FYNN Halo, Pan B�g? Tu Anna. Wydawnictwo "W Drodze" Pozna� 1993 Imprimi potest O. Tadeusz Marek OP Prowincja� Warszawa, dnia 27 kwietnia 1993 roku Spis rozdzia��w Od t�umaczki 1. (Spotkanie. "On mnie kocha". Pacierz Anny. 2. Powroty z pracy. Konkordancja. Oscyloskop. Czy pan B�g kocha. Wyprawa do parku. Nasiona. 3. Zapisywanie. Pan B�g "pusty". Por�wnania. Problemy z j�zykiem. 4 (Talent Anny. Skwilion pyta�. Od odpowiedzi do pytania. "U mnie w �rodku". Czy ko�ci� to seks. 5. Pan B�g a radio. Odkrycie luster. 6. Na targu. Lustrzany �wiat i lustrzane rachunki. "Odejmowani ludzie". Jak nie rozumie� pana Boga. 7. "�wiat�o si� rozczapierza''. Eksperymenty s�ownikowe. Do czego s�u�� i do czego nie s�u�� liczby. Sprawa cieni. 8. J�zyk pyta�. Gdzie jest niebo. "Pan B�g nie ma twarzy". Stworzenie odpoczynku. Babcia Harding. �mier� Skoczki. Modlitwa o w�a�ciwe pytania. Mnogo�� wyzna� a zapis nutowy. 9. Nocne wyprawy. Stary Drewniak. Czy pan B�g jest �wiat�em. Szekspirowska awantura z policjantem. 10. Nadchodz�ca wojna. "Pan B�g zaj�� drugie miejsce". Do�wiadczenie z bali� i �rubami. By� sob�. 11. �mier� Anny. "U mnie w �rodku". Od t�umaczki Najdziwniejsze w tej ksi��ce jest to, �e jest ona histori� prawdziw�. Fynn �yje do dzi�. W roku 1974, kiedy wyda� ksi��k�, mia� oko�o sze��dziesi�ciu lat, dzi� zbli�a si� do osiemdziesi�ciu. Stary, genialny samouk z robotniczej dzielnicy Londynu opisa� w niej jedn� z najwi�kszych przyg�d swego �ycia: kilka lat pobytu ma�ej Anny w jego domu. W ci�gu tych kilku lat �owili we dwoje wszystkie najdziwniejsze �lady obecno�ci "pana Boga" w �wiecie. Nawiasem m�wi�c, kluczowy w tej ksi��ce "termin", ulubione przez Ann� okre�lenie Boga "Mister God" bardzo trudno spolszczy�; ostatecznie najlepiej chyba przyj�� t�umaczenie "pan B�g", zaznaczaj�c ma�� liter� konieczno�� akcentowania drugiego, a nie pierwszego s�owa. Nie "Pan B�g", czy nawet "Pamb�g", jak zwykli�my m�wi�, ale "pan B�g", jak "pan Jan". Zdumiewaj�ce intuicje ma�ej Anny nie uk�adaj� si� oczywi�cie w system ani nie wyczerpuj� chrze�cija�stwa. Zw�aszcza niekt�re braki rzucaj� si� w oczy. Anna nie zna�a zupe�nie sakrament�w, najwyra�niej nie wiedzia�a nic o Eucharystii; nieobecny jest te� w jej �wiecie Krzy� Chrystusa. To zreszt� mo�e by� po prostu �ladem poj�� �rodowiska: dla Fynna np. krzy�yk na grobie jest niczym wi�cej ni� tylko swoistego kszta�tu tabliczk� z nazwiskiem. Nie do�y�a te� Anna nigdy do�wiadczenia s�abo�ci i upadku, chocia� swoj� nico�� przed Bogiem prze�ywa�a g��boko; st�d jej dziecinny brak zrozumienia dla tego wszystkiego, czego ludzie potrzebuj� jako podpory. Przez ca�e swoje kr�tkie �ycie p�dzi�a do "pana Boga" bez wytchnienia, jak najprostsz� drog�. Dobieg�a pr�dko. Nie jest to wi�c system, ale bardzo prywatny (i czasem postawiony na g�owie) styl szukania i znajdowania. J�zykiem w�asnym i niekonwencjonalnym - ale tym bardziej pozwalaj�cym odczu� tajemnic� - Anna wyra�a swoje odkrycia, wsp�lne wszystkim wierz�cym, u niej jednak wyj�tkowo intensywne i ciekawe. Ale lepiej ju� nic wi�cej nie wyja�nia�: niech m�wi sama. Rozdzia� pierwszy" R�nica mi�dzy cz�owiekiem a anio�em jest jasna. Anio� jest g��wnie w �rodku, a cz�owiek jest g��wnie z wierzchu". Tak m�wi�a sze�cioletnia Anna, zwana czasem Myszk�, Ptaszyn� albo Szcz�ciem. Maj�c pi�� lat, Anna zna�a ju� doskonale cel istnienia, rozumia�a, co to jest mi�o�� i by�a osobist� przyjaci�k� i pomocnic� pana Boga. Maj�c lat sze��, by�a teologiem, matematykiem, filozofem, poetk� i ogrodniczk�. Kto jej zada� pytanie, zawsze otrzymywa� odpowied� - w swoim czasie. Zdarza�o si� Annie zwleka� z odpowiedzi� przez ca�e tygodnie albo i miesi�ce... ale w ko�cu, gdy ju� uzna�a za stosowne, odpowiada�a: jasno, prosto i w samo sedno. Nie sko�czy�a o�miu lat, zgin�a w nieszcz�liwym wypadku. Umar�a z u�miechem na �licznej buzi. Umar�a m�wi�c: "Za�o�� si�, �e pan B�g wpu�ci mnie za to do nieba" - i ja bym si� te� za�o�y�, �e j� wpu�ci�. Zna�em Ann� oko�o trzech i p� roku. S� ludzie, kt�rzy roszcz� sobie prawo do s�awy, poniewa� pierwsi przep�yn�li samotnie dooko�a �wiata albo stan�li na Ksi�ycu, albo dokonali czego� innego r�wnie trudnego. Ca�y �wiat s�ysza� o takich ludziach. O mnie ma�o kto s�ysza�, ale i ja roszcz� sobie prawo do s�awy: bo zna�em Ann�. Dla mnie to by�a szczytowa przygoda. A nie by�a to pobie�na znajomo��: wymaga�a skupienia wszystkich si�. Bo zna�em Ann� tak, jak ona chcia�a by� znana: najpierw od �rodka. "Anio� jest g��wnie w �rodku", i w taki w�a�nie spos�b nauczy�em si� zna� i rozumie� j� - mojego pierwszego anio�a. P�niej pozna�em jeszcze dwa inne anio�y, ale to ju� inna historia. Nazywam si� Fynn. No, naprawd� to nie ca�kiem tak, ale moje prawdziwe imi� i nazwisko w�a�ciwie jest niewa�ne, bo wszyscy koledzy zawsze nazywali mnie Fynn, i przylgn�o. Je�li si� znacie na irlandzkiej mitologii, to wiecie, �e Fynn nie by� u�omkiem: ja te�. Wzrostu mniej wi�cej metr osiemdziesi�t siedem, wagi co� dziewi��dziesi�t kilo z hakiem, zbzikowany na punkcie kultury fizycznej, syn Irlandki i Walijczyka, nami�tnie wcinaj�cy kabanosy i rodzynki w czekoladzie - nie razem oczywi�cie. Jedn� z najwi�kszych przyjemno�ci by�o dla mnie w��czenie si� noc� w okolicy portu, zw�aszcza je�li by�a mg�a. Anna wesz�a w moje �ycie w�a�nie w tak� noc. Mia�em wtedy lat dziewi�tna�cie i szed�em sobie przez ulice i zau�ki, zaopatrzony jak zwykle w spor� porcj� grzanek z kie�bas�. Lampy uliczne w mglistych aureolach wydobywa�y z ciemno�ci tylko bezkszta�tne cienie, kt�re wynurza�y si� z mroku i nik�y w nim zaraz z powrotem. Gdzie� dalej w perspektywie ulicy okno piekarni, o�wietlone lampami gazowymi, stanowi�o cieplejsz�, przytuln� wysp� w tej surowej nocy. Na kracie pod oknem siedzia�a ma�a dziewczynka. W tych czasach widok dzieci b��kaj�cych si� noc� po ulicach nie by� niczym niezwyk�ym. Widywa�em to ju� przedtem; ale tym razem to by�o co� innego. Niby dlaczego co� innego, dawno ju� nie pami�tam; pewien tylko jestem, �e tak by�o. Usiad�em ko�o niej na kracie, oparty plecami o wystaw�. Sp�dzili�my tam oko�o trzech godzin. Z perspektywy trzydziestu lat mog� teraz rozwa�a� te trzy godziny spokojnie, ale wtedy by�em ju� na granicy kompletnego za�amania. Ta listopadowa noc by�a jednym wielkim piek�em: wszystkie kiszki mi si� poskr�ca�y w najprzemy�lniejsze w�ze�ki. Mo�e od razu uderzy�o mnie co� z jej anielskiej natury; jestem got�w uwierzy�, �e zosta�em zaczarowany od samego pocz�tku. Usiad�em, m�wi�c: "Posu� no si�, Ciapek". Posun�a si� troch�, ale milcza�a. - We� sobie grzank� - powiedzia�em. Potrz�sn�a g�ow� i odpowiedzia�a: - To twoja. - Mam ich fur�. Poza tym ju� si� najad�em. Nie zareagowa�a, wi�c postawi�em torb� na kracie mi�dzy nami. �wiat�o wystawy by�o do�� s�abe, a ma�a siedzia�a w cieniu, tote� nie mog�em si� jej przyjrze�; widzia�em tylko, �e jest bardzo brudna, �e �ciska pod pach� szmacian� lalk�, a na kolanach trzyma zniszczone pude�ko z farbami. Tak siedzieli�my tam przez dobre p� godziny w zupe�nej ciszy. W pewnej chwili wyda�o mi si�, �e jej r�ka przesuwa si� w stron� torby z grzankami, ale nie chcia�em patrze� na ni� ani nic m�wi�, �eby jej nie sp�oszy�. Do dzi� pami�tam rado��, kt�r� odczu�em, kiedy us�ysza�em, jak sk�rka kie�basy p�ka pod jej z�bkami. W minut� p�niej wzi�a drug�, a potem trzeci�. Si�gn��em do kieszeni i wydoby�em paczk� papieros�w. - Pozwolisz mi popali�, Ciapek, p�ki jesz? - zapyta�em. - �e co? - najwyra�niej si� przestraszy�a. - Czy mog� pali� papierosa, kiedy jesz? Przekr�ci�a si� na kolana, ukl�k�a i zajrza�a mi w twarz. - A bo co? - zapyta�a. - Moja mama strasznie nas �wiczy w grzeczno�ci. No i w og�le nie dmucha si� damie w nos dymem, kiedy dama je. Przez par� minut przygl�da�a si� swojej napocz�tej kie�basce, a potem znowu spojrza�a mi prosto w oczy. - Dlaczego? - zapyta�a. - Czy ty mnie lubisz? Kiwn��em g�ow�. - To w takim razie sobie pal - u�miechn�a si� do mnie i wepchn�a reszt� kie�basy do buzi. Wyj��em papierosa, zapali�em i podsun��em jej zapa�k� do zdmuchni�cia. Dmuchn�a - i opryska�a mnie ca�ego po�ut� kie�bas�. Ten drobny wypadek wywo�a� w niej tak� reakcj�, �e mia�em wra�enie, jakby pchni�to mnie no�em prosto w �o��dek. Widywa�em ju� kul�ce si� ze strachu psy, ale nie dzieci! Spojrzenie, jakie na mnie rzuci�a, nape�ni�o mnie przera�eniem. Spodziewa�a si� bicia. Zacisn�a z�by w oczekiwaniu ciosu. Nie mam poj�cia, co wyra�a�a moja twarz: mo�e gwa�towny gniew, mo�e wstrz�s i zaskoczenie. Cokolwiek to by�o, wywo�a�o jej rozdzieraj�cy skowyt. Po tylu latach wci�� jeszcze nie potrafi� opisa� tego d�wi�ku, nie oddaj� go �adne s�owa. Tego, co wtedy czu�em, dzi� jeszcze do�wiadczam na samo wspomnienie. Serce we mnie zamar�o od tego d�wi�ku i co� si� we mnie rozpad�o. Zaci�ni�t� pi�ci� uderzy�em w bruk ko�o siebie - gest niepotrzebny, zwa�ywszy strach Anny. Czy ju� wtedy mia�em przed oczyma ten obraz, o kt�rym teraz my�l�, jedyny obraz pasuj�cy do tego zdarzenia? To ostateczne dope�nienie si� z�a, to najwy�sze przera�enie i oszo�omienie krzy�owanego Chrystusa? Okropny d�wi�k, jaki wtedy wyda�o to dziecko, jest czym�, czego nie chc� nigdy wi�cej s�ysze�. Zwali� si� on na moje serce i przepali� korki. Po chwili zacz��em si� �mia�. Mam wra�enie, �e ludzka psychika wytrzymuje tylko pewn� okre�lon� ilo�� strachu i udr�ki. Po jej przekroczeniu korki si� przepalaj�. Tak by�o i ze mn�, korki przepali�y mi si� z wielkim trzaskiem. Nast�pnych paru minut prawie nie pami�tam: wiem tylko, �e si� �mia�em i �mia�em, i zobaczy�em po chwili, �e berbe� �mieje si� tak�e. Ju� nie jest skulonym w�ze�kiem strachu, ale si� �mieje. Kl�czy na bruku pochylona naprz�d, z buzi� ko�o mojej twarzy, i �mieje si� - �mieje. Ile� to razy w ci�gu nast�pnych trzech lat s�ysza�em ten jej �miech! Nie by� podobny do �adnych srebrnych dzwoneczk�w czy s�odkich perlistych d�wi�k�w, ale by� rykiem rado�ci pi�...
dwlodek