CZARNE SKRZYDŁA_Tom 2 - Tadeusz_Juliusz Kaden-Bandrowski.txt

(523 KB) Pobierz
    
    
    
    
    Juliusz Kaden-Bandrowski 
    
    
    
    
    CZARNE SKRZYD�A  
    
    
    Tom II 
    
    TADEUSZ 
    
    
    
    
    
    Wydawnictwo �l�sk
    
    Katowice 1967 
    
    
    
    
    
    I. DO UBOJU
    
    
    KOSMATA PIʌ� 
    
    A c�, �e sta� policjant? Dw�ch ich tu by�o: jeden  przy 
drzwiach, drugi kr�ci� si�, niby za  interesami,  po  placu, 
t�dy, si�dy i zn�w do Izby Zbornej powraca� delikatnie. 
    Niech b�dzie  dw�ch.  I  jeszcze  wi�cej:  tych  trzech, 
kt�rzy myszkuj� tu w cywilu. Niech  ta  b�d�  te  policjanty 
razem z czterema si�aczami ogromnymi z dru�yny  ratowniczej, 
kt�rzy -  ciemne  goliaty  -  obnosz�  si�  pomi�dzy  wiecem 
milcz�co. 
    Na t�  si��  czujnie  zgromadzon�  mia�  Supernak  jedno 
tylko:  wewn�trz  �askawo��,  na  zewn�trz  jeszcze  wi�ksze 
szczucie. 
    Przemawia� i zagrzewa� wszystkich s�owem zemsty,  r�kami 
przed  si�  wytrz�cha�  zgroz�   po�o�enia.   Od   tej   gry 
wielorakiej tak m�drze z tylu lat  prowadzonej  nie  patrzy� 
ju�  przed  siebie,  lecz  daleko  w  samo   s�o�ce   rozumu 
�yciowego. 
    Wyb�yskiwa�o cieplej, ja�niej, ile razy od �cian izby, i 
z �rodka, i z k�t�w, i z placu wype�nionego lud�mi podrywa�y 
si� wrzaski. 
    Izb� Zborn� a� trz�s�o. Krzyk twardy by�. Niewiada, sk�d 
go  tyle  w  chudych  g�bach  ludzkich.  Dar�o  si�,  pru�o, 
piorunami w�r�d ciasnych budynk�w rozlega�o. Przez ca�y plac 
a�  po  wysokie  zwa�y  w�gla,  gdzie  deszcz  zalewa�  echo 
�askotliwym szmerem. 
    Wiec by� zwo�any na "Erazmie" bez wiadomo�ci  delegat�w, 
a tylko �ywio�owo, z poduszczenia  Dusia,  Supernaka  i  ich 
Ko�a Czerwonego na kopalni. W nadziei rozszerzenia  nastroju 
rewolucji, przeciw widomym znakom zaprzeda�y �wi�tych  ��da� 
robotniczych ze strony dotychczasowych w�adz Zwi�zku, a  tam 
w Zwi�zku wiadomo kto: ciemny Dr��ek na czele. 
    Dzia�o si� teraz w Izbie Zbornej przed drug� zmian�,  to 
znaczy o godzinie drugiej, czyli czternastej.  In�ynierzy  i 
w�adze schodz� z kopalni, z zarz�d�w, z biur i  z  wszelkich 
kre�larni na godzin� dwunast�. Dzisiaj w szystko  zosta�o  i 
czeka. 
    Przycich�o   wsz�dzie   za   jasnymi    oknami    w�adzy 
kopalnianej. Ale okienka sztygarskie  do  Izby  Zbornej,  te 
sztygarskie judasze, wszystkie wyzamykane. 
    Za ca�� stra� zastawili lakierowan� na bia�o i niebiesko 
Matk�  Bosk�,  kt�ra  z  pustymi  r�koma  wznosi  si�  przed 
zakurzon� lamp� na o�tarzu, w k�cie Izby Zbornej. 
    Do niej zwraca� swe  s�owa  Supernak,  gdy�  ca��  rzecz 
oblicza�  g��wnie  na  kobiety.  Sta�y  przy  m�ach  swych, 
g�rnikach, karowaczach, ramiarzach, ciskaczach,  cie�lach  i 
tym  podobnych  zawodach  kopalnianych,  wstrz�sane   prawd� 
wy�uszczanej krzywdy. 
    W przemowie Supernaka nie by�o wiele sensu. Wi�cej  m�tu 
ni� wyra�nego ukazania. Ale ranami swymi wytrz�saj�c i r�ne 
nawet wahania w�asne, ca�kiem jeszcze niedawne  wspominaj�c, 
umia� zagrza� tych ludzi jak nikt. 
    Wszyscy dr�eli rozmi�k�ym duchem. Kobiety i m�czy�ni, i 
przem�dry Martyzel, bo patrzyli na  niego,  Martyzela,  jaki 
podaje przyk�ad. 
    Jeden  tylko  policjant  sta�  s�upem  granatowym   przy 
drzwiach pustych i poziewaj�c przewlekle,  �mierdzia�  woni� 
rz�du. A palacz Szymczyk s�ucha� przemowy Supernaka i  dr�a� 
osobliwie. Dr�a� teraz ca�e dnie i noce. Ze strasznego braku 
pracy i z braku wszelkiej dost�pnej nadziei.  Dr�a�  tak  od 
czasu wieczora, gdy na kamiennych schodach Rady Kopal� i Hut 
dyrektor Kostry� wym�wi� s�owo - �amistrejki - a potem konie 
Kapu�cika po nich przelecia�y. Zacisn�o si� wtedy w palaczu 
Szymczyku i odwr�ci�o nagle, raz na zawsze,  mimo  �e  wcale 
nie wiedzia� co? 
    Dzi�,  mimo  �e  urz�d  tu  sprawowa�,   co   nape�nia�o 
zazwyczaj Szymczyka b�ogos�awion� powag�, urz�d zbierania na 
tych, kt�rzy mr� za kratami, czyli "Mopr",  dzi�  za  sto�em 
urz�du tego, ustawionym przy drzwiach, by ludzie nie  min�li 
bez datku, dr�a�  palacz  Szymczyk  r�bkiem  nowej  nadziei: 
wzgl�dem punktu, kt�rym musz� ko�czy�  si�  wszystkie  takie 
wiece,  ostatecznego  punktu,  je�li  zebranie   szcz�liwie 
doniesie si� do wysuni�cia ��da�: Przyj�� zredukowanych. 
    Gdy  s�owa  Supernaka  kierowa�  si�  zacz�y  w  stron� 
�wi�tej figury Matki Boskiej,  zmartwi�  si�  Szymczyk.  Nie 
chcia� tu takich zwrot�w. Zbyt  wielkie  rozjuszenie  kobiet 
nast�pi.  Gdy  Szymczykowa  zaraz  obok  stoj�ca  westchn�a 
porywczo, nakry� jej usta d�oni�. 
    Musia�o to zebranie dotrwa� a� do  miejsca  ��da�!  Cho� 
zn�w tu, przy ��daniach, tkwi�o inne niebezpiecze�stwo:  gdy 
do zredukowanych przy��cz� wnioski o wszelkich bezrobotnych. 
    Stali  pospo�u,  w  �achmanach,  wymoczeni   udr�k�,   w 
trykotowych  p�ywackich  koszulkach.  Najbardziej  oblepiali 
m�wc�. Z ich pasiastych, pstrych piersi  w  kolorow�  kratk� 
wylata� krzyk raz po raz. 
    Palacz Szymczyk nakrywa� d�oni� miedziaki  przy  arkuszu 
ofiarodawc�w  i  przepalone  oczy  odwraca�  z  rozpacz�  od 
bezrobotnych, gdzie? 
    W g��b  Izby  Zbornej,  a�  pod  �ciany  szare,  brudne, 
olejne: tam w�a�nie niemym rz�dem ciemnia�o  najstraszliwsze 
nieszcz�cie   klasy   robotniczej,   g�owa   przy   g�owie, 
nieokrzesane ch�opy, twardze ch�opskie, ci�gn�ce jesieni� do 
kopal�, ma�orolne, bezrolne - nieustaj�cy kij w obrocie doli 
robotniczej. 
    Wi�c ju� nic: ani tu, ani tam! Najlepiej nigdzie. Palacz 
Szymczyk zamyka� oczy, by nie  widzie�,  jak  r�bek  nadziei 
rozchwiewa si� w powietrzu. 
    Ockn�� si� wtedy dopiero, gdy na  st�  m�wcy  wyskoczy� 
m�ody Du�. 
    Sygnalista. 
    Wszystko jako� okrzep�o na jedno  s�owo  Dusia  rzeczone 
g�osem przekonania: - Towarzysze! 
    Du� Jan, sygnalista nadszybia w kopalnianych portkach, w 
takiej, �e wysmolonej kurcie. Twarz  Dusia  Jana  wy  tarta, 
wysmlolona tak samo, jak grosz miedziany,  z  oczami,  kt�re 
�wiec� po sam brzeg powiek, nape�nione monetarn� jasno�ci�. 
    Du� wartkim s�owem zaraz doskoczy� do  ��da�.  Maj�  by� 
wysuni�te ��dania i nawet zaraz musz�! 
    Na to s�owo oczy Szymczyka zlepi�y si� jak  do  b�ogiego 
snu. 
    Umilkli wszyscy, wsz�dzie. 
    Na g�os  tych  ��da�:  Wr�ci�  zredukowanych!  Zatrudni� 
bezrobotnych. Wszystkich! 
    Nawet ko�a  linowe  na  szczycie  przebiera�y  wolniutko 
�elaznymi   szprychami,   jakby   w   czarnych   promieniach 
najwy�szego ko�a kopalni mdle� ju� poczyna�a ze strachu  moc 
i w�adza obrotu. 
    - To ju� nie organizacja, to  nasz  �ywio�,  towarzysze, 
przemawia tu obecnie - krzykn�� Du�. 
    By�cie si�, ka�dy jeden, czu� �o�nierzem �wiatowej armii 
pracy: wasz �ywio� robotniczy! Wobec ciemnych fakt�w nic ju� 
nikomu nie zostaje, jak  walczy�  poza  Zvwi�zkiem!  Wysun�� 
��dania poza t� organizacj� po stokro� zmursza�� obecnie,  a 
jak nie, to strejk! Stanie  wszystko,  i  "Erazm",  "Flora", 
"Pary�", "Katarzyna", "Irena"!! 
    Z krzykiem wymienia�  nazwy.  Ach,  owe  nazwy  dalekich 
miast, lub te� nieznanych kobiet, mi�o�nic  kapita�u,  kt�re 
s�awnymi czyni sw� krwi� nieszcz�sn� klasa robotnicza. 
    Po okrzykach Dusia posz�y z  piersi  zebranych  okrzyki. 
Nawet Martyzelowi, kt�remu obca ju� by�a wymowa m�odocianych 
idea��w, zda�o si� w tej chwili, �e jakby �wi�to��  zbiorowa 
pr�y si� we wszystkich zawo�aniach. 
    By�by ich Du� poprowadzi� swym s�owem, gdzie by  chcia�, 
zw�aszcza gdy zapewnienie pad�o,  �e  na  innych  kopalniach 
wsz�dzie to samo m�wi� i  tak  samo  wiecuj�.  A�  oto  g�os 
rozlega  si�  nagle  i  niespodzianie   z   ��tej   gumowej 
paltociny, kt�ra zjawi�a si�  w  �rodku  pustych  drzwi  tej 
w�a�nie Izby Zbornej. - Nieprawda, towarzysze! Fa�sz,  fa�sz 
wierutny. Wierutny fa�sz, szanowni towarzysze! 
    Kto  potrafi  zawo�a�  takim  warem   przekonania?   Tak 
dosadnie namaszczonym g�osem? A przy tym �eby mu zaraz  �y�y 
na  szyi  poczernia�y?  Tak  zdo�a  przem�wi�  jeden   tylko 
cz�owiek  w  Osadzie,  sekretarz  Zwi�zku   z   wystrzyganym 
gwo�dzikiem czerwonym w  klapie  gumowego  p�aszcza,  Alojzy 
Koza. 
    To jest przekle�stwo organizacji: przeszpiegi! 
    Kt�rzy to zn�w donie�li Kozie o zebraniu, kt�rzy? 
    A  skutek?  Judaszowe   okienka   sztygarskie   uchyli�y 
drewnianych okiennic, po r�wnym brukowisku g��w  przelecia�y 
od razu cienie - ju� si� ludzie zm�cili i nie s�uchaj�. 
    Koza? Wcale nie  uzna�  za  stosowne  na  st�  wy�azi�, 
trybun� sobie robi� i przem�wienie zasadnicze wyci�ga�.  Nic 
podobnego! Szeleszcz�c  gumowymi  po�ami  p�aszcza  post�pi� 
par�  krok�w  naprz�d,  od  niechcenia.  Pustka  przed   nim 
powsta�a. Ludzie rozsun�li si� uprzejmie. Sami. 
    I co? I zaraz wst�pi� w  on�  pustk�  �wiadomym  krokiem 
w�adzy. Jako w�adza od razu przepowiedzia�, �e teraz s� dwie 
drogi. 
    Zawsze a zawsze dwie, czyli �e �adnej nie ma! 
    Koza za� widzi dwie i wcale si� nie straszy.  G�osem  to 
podaje obra�onym, wielk� krzywd� ma z tego, �e m�wi�  o  tym 
musi, zw�aszcza  do  bezrobotnych,  kt�rzy  jako  �e  zawsze 
politycznie chwiejni, przez wszystkich pozostan� wypluci. 
    W my�l ewangelii przecie, do jasnej cholery! 
    Takie by�y sposoby Kozy. 
    Wierutny fa�sz, a to zn�w Ewangelia, a to wypluci!  Niby 
szacunek, a jakby ci� zarazem ci�ko po mordzie t�ukli. 
    Zako�czenie? 
    Koza nie czeka na nic. Jakby mia�  Zwi�zek  w  nosie,  i 
g�rnik�w w nosie, i kopalni� w nosie, a tu przemawia tylko z 
pobudek mi�osierdzia, chocia� g�osem gromowym. 
    - Sekretarz Zwi�zku, to  znaczy  ja,  sonduje  na  razie 
opini�  delegat�w  kopalnianych!  Wszystko  inne,  czy   tam 
postanowienia jakie� w sprawie strejku, to warcholstwo! Sami 
wiecie!  �adne  mi  tam  �ywio�y  jakie�,  ale   organizacja 
wszystko ma postanowi�, czyli �e Zwi�zek! 
    Przekrzywi� sportow� czapeczk� (gdy� jej by�  nie  zdj�� 
wcale) z lewego ucha na prawe i doda�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin