Maria Janion - Studenci to nie jest niższy personel.pdf

(1449 KB) Pobierz
30.01.2012
Studenci to nie jest niszy personel
Studenci to nie jest niszy personel
z prof. Marią Janion rozmawiają Kazimiera Szczuka i Sławomir Sierakowski 2009-09-28, ostatnia aktualizacja
2009-09-30 18:51:34.0
Było trochę świrów, ale chyba przede wszystkim przyciągałam odwanych. Miałam wielu
ulubionych studentów, wybitnych studentów. Jak uywałam określenia "wybitny student", to
profesorowie się dziwili, jak mona mówić, e student jest wybitny, e to przecie do siebie nie
pasuje. Student to student.
Lubi pani o sobie mówić "nauczycielka", tak po prostu. Od kiedy?
Maria Janion: Od zawsze. Ju w dzieciństwie miałam nauczycielskie skłonności i z tej pozycji odnosiłam się
do otoczenia, często ku jego powanemu zdenerwowaniu. Czytałam encyklopedię, a później próbowałam
nauczać młodszego brata. Nauczycielką akademicką te zostałam bardzo, bardzo dawno temu. Prowadziłam
przez jakiś czas zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim, sama jeszcze nie mając magisterium.
Pani seminarium, zwłaszcza to gdańskie, tworzyło uniwersytet zaangaowany, dyskutujący. Dziś
uniwersytet to neutralna szkoła, politechnika współczesnej gospodarki rynkowej. A nas fascynuje
legenda pani seminarium i pani wizja uniwersytetu jako miejsca formowania osobowości.
- Całe moje edukacyjne nastawienie wynikało z przekonania o wrodzonej wraliwości i otwartości kadego
człowieka. Ta wiara w młodzieńczą wraliwość jest pewnie lewicowa, ale i romantyczna, napisałam przecie
ksiąkę "Romantyzm, Rewolucja, Marksizm". Nosi ona podtytuł "Colloquia gdańskie" i dedykowana jest
"Uniwersytetowi Gdańskiemu w pierwszym roku jego istnienia". Był to rok 1972. "Transgresje" zaczęłam
prowadzić w drugiej połowie lat 70., a więc w czasach, kiedy zaczynał się wolnościowy ferment. Miało to być
seminarium, ale sala seminaryjna nie mogła nas wszystkich pomieścić i przenieśliśmy się do auli.
Publiczność była ogromna. Młodzi ludzie, nie zawsze studenci, bo niektórzy przychodzili po prostu z miasta.
Kiedyś matka licealisty przyszła poskaryć się na syna, e uczestniczy w seminarium, zamiast siedzieć w
szkole. Moi słuchacze często czuli się zrozpaczeni pustką i prowincjonalnością peerelowskiego ycia. Ewa
Graczyk po latach, w jakichś jubileuszowych wspomnieniach tak właśnie to zdefiniowała. Ale pewnie dlatego
tak bardzo im odpowiadało traktowanie literatury jako szczególnego rodzaju szkoły myślenia o egzystencji.
"Transgresje" przynosiły nowe lektury, nowe idee, same tworzyły wolnościowy ferment.
- Na pewno nie doszłoby do tego wszystkiego bez roku '68. Refleksje z maja przyszły późno, ale były
niesłychanie wyczekiwane.
A Marzec '68?
- Marzec stworzył powaną trudność porozumienia się. Staraliśmy się ją przełamywać. Trudność wynikała z
marcowego podziału na "lud" i inteligencję. Studenci byli jednak "ludem". Marzec pozostawił inteligencję w
stanie pewnego zniechęcenia czy rozczarowania.
Studentów sytuuje pani po stronie "ludu"? To ciekawe. Przecie uczyła pani w marcu '68 w
Gdańsku. Był tam strajk studencki. Jest nawet taka scena w "Człowieku z elaza", kiedy młody
Birkut wspomina własne studenckie zaangaowanie. Przybiegają z kolegą granym przez Bogusława
Lindę do starego Birkuta, a ten zabrania synowi strajkować. Linda pokazuje spałowane plecy, ale
ojciec robotnik jest nieprzejednany. Młody Birkut po latach tak to podsumowuje - jak myśmy w '68
poszli, to oni nas nie poparli, a w '70 to my im nie pomogliśmy. Więc to studenci byliby inteligencją.
- Być moe. Ale tylko niewielka część studentów brała udział w strajku. W '68 roku dosyć miernie to wszystko
wyglądało i niezbyt wyraziście. Nie da się porównać ze wszystkimi późniejszymi wydarzeniami, z tym, jak
studenci zachowywali się w '80, '81 roku. Trzeba pamiętać, e studenci często pochodzili z udręczonych,
cierpiących rodzin ludowych. Często miałam do czynienia z dziećmi "zsowietyzowanej hołoty", by znowu
powołać się na określenie Ewy Graczyk. Traktowali "Transgresje" jako coś "kolorowego", to określenie często
się powtarza we wspomnieniach.
A kolory, które pani proponowała, miały jakąś polityczną symbolikę? Czy studenci byli świadomi, e
uprawiają rodzaj miękkiej kontestacji?
- Nie, to odbywało się poza ściśle politycznym kontekstem. Ale jednocześnie było prologiem do późniejszych
wydarzeń. Obok "Transgresji" załoyliśmy grupę poetycką Nowa Prywatność mającą tworzyć poezję o
charakterze bardzo intymnym i osobistym, a więc wedle stałej polskiej metaforyki - gustawową. Ale po
pewnym czasie nastąpiło przejście z Gustawów w Konrady, moi studenci poszli do Stoczni pomagać w
strajku. W tym sensie "Transgresje" podbudowały, przynajmniej w Gdańsku, postawy, które ujawniły się
podczas wydarzeń '80 i '81 roku.
Ale tak wprost polityka nigdy nie pojawiała się na seminarium?
- Polityka nie bardzo, natomiast zasadniczym naszym problem była Polska. Bez przerwy rozmawialiśmy o
Polsce zniewolonej i cierpiącej, zestawiając to jednocześnie z wielkim buntem i sprzeciwem wobec kanonu
patriotycznego. Sam dobór problematyki transgresyjnej był ju powanym sprzeciwem wobec narodowych
obowiązków. Oczywiście czasem była te mowa o patriotyzmie szaleńczym, transgresyjnym właśnie,
wcielonym w postać patrioty - wariata, takiego jak Rejtan, który oszalał z miłości do ojczyzny. To, owszem,
było coś.
wyborcza.pl/2029020,76842,7080057.html?sms_code=
1/4
30.01.2012
Studenci to nie jest niszy personel
Kto bardziej nadawałby się na patrona "Transgresji" - Gombrowicz czy Brzozowski?
- Zdecydowanie Brzozowski, byłam wtedy pod wielkim jego wpływem. Brzozowski pokazał w "Płomieniach" to
polskie nieszczęście. Zajada się karpie w śmietanie, rnie w karcięta z oficerami rosyjskimi, a jednocześnie
niby boleje nad niedolą ojczyzny. Taki rodzaj obojętności i "sytości", frazeologii pozoru ja równie piętnowałam
i bez przerwy mówiłam o tym studentom. W "białych ścianach polskiego domu", mówiąc słowami
Brzozowskiego, odczuwałam przede wszystkim zakłamanie, troska o Polskę była czymś udawanym,
pozorowanym. Jeździłam wtedy wielokrotnie pociągami z Gdańska do Warszawy, tam i z powrotem. Podczas
tych podróy prowadziłam rozmowy ze "zwykłymi" ludźmi i z tego między innymi czerpałam wiedzę o takim
sposobie ycia.
"Transgresje" zajmowały się emancypacją jednostki, kwestionowały obowiązujący kanon kultury.
Chyba mona powiedzieć, e zajmowała się pani profesor polityką tosamości, wedle naszych
pojęć.
- Tak, to prawda. Statusem quo, przeciw któremu kierowały się nasze wysiłki, był przede wszystkim
uniwersalizm. Na polskich uczelniach panowały wtedy rządy uniwersalizmu, obiektywizmu i jakiejś postaci
humanizmu. Nauka o literaturze kierować miała uwagę studenta na ogólne, uniwersalne wartości, bliej
niezdefiniowane człowieczeństwo albo równie mgliście rozumianą wolność. Podkreślano, e chodzi o wartości
chrześcijańskie albo ogólnoludzkie. To wcią był poczciwy pozytywizm w wydaniu Piotra Chmielowskiego.
Natomiast zasadniczą kwestią, jaka pojawiła się ju w pierwszym tomie "Transgresji", w "Galernikach
wraliwości", była kwestia inności, obcości. Czytaliśmy na przykład Emmę Santos, pisarkę francuską, która
przedstawiała siebie jako pozbawioną języka, szaloną kobietę walczącą z własną niemotą. Jej zwierzenia,
niektórzy twierdzili, e histeryczne, były zapisem kondycji istoty wykluczonej. Uniwersalistyczne frazesy nie
mogły tego ogarnąć. "Transgresjom" zarzucano dziwactwo, kult patologii, skupianie się na chorych
jednostkach. A studentom to właśnie bardzo odpowiadało.
A jak sami uczestnicy tłumaczyli sobie wagę tego dla tu i teraz?
- Tu pojawia się jedno z najwaniejszych zagadnień związanych z "Transgresjami". Od początku zwracałam
ogromną uwagę na to, by wypowiadające się osoby miały świadomość, z jakiego miejsca mówią. Istotna była
ich indywidualna wraliwość i świadomość, e wypowiedź jest nacechowana szczególnym rodzajem
podmiotowości. Chciałam do kadego skierować wyzwanie, przekonać, e kady moe przyczynić się do
poznania. "Transgresje" były zarazem hermeneutyczne i podmiotowościowe, aby tak rzec. Student czy kady,
kto zabrał głos określał, nawet wprost, to kim jest, kim chce być, z jakiej pozycji chce mówić. To było
zupełnie sprzeczne z tym, co szerzono na innych seminariach uniwersyteckich, gdzie wypowiedź studenta
musiała być jak najbardziej zuniwersalizowana i odniesiona do literatury przedmiotu albo niewidzialnego
trybunału korporacyjnej wspólnoty uczonych.
Ale to właśnie kojarzy się z Gombrowiczem - walka z komunizmem przez wzmacnianie jednostki.
- W takim sensie tak. Ale dla nas wane było te zakwestionowanie obowiązującej postaci naukowości. Na
uniwersytetach nauczano faktów, tytułów i dat. Równie egzaminy były zazwyczaj prowadzone w tym duchu.
Nie przeczę, to jest konieczne do pewnego stopnia. Zawsze starałam się nakłaniać moich słuchaczy do
zdobywanie erudycji historycznoliterackiej. Ale na seminariach transgresyjnych chciałam przekraczać bariery
naukowości i korporacyjności nauki, zasadę uznawania studentów za "niszy personel". Czasami dawano im
coś powiedzieć, ale nikt się nimi nie przejmował. Na zajęciach powszechnie uprawiano pozytywistyczne
dudnienie. Tymczasem "Transgresje" ceniły róne głosy, przemawiali nie tylko jacyś szczególni prymusi,
którzy na kadym seminarium coś mówią. Wiele z tych rzeczy szło do druku. To ju był szczyt wszystkiego.
Drukowanie tekstów studentów, ich wypowiedzi i głosów w dyskusji uznawano za obraźliwe i przeraające.
Wielokrotnie stawiano mi ostre zarzuty, bo właśnie rzeczy "nienadające się" były obecne "Transgresjach". Te
wszystkie osobiste i niestosowne studenckie wypowiedzi o literaturze.
Niszczyła pani profesor uniwersytet i demoralizowała nisze warstwy.
- Tak i to było źle widziane. W recenzjach, które ukazywały się w gdańskiej prasie, podkreślano, e jest to
destrukcja kanonu nauki i hierarchii.
A koleanki i koledzy uczeni? Czy uniwersytet jako zhierarchizowana instytucja jakoś na to
odpowiadał?
- Nie bardzo pamiętam, eby odpowiadał wprost. Na ogół cieszyłam się niezłą opinią, ale była to te opinia
wariatki. Stara wariatka sobie coś tam robi, tak pewnie to widziano. Wielkie zdumienie wzbudziło to, e
znalazłam wydawcę, Edwarda Mazurkiewicza, szefa Wydawnictwa Morskiego. Było to nawet przedmiotem
obrad Komitetu Centralnego w Warszawie, e ja tutaj ju za bardzo się rozporządzam, poniewa wydaję
"Bibliotekę Romantyczną" w Krakowie, a "Transgresje" w Gdańsku. Zajmował się tym wydział nauki Komitetu
Centralnego. Zwracano uwagę, e ta działalność jest ju zbyt
e zachodzi pani od gór i od morza?
- (śmiech) Właśnie tak. W '68 usunięto mnie z Wyszej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku, odcięto od
kontaktu z młodzieą. Ale młodzie i tak rónymi sposobami się ze mną kontaktowała, nie była w stanie się
ode mnie oderwać. Potem przywrócono mnie do pracy, sprawiły to między innymi prośby studentów.
Seminarium "Transgresje" zakończyło się podobnie, trwało sześć, moe siedem lat, a zakończyło się tym, e
zostałam zwolniona z pracy w stanie wojennym.
Czy "Transgresje" były projektem poenienia romantyzmu z awangardową francuską filozofią?
wyborcza.pl/2029020,76842,7080057.html?sms_code=
2/4
30.01.2012
Studenci to nie jest niszy personel
- Tak mi się wydaje, ale pierwsze transgresyjne inspiracje pochodziły z tak zwanej psychiatrii humanistycznej,
od Ronalda Lainga czy Antoniego Kępińskiego. Obok tego Georges Bataille, Jean Genet i oczywiście Michel
Foucault. To byli autorzy przedstawiani na seminarium i drukowani w kolejnych tomach. Często były to
pierwsze w Polsce przekłady, Foucaulta na pewno. Chcieliśmy, aby humanistyka rozumiejąca posługiwała się
kategoriami społecznymi, równie klasowymi czy genderowymi, chocia w "Transgresjach" chyba
rzeczywiście klasowość nie była tak waną kategorią. Tam waniejsza była kategoria wykluczonych, równie
z powodów społecznych.
Ale wykluczonych z powodu choroby, obłąkania, bycia dzieckiem, bycia kobietą. Czy wówczas z
pani perspektywy mechanizm wykluczenia kulturowego i ekonomicznego był podobny? To znaczy
czy uwaała pani, e człowiek staje się wariatem i proletariuszem w podobny sposób?
- Tak, wówczas sądziłam, e jest to ściśle ze sobą związane.
A do czego to wszystko miało doprowadzić?
- Do wolnej Polski.
Tak pani wtedy myślała?
- Oczywiście. Pamiętam takie seminarium magisterskie, na którym pytałam studentów, czy wiedzą, e Michał
Sokolnicki napisał, e niepodległość Polski w 1918 roku zrobiło dwieście osób. Dwieście osób! Poczułam
wtedy, jak po studentach przeszedł prąd. Ich było tam około pięćdziesięciu, czyli wystarczyłoby zebrać
jeszcze sto pięćdziesiąt osób i Polska będzie ju wolna. Tak to sobie wtedy wyobraałam: dwieście osób
moe przynieść to zarzewie, wypracować tę myśl, tę koncepcję, która stanie się rzeczywistością.
Ale przecie pani profesor była w partii. To nie ograniczało pani w aden sposób?
- Zupełnie nie. Widocznie egzystowałam na jakichś dziwnych zasadach.
Zrezygnowała pani z członkostwa w partii podczas trwania "Transgresji?"
- Zrezygnowałam w roku 1978, po podpisaniu aktu załoycielskiego TKN-u. To znaczy partia zrezygnowała ze
mnie, po prostu mnie usunięto. Oczywiście, wiedziałam, co robię, wiąąc się z nielegalnym, opozycyjnym
Towarzystwem Kursów Naukowych. Naleałam do tych, którzy nie chcieli występować z partii. Jeśli ma być
koniec, rozstanie, to niech sami mnie wyrzucą. I tak się stało. Ale "Transgresje" nadal się wtedy odbywały.
Wprost nikt mi nie robił uwag, tylko róni ludzie partyjni do mnie przychodzili i opowiadali, e była o mnie
mowa na zebraniu partyjnym, e coś jest ze mną nie w porządku. Ale poza tym miałam rzeczywiście mocną
pozycję na Uniwersytecie Gdańskim, będąc zarazem jakimś dziwnym marginesem, który przyciąga masę
ludzi na zajęcia. Na "Transgresjach" bywało do dwustu osób.
No właśnie. Przychodziły tłumy, dyskutowano, zajęcia przedłuały się. Co jeszcze było w nich
nieszablonowego?
- Odbywały się raz na miesiąc. Chciałam, eby studenci zapoznawali się z humanistyką francuską, eby
nauczyli się rónych krytycznych postaw, a na zwykłym seminarium magisterskim nie było na to miejsca. Ale
eby młodzie mogła czytać, trzeba było przygotować tłumaczenia, bo oni nie znali języków obcych. Nawet
ich tym próbowano zniechęcać do kontaktów ze mną, sugerowano, e się nie nadają, e są za słabi. Ale na
szczęście na ogół nie dawali się zniechęcać. Sprowadzałam więc dla nas ksiąki z zagranicy, chyba byłam w
tym dobra, miałam róne przebiegłe sposoby. Potem ogromny wysiłek poszukiwania tłumaczy. Maryna Ochab
naprawdę wspaniale tłumaczyła Bataille'a, podjęła się tego, chocia wiedziała, e nie będzie szybko i dobrze
wynagrodzona. Moi najblisi asystenci, to znaczy Zbigniew Majchrowski, Stanisław Rosiek i Stefan Chwin,
odegrali wielką rolę i jako pomysłodawcy i jako organizatorzy całego przedsięwzięcia. To była epoka sprzed
ksero, studenci rozprowadzali między sobą maszynopisy i przepisywali je przez kalkę. "Transgresje" były
traktowane jak wydawnictwo na pół legalne, były oddolną fabrykacją tekstów. Wszyscy tym yliśmy.
A jakich studentów pani profesor przyciągała? Jakichś specyficznych czy po prostu tych, którzy mieli
szczęście na panią trafić. Świrów? Odwanych? Uświadomionych?
- Było trochę świrów, ale chyba przede wszystkim przyciągałam odwanych. Miałam wielu ulubionych
studentów, wybitnych studentów. Jak uywałam określenia "wybitny student", to profesorowie się dziwili, jak
mona mówić, e student jest wybitny, e to przecie do siebie nie pasuje. Student to student.
Francuska filozofia, polski romantyzm, ale cała pani idea uniwersytetu jest chyba
wschodnioeuropejska?
- Tak, jest częścią tradycji wschodnio- i środkowoeuropejskiej. W sensie niesienia tego kagańca oświaty,
konieczności oświecania ludu, warstw niszych czy nieoświeconych. Ale te przeświadczenia ju chyba dziś
nie obowiązują. Ja tak naprawdę nie znam uniwersytetu współczesnego, pracuję z doktorantami w Polskiej
Akademii Nauk. Magistranci z uniwersytetu ju nie tak często docierają do Pałacu Staszica.
Pewnie nie mają czasu. Uniwersytet jest dziś instytucją całkowicie pragmatyczną.
- Ale czy w ogóle moe być czymś więcej? Czy moe się czymś wyróniać? Moe ju nie jest w stanie
formować inteligenckich postaw krytycznych. Ale moe ju nie musi? Teraz mamy wolną Polskę, dostęp do
ksiąek. "Transgresje" i cała stawiana tam problematyka przekroczeń to chleb powszedni popkultury. A
Student? Chyba w tej chwili jest upodmiotowiony?
wyborcza.pl/2029020,76842,7080057.html?sms_code=
3/4
30.01.2012
Studenci to nie jest niszy personel
Oj, pani profesor nas tera prowokuje.
- Moe trochę.
Rozmowa stanowi fragment ksiąki "Uniwersytet Zaangaowany" która ukae się w październiku nakładem
wydawnictwa Krytyka Polityczna.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
wyborcza.pl/2029020,76842,7080057.html?sms_code=
4/4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin