Bliziński Józef - Pan Damazy. Akt 4.pdf

(114 KB) Pobierz
AKT CZWARTY
AKT CZWARTY
Ten sam pokój, co w poprzedzającym akcie.
SCENA I
MAŃKA, HELENA, ubrane do drogi siedzą w głębi; ANTONI podobnie z kapeluszem w
ręku, chodzi po pokoju.
HELENA ( siedzi jakiś czas w milczeniu, po chwili) Jaki ten tacio jest, to ja nie pojmuję,
wołał
o konie, kazał się zabierać ( naśladując jego ton) „duchem, na jednej nodze!”, a teraz
siedzi tam…
ANTONI Rejent go przytrzymał… mają jakąś naradę… cokolwiek cierpliwości!
HELENA Ale, cierpliwości! Ja bym chciała jednej minuty tu już nie być, tak mi jakoś
ciężko,
duszno… ( wstaje i idzie do okna na prawo) Konie stoją już z godzinę… Mateusz zasnął na
koźle, a tacia nie widać. ( tupie z niecierpliwością nogą)
ANTONI ( żartobliwie) O o! Panna Helena nie umie panować nad sobą…
HELENA Nie przekomarzajże się pan ze mną, bardzo proszę, widzisz pan, że ja stoję jak na
gorących węglach… Ach, jak ja nie lubię takich scen!… Byłabym się nie wiem gdzie
schowała… Jeszcze tatuńcio taki raptus! Zdaje mi się, że się na świat narodzę, gdy już stanę
w domu.
ANTONI A ja chciałbym, aby ta podróż mogła trwać do nieskończoności.
HELENA Więc i panu się to podoba, że jedziemy?… Proszę! Myślałam, że panu wszystko
jedno i że niechętnie dajesz nam koni…
ANTONI Czy pani to wyczytałaś w moich oczach? Ja sądziłem, że kobiety są przenikliwsze.
HELENA To dlaczegoż się pan nie niecierpliwisz jak ja?
ANTONI Bo ja już w tej chwili jestem szczęśliwy… samą nadzieją… mieć na swoim
wózku,
pod swoją opieką to, co się kocha, uwielbia, czci…
HELENA Cicho! A to co znowu! ( wzrusza ramionami, oglądając się na Mańkę)
ANTONI Owszem, im dłużej ojciec marudzi, tym lepiej… pani się niecierpliwisz, dąsasz, a
ja
na panią patrzę…
HELENA ( w oknie) Dlaczego pan patrzysz?
ANTONI Bo pani tak ślicznie z tymi minkami.
HELENA ( niby z dąsem, rzucając mu spojrzenie przez ramię) Doprawdy!
ANTONI I tak patrząc zapominam o wszystkim, co mnie otacza, nie wiem nawet, gdzie się
znajdujemy… dosyć mi na tym, że jestem z panią… ( po chwili) A nie dawniej jak wczoraj
gotów byłem oddawać się rozpaczy.
HELENA Aj, jej, rozpaczy… myślałby kto, że prawda, nie tacyście wy łatwi, moi panowie,
do tego… ach, ci mężczyźni! brzydcy, szkaradni egoiści!… Czemu to Pan Bóg samych
kobiet nie stworzył?
ANTONI Proszę, taka ogólna klątwa… na nas wszystkich!
HELENA No, nie na wszystkich… ale ( do siebie, odchodząc od okna) postawiłabym mu za
przykład braciszka, tylko nie chcę mu robić przykrości… ( siada na powrót przy Mańce i
szepcze z nią)
SCENA II
POPRZEDZAJĄCY, GENIO z kapeluszem w ręku wchodzi na palcach, kłania się pannom,
po czym idzie do ANTONIEGO, który, siadłszy na lewo i patrząc na HELENĘ ciągle,
dobywa
woreczka z tytoniem i zwija cygaretkę.
ANTONI Cóż ty się tak skradasz?
1
 
GENIO ( siada przy nim) Nie poznaję sam siebie… chodzę na palcach i szepczę półgłosem,
jakbym miał co na sumieniu… atmosfera tego domu oddziaływa na mnie…
ANTONI Czy tylko atmosfera?
GENIO Coś szczególnego stało się ze mną.
ANTONI Smętne oczy… oj, te oczy!…
GENIO ( z westchnieniem) Co to za dziwna potęga…
ANTONI ( żartobliwie podchwytując) W tym tak wątłym na pozór organie jak wzrok.
GENIO Och, zapewne!
ANTONI Więc ty, widzę, naprawdę?
GENIO ( patrząc na Mańkę) Rozmaicie definiują miłość; najbliższymi prawdy są podobno
ci,
co ją nazywają chorobą, w którą się popada bezwiednie.
ANTONI ( jak wyżej) I której miło ulec!…
GENIO Och! Zapewne!
ANTONI ( po chwili) Czy ty także odjeżdżasz?
GENIO Cóż bym tu już robił?
ANTONI Ale przyjedziesz przecie do mnie?
GENIO A czy nie będę natrętnym?
ANTONI ( śmiejąc się) Jak to, u kolegi?
GENIO Nie o tym mówię, wiesz dobrze, wszak ona z wami jedzie i ma tam bawić…
ANTONI Tak jest.
GENIO A ty mieszkasz podobno bardzo blisko.
ANTONI Sąsiadując.
GENIO ( całując go) Będziesz mi robił interesa?
ANTONI Z całego serca.
GENIO Pojmujesz, że w stanie jej duszy niewczesna obcesowość byłaby nie na miejscu.
Polegam
na tobie.
ANTONI Rachuj jak na Zawiszę! Będę badał grunt i składał ci sprawozdania.
GENIO ( wstając) Weselszy odjeżdżam.
ANTONI ( ściskając jego rękę) Więc mogę się spodziewać?
GENIO Najprędzej, jak się da. Tylko ostrożnie, błagam cię!… I tajemnica do czasu.
ANTONI Cha! cha! cha! Co to się z tego człowieka zrobiło… W Warszawie cię nie poznają.
GENIO Cicho, dajżeż pokój!… ( zbliża się do panien) Pozwolą się panie pożegnać.
MAŃKA Pan odjeżdża?
GENIO Mam obowiązki… muszę, ale odjeżdżam z nadzieją, że spotkamy się w
przyjaźniejszych
okolicznościach. ( na stronie) Czy nie zanadto powiedziałem?…
MAŃKA Pan zapewne odwiedzi pana Antoniego?
GENIO Pragnąłbym.
HELENA W takim razie może ujrzemy pana i u nas?
GENIO Jeżeli panie pozwolą…
HELENA ( z żartobliwą ceremonialnością) Och, panie!… ( do Mańki na stronie, trącając ją
łokciem) Powiedzże co.
GENIO ( podając rękę Mańce) Więc do widzenia.
MAŃKA Do widzenia.
( Genio całuje w twarz Antoniego i na palcach odchodzi. Helena trąca Mańkę kilkakrotnie)
SCENA III
ANTONI, MAŃKA, HELENA.
HELENA On tak patrzał na ciebie, ścisnął ci nawet rękę, zdaje mi się, a tyś milczała jak
zaklęta.
2
 
MAŃKA Daj pokój, proszę cię.
HELENA ( całując ją) Rozchmurzże czoło, masz minę, jakbyś chciała płakać.
MAŃKA Nie żartuj; zdaje mi się, że gdybym jeszcze parę scen takich przebyła jak
niedawno,
nie umiałabym już nawet płakać i stałabym się obojętną na wszystko.
( Antoni siada na dawnym miejscu i zwija drugą cygaretkę)
HELENA Ale kiedy ty to wzięłaś zaraz tak do serca… Ileż to razy tacio uniesie się,
naburczy,
( poufnie) nieraz, powiadam ci, tak się ze mną obejdzie, że to…
MAŃKA Gdyby mnie podobne obejście spotkało z jego strony, do nóg bym mu padła!
HELENA Ale! Żebyś tylko słyszała.
MAŃKA Poczciwa jesteś, że mnie chcesz pocieszyć, ale wiesz dobrze, że to zupełnie co
innego.
Gdy ojciec uniesie się i zburczy cię, jak powiadasz, to w tym odzywa się serce; do
mnie jeżeli kto przemawiał, to z obelgą… a mnie się zdaje, że życie bym dała za odrobinę
serca.
HELENA No, no, skończyły się twoje nieszczęścia, kiedy tacio cię zabiera.
MAŃKA Służyć mu będę na klęczkach!
HELENA ( śmiejąc się) A tobyś się wybrała!… Zobaczysz, jak ci będzie dobrze… tylko żeś
to
ty przyzwyczajona do parady, a u nas…
MAŃKA ( z wyrzutem) Helenko, to boli…
HELENA No, no, już nic nie mówię… Tylko tacię bliżej poznasz, to się przekonasz… a jak
się uspokoisz, ( ciszej) to może go sprowadziemy jakim sposobem i będziesz go miała.
MAŃKA Kogo, Seweryna? Żartujesz chyba.
HELENA Więc nie kochasz go już? ( nieco głośniej) Bardzo dobrze robisz.
MAŃKA Alboż ja wiem sama, co teraz czuję dla niego.
ANTONI ( zapaliwszy cygaretkę, z uśmiechem) Czy wolno wiedzieć, co panna Helena tak
stanowczo aprobuje? ( wstaje)
HELENA ( żywo) Siedź pan tam sobie, nie wtrącaj się do nas…
ANTONI Oh, sekreta!… ( siada na powrót, spoglądając na nie)
HELENA Mów no, mów, bo ja ciekawa jestem…
MAŃKA ( po chwili) Powiedz mi, kochasz ty go? ( wskazuje oczyma Antoniego)
HELENA ( cicho) Ale jak! Tylko nie chcę zanadto tego okazywać… trzymam go krótko…
Moja droga, nie patrz na niego, bo się domyśli, że o nim mówimy.
MAŃKA I szczęśliwa jesteś, gdy go masz przy sobie?
HELENA Spodziewam się.
MAŃKA Widzisz, ze mną i z Sewerynem było tak samo, szukałam sposobności, żeby go
widzieć,
to było największą dla mnie rozkoszą, a dla jej pozyskania stawałem się obłudną,
fałszywą… a teraz… ja truchleję na myśl znalezienia się z nim sam na sam. Boję go się jak
trupa, bo też dla mnie on już jest tylko trupem. Ta obawa to koniec miłości.
HELENA Patrzcie państwo, ja tego samego doświadczałam, ale z początku. Obawiałam się
zostać z nim, gdy nie było nikogo… sama nie wiem dlaczego, jakiś strach mnie przejmował.
Teraz go się nie boję… oho! ( patrzy na niego)
MAŃKA Szczęśliwaś, on już twój.
HELENA Mój, mój… ach, jak to miło powiedzieć: mój! ( tuli się do niej)
MAŃKA Ale gdybyście się przestali kochać!
HELENA Ach, nie mówże tego, zimno mi się robi.
MAŃKA Wtenczas unikałabyś go, nieprawdaż?
3
 
HELENA ( zamyśliwszy się) Zdaje mi się… ( po chwili) niezawodnie… ( po chwili)
Patrzajże,
jak to jest dziwnie na świecie… początek i koniec wszystkiego widać podobne do siebie…
( po chwili, z naiwnym zastanowieniem) Jak sobie pomyśleć, że wszystko skończyć się
musi… że nie ma nic pewnego… och, Boże!…
( obie siedzą w zamyśleniu)
SCENA IV
POPRZEDZAJĄCY; PAN DAMAZY, TYKALSKA, za nimi REJENT, wchodzą z prawej
strony.
DAMAZY Dajże mi pani święty spokój, panie mości dzieju.
TYKALSKA Ale nie puszczę, jakem poczciwa… co by na to siostrunia powiedziała…
macie
państwo kilka mil przed sobą, a po drodze nigdzie nic nie dostanie… kazałam upiec
naprędce
kurcząt.
DAMAZY Żebyś mi pani płaciła, nie przełknąłbym, jak Pana Boga kocham.
TYKALSKA Tak się panu zdaje… a zresztą panienki głodne.
HELENA ( prędko, wstając) Ale gdzież tam… ja nie…
MAŃKA ( wstając) Ani ja.
DAMAZY No, więc dalej, zabierać się, panie mości dzieju, i w drogę!
TYKALSKA Nic nie pomoże, tego przecie państwo siostruni nie zrobicie.
DAMAZY Siostruni, siostruni! Siostrunia patrzy na mnie, jakbym jej ojca zjadł!
TYKALSKA Co też to pan mówisz!
REJENT Nie skończyliśmy… e… e… e… konferencji… gdyż szanowny pan nie chciałeś
mnie zrozumieć… a raczej nie zwracałeś uwagi na e… e… e…
DAMAZY To wszystko, co pan mówiłeś, to… ot, wycisnąć tak, to się zostanie, panie mości
dzieju… tyle o… ( pokazuje figę)
REJENT Ale za pozwoleniem. ( na stronie, do Tykalskiej) Nie puszczaj go pani, bo w tym
jest
nasz interes.
TYKALSKA Ale ani myślę… w tej chwili będzie gotowe. ( cicho do Damazego) Ja także
chciałam jeszcze z panem pomówić.
( Damazy siada na kanapie i stuka laską z niecierpliwością)
REJENT Nie dałeś mi szanowny pan dojść do ostatecznej konkluzji, e… e… e… którą,
jestem
pewny, że zaaprobujesz.
DAMAZY No, więc słucham tej konkluzji, ale żeby to było krótko i węzłowato.
TYKALSKA Pójdźcie, dziewczęta, musicie koniecznie przegryźć coś na drogę.
HELENA Ale dziękujemy paniusi.
TYKALSKA Nie ma gadania, pójdźcie, nie przeszkadzajcie tutaj. ( zabiera je gwałtem)
HELENA ( na stronie) Ach, Boże, my dzisiaj stąd nie wyjedziemy. ( biegnie do ojca)
Tatuńciu,
czy to długo będzie?
DAMAZY ( stuknąwszy laską, z fukiem) Dajże mi ty pokój przynajmniej.
HELENA Dlaboga, pójdźmy już.
( wychodzą na prawo wraz z Antonim, który z Heleny żartuje)
SCENA V
PAN DAMAZY, REJENT.
REJENT ( na stronie) Ten tylko jest sposób zatkania mu ust.
DAMAZY No, gadajże pan teraz… słucham!
REJENT Przede wszystkim zwrócę uwagę…
4
 
DAMAZY Ale krótko, proszę pana.
REJENT E… e… e… musisz pan przyznać, że myśl aktu pojednania przez połączenie córki
pańskiej z domniemywanym sukcesorem bratowej, panem Sewerynem, była na wskroś
chrześcijańską… Panie, to było szczytne!
DAMAZY To było szelmostwo, panie! ( wstaje)
REJENT Ależ zwrócę uwagę…
DAMAZY ( popędliwie) Niegodziwość, frymark! Jak to, patrzycie przez szpary, jak ten
chłystek,
panie mości dzieju, bałamuci dziewczynę, nad którą macie opiekę, rzucacie mu ją na
pastwę i pomimo to stręczycie mi go na zięcia!
REJENT Nie wiedzieliśmy o tym, jak pana szanuję!
DAMAZY ( patrząc mu bystro w oczy) Cóż mi pan głowę zawracasz… a któż mię o tym
ostrzegł?
REJENT ( oglądając się) Tss, dałeś pan słowo honoru…
DAMAZY Sam mi pan otworzyłeś oczy na te, panie mości dzieju, brudy i wskutek tego
zerwałem,
a teraz nazywasz to szczytną myślą…
REJENT ( zakłopotany) Kiedy mówię: „my”, to właściwie rozumiem przez to mojego
klienta,
to jest pańską bratowę… to już nasz zwyczaj… e… e… e… prawników… Najlepszy dowód,
że od pana dopiero dowiedziała się… ( Damazy siada na kanapie sapiąc; po chwili)
Zresztą właśnie do tego zmierzałem… zerwałeś pan i nie ma już co do tego wracać… Ile
panią Żegocinę to kosztowało, nie potrzebuję mówić, jej serce e… e… e… nie zaspokojone,
czuje potrzebę uczynienia jakiejś ofiary, która by mogła choć w części wynagrodzić
tamten zawód…
DAMAZY ( porywczo, wstając) Nie potrzebuję żadnych ofiar, panie mości dzieju, stanęłyby
mi kością w gardle. ( chodząc) Gdybym miał prawo do całego majątku po nieboszczyku,
zabrałbym go jak swój bez najmniejszego skrupułu, jak mię żywym widzicie, jeżeli nie dla
siebie, to dla mojego dziecka. Ale skoro to nie było jego wolą… mniejsza o to, obejdę się,
a łask nie potrzebuję…
REJENT ( na stronie) Trzeba koniecznie, żeby skwitował z wszelkich pretensyj… ( głośno)
Szanowny panie, wspominałeś o woli nieboszczyka… Wdowa, znając tajniki tej wzniosłej
duszy i skryte zamiary, których e… e… e… przez szaloną miłość dla żony i znając jej serce
nie chciał… e… e… e…
DAMAZY ( z niecierpliwością) Zlituj się pan, bo się roztopię z rozczulenia jak masło w
tygielku
i nie będziesz pan miał z kim gadać!
REJENT Otóż, krótko mówiąc, pańska bratowa wiedząc, że nieboszczyk miał myśl
wyposażenia
jakim bądź sposobem pańskiej córki, przeznacza dla niej pięćdziesiąt tysięcy złotych
polskich, czyli siedem tysięcy pięćset rubli… ( ociera czoło)
DAMAZY ( mięknąc) Hm… pięćdziesiąt tysięcy…
REJENT ( prędko) Obowiązując się wypłacić je za lat trzy, gdy się interesa trochę
uregulują…
a tymczasem ofiarując procent w stosunku pięć od sta. ( po chwili, oddychając) Cóż pan na
to?
DAMAZY ( po chwili) Pięćdziesiąt tysięcy ¦ hm… wiesz pan co? Niech was diabli wezmą…
dobra psu mucha, jak to powiadają… Dla siebie nie dbałbym i o to, ale że to dla córki,
więc… ( machnąwszy ręką) przyjmuję i jechał was sęk!
REJENT ( podając rękę) A więc zgoda! ( na stronie) Nadto się posunąłem, łatwo przystał.
( głośno)
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin