Harry Potter i Wojna Aniołów I [Z].doc

(1168 KB) Pobierz

Harry Potter i Wojan Aniołów

Link: http://hpiwa.blog.onet.pl

Autor: Hekate

 

Rozdział 1

 

Zbetowane przez KikX i Dorotę - dziękować :-)

 

Piękne, słoneczne, lipcowe popołudnie. Podmuchy wiatru były niewielkie, jezioro gładkie niczym lustro. Hogwart i błonia przed nim wyglądały prawie jakby się zatrzymał dla nich czas…Gdyby nie szybko idąca, smolista postać, która przemierzała dolinę, psując cały efekt.

 

Wpadł do zamku, nie przejmując się, czy ktoś go widzi w takim stanie. Czarna, miejscami podarta i zakrwawiona szata powiewała za nim groźnie. Brudne włosy przykleiły się do twarzy. Nie zauważył, kiedy pokonał kolejne piętra szkoły. Stanął przed krzywo uśmiechniętą chimerą.

- Cukrowe lizaki - powiedział hasło.

Lecz chimera nawet nie drgnęła, nadal się szyderczo uśmiechając.

- Cholera, jakie jest hasło? – Mistrz Eliksirów był wyraźnie zdenerwowany. Że też Dumbledore musiał je mienić w takim momencie!

Snape zaczął wymieniać długą listę słów, które mogły być potencjalnym.

Nagle kamienny posąg odskoczył, jakby się czymś sparzył. „Czyżbym zgadł?”

Jednak jego wątpliwości rozwiała postać schodząca schodami.

- Witam, dyrektorze. - ,,Skąd on wiedział?”

- Wyczułem, że ktoś bardzo chce się ze mną zobaczyć - odpowiedział dobrotliwie dyrektor.

- Aha… - Severus tylko inteligentnie przytaknął.

- Wejdziemy na górę? – zaproponował starzec, pogodnie się uśmiechając, choć w jego błękitnych oczach nie można było dostrzec wesołych ogników.

- Oczywiście.

Dyrektor zamknął drzwi.

- Dobrze, że jesteś, Severusie, chciałem się z tobą zobaczyć, ale najpierw powiedz, co cię do mnie sprowadza? Widzę, że wracasz z „zebrania”.

- Tak, Albusie, mamy problem. Czarny Pan chce za wszelką cenę dorwać Pottera. Wie, gdzie spędza wakacje. Nie może wejść do budynku, ale ponoć jest już blisko złamania zaklęć blokujących - powiedział zmęczonym głosem Snape.

Dyrektor bacznie mu się przyglądał zza okularów połówek.

- To się nawet dobrze składa, Severusie. Też chciałem z tobą porozmawiać o Harrym. Dom na Privet Drive pilnują na zmianę całą dobę członkowie Zakonu. Jak na razie nic się nie dzieje…

Dyrektor wstał i zaczął chodzić po gabinecie.

- ...i to mnie martwi – dodał z nutką niepokoju w głosie Albus.

- Dlaczego? - zapytał Severus.

- Według mnie, jest za spokojnie… Nikt ze straży nie widział go poza domem od ponad dziesięciu dni. Wiem, że jest mu ciężko po wydarzeniach w ministerstwie, stoczył ciężką bitwę, spotkał ponownie Voldemorta, stracił Syriusza...

- Myślisz, że mógł sobie coś zrobić? - wtrącił niepewnie Snape.

- Nie wiem, Severusie, to silny chłopak, ale każdy ma swoje granice - odpowiedział w zamyśleniu dyrektor.

- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał Mistrz Eliksirów, domyślając się odpowiedzi, która bardzo mu się nie podobała.

- Chciałbym, żebyś sprawdził, co się tam dzieje.

Dla mocno zmęczonego i poranionego Severusa to było już za dużo. Zerwał się z fotela, warcząc:

- JA?! Masz cały zakon, nauczycieli! Ja nie jestem od niańczenia dzieciaków! W szczególności bachora Potterów! Znajdź sobie kogoś innego!

- Severusie - odpowiedział spokojnie Albus, nie przejmując się jego wybuchem - uspokój się. Gdybym miał kogoś lepszego do tego zadania, to bym cię o to nie prosił. Zrozum, większość zakonu jest na bliższych lub dalszych misjach, nauczyciele mają urlop. A przecież nie wyślę do niego Szalonookiego! Dodatkowo, Severusie, możesz mu pomóc na miejscu, gdyby tego potrzebował.

- Nie wiem, Albusie, czy to dobry pomysł, wiesz, że chłopak mnie nienawidzi. Nic mi nie powie ani nie będzie mnie chętnie słuchał. – Snape próbował się wykręcić, choć z doświadczenia wiedział, że to daremne starania.

- Na pewno sobie jakoś poradzicie, Severusie. – Dyrektor uśmiechnął się, a w jego oczach zabłysły podejrzane ogniki.

- Jak chcesz, Albusie, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem. A teraz wybacz, jestem zmęczony... - Zakończył rozmowę i wyszedł z gabinetu.

 

„Do diabła, Sev, ale jesteś głupi! W co się wpakowałeś?!” Nie dość, że jest szpiegiem, nadstawia kark na każdym kroku, uczy w szkole smarkaczy, to jeszcze ma niańczyć Pottera. Tak rozmyślając, naczelny postrach Hogwartu snuł się korytarzami zamku. W końcu trafił do zimnych, ciemnych lochów - do domu…

Szybkim (jak na możliwości rannego i wyczerpanego mężczyzny) ruchem otworzył drzwi do prywatnych kwater. Idąc, zdążył się trochę uspokoić i ochłonąć. Zapalił świece i wyczarował ogień w kominku. Usiadł ciężko na fotelu, opierając bolącą głowę o oparcie. „Tak, to był trudny dzień… Jeszcze ten przeklęty chłopak! Dumbledore chce, żebym co zrobił? Mam go niańczyć, pocieszać, za psychologa robić?! I w dodatku musze iść do tych wstrętnych mugoli… Ale to dopiero jutro, dziś już mi się nie chce...” – stwierdził, pocierając czoło bladą dłonią. Pstryknął palcami; po chwili dało się usłyszeć ciche pyknięcie - szkolny skrzat się aportował.

- W czym mogę służyć? - spytał piskliwie, nisko się kłaniając.

- Przygotuj coś do jedzenie - odwarknął zmęczony nauczyciel.

- Dobrze, proszę pana. - I już go nie było.

 

Po chwili pojawił się ciepły i pachnący posiłek, obok smakowicie wyglądający deser. Zaczął powoli jeść, by nabrać choć trochę sił. Zajęło mu to kilka ładnych minut. Wstał i delikatnie zdjął górną część ubrania, by obejrzeć rany. Wiele siniaków, kilka głębszych cięć i więcej płytkich zadrapań.

- Przeklęte zaklęcie noży - mruknął niezadowolony.

Najpierw prysznic… Po tym przyjemnym zabiegu poczuł się dużo lepiej. Podszedł do szafki i wyjął kilka eliksirów. Wypił trzy - postcrutiatus, na ogólne wewnętrzne obrażenia i bezkrwawy. Następne dwa zmieszał i powstałym w ten sposób jasnoniebieskim płynem nasączył gazę. Przetarł nią głębsze rany. Po piętnastu minutach zostały tylko po nich czerwone pręgi. Założył luźniejsze szaty i ponownie usiadł za biurkiem. Przywołał z barku butelkę Ognistej i szklankę. „Tak, przyszedł czas by się trochę nad sobą poużalać…” Siedział tak dłuższy czas, myśląc o wszystkim i o niczym. Chciał nalać kolejną porcję trunku, lecz butelka okazała się pusta. Spojrzał na zegar - dochodzi pierwsza w nocy. „Cholera, trzeba by się położyć… Tak, jutro będzie ciekawy dzień...” Wstał i mało przytomnym krokiem wszedł do sypialni. Nie mając siły na przebranie się, runął na łóżko.

 

Następnego dnia obudził się z potwornym bólem głowy. Tak, stanowczo za dużo wypił. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to eliksir na kaca - jego patent. Dopiero po kilku minutach nadawał się do jakiegokolwiek użytku. Szybki prysznic, czarne ubranie, śniadanie i już mógłby wychodzić… Gdyby tylko mu się chciało. Znów usiadł za biurkiem i zaczął myśleć.

„Dlaczego zawsze JA?”

Lecz po chwili zdołał przerwać tą bezsensowną dywagacje. „Im szybciej pójdę, tym szybciej będę z powrotem.” Z tą optymistyczną myślą wyruszył z kwater (wziął kilka podstawowych eliksirów, na wszelki wypadek). Wyszedł z zamku, kierując się w stronę Hogsmeade. „Kolejny słoneczny dzień, na niebie żadnej chmurki, a ja musze go marnować na głupiego chłopaka.”

Doszedł do magicznej wioski. Stamtąd mógł już się spokojnie deportować na Privet Drive.

Szybko rozejrzał się po okolicy upewniając się, że nie ma tu „kolegów po fachu”. Od strony zarośli dało się słyszeć odgłosy chrapania… „No nie, nie ma jak odpowiedzialność!” Podszedł cicho do krzaków i gwałtownie zerwał ze śpiącego pelerynę-niewidkę.

- Mundungus! - warknął Snape. – Wstawaj, tłumoku! Masz przydzielone zadanie i nie jest to bynajmniej odsypianie nocy! Co ty sobie wyobrażasz?!

- Ciiiszej, Snape, proszę. – Fletcher próbował załagodzić sytuację, niemrawo gramoląc się z ziemi.

- Masz szczęście, że się śpieszę i nie mam czasu powiadomić dyrektora. Ale jeśli jeszcze raz przyłapie cię na takiej niekompetencji, to bądź pewien, że się pofatyguje do odpowiedniej osoby! - zagrzmiał Snape, a smoliście czarne oczy zaczęły mu niebezpiecznie błyszczeć.

- Dobrze, już dobrze, przepraszam… Aaa… Po co przyszedłeś?

- Albus wysłał mnie, bym sprawdził, co się dzieje z bachorem. Coś się wydarzyło zanim usnąłeś? – zapytał zgryźliwie, dobitnie akcentując ostatni wyraz.

- Nie, Severusie, cisza. Nie wychodzi od wielu dni. W domu jest cicho. Okno w pokoju ma uchylone, ale od kilku dni nie zapala nawet światła. Nie dziwię się, że Dumbledore się niepokoi…

- To ja idę sprawdzić, a ty nawet nie próbuj zasypiać lub uciekać - zagroził Snape i skierował się z kamienną miną ku budynkowi.

 

Starając się być kulturalnym, zadzwonił do drzwi.

Cisza. Ponowny dzwonek. Słychać, że ktoś się zbliża. Niepewnie przekręca zamek i otwiera drzwi.

- Słucham pana? – Otworzyła mu kobieta o końskiej twarzy.

- Witam, chciałem się zobaczyć z Harrym Potterem - powiedział z lekkim obrzydzeniem, nie wierząc w prawdziwość niedorzecznej sytuacji. Co za poniżenie…

- Proszę wejść.

Snape niechętnie wszedł. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji, choć w duchu chciałby mieć to już za sobą. On w mugolskim domu?! Czysty absurd.

- Nie wiem, jak panu się to uda – powiedziała kobieta, zamykając frontowe drzwi. - Od ponad tygodnia nie wychodzi z pokoju, nic do niego nie dociera, próbowaliśmy otworzyć drzwi, ale to nic nie dało – zaczęła tłumaczyć Petunia, lecz umilkła, widząc groźny wzrok Snape’a.

- Gdzie jest jego pokój? – syknął lodowato.

- Na górze, drzwi po prawej.

Snape bez słowa idzie we wskazanym kierunku. „Hm, drzwi faktycznie zamknięte” – potwierdził w duchu, szarpnąwszy za klamkę.

- Alohomora! – Nic się nie stało. Użył jeszcze kilku innych otwierających zaklęć, ale również bez skutku. „Chłopak nie mógł użyć magii, bo jest niepełnoletni i w domu mugoli. Pewnie je czymś zastawił”- chłodno wywnioskował Snape.

- Destsructo! - Drzwi się rozpadły w drobne drzazgi.

„Co, do diabła?!”

 

 

             

Rozdział 2

 

Zbetowane przez KikX - dzięki :-)

 

 

Severus stał jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. „Co tu się mogło stać?”- pytał sam siebie, nic nie rozumiejąc. Rozglądał się bacznie po pokoju, analizując zastaną sytuację. W pomieszczeniu panował totalny chaos. Prawie żadna rzecz nie była na swoim miejscu. Ubrania i książki porozrzucane po całym pokoju, na biurku sterta nie otwartych listów, na oparciu krzesła siedziała Hedwiga, nic dziwnego, bo klatka wygląda gorzej niż chlew. Jednym słowem - pobojowisko. Ale gdzie jest Potter? Spojrzał na łóżko. Leżała na nim skłębiona pościel, lecz spod niej coś wystawało… Coś biało-czerwonego, jakby zakrwawione ramię – „cholera, Potter!” Z szybkością błyskawicy zerwał z łóżka kołdrę. Stanął całkowicie zszokowany. Harry leżał w dziwnej pozycji na plecach, w poszarpanym ubraniu, lewą rękę miał nienaturalnie powyginaną, był cały zakrwawiony, bardzo wychudzone ciało pokrywały długie, całkiem świeże cięcia, spod półprzymkniętych powiek upiornie świeciły białka wywróconych oczu - wyglądał, jakby go ktoś zmasakrował. Snape podszedł ostrożnie do nieprzytomnego szesnastolatka, mając nadzieję, że nie jest za późno… Przyłożył dwa palce do szyi nastolatka i po chwili odetchnął z ulgą - jeszcze istniała jakaś szansa.

 

Odwrócił się nerwowo do stojącej w drzwiach Petuni:

- Co mu, do cholery, zrobiliście?! – krzyknął, mało nie plując ze złości na przerażoną i bladą jak papier Petunię.

- N-nic - wyjąkała wystraszona i zapłakana kobieta. - Mówiłam panu, że nie chciał wychodzić, nie reagował, zamknął się, jeść też nie chciał… Ja… Nie rozumiem… - Oparła się ciężko o framugę roztrzaskanych drzwi.

Snape dalej nie słuchał. Podszedł z powrotem do Harry’ego. Jeszcze raz go dokładnie obejrzał. Jako śmierciożerca widział już nie jedno, lecz zawsze widok zmasakrowanego dzieciaka go w jakiś sposób poruszał. „Kto mu to zrobił? Sam pewnie się pociął, ale ta połamana ręka… Ach, nie mam czasu teraz nad tym myśleć!” Wyjął kilka eliksirów z kieszeni. Ostrożnie podniósł głowę chłopca i wlał mu je do bezwiednie rozchylonych, sinych ust. Przywołał z szafy koc, delikatnie owinął nim Harry’ego, wziął go na ręce i bez słowa wyszedł przed dom. Tam się deportował.

 

Zmaterializował się przed ładnym, nie za dużym dworkiem. Po jego prawej stronie rozciągał się las, z którego rozbrzmiewał kojący śpiew ptaków. W tle, za budynkiem, widać było szczyty gór, których wierzchołki pokrywały czapy śniegu. Po drodze musiał przejść przez zadbany park, z pewnością magiczny, gdyż znajdowały się w nim fantazyjne żywopłoty i rzeźby z krzewów oraz niezwykle rzadkie gatunki kwiatów. Severus bywał tu tylko okazjonalnie. To jego ukryta rezydencja, wie o niej tylko on i Albus. Jednak nie miał czasu podziwiać widoków. Szybkim krokiem zmierzał do drzwi. Kopniakiem utorował sobie drogę i wszedł do salonu. Natychmiast zmaterializował się przy nim skrzat domowy i skłonił się niemal do samej podłogi. Miał duże niebieskie oczy, dosyć proporcjonalne (lecz i tak długie) uszy i nos, był ubrany w czarną wyprasowaną serwetkę, przepasaną białym, plecionym sznurkiem.

- Witaj, sir, w czym mogę służyć? – zapiszczał, kłaniając się jeszcze niżej.

- Przygotuj natychmiast pokój dla…gościa.

- Tak, proszę pana! - I w sekundzie zniknął.

Snape wszedł na pierwsze piętro. Pokój był już gotowy. Położył zawiniętego i nadal nieprzytomnego Harry’ego na sporym łóżku. Sprawdził jeszcze raz dla pewności puls. Pstryknął palcami.

- Tak, sir? - spytał skrzat.

- Przygotuj mój pokój i kolację - możliwe, że na dwie osoby.

- Dobrze, sir.

 

Snape wyszedł z pokoju, cicho zamykając drzwi. Wolnym krokiem zmierzał do salonu, myśląc po drodze, co się mogło tam wydarzyć. Podszedł do kominka, wziął garść proszku Fiuu i wsypał go w płomienie.

- Gabinet dyrektora, Hogwart! – wykrzyknął wciąż podenerwowany. W zielonych płomieniach pojawia się głowa, lecz nie ta, co chciał.

- Słucham, Severusie? – zapytała McGonagall.

- Gdzie jest Albus? Musze z nim natychmiast porozmawiać!

- Jest w ministerstwie u Knota… Będzie za niecałą godzinę. Co się stało?

- Przekaż mu, Minerwo, by natychmiast jak wróci skontaktował się ze mną. Jestem w Snape Manor. To bardzo ważne… - mówił szybko, a jego oczy były dziwnie zaniepokojone; dla Minerwy to dość rzadki widok.

- Ale o co chodzi? - spytała już zdenerwowana.

- Nie mam teraz czasu tłumaczyć. Sprowadź Albusa, szybko - powiedział, po czym się rozłączył.

 

Powolnym krokiem skierował się do pokoju Złotego Chłopca. Odwinął go z koca, zdjął ostrożnie poszarpany łach, który kiedyś był chyba koszulą lub górą od piżamy… Wzdrygnął się spoglądając z góry na skatowanego chłopaka. Spodziewał się niezbyt pięknego widoku, ale nie aż takiego! Cała nienaturalnie wychudzona klatka piersiowa, wątłe ręce i szyja w siniakach i głębokich, ciętych lub szarpanych ranach. Płytsze z nich częściowo się zasklepiły, tworząc niezwykle mało estetyczne strupy i skrzepliny, lecz z większości nadal sączyła się szkarłatna krew. Na plecach widok był niemal identyczny i równie okropny. Snape pokręcił w niedowierzaniu głową. Jednym ruchem ręki przywołał miskę z wodą i ręcznik. Wlał do niej jasnopomarańczowy eliksir i z niesmakiem zaczął przemywać poranione, anemiczne ciało. Sytuacja wstrząsnęła nim na tyle, że chwilowo zapomniał nawet, że to syn jego odwiecznego wroga… Później nastawił złamaną w dwóch miejscach lewą rękę i ją profesjonalnie usztywnił. Całość dopełniło zaklęcie bandażujące. Po tym wszystkim Harry wyglądał, jakby ktoś go wyciągnął z egipskiego sarkofagu…

- Mroczek! - krzyknął Snape.

- Tak, sir? – zapiszczał niebieskooki skrzat.

- Zostań tu. Jakby się coś z nim działo, cokolwiek, natychmiast mnie poinformuj!

- Oczywiście, sir. – Skrzat posłusznie usiadł na podłodze.

 

„Zostało mi około pół godziny. Mam nadzieje, że Albus zdąży… Z chłopakiem nie jest dobrze.” Z tą myślą poszedł do swojej prywatnej biblioteki, obok gabinetu. Była całkiem pokaźna, woluminy w większości dotyczyły czarnej magii i eliksirów, ale również psychologii. Długimi, kościstymi i trupiobladymi palcami, zaczął przeglądać tytuły książek: „Psychologia mugoli”, „Psychologiczne różnice międzyrasowe”...

- To nie, to też odpada - mruczał do siebie. Wreszcie jego wzrok padł na napis „Samookaleczenia”. - Bingo! Trochę dziwne, by sam to sobie zrobił... W szczególności na plecach i ta ręka… Ale kto wie?

Wrócił do gabinetu. Usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać wybraną książkę. Nawet nie zauważył, ile czasu minęło. Za oknem ciemnogranatowe chmury zapowiadały deszcz, zerwał się wiatr, a śpiew ptaków znacznie przycichł.

 

Nagle huknęło i błysnęło zielone światło z kominka. Z płomieni wyszedł dyrektor Hogwartu.

- Witaj, Severusie, co się dzieje? - spytał z nutą zatroskania i obawy.

- Nareszcie jesteś, Albusie. Byłem u Pottera, jak mi kazałeś. Nie wiem, co się tam stało. Sprowadziłem go tu ze sobą. Może najpierw go obejrzysz? - powiedział pozornie obojętnym tonem, wstając zza hebanowego biurka.

 

Szli korytarzem, w ciszy mijając kolejne pokoje. Dworek nie wyglądał na duży, jednak przejście od gabinetu do gościnnej sypialni zajęło kilka minut. Pokoje jak i korytarze były utrzymane w ciemnej tonacji. Na ścianach wisiały magiczne obrazy ważnych przodków rodu Snape’a. Przytłumione światło i purpurowy dywan dodawały grozy całemu wnętrzu, chyba to cecha rodzinna kolejnych (w tym aktualnego) właścicieli rezydencji.

Snape stanął przed ciemnymi, dębowymi drzwiami, ozdobionymi misternymi rzeźbami magicznych smoków. Otworzyły się bez żadnego skrzypnięcia.

- Na Merlina! Harry, co ci się stało? Severusie, o co chodzi?! – Albus podbiegł do leżącego, nie wierząc własnym oczom. W głosie było słychać troskę i strach, a oczy zaczęły mu dziwnie lśnić…

- Chyba dobrze, Albusie, że go wcześniej nie widziałeś. W szczególności w swoim pokoju. Ja widziałem dużo, ale tamten widok to rzadkość - zaczął bezbarwnym głosem relacje z „misji”. - Był w stanie krytycznym. Niemal zmasakrowany. Nie miałem wyjścia, więc przyniosłem go tutaj. Opatrzyłem i podałem potrzebne eliksiry. Ale nie mam pojęcia, co tam się wydarzyło.

- Myślisz, Severusie, że sam to sobie zrobił? – spytał zszokowany, nie bardzo widząc inne wytłumaczenie sytuacji.

- Na początku tak uważałem, dom był obserwowany, nie miał żadnych gości, rodzina się zarzeka, że nic mu nie zrobili. Jednak jak sam mógł pociąć się na plecach, połamać rękę w dwóch miejscach, zmiażdżyć dłoń i tak się poobijać? - powtórzył swoje wątpliwości.

- Jaki jest teraz jego stan? Wyjdzie z tego?

- Krwotok wewnętrzny już zahamowałem, ręka jest złożona, lecz nadal ma głęboką anemię, wyniszczony organizm, nie reaguje na Rennervate, nie wiem skąd, ale ma część objawów po kilku Cruciatusach - to naprawdę dziwne. Mimo to ma szanse przeżyć, choć nie wiem na ile wyzdrowieje psychicznie i fizycznie.

- Co możemy jeszcze dla niego zrobić, może czegoś potrzebujesz, Severusie? - spytał przygnębiony dyrektor.

- Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Wątpię czy w św. Mungu zajęliby się nim lepiej.

- Jak myślisz, kiedy jego stan się polepszy? Kiedy się obudzi?

- Ciężko powiedzieć, zależy jak będzie reagował na eliksiry. Jeżeli w ogóle się obudzi, to nie wcześniej jak za kilka dni…

Zapadła głucha cisza, którą przerywał zbyt płytki, lecz miarowy oddech Złotego Chłopca i cichy stukot kropel deszczu uderzających o szybę w oknie.

 

 

 

 

Rozdział 3

 

Zbetowany przez KikX i Dorotę - dzięki :-)

 

 

 

„Co się dzieje? Dlaczego tak boli mnie głowa? Gdzie jestem?” Nic nie rozumiał. Jęknął, próbując opanować natłok kłębiących się myśli. Po chwili usłyszał ciche pyknięcie deportacji. Chciał się poruszyć, ale jego ciało przeszył piekący ból, obezwładniając każdy mięsień. Pierwsza próba otworzenia oczu spotkała się z tym samym, bardzo niemiłym uczuciem. Jeszcze raz. Tak, tym razem poszło lepiej, chociaż obraz strasznie się rozmazywał. Mimo to, zaczął się rozglądać z ciekawością. Nie widział szczegółów, ale z całą pewnością mógł stwierdzić, że nie jest u Dursleyów. Miękkie łóżko z ciemnego drewna, bordowa pościel; nie miał odwagi spojrzeć na siebie. Jego wzrok powędrował dalej. Było na pewno po południu, gdyż w pomieszczeniu nie było zbyt jasno. Pokój średniej wielkości, utrzymany w ciemnych barwach, z przewagą zieleni. Obok łóżka stała mała szafeczka, pod oknem dwa fotele i stolik, po przeciwnej stronie większa szafa i jego kufer, tuż za nim mniejsze drzwi - pewnie od łazienki.

 

Wtem będące naprzeciwko jego łóżka większe drzwi się otworzyły. Harry w szoku wytrzeszczył oczy. Stojąca w nich postać była ostatnią, jakiej się spodziewał, chyba sam Voldemort mniej by go zaskoczył. Czarne włosy opadły na twarz przybysza, którą ozdabiał szyderczy uśmieszek.

- Widzę, że śpiąca królewna raczyła się obudzić - zadrwił, jak to było w jego stylu.

- Umarłem. Więc tak wygląda piekło? - Ledwo zdołał wymówić niesamowicie zachrypniętym głosem, lecz zabrzmiało to całkiem poważnie.

 

Snape bez komentarza podszedł do niego. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, idealna maska obojętności, jak na szpiega przystało. Jednak w oczach dało się zauważyć zmęczenie, ale też…ulgę? Stanął przed szafeczką przy łóżku, wziął z niej trzy eliksiry i zmieszał ze sobą. Podał niebieskawy płyn Harry’emu, by go wypił. Ten jednak był zbyt słaby, by ją utrzymać i niechcący wypuścił fiolkę z drżących rąk. Sev wciągnął ze świstem powietrze, by coś powiedzieć, lecz chłopiec drgnął, kuląc się, jakby chciał uniknąć uderzenia, jego oczy przepełniał strach. Ta reakcja dała sporo do myślenia naczelnemu postrachowi Hogwartu. „No tak, mogłem się spodziewać, że nie da rady sam tego zrobić. Ale dlaczego tak zareagował, mugole chyba aż tak go źle nie traktowali - przecież był u nich nie pierwszy raz, a ostatnio tylko dwa tygodnie.” Z tą myślą wyszedł, nic nie mówiąc. Wrócił po chwili z nową porcją gotowego już specyfiku. Tym razem podniósł głowę chłopca i bez słowa wlał mu do gardła gorzkie lekarstwo, potem dwa kolejne. Na szczęście ostatni miał lekko słodkawy posmak. Harry był tak zszokowany zachowaniem nietoperza, że nie wiedział, co powiedzieć, patrzył się tylko wnikliwie.

- Może zaszczycisz mnie wiedzą, co się z tobą działo u wujostwa?

Harry’emu na samo wspomnienie o tym zrobiło się niedobrze. Nie miał zamiaru o tym nikomu wspominać. W szczególności jemu. Cisza.

- Potter, to ważne. - Zaczął się irytować, a oczy zabłysły mu wrogo. To na pewno nie był sposób, by coś wyciągnąć od niego. Przeciwnie.

- Jak sobie chcesz. - Poddał się. - Odpoczywaj. Później porozmawiamy - podkreślił ostatni wyraz. Wyprostował się i pstryknął palcami. Po chwili pojawił się skrzat.

- Potter, to jest Mroczek, jak będziesz czegoś potrzebował, to go wezwij - wystarczy, że wypowiesz jego imię. Ja nie jestem zawodową niańką, by przy tobie ślęczeć. Odwrócił się i wyszedł, łopocząc przy tym szatami.

 

Harry dzięki eliksirom poczuł się trochę lepiej. Zebrał siły i w końcu spojrzał na siebie: część zabandażowana (lewa ręka i brzuch), klatka piersiowa i prawa ręka pokryta brzydkimi, jeszcze czerwonymi bliznami. „Co oni ze mną zrobili?” - krzyknął w myślach, bo wyschnięte gardło nie chciało wydać dźwięku. Ramiona zaczęły mu drżeć od cichego płaczu. „Dlaczego... zawsze JA... Dlaczego...” W tej chwili załamał się jeszcze bardziej, choć wcześniej myślał, że to raczej niemożliwe.

„I chyba jestem u tego przeklętego nietoperza w domu… Kto aż tak mnie nienawidzi? Co ja takiego zrobiłem? Jeszcze mało, że tracę wszystkich bliskich... Zawsze ktoś znajdzie nowy sposób na dręczenie mnie! To NIESPRAWIEDLIWE!”

Leżał na plecach, patrząc się w sufit i bijąc z wieloma myślami na raz. Było to bardzo męczące, biorąc pod uwagę, że całkiem niedawno odzyskał przytomność. Nawet nie zauważył, kiedy wyczerpany ponownie zasnął. Na szczęście nie miał żadnych koszmarów. Obudził się wieczorem. Zauważył na szafce fiolkę, a obok kartkę:

 

        Wypij to, jak się obudzisz.

        Jeśli potrzebujesz przy tym pomocy, to zawołaj skrzata.

                                    S.S.

 

„O nie, starczy tych poniżeń. Sam dam sobie radę…” Wyciągnął rękę i uchwycił fiolkę prawą ręką, bo lewa była dużo słabsza i jakby zdrętwiała. Podczas snu ktoś zdjął już z niego bandaże i usztywnienie z ręki. Dzięki magii kości szybciej się zrosły. Mimo że nadal drżały mu dłonie, to zdołał wypić miksturę. Poczuł błogie ciepło rozchodzące się po ciele. „Od razu lepiej.” Uśmiechnął się do siebie. Postanowił wykorzystać chwilę i trochę wypytać skrzata.

- Mroczek!

- Słucham, paniczu? – zapiszczał skrzat, który natychmiast na zawołanie aportował się przy łóżku.

- Gdzie jestem?

- W Snape Manor, paniczu. - Harry zaklął w myślach. Jego koszmar się właśnie potwierdził.

- Co ja tu robię i… jak długo tu jestem? - spytał, chociaż domyślał się części odpowiedzi.

- Pan przyniósł tu panicza w bardzo ciężkim stanie. Jest panicz tu dziesięć dni, dziś jest ósmy lipca.

- Dziesięć dni! Niemożliwe! - jęknął bardziej do siebie, niż do skrzata. - Dziękuję, możesz odejść, Mroczku – odprawił go i zamknął w zwątpieniu powieki.

Skrzat tylko się skłonił i cicho deportował, zostawiając Chłopca-Który-(Znów)-Przeżył samego ze swoimi myślami.

 

Na dworze zapadł już mrok. Na bezchmurnym niebie świeciły wesoło gwiazdy. Jedną z nich Harry rozpoznał, choć nie do końca tego chciał - Syriusz…„Uśmiechasz się do mnie, mimo że z mojej winy zgiąłeś? Przez moją głupotę i uprzedzenia, gdybym zaufał nietoperzowi i bardziej przyłożył do oklumencji… Gdybym mógł cofnąć czas… Dlaczego zmieniacz czasu działa tylko dwanaście godzin wstecz…” Długo tak rozmyślał, nie mogąc zasnąć, pomimo zmęczenia. Może nie chciał? Podświadomie bał się?

 

Pop. Obok łóżka aportował się nagle Mroczek.

- Pan kazał to paniczowi przekazać. – Wręczył Harry’emu fiolkę kolorowego płynu.

- Dziękuję. – Wziął flakonik, którego zawartość mieniła się w bladym świetle księżyca.

- Do usług, paniczu. - Po chwili zniknął.

 

„Tak, eliksir słodkiego snu - przyda się. Ciekawe skąd on wiedział?” Teraz jego myśli skupiły się na znienawidzonej czarnej postaci. Dlaczego przyniósł go (syna swojego wroga) do własnego domu? „Pomógł mi. Nie rozumiem. Na pewno nie zrobił tego z własnej woli. Pewnie Dumbledore mu kazał. Tego i tak się nie dowiem, bo oczywiście nikt nic nie powie - jak zawsze! Jak zwykle tajemnice. Gdyby nie one, to inaczej by teraz wszystko wyglądało… A dyrektor pewnie się przeraził, o mało nie stracił swojego wybawiciela w tej wojnie. Ciekawe, co by wtedy zrobili… NIE, nie mogę tak myśleć! Po prostu nie mogę…” Jak sam stwierdził, jego myśli zeszły na niebezpieczny tor. „Chyba starczy tych dywagacji na dziś…” Sięgnął po kolorowy płyn i wypił go do końca. W jednej chwili opuściły go wszystkie smutki i troski, odpłynął w błogą nicość.

 

 

 

Rozdział 4

 

Zbetowany przez KikX - thx!

 

 

 

Harry’ego obudziły promienie słoneczne, padające prosto na jego twarz. Przeciągnął się ostrożnie i spojrzał na zegarek. Ósma rano. „Trzeba w końcu kiedyś wstać…” - powiedział do siebie i niechętnie usiadł na łóżku. Zsunął nogi, dotykając podłogi. Wstał niepewnie. Prawdopodobnie zrobił to za szybko, gdyż zakręciło mu się w głowie. Zdołał uniknąć upadku, odruchowo łapiąc się drewnianej kolumny łóżka. Zamknął oczy i wziął kilka głębszych oddechów. Uspokoił nieco tłukące się serce. Poczuł się lepiej, więc ruszył dalej chwiejnym krokiem w kierunku łazienki. Poranna toaleta zajęła mu trochę więcej czasu niż zwykle. Po dwudziestu minutach wrócił do łóżka, dumny z siebie, że mimo słabości sam sobie poradził. Leżał na plecach, ciężko oddychając. Nie chciał myśleć o tym, co się wydarzyło. Był tu prawie dwa tygodnie…

Przemyślenia przerwało ciche pop. Przy łóżku aportował się skrzat z tacą w ręku.

- Witaj, paniczu. Przyniosłem śniadanie i kilka eliksirów. Pan pozwolił paniczowi jeść dziś u siebie w pokoju. Proszę również wypić te mikstury po posiłku.

- Dziękuję, Mroczku - powiedział Harry z uśmiechem.

- Jeżeli by panicz czegoś potrzebował, to proszę mnie wezwać - zapiszczał grzecznie, ukłonił się i deportował z cichym pyknięciem.

 

Harry spojrzał na tacę. Trzy buteleczki z kolorową zawartością. Obok talerz z jajecznicą na boczku, sok pomarańczowy i pudding na deser. Nie czuł się głodny - w końcu od dawna nie jadł i jego żołądek się do tego przyzwyczaił. Jednak zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że coś powinien zjeść. Z niechęcią wziął na widelec trochę jajecznicy i przełknął pierwszy kęs, walcząc z mdłościami. Odstawił lekko naruszone śniadanie, czując, że następna porcja spowodowałaby niepożądaną reakcję buntującego się żołądka. Wziął do ręki buteleczki i wypił po kolei ich zawartość. Opadł na poduszkę, chcąc odpocząć. Po kilku chwilach eliksiry zaczęły działać. Harry poczuł jak wracają mu siły, może nie w tym samym stopniu, co gdyby był zdrowy, ale dobre i to. Brak ruchu pozwalał choć na chwilę zapomnieć o ograniczeniach i bólu.

Postanowił na razie nic nie robić, tylko jeszcze poleżeć. Przymknął oczy, wsłuchując się w radosny śpiew ptaków zza okna. Zegarek na szafce pokazał dziewiątą. Wtem otworzyły się drzwi, a w nich stanął najmniej lubiany przez Harry’ego nauczyciel. Na jak zwykle bladej twarzy miał przyklejony drwiący uśmieszek. Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem podszedł do stojącego obok łóżka czarnego, skórzanego fotela. Usiadł wygodnie, stale się przyglądając leżącemu chłopcu.

 

Postanowił przerwać niezręczną cisze.

- Jak się czujesz, Potter? - spytał drwiąco, lecz dało się w głosie wyczuć odrobinę troski.

- Wyśmienicie, profesorze - odpowiedział mało uprzejmie, nawet nie racząc na niego spojrzeć.

- W takim razie powiedz, co się wydarzyło, zanim tu trafiłeś?

- Nic szczególnego - powiedział przeciągle, z niedającym się ukryć bólem i przygnębieniem w głosie.

- To jak wyjaśnisz powód, dla którego znalazłeś w stanie krytycznym? - Snape ledwo się opanował, by tego nie wykrzyczeć, w środku zaczął się gotować ze złości. „Co za bezczelny bachor! Głupi szczeniak!”

- Pewnie świetnie się pan bawił, widząc mnie w takim stanie. Zawsze pan pragnął, bym tak skończył! Od zawsze mnie pan nienawidzi, mimo iż nic nie zrobiłem! - Ostatnie słowa wykrzyczał. Jednak wyschnięte gardło dało o sobie znać i chłopiec zaniósł się kaszlem.

Słysząc te słowa, Snape zbladł jeszcze bardziej (jednak było to możliwe). Wiedział, że to prawda, ale chłopak powiedział to po raz pierwszy na głos. Dobitnie. W dodatku z taką przykrością i bólem.

Harry napił się soku pomarańczowego ze śniadania. Pomału atak minął.

Snape nadal patrzył w jaskrawozielone oczy Harry’ego, tak bardzo przypominające Lily… Jednak on umiał w nim widzieć tylko swojego odwiecznego wroga, który na dodatek od dawna nie żyje.

 

- Potter, chcemy ci tylko pomóc. Nie znając przyczyny, nie możemy tego zrobić - powiedział już spokojniej i łagodniej.

- Pomóc? Pan? Chyba dostarczyć sobie kolejnych argumentów do drwin! - powiedział Harry już obojętnie.

- Nie mam całego dnia, by tu z tobą siedzieć! – Severus znów zaczął tracić nad sobą panowanie. - Mugole ci to zrobili? Sam się pociąłeś? Odpowiadaj!

- Może tak, może nie… - Nie chciał zdradzić tego akurat jemu.

- Potter! Ja naprawdę mam ważniejsze i bardziej pasjonujące rzeczy do robienia niż niańczenie ciebie! - Harry dawno nie widział go tak wściekłego. - Mów po dobroci albo sam to z ciebie wyciągnę!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin