Jerzy Szczygie� Nigdy ci� nie opuszcz� Data i miejsce pierwszego wydania: Warszawa 1972 Data i miejsce wydania: Warszawa 1980 Rozdzia� l � Niech pan szybko wraca � powiedzia�. Doktor spojrza� na niego zaciekawiony. Tadek mimo woli zaczerwieni� si�. � Czujesz si� pewniej, kiedy jestem w domu? � Mo�e. Doktor u�miechn�� si�. � Wr�c� wieczorem, ale J�drka po�� wcze�niej i nie zapomnij go wyk�pa�. Wzi�� do r�ki swoj� nieod��czn� walizk� z narz�dziami i lekami i znikn�� w hallu. Tadek s�ysza�, jak kierowca uruchamia motor, a po chwili zapanowa�a dooko�a cisza. Wyszed� na dw�r, rozejrza� si�. I zn�w to z�udzenie, �e ich dom stoi jak dawniej, ca�y i mocny. � J�dreeeek! � zawo�a�. � Id�! � piskliwa odpowied� dolecia�a gdzie� spoza wypalonej �ciany, a wkr�tce ukaza� si� i sam J�drek. Ci�gn�� za sob� na pasku psa. � Ile razy m�wi�em ci, �eby� tam nie chodzi�! � Nic mi si� nie stanie. �ciana przecie� nie przewr�ci si�. � Je�li p�jdziesz tam jeszcze raz... � To co? Mo�e mnie uderzysz? � Rozwi�� ten pasek, udusisz psa. � A kiedy on ucieka, a potem musz� goni� za nim po ca�ej ulicy. Tadek wsun�� r�k� do kieszeni. � Trzymaj. � Tadziu kochany! Sk�d masz? � Znalaz�em. � Jaki� ty dobry! Prawdziwa obro�a. � Nie p�jdziesz tam wi�cej? J�drek nie chcia� patrze� mu w oczy. Spogl�da� na psa, pr�buj�cego z�apa� z�bami pasek. � Co ci to przeszkadza? � rzek� cicho. � Ta �ciana naprawd� lada chwila mo�e run��. � Jak wchodz� przez wypalone drzwi, to mi si� zdaje, �e zaraz zobacz� mam�. � Id� do miasta. Nie oddalaj si� nigdzie. W duch�wce masz gor�c� zup�. Nalej sobie i zjedz. � Tadek, we� mnie ze sob�. � Pilnuj domu. Kr�ci si� pe�no z�odziei. Tylko czekaj�, aby co� ukra��. � Boj� si� sam siedzie�. � Zamknij si� od �rodka na klucz. � Zawsze uciekasz. Nudno tak samemu. � Masz przecie� psa. � A jak z psem rozmawia�? Ale Tadek ju� nie s�ucha�. Zatrzasn�� furtk�, wsun�� d�o� w szczelin� mi�dzy pr�tami i spu�ci� dobrze zamaskowany rygiel. Na ulicy by�o pusto, jedynie przy skrzy�owaniu paru �o�nierzy ci�gn�o lini� telefoniczn�. Rozwijali przew�d, wspinali si� na s�upy, odcinali k��by spl�tanych drut�w i zak�adali nowe. Podszed�szy bli�ej, stan�� i przygl�da� si�. Dopiero teraz uprzytomni� sobie, dlaczego tak pusto i smutno wygl�da�a ulica. To nawet nie strzaskane drzewa i leje po bombach ani tu i �wdzie wypalone budynki, lecz te poszarpane przewody elektryczne i telefoniczne szczeg�lnie dotkliwie zubo�a�y ulic�. Bez nich wygl�da�a jak wymar�a. Nie lubi� tych zwoj�w stalowych, pl�cz�cych si� pod nogami. Ba� si� ich jak �ywych, z�o�liwych stworze�. Pami�ta� dzie�, kiedy w czasie trwania frontu poszed� do centrum miasta. Niemcy przez lornet� musieli ujrze� jego posta� na placu dobrze widocznym a� zza Wis�y. Sypn�y si� pociski. Zacz�� ucieka� i wtedy na nodze zacisn�a si� taka zdradliwa p�tla. Na pr�no szarpa� si� i miota�. To tylko pogarsza�o sytuacj�. Na szcz�cie opanowa� si�. Usiad� na chodniku i cierpliwie rozplata� drut. Gdy p�niej znalaz� si� w bezpiecznym miejscu, d�ugo nie m�g� uspokoi� szalej�cego ze strachu serca. Tamto wspomnienie wydawa�o mu si� takie odleg�e i a� nieprawdziwe. Gdyby nie te druty... � Przyszed�e� pomaga�? U�miechn�� si� do �o�nierzy i pomaszerowa� dalej ulic�. Na dziedzi�cu szkolnym pe�no by�o dziewczyn i ch�opak�w. �Sk�d si� ich tyle wzi�o?� � pomy�la�. Od powrotu do miasta wydawa�o mu si� ono takie bezludne. Dawniej, szczeg�lnie na g��wnej ulicy, w jedn� i w drug� stron� d��y�y grupy przechodni�w, jecha�y furmanki, doro�ki, przemykali rowerzy�ci. Teraz ukazywali si� tylko nieliczni mieszka�cy. Nieraz przez godzin�, stoj�c przy furtce, nie widzia� �ywego ducha. Ludzie nie mieli po co chodzi�: sklepy i instytucje by�y zamkni�te, ci wi�c, kt�rzy ju� powr�cili, kr�cili si� wok� swoich dom�w, zagospodarowuj�c je na nowo. T�um m�odzie�y wyda� si� Tadkowi czym� niezwyk�ym. Zamiast i�� do bramy, przelaz� przez dziur� w murze. Rozgl�da� si� po twarzach. Szuka� znajomych, nikogo jednak nie poznawa�. Wszyscy wydawali mu si� prawie doro�li i obcy. Tylko w niekt�rych twarzach dojrza� co� znajomego. Ten dryblas, wysoki prawie na dwa metry, przypomina Mr�wkojada, ale Mr�wkojad by� o wiele ni�szy. Czy to mo�liwe, by przez p� roku tak si� wyci�gn��? Jemu te� przygl�dano si� z zaciekawieniem. Odskoczy� nerwowo, kiedy kto� szturchn�� go tward� pi�ci� w �ebra. Got�w by� odda�. Odwr�ci� si� b�yskawicznie. Przed nim sta� u�miechni�ty szeroko i jak zwykle nieprawdopodobnie zaro�ni�ty i rozczochrany � Jasio Mr�z. � �yjesz? � spyta�. � I ty te� � powiedzia� Tadek. � Ale jestem inwalida. Patrz � Jasio wyci�gn�� lew� r�k�. Trzy �rodkowe palce mia� urwane. � W jaki spos�b? � spyta� Tadek. � Pomaga�em partyzantom, jeszcze w lipcu. Dowozi�em na rowerze amunicj�. Obok mnie wybuch� granat. � Nie wierz mu. On k�amie. Wsadzi� �ap� w m�ockarni�. Tu� przy nich stan�a wysoka, szczup�a dziewczyna, z tak� sam� jasn� i zwichrzon� czupryn�. Jasio zaczerwieni� si� po uszy. � Wynocha st�d! � sykn��. � G�upia g�! Musi wtyka� nos. � Bohater! � prychn�a. � Nawet nie wiesz, jakie to przekle�stwo mie� siostr�. Ale nie m�w o tej m�ockarni nikomu, dobra? B�d� si� zaraz �mia�. Tadek skin�� g�ow�. � Zapisa�e� si� ju�? � Tak, o klas� wy�ej � m�wi� Mr�z. � Wszystkie papiery szkolne pogin�y, a nauczyciele nowi. Nikt nic nie pami�ta. Ka�dy podaje klas�, jak� chce, i tak zapisuj�. A jak pytaj� o �wiadectwa, wystarczy powiedzie�, �e spali�y si�. Nie b�d� g�upi, zapisz si� te� wy�ej. � Nie mam zamiaru chodzi� do szko�y � rzek� Tadek. � Przyszed�em zapisa� J�drka. � A co b�dziesz robi�? � Jeszcze nie wiem. Mo�e pojad� na Zach�d. � I co? � Podobno tam nawet ch�opak�w w naszym wieku przyjmuj� do milicji obywatelskiej. � �artujesz. � G�owy nie dam, ale tak s�ysza�em. � Jad� z tob�, jak Boga kocham! � zapali� si� nagle Mr�z. � Jeszcze dzi�. � To nie takie proste. Na razie musz� zaj�� si� J�drkiem. � A matka? � Umar�a. Jasio spojrza� ze wsp�czuciem. Tadek skierowa� si� do sto�u, przy kt�rym siwow�osa kobieta wpisywa�a na listy nowych uczni�w. Odczeka� chwil�, a potem poda� imi� i nazwisko. � Kt�ra klasa? � Pierwsza. Kobieta podnios�a wzrok. � Tw�j brat? � domy�li�a si�. � Tak. � A dlaczego nie przyszli rodzice? � Nie �yj�. Chwil� wpatrywa�a si� w niego uwa�nie. � Data urodzenia J�drka? � Zdaje si�, �e w grudniu sko�czy� siedem lat. � Nie wiesz dok�adnie? � Nie pami�tam. � Dobrze. A ty do kt�rej klasy? � Ja... � zaci�� si�. � Ja nie mam czasu na szko�� � rzuci� szybko. Kto� si� za�mia�, lecz kobieta ze zrozumieniem pokiwa�a g�ow�. � Zapisz si� jednak � powiedzia�a. � Mo�e w ko�cu znajdziesz troch� czasu. Tadek poma�u odwr�ci� si� i odszed�. Nie mia� najmniejszej ochoty skazywa� si� dobrowolnie na przesiadywanie po kilka godzin dziennie w klasie. Szko�a nie poci�ga�a go nigdy, tym bardziej teraz, kiedy mia� tyle obowi�zk�w. Umia� czyta�, pisa�. Czego wi�cej m�g� si� nauczy�? Inni mog� chodzi�, maj� rodzic�w, ale on? Wystarczy, �e p�jdzie J�drek. Ten zreszt� a� rwie si� do szko�y. Wyobra�a sobie, �e tam B�g wie jakie ciekawe rzeczy si� dziej�. � Zapisa�e� go? � zn�w wyr�s� przed nim Jasio. � Zapisa�em. � Chod�. Za �mietnikiem, w grabowej alei, stoi czterolufowe dzia�ko przeciwlotnicze, nie uszkodzone. Jest amunicja. Mo�na strzela�. � Dziwne, �e do tej pory wojsko nie zabra�o � powiedzia� Tadek. � Po co im. Wsz�dzie tego pe�no. I za dziesi�� lat nie uprz�tn�. Min�li szkolne boisko i znale�li si� w k�pie grab�w. Przy dziale kr�ci�o si� kilku ch�opak�w. Spychali si� z siode�ka, biegali dooko�a, uruchamiaj�c po kolei ca�� maszyneri�. Ujrzawszy Jasia, odsun�li si� przezornie. Byli znacznie m�odsi i okazywali mu wyra�ny szacunek. � Przynie�cie amunicj� � zakomenderowa�. B�yskawicznie wykonali polecenie. Po chwili dzia�o plun�o ogniem. Jasio czu� si� w swoim �ywiole. Nie ba� si�, szczerzy� z�by, �adowa� amunicj� i strzela�. � Przesta�! Zaraz przyjdzie patrol. � E, co dzie� tu strzelam. Wojsko na takie rzeczy nie zwraca uwagi. Przyzwyczaili si� i my�l�, �e to �o�nierze. Chcesz popuka�, to si�d�, poka�� ci, jak to si� robi. Tadek zaj�� miejsce na siode�ku. Nagle kto� gwizdn�� przera�liwie. Wszyscy rozpierzchli si� w mgnieniu oka. Nim Tadek zeskoczy� na ziemi�, ju� zza drzew wypad�o dw�ch milicjant�w z pepeszami. � Ty strzela�e�? � Nie. � A kto? � Uciekli. � K�amiesz! � Nawet nie wiem, jak to si� robi. Milicjanci mieli najwy�ej po osiemna�cie lat. � P�jdziesz z nami. � Dok�d? � Dowiesz si�. � Ja nie strzela�em. � Nie szkodzi. Tam powiesz, kto strzela�. Zbli�yli si� do dzia�a, przygl�dali. Jeden pokr�ci� korb�, uruchomi� jak�� d�wigni�. Tadek pomy�la�, �e te� mieliby ch�� pu�ci� sobie kilka serii w niebo. Skorzysta� z ich nieuwagi, wszed� mi�dzy drzewa i bez zbytniego po�piechu oddali� si�. Kiedy ju� by� na ulicy, przypad� do niego Jasio Mr�z. � Zwia�e�? Ten starszy � m�wi� � to m�j cioteczny brat, ale gorszy ni� obcy. Odk�d wst�pi� do milicji, ci�ko z nim wytrzyma�. Nawet w�asnego ojca chcia� aresztowa� za ukrywanie broni. Tadek przystan�� i patrzy� na kolumn� je�c�w niemieckich zd��aj�cych pod stra�� gdzie� do centrum miasta. Ka�dy z nich trzyma� na ramieniu �opat�. Mieli pochmurne twarze i nie przypominali ju� niedawnych zwyci�zc�w, butnie krocz�cych ulicami miasta. � Id� odgruzowywa� � wyja�ni� Jasio Mr�z. � Podobno nie puszcz� ich, dop�ki nie odbuduj� ca�ej Polski. � Wola�bym ich nie ogl�da� � rzek� Tadek. � Chocia� maj� �opaty zamiast pistolet�w maszynowych i spuszczaj� nisko �by, nie ufam im. � Wczoraj widzia�em star� kobiet�, kt�ra rzuci�a si� na nich z go�ymi r�kami. Uciekli przed n...
izabelcia79