w lewe ramię strzelca. Trandoshanin zawył wściekle, osuwając się na kolana. Jego blaster opadł obok niego z głośnym trzaskiem uderzając o durabetonową płytę.
Derit zgasił miecz i podszedł do rannego. Chwycił go za kołnierz i dźwigną do góry. Mógł to uczynić tylko dzięki Mocy, przepływającej przez jego ciało i wzmacniającej jego siły. Trandoshanin obrzucił go wściekłym spojrzeniem, ale nie próbował wyrwać się z uścisku.
- Zabicie tego Wookiego było głupim pomysłem. Pomyśl o tym, kiedy zostawię cię przed jego rodziną na Kashyyyku. Oni nie będą tacy mili jak ja, Rossk'Cra.
- Zabiję cię, Jedi!
- Doprawdy? Nie sądzę...
- To zastanów się jeszcze raz.
Mówiąc to, Trandoshanin wyjął ukryty w rękawie blaster i wymierzył go wprost w czoło Ravval'a. Derit tylko uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Robisz w tym fachu już tyle lat, a jeszcze się nie nauczyłeś, że z pustego blastera nikogo nie zastrzelisz?
- Nie nabierzesz mnie na tę starą sztuczkę...
Darit puścił Trandoshanina i odsunął się od niego o krok. Drugi morderca dalej leżał na ziemi, zwijając się z bólu i próbując zatamować krwotok. Tymczasem Rossk'Cra nacisnął wściekle na spust swojej broni, ale nic się nie stało. Morderca spróbował jeszcze parę razy, aż wreszcie rzucił bezużyteczną bronią w Ravvala. Ten z łatwością chwycił nadlatujący blaster, nie spuszczając wzorku z Trandoshanina. Obcy sięgnął po leżący obok miotacz i znowu spróbował zastrzelić Jedi, ale i tym razem mu się nie udało.
- To jakaś twoja sztuczka Jedi! Coś ty zrobił?!
- Pewnie szukasz tego?
Ravval uśmiechnął się jeszcze szerzej, unosząc ogniwa energetyczne z obu blasterów Trandoshanina.
- Dziś już nie robią takich miotaczy, jak kiedyś. Zasilacze tak łatwo wypadają... Coś okropnego.
- Zabiję cię!
Rossk'Cra rzucił się na swojego przeciwnika, ale nim dosięgną go swymi szponami, zwalił się na ziemię nieprzytomny. Jedi strzelił do niego jeszcze raz z jego własnej broni, teraz nastawionej na ogłuszanie. Później Derit obrócił się do drugiego z Trandoshan, który czołgał się po ulicy, znacząc swoją drogę długą smugą krwi z okaleczonej ręki. Kolejna błękitna wiązka przecięła powietrze i Trandoshanin znieruchomiał.

Kilka dni później Derit Ravval siedział w sterowni swojego statku - niewielkiego frachtowca Gwiezdna Dama. Statek spoczywał na lądowisku jednego z miast Kashyyyku. Derit wpatrywał się w przedni iluminator, za którym grupa Wookich znikała między domami. Ravval uśmiechnął się z satysfakcją - kolejne zadanie wykonane, pomyślał.
Ludzie nazywali go czasem łowcą nagród, ale on wolał używać określeni "prywatny detektyw". Zawsze bardzo starannie dobierał swoje zlecenia - nigdy nie pracował dla Huttów i innych gangsterów. On po prostu pomagał wymierzać sprawiedliwość, a to, że nie robił tego za darmo... Cóż, z czegoś trzeb żyć.
Kiedyś Derit uczył się, by zostać Jedi, ale opuścił swojego mistrza przed zakończeniem szkolenia. Uważał Zakon Jedi za zbyt podporządkowany Republice. Ravval już dawno stwierdził, że Republika gnije i nie chciał mieć z nią zbyt wiele wspólnego. A Jedi? Ich krępowała polityka. Ze wszystkich swoich poczynań musieli się tłumaczyć przed Senatem. Ravval zbyt mocno cenił sobie niezależność. Niezależność... i samotność. Pracując na własny rachunek, zawsze działał sam. Pozostając w Zakonie byłby zmuszony do obcowania z innymi. W zgrupowaniu nawet podjęcie najprostszej decyzji zmuszało do rozważenia argumentów wszystkich osób, a to zabierało wiele czasu. Samotna praca była znacznie szybsza i efektywniejsza.
Z zamyślenia wyrwał Derita brzęczyk komunikator, informujący, że ktoś przysłał mu holowiadomość. Ravval pstryknął rząd przełączników i na podłodze obok niego pojawiła się metrowej wysokości postać mistrza Jedi, Eeth'a Koth'a.
- Witaj... uczniu. - przemówił holograficzny wizerunek. - Minęło już sześć lat od czasu, gdy zdecydowałeś się przerwać szkolenie. Szanuję twoją decyzję, nie myśl więc, że chcę cię namawiać do powrotu do Zakonu. Chciałbym cię prosić o pomoc. Jak zapewne wiesz, Federacja Handlowa nałożyła blokadę na małą planetę Naboo. Owa planeta została zajęta przez wojska Federacji, ale jej działania okazały się nielegalne. Qui-Gon Jinn i jego uczeń, Obi-Wan Kenobi, położyli kres bezprawiu Neimoidian, ale natknęli się na wojownika Sith, który zdołał zabić Qui-Gon'a nim sam został zgładzony. Rada Jedi obawia się odtworzenia Bractwa Sith, dlatego sprawą najwyższej wagi jest odkrycie tożsamości Sitha i odnalezienie jego kompanów. Przez te sześć lat zdobyłeś doświadczenie w pracy detektywa, więc twoje umiejętności, w połączeniu z talentem Jedi, mogą okazać się nieocenione. Przybądź jak najszybciej na Coruscant. Jedi potrzebują twojej pomocy. Niech Moc będzie z Tobą.
Holograficzna postać zamigotała i znikła. Ravval jeszcze jakiś czas wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą widział wizerunek dawnego mistrza. Wreszcie odwrócił się do konsolety sterowania i zaczął przygotowywać statek do startu.
Minęło sześć lat, ale Ravval wciąż pamiętał swoje szkolenie. Od tamtej pory zdobył wiele doświadczenia w posługiwaniu się Mocą, ale nie zmienił swego stosunku do Jedi, jako przestarzałego, niewydolnego organu utrzymywania porządku. Szanował jednak swojego dawnego mistrza i wiedział, że zawsze mógł liczyć na pomoc Eetha. Wiedział też, że nie mógł zawieść przyjaciela.
Zawsze, kiedy rozmyślał o swojej decyzji przerwania szkolenia, przed oczami widział twarz matki. Ona nigdy się z tym nie pogodziła. Utrzymanie rodzinnej tradycji było dla nie ważniejsze od moich poglądów, pomyślał. Spojrzał raz jeszcze przez iluminator. Nad czubkami drzew rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, kuszące przygodami i emocjami. Derit zbyt długo przebywał na Rubieżach, by wciąż pragnąć sensacji. Dla Ravvala gwiezdne podróże nie miały w sobie nic z romantycznego nastroju, nadanego im przez ojca Derita, gdy opowiadał synkowi o swoich wyprawach. Teraz były tylko drogą od jednego niebezpieczeństwa do drugiemu. Drogą samą w sobie bardzo niebezpieczną.
Ravval otrząsnął się wreszcie ze wspomnień i skupił na instrumentach. Sprawdził parametry statku i uruchomił silniki. Kadłub przeszyło lekkie drżenie i dało się słyszeć miarowe buczenie generatora.
Derit szybko załatwił formalności z kontrolą lotów i uniósł statek ku rozgwieżdżonemu niebu Kashyyyku. Znowu był Jedi, czy tego chciał, czy nie...

Ciepły, pomarańczowy blask słońca przesączał się przez szyby wysokich okien jednej z wielu komnat w Świątyni Jedi na Coruscant. Na środku pomieszczenia stał wąski, prosty stół, a na nim niewielki holoprojektor, wyświetlający wizerunek zabitego Zabraka. Po jednej stronie stołu, tyłem do szeregu okien w głębokim fotelu, siedziała niewysoka zielona istota - Yaddle. Naprzeciw niej, w podobnych prostych fotelach, spoczywało dwóch Jedi - Eeth Koth i Derit Ravval.
- Zawsze dwóch ich jest: mistrz i jego uczeń. Jeżeli Obi-Wan uśmiercił mistrza, zagrożenie może okazać się mniejsze niż początkowo zakładaliśmy. - zauważyła Yaddle.
- To mało prawdopodobne. - wtrącił Mistrz Koth. - Skóra tego Zabraka była pokryta wieloma tatuażami, ale nie sądzę, by mógł mieć więcej, niż dwadzieścia pięć lat. To zbyt mało, by osiągnąć poziom Mrocznego Lorda i podjąć się wyszkolenia nowego wojownika. Nie mógł to być również ostatni Sith, gdyż wtedy nie pojąłby ryzyka, wiążącego się z walką z dwoma Jedi.
- Poznanie personaliów wojownika może być bardzo trudne. - podjęła Yaddle.- Bez wątpienia Federacja zechce utrzymać w tajemnicy swoje powiązania z Sithami. Senat wciąż rozpatruje wydarzenia na Naboo i Neimoidianie nadal działają nieskrępowanie na całym obszarze galaktyki. Dlatego bardzo ważne jest, by o tej misji wiedziało jak najmniej osób. Nie będziecie mogli skorzystać z pomocy przedstawiciela Republiki na Iridonii, bo to nie uszłoby uwadze Federacji i ściągnęłoby na was jej wojsk. Nie zawahali się strzelać do Jedi na Naboo, nie zawahają się i teraz.
- Federacja dokonała inwazji na Naboo. - zauważył siedzący przed niewysoką Jedi Derit. - Jeśli podejmują się tak rozległych misji, na pewno dysponują siatką szpiegowską, obejmującą całą galaktykę. Gdy tylko rozpoczniemy nasze poszukiwania, Federacja się o tym dowie i będzie starała się bezzwłocznie nas uciszyć.
- Zgadza się. - przytaknął siedzący obok dawnego ucznia Eeth Koth. - Dlatego musimy działać szybko. Ale Iridonia to duża planeta, a my nie mamy jak dotąd żadnego punktu wyjścia, oprócz wizerunku Sitha.
Mistrz Jedi wskazał na obracający się, holograficzny portret Zabraka, ukazujący wojownika od pasa wzwyż.
- Jest jednak pewna poszlaka. - zauważyła Yaddle. Wcisnęła kilka przycisków na holoprojektorze i obraz Sitha ustąpił miejsca wizerunkowi silnie zbudowanego, łysego mężczyzny w średnim wieku. Obraz był nieco zamazany i niewyraźny.
- To jest Darth Bane. - wyjaśniła Yaddle. - Zdjęcie pochodzi z czasów bitwy o Ruusan. Bane był jedynym, który przeżył. Po tych wydarzeniach zmienił doktrynę Bractwa, wzorując się w pewnym stopniu na Zakonie Jedi. Na tej podstawie można wysunąć wniosek, iż Lord Sith, pragnąc wyszkolić swojego następcę, wybiera osobę bardzo młodą, podobnie jak Jedi szukają swoich padawanów. Iridonia to odległa planeta, więc uwagę Lorda Sith musiał przyciągnąć jakiś spektakularny wyczyn tego Zabraka, wtedy jeszcze dziecka. Jak zauważył Mistrz Koth, zabity wojownik nie miał więcej niż dwadzieścia pięć, góra trzydzieści lat. W bazie danych na Coruscant nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki na ten temat, zatem albo szpiedzy Federacji zatarli tu wszelkie ślady albo wiadomość o takim wydarzeniu nigdy nie dotarła na Coruscant. Jakieś informacje mogły zachować się na Iridonii - jeśli nie w głównym banku danych, to na pewno w jakiś prywatnych zbiorach. To jest właśnie wasz trop.
- To dosyć wątła poszlaka. - zauważył Ravval.
- Niestety, nic innego nie mamy. - odrzekł Eeth Koth, wstając z fotela. - Musimy odkryć Lorda Sith.
- Musicie również pamiętać, że szpiedzy Federacji mogą działać także tutaj, w Świątyni Jedi. Jeśli istotnie tak jest, znajdziecie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Musimy zaryzykować. Nie mamy innego wyjścia...

Derit Ravval ze zdziwieniem stwierdził, że stoi po kostki w wodzie. Niewysokie fale powoli docierały do piaszczystego brzegu, wyrzucając nań glony i muszle. Woda mieniła się srebrzystym blaskiem w promieniach wschodzącego słońca. Jedi zdał sobie sprawę, że stoi na brzegu Srebrnego Morza na rodzinnej Chandrilli.
Ravval rozejrzał się uważnie. Poranna mgła leniwie ustępowała miejsca wstającemu porankowi, odsłaniając odległą linię horyzontu. Jak okiem sięgnąć, Jedi widział tylko szeroką plażę i wysokie trawy za nią. Zastanawiał się co tutaj robi, gdy usłyszał krzyk dziecka - małej dziewczynki.
Derit pognał co sił w kierunku, skąd dochodził hałasy. Jednym susem przesadził piaszczystą wydmę i znieruchomiał. Płaska plaża przeradzała się tutaj w stromy klif, na którego brzegu parkował luksusowy śmigacz. Obok niego, wśród wysokich traw, leżał nieruchomo mężczyzna. Jakaś obszarpana postać pochylała się nad ciałem, przeczesując wszystkie kieszenie kurtki leżącego. Obok nich stała mała dziewczynka, której krzyk zwabił Derita na polanę. Rude loki obsypywały jej ramiona i opadały na czoło. Jedi spojrzał w jej błękitne oczy i momentalnie zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje i co ma się stać.
Ravval zrozumiał, że ma zaledwie siedem lat, a dziewczynka przed nim to Mon Mothma - jego przyjaciółka z dziecięcych lat. Jej ojciec zabrał ich nad morze, by oglądać wschód słońca. Derit pobiegł przodem i wtedy pojawił się On. Jedi nie pamiętał jak nazywała się owa obszarpana postać, ale jej widok przyprawił go o ciarki. Wiele lat później dowiedział się, że był to Trandoshanin, ale wtedy, dla małego chłopca z nadmorskiego miasta, był to najstraszniejszy potwór, jakiego widział.
Obcy zauważył Ravvala, ale uznał, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Obrzucił chłopca gniewnym spojrzeniem i podszedł do śmigacza, by przetrząsnąć jego bagażnik.
Derit dobrze pamiętał uczucie paraliżującego strachu, które go wówczas nawiedziło. Oddychanie przychodziło mu z wielkim trudem, a o jakimkolwiek ruchu nie było mowy.
Trandoshanin wyrzucił całą zawartość bagażnika, ale nie znalazł w niej nic interesującego. Podszedł do drzwi śmigacza, obok których stała Mon i odepchnął dziewczynkę na bok. Łzy popłynęły jej po twarzy, gdy upadła. Miała wtedy pięć lat.
Derit zacisnął pięśći. Przypomniał sobie wszystkie bohaterskie czyny o jakich opowiadał mu ojciec i był zdecydowany działać.
Trandoshanin wygramolił się ze zbyt ciasnej dla niego kabiny pojazdu i poczłapał do leżącego mężczyzny. Zaczął zdejmować mu kurtkę, gdy poczuł, ze ktoś łapie go od tyłu za szyją. Obcy wyprostował się i jednym ruchem ręki zrzucił z siebie chłopca. Gad rozszerzył pysk, obnażając wszystkie kły i zaśmiał się okrutną, pogardliwą parodią śmiechu.
Derita zalał fala wstydu, ale natychmiast ustąpił gniewowi. Chłopiec skoczył ku Trandoshaninowi i zacisnął dłonie w pięści. Zamachnął się, by uderzyć, ale zrobił to zbyt wcześnie i jego pięść przemknęła kilka centymetrów przed Trandoshaninem. I wtedy stało się coś, co miało odmienić życie Derita Ravvala. Obcy zatoczył się do tyłu, chwycił za brzuch i spojrzał wściekle na chłopca. Siedmiolatek wyciągnął ku obszarpańcowi rękę i Trandoshanin, jak wystrzelony z procy, przeleciał kilka metrów w powietrzu i runął ze skarpy wprost na czekające w dole ostre skały.
Ravval wychylił się ostrożnie zza krawędzi klifu i spojrzał w dół. Obcy wpatrywał się w niego pustymi oczami, a na twarzy malował mu się wyraz bezbrzeżnego zdumienia. Z brzucha sterczała pojedyncza iglica skalna, na którą nabił się Trandoshanin.
Chłopiec odwrócił się do Mon Mothmy, spodziewając się dojrzeć na jej twarzy ulgę i radość, ale zobaczył jedynie przerażenie, większe nawet od tego, które widział na jej twarzy, gdy Trandoshanin przeszukiwał śmigacz.
- Zabiłeś go. - ciche oskarżenie z ust pięcioletniej dziewczynki poraziło go z siłą strzału z blastera, wypalając w jego psychice znacznie poważniejsze rany, niż miotacz.
Derit poderwał się gwałtownie i z całej siły uderzył głową w półkę. Ból rozlał się po jego czole, przywracając zdolność jasnego myślenia. Ravval uświadomił sobie, że to, co widział przed chwilą, było senną wizją wydarzeń sprzed lat. Dzięki tak spektakularnemu wyczynowi odkryto w nim umiejętności we władaniu Mocą. Goszczący wówczas na Chandrilli Jedi zabrał chłopca na Coruscant, gdzie, po zaliczeniu szeregu prób, został uznany na godnego zostania padawanem. Jago nauki podjął się Eeth Koth, który na długie lata stał się najbliższym przyjacielem Derita.
Ravval powrócił raz jeszcze myślą do wydarzeń sprzed lat. Wtedy, na plaży spotkał Mon Monthmę po raz ostatni. Słyszał, że została wybrana do Senatu i w pewien sposób był z niej dumny. Swego czasu było o niej dość głośno w HoloNecie, gdyż była najmłodszym Seniorem Senatorem. Derit widział w holowiadomościach, że włosy Mon z wiekiem się wyprostowały i teraz nosiła je krótko przycięte.
Ojciec Mon przeżył tamte dramatyczne wydarzenia, miał tylko małą bliznę nad łukiem brwiowym, ale mało kto ją zauważał. Oczywiście, gdy doszedł do siebie, podziękował Deritowi i wychwalał jego odwagę, ale Ravval nie chciał wtedy wspominać swego czynu. Wcale nie był z niego dumny. Szkolenie Jedi uzmysłowiło mu, że dał się zwieść Ciemnej Stronie; i to na samym początku. Mistrz Koth wielokrotnie powtarzał mu, że wyzwolił się od cienia, jaki rzucało na niego to wydarzenie, ale Derit w głębi duszy czuł się winny i wciąż zastanawiał się, czy mógł zrobić coś innego.
Zabity Trandoshanin był zwykłym kryminalistą, podejrzanym już o morderstwo i kilka włamań. Świadomość, że położył kres jego przestępczej karierze, nie polepszyła samopoczucia Ravvala. Cel nie uświęca środków, zwykł mawiać mistrz Koth.
Ravval wstał i obszedł kajutę kilka razy. Wykonał trochę ćwiczeń, by pomęczyć mięśnie i odpędzić złe myśli, aż wreszcie położył się z powrotem. Jeszcze długo nie mógł zasnąć, zastanawiając się, czemu właśnie teraz przyśniło mu się to wydarzenie. Miał uczucie narastającego napięcia, jakby zbliżał się nieunikniony, ale i okrutny konflikt. Konflikt o najwyższą z nagród. O jego duszę...

Kilka dni później Gwiezdna Dama wyskoczyła z nadprzestrzeni, nieopodal Iridonii. Planeta leżała na uboczu, ale mimo to na jej orbicie pozostawało wiele statków. Szczególnie jeden z nich wyraźnie rzucał się w oczy.
- Statek transportowy Federacji! - zauważył Ravval.
- Tak. To ten sam typ, którego użyli do blokady Naboo.
- Myślisz, że przysłali go tu z naszego powodu?
- Trudno powiedzieć. Póki Senat nie nałoży na Neimoidian restrykcji, mogą dalej prowadzić swoje interesy zgodnie z prawem. Wykrywasz jakieś uzbrojenie?
- Raczej nie, ale sensory Damy nie są zbyt czułe, a uzbrojenie na okrętach Federacji blokujących Naboo, było doskonale zamaskowane. Działa wysuwały się dopiero, gdy dochodziło do starcia.
- Zanim nas nie zaatakują nie zyskamy pewności.
- A jeżeli tak się stanie, będzie to oznaczać, ze w Świątyni Jedi jest szpieg Federacji, a może nawet Sithów.
- Miejmy nadzieję, że ten statek przybył tu wyłącznie w celach handlowych.
- Ale lepiej przygotować się na najgorsze.
- Tak. Leć dalej tym samym kursem. Twój statek nie jest kojarzony z Jedi, więc mogą nie wiedzieć, że to my nim lecimy.
- No to jazda.
Gwiezdna Dama przyspieszyła i pomknęła ku jasnej tarczy planety. Patrolowiec SoroSuub Spear 120-C był niewielki statkiem, zbudowanym na planie prostopadłościanu. Przednia ściana była ścięta płasko i prawie w całości pokrywała ją transpastalowa tafla przedniego iluminatora. Patrząc na kadłub z profilu, kabina przypominała trapez prostokątny, którego krótszy z pionowych boków stanowił dziób statku, a dłuższy - łączył kabinę z resztą kadłuba. Na bokach maszyny umieszczono po dwa potężne silnik, ciągnące się wzdłuż połowy burty, zamocowane jeden nad drugim. Spomiędzy obu silników wystawało po jednym skrzydle na każdą burtę. Koniec skrzydła zdobił poczwórny turbolaser wojskowego typu. Resztę uzbrojenia stanowiła wyrzutnia torped protonowych, umieszczona pod kabiną, w dziobowej sekcji statku. Na rufie zamontowano stelaż złożony z dwóch długich prętów, wyrastających z obu boków statku i biegnących równolegle do burt. Końce prętów były połączone poziomą sztabą, szeroką na pół metra. Na stelażu tym można było przymocować kontener z ewentualnym ładunkiem. Teraz też spoczywała tam obszerna skrzynia, w której ukryto zwinny myśliwiec powszechnie stosowany przez Jedi. Mistrz Koth nalegał, by go zabrać, gdyż w razie starcia jego szybkość i zwrotność mogły okazać się nieocenione. No i co dwa statki, to nie jeden.
Patrolowiec pomalowano srebrną farbą, mieniącą się w blasku słońca, wschodzącego nad Iridonią. Wzdłuż kadłuba biegły trzy granatowe pasy. Również na skrzydłach umieszczono taki znak.
Srebrzysty statek przebył bez przeszkód atmosferę. Kontroler lotów bez zbędnych formalności wskazał Deritowi odpowiedni dok i życzył miłego pobytu.
Iridonia okazała się niezbyt przyjazną planetą. Większość powierzchni zajmowały piaszczyste pustynnie, poprzeszywane puszczami, złożonymi z wysokich drzew iglastych. Gdzieniegdzie pylaste równiny przeradzały się zielone stepy, które rozlewały się aż po horyzont. Łatwo można się było domyślić, że gleba nie jest na Iridonii urodzajna. To zmuszało tubylców do importowania większości żywności z innych planet.
Gdy statek był jeszcze na orbicie, Derit zauważył dwa oceany, oblewające jedną trzecią globu. Trasa lotu wiodła nad jednym ze zbiorników wodnych i Ravval mógł się przyjrzeć bardziej bujnym przejawom flory i fauny. Na wybrzeżach, w przeciwieństwie do głębi lądu, dominowały drzewa liściaste, które zajmowały większość terenu nad oceanem. Gdzieniegdzie, między drzewami dało się dostrzec pojedyncze białe domki i Ravval szybko zrozumiał, że ziemia na wybrzeżu jest tak droga, że mało kogo stać na osiedlenie się tutaj.
Większość ludności skupiała się wokół dwóch miast - Berkad Belu i Ridonu. Ridon pełnił rolę stolicy i tam też została skierowana Dama. Berkad Bel był dwa razy mniejszy i leżał bliżej równika.
Centrum Ridonu stanowiła rozległa betonowa płyta o kształcie prostokąta. Przy jednym z jej dłuższych boków spoczywały szeregi niewysokich jasnych budynków z miejscowego kamienia. Na przeciwległym krańcu placu mieściły się długie szeregi bliźniaczych hangarów. Na ich żółtych dachach czerwieniły się duże liczby, informujące o numerze danego stanowiska.
Przy jednym z węższych boków ustawiono kilka hangarów, znacznie większych od pozostałych. Były one również całkowicie osłonięte i nie dało się dojrzeć co spoczywa we wnętrzach. Te zabudowania ogrodzono siatką, a do wnętrza prowadziła tylko jedna brama, okalana przez dwie wieże. Wokół kręciło się kilku tubylców z bronią, co nakazywało sądzić, że mieści się tam port wojenny, a hangary skrywają szeregi myśliwców i kilka kanonierek lub fregat.
Wszystkie zabudowani, domy, hangary i port wojenny, okalał wysoki na pięć metrów mur. Jedyną bramę umieszczono naprzeciw struktur militarnych, przy jednym z węższych boków placu. Tam również umieszczono dwie wieże z ciężkimi turbolaserami.
Ale uwagę obu Jedi najbardziej przykuł środek rozległego placu, gdzie stały dwie barki Federacji. Wokół nich krzątało się kilka droidów ASP, które wyładowywały wielkie skrzynie. Ich pracę nadzorowało kilku Zabraków i jeden Neimoidian. Na placu można było również dostrzec parę droidów bojowych Federacji, które cierpliwie pilnowały rozładunku.
- Ciekawe, co mają w tych skrzyniach? - zastanowił się Derit.
- Może żywność. Nie widziałem żadnych pól kiedy przelatywaliśmy.
- Tak, to możliwe. I tłumaczyłoby obecność statku na orbicie.
- Ale równie dobrze to może być przykrywka.
- Angażowaliby tak duże siły tylko z naszego powodu?
- Sithowie mogą mieć większy wpływ na Neimoidian niż przypuszczaliśmy.
- Wszystko to są wciąż jedynie domysły. Póki nie zyskamy pewności lepiej nie wchodźmy w drogę Federacji.
- W zupełności się z tobą zgadzam, Derit.
Gwiezdnej Damie przypadł typowy hangar z durabetonu i plastiku. Podstawę stanowiło prostokątne zagłębienie w ziemi - szerokie na pięćdziesiąt, długie na sto i głębokie na dziesięć metrów. Przy jednej z węższych ścian znajdowały się schody. Przeciwległa ściana była całkiem czarna od gazów wylotowych z dysz silników różnych statków. Ze wszystkich czterech rogów zagłębienia wzbijały się wysokie na trzydzieści metrów metalowe filary. Na samej górze, wysoko nad ziemią, łączyły się siecią mniejszych wsporników, na których rozpięto spłowiałą żółtą folię, pełniącą funkcję dachu.
Statek opadł delikatnie na ziemię, kryjąc się w cieniu hangaru. Derit wstał od sterów i udał się do swojej kajuty, by przygotować się do wyjścia.
Ich misja wymagała nie ujawniania tożsamości jak długo to możliwe. Dlatego mistrz Koth, zamiast powłóczystych szat Jedi, założył wysokie czarne buty, czarne spodnie i prostą białą koszulę bez guzików. Miecz świetlny ukrył w niewielkiej torbie, jaką przypiął do pasa.
Derit uśmiechnął się na widok Eeth, wspominając wspólne przygody. Ravval był bardzo wysoki, a zarazem szczupły. Na ramiona opadały mu kasztanowe włosy, które falowały przy każdym ruchu głowy. Ubrał się wysokie czarne buty, brązowe spodnie, taką sama białą koszulę, co mistrz Koth i bordową kurtkę ze skóry. Miecz spoczywał bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni kurtki.
Tak przygotowani, obaj Jedi zeszli po trapie, a następnie zamknęli szczelnie właz. Wiatr szarpał folię rozpiętą wysoko nad ich głowami, ale w dole nie czuło się porywistych podmuchów.
- Całkiem, jak za starych dobrych czasów. - Derit uśmiechnął się. Dwóch dzielnych Jedi kontra reszta świata.
- Bywało gorzej. To, że nie mogę sobie przypomnieć żadnej takiej sytuacji o niczym nie świadczy. - Mistrz również się uśmiechnął.
- Dobrze. Zaczniemy od Narodowej Biblioteki Iridonii, tak jak sugerowała Yaddle. Jeśli to nic nie da, udamy się do jakiegoś handlarza informacjami.
- Zatem nie traćmy czasu.

Szybko dotarli do obszernego budynku, mieszczącego Narodową Bibliotekę. Po drodze Derit przyjrzał się miejscowej architekturze i stwierdził, że Zabrakowie nad artystyczne piękno przedkładali prostotę i funkcjonalność. Większość budynków miała trzy piętra, ale zapewne resztę kondygnacji skryto głęboko pod powierzchnią ziemi, gdzie było chłodniej. Prostopadłościenne domy wykonano z białego i żółtego kamienia, który skutecznie odbijał promienie słoneczne. Gdy Dama wylądowała był wczesny poranek, ale słońce przygrzewało niemiłosiernie. Mimo to mijani Tubylcy preferowali czarne ubrania. Jak zauważył Derit, większość Zabraków była dobrze zbudowana i wysportowana. Trudy życia na Iridonii zmuszały ich do utrzymywania dobrej kondycji fizycznej.
Główne pomieszczenie biblioteki zajmowały szeregi dwuosobowych stanowisk komputerowych, z których miało się dostęp do zbiorów, zapisanych w postaci cyfrowej. Starodawne księgi i manuskrypty skryto w magazynach, głęboko pod ziemią.
Derith i Eeth zajęli najbliższe wolne stanowisko i rozpoczęli swoje poszukiwania. W Ridonie ukazywały się trzy gazety. Ravval wywołał archiwalne numery sprzed trzydziestu lat i kazał komputerowi odnaleźć w nich słowa Moc, Jedi, Sith. Gdy nie znalazł w wyświetlonych danych żadnych ciekawych informacji, Derit w ten sam sposób przeszukał numery z następnych lat, aż doszedł do tych sprzed dwudziestu jeden.
Większość uzyskanych tą drogą artykułów nie miała wiele wspólnego z misją Jedi. Informowały o wizycie jakiegoś Jedi, premierze holodramy, traktującej o Wojnie Sith i innych podobnych wydarzeniach. Wreszcie jeden fragment wzbudził ciekawość Ravvala.
Dwie osoby zginęły w wyniku huraganu, który nawiedził zachodnie dzielnice Redit. Zjawisko objęło mały obszar, ale wiatr wiał z olbrzymią siłą. Nie ulega wątpliwości, że huragan został wywołany sztucznie. Plotka głosi, iż wiatr przywołano przy użyciu Mocy. Przebywający z oficjalną wizytą na Iridonii senator Palpatine z Naboo przekazał wyrazy współczucia rodzinom zabitych.
- Co o tym sądzisz, Eeth?
- To może być nasz Sith. Niewiele tu informacji. Sprwadź w innych gazetach z tego okresu.
W obu dziennikach nie znalazła się żadna wzmianka o tajemniczym huraganie. Jedi natrafili za to na kilka obszernych artykułów o wizycie senatora Palpatine'a.
- Zatem musimy dowiedzieć się czegoś z mniej oficjalnych źródeł. Nic tu po nas. Chodźmy.
- Przynajmniej wiemy, o co pytać.
- To prawda. Miejmy nadzieję, ze to właściwy trop.
Jedi wyszli na rozległy plac, przy którym mieściła się biblioteka i kilka budynków administracji. Na skwer wiodły tylko dwie ulice, ale obie były zablokowane przez droidy Federacji. Przed szerokimi schodami, po których szli Jedi, zgromadziła się większa grupka automatów. Gdy tylko Derit i Eeth ukazali się w drzwiach, maszyny obróciły się ku nim. Jeden z droidów, z żółtymi insygniami dowódcy, zatrzymał się przed mężczyznami.
- Stójcie. Pójdziecie z nami.
- Czemu mielibyśmy cię słuchać? - mistrz Koth wysunął się przed dawnego padawana i dyskretnie wsunął rękę do torby, w której ukrył miecz.
- Rozkaz kapitana Budalo. Działacie na szkodę Federacji Handlowej. Nie stawiajcie oporu, a nic się wam nie stanie.
- Sądzę, że nie zrobiliśmy nic, co zaciekawiłoby twojego pracodawcę. Odwiedzimy go, gdy uznamy to za stosowne.
Eeth płynnym ruchem wyjął miecz i uaktywnił go. Błękitna klinga przecięła powietrze i trafiła drioda w tors, niszcząc delikatne obwody. Pozostałe roboty uniosły broń i otworzyły ku nim ogień. Derit wyszarpnął spod kurtki własną broń i włączył ostrze, którego fioletowy blask oblał mu twarz. Ravval ciął szerokim łukiem i dwa automaty padły na ziemię rozpłatane w pasie. Mistrz Koth skrócił o głowę jeszcze jednego droida i ruszył ku zbiorowisku w głębi placu. Ravval podbiegł do przyjaciela, rozcinając po drodze dwa roboty. Dwaj Jedi ruszyli przez plac. Ravval zajmował się odbijaniem blasterowych błyskawic, a Eeth niszczył kolejne maszyny. W tym czasie automaty z obu uliczek zbiły się w ciasną gromadę i ruszyły na Jedi. Derit rzucił swoim mieczem w ich kierunku i wirująca broń rozcięła trzy roboty, by po chwili powrócić do swojego właściciela. Koth sparował jeszcze dwa strzały i podbiegł do grupki droidów. Rozciął dwa najbliższe, a kolejnego pchnął Mocą na towarzyszy. Automat wpadł na trzy inne i wszystkie cztery zwaliły się z brzękiem na ziemię. Derit pozbawił kończyn ostatniego z robotów i odwrócił się do swojego dawnego mistrza.
- Teraz już wiemy co robi tu Federacja.
- Lepiej się stąd zabierajmy nim przybędą posiłki.
Nagle z jednej z uliczek dobiegł metaliczny dźwięk. Po chwili zza budynku wyłoniły się trzy kule, które znieruchomiały przed Jedi i zaczęły się rozkładać. Po chwili przed Zabrakiem i człowiekiem stały trzy droidy niszczyciele z włączonymi osłonami.
- To załatwia problem posiłków. - zauważył Ravval.
Droidy otworzyły ogień, zmuszając Jedi do włożenia wszystkich swoich sił w parowanie ciosów. Derit uskoczył przed laserową błyskawicą i jednym susem znalazł się przy robocie. Uderzył mieczem znad głowy, ale ostrze odbiło się od pola siłowego, nie wyrządzając robotowi żadnych szkód. Derit zaczął powoli się cofać i po chwili dotarł do mistrza, który z wolna podążał w stronę drugiej ulicy. Wtem powietrze znowu rozciął metaliczny dźwięk i z dotychczas pustej alei wyłonił się czwarty droid niszczyciel, zasypując Jedi lawina laserowego ognia.
- Nie pokonamy ich, Eeth.
- Musimy przebić się do tej ulicy. Ucieczka jest naszym jedynym wyjściem.
- Nie damy rady wywalczyć sobie drogi. Te droidy są odporne na naszą broń.
- Musimy coś wymyślić!
Ravval wyciągnął rękę i pozwolił, by Moc przepłynęła przez niego. Spróbował popchnąć droida, ale ten cofnął się zaledwie o parę centymetrów. Koth poruszył nadgarstkiem i ostrze zablokowała laserową błyskawicę kilka centymetrów przed twarzą Jedi.
Nagle z jednej z uliczek wypadł zielony śmigacz. Z olbrzymią prędkością uderzył w samotnego droida niszczyciela, który odbił się od maski i upadł na ziemię, gdzie znieruchomiał. Siedząca za sterami pojazdu młoda kobieta krzyknęła do dwóch Jedi.
- Na co czekacie? Wsiadajcie!
Ravval i Koth pognali do śmigacza i wskoczyli na jego tylnie siedzenie. Kobieta przyspieszyła i zawróciła ku alejce, z której przybyła. Po chwili budynki zasłoniły ich przed strzałami robotów.
- Dzięki za uratowanie życia. - wydyszał młody Jedi. - Nazywam się Derit Ravval, a to mój przyjaciel...
- Mistrz Eeth Koth. - dokończyła nieznajoma. - Jestem Arys Vandi.
- Jesteśmy ci wdzięczni za pomoc. - odezwał się Zabrak. - Dlaczego to zrobiłaś?
- I skąd znasz nasze imiona? - dodał Derit.
- Ja też staram się odkryć tożsamość tego Sitha z Naboo. Jestem wolnym strzelcem - handluję informacjami i rozwiązuję problemy. Nazwisko tego Zabraka może być wiele warte, więc chcę je poznać. Włamałam się do bazy danych uczelni i szukałam tych danych, ale niewiele znalazłam.
- Huragan w środku miasta dwadzieścia jeden lat temu?
- Dokładnie. Jednak szukając tych informacji zauważyłam pewne ciekawe zabezpieczenie. Jeśli ktoś szukał słów takich jak Moc, czy Jedi główny komputer automatycznie wysyłał zakodowany sygnał na statek Federacji.
- Neimoidianie nie zdołali wykasować wszystkich informacji o Sithach, więc założyli zabezpieczenie.
- Sądzę, ze zostawili tę krótką notatkę specjalnie. To przynęta na takich jak wy. Szefowie Federacji chcieli wiedzieć jak dużo wiemy, więc zostawili tę informację. Prawdopodobnie jest fałszywa.
- Może jednak nie. - wtrącił się mistrz Koth. - Może podsunęli nam ten ślad byśmy nim podążyli i odkryli prawdę.
- Ale po co? I dlaczego wysyłaliby wtedy te droidy?
- Żeby uwiarygodnić te dane. Chcieli, żeby szukający sądził, że natrafił na coś naprawdę ważnego i chciał podążyć tym śladem.
- W ten sposób osoba zaciekawiona odrodzeniem Sithów i silna na tyle, by pokonać droidy bojowe trafiłaby do osoby odpowiedzialnej za cały ten bałagan.
- Czyli Mrocznego Lorda Sith, który szuka nowego ucznia.
- Jeśli dane z biblioteki są prawdziwe, to wojownik z Naboo był jeszcze dzieckiem, gdy zaczął swój trening.
- Zatem Mroczny Lord może nie szukać ucznia, a już wykształconego adepta Ciemnej Strony.
- Racja. W ciągu setek lat po bitwie o Ruusan na Ciemną Stronę przeszło kilku Jedi. Ostatnim był padawan Qui-Gon Jinna - Xanatos. Właśnie kogoś takiego szuka ten Lord Sith - Mrocznego Jedi gotowego pomóc mu w realizacji jego planów.
- Zatem ten Lord Sith potrzebuje pomocnika natychmiast. Bardzo mu się spieszy.
- A w Senacie Federacja wciąż zyskuje czas na bezproblemowe działanie.
- Myślicie, że te dwie sprawy się łączą?
- To bardzo prawdopodobne. Lord Sith planuje coś wielkiego, a do osiągnięcia swojego celu potrzebuje Federacji i Mrocznego Jedi.
- A pierwszym punktem planu była inwazja na Naboo. Machina ruszyła, a on nie może jej zatrzymać, więc musi uzupełnić brakujące tryby.
- Ale jeśli podsunął te plany, by pozyskać pomocnika, musiał się liczyć z zainteresowaniem Jedi. Na pewno przygotował się na taką ewentualność.
- Pytanie brzmi: jak? Nie ma zastępcy takiego jak wojownik z Naboo. Droidy bojowe nie sprawdzają się w starciu z Jedi.
- A niszczyciele?
- Nie sprawdziły się na Naboo, nie powstrzymały nas teraz. Są wymagającymi wrogami, ale nie niepokonanymi.
- Ale kto jest...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin