Geertz C. - Pożytki z różnorodności.pdf

(174 KB) Pobierz
717334959 UNPDF
1
IV. Pożytki z różnorodności
Antropologia, moja fröhliche Wissenschaft, przez całe swe dzieje
(długie, jeśli liczyć je od Herodota; raczej krótkie, jeśli od Tylora)
była całkowicie zaabsorbowana wielką rozmaitością sposobów, na
jakie mężczyźni i kobiety układali swoje życie. Starała się uchwycić
pewne zakresy tej różnorodności w sieć uniwersalnej teorii:
ewolucyjne stadia, ogólnoludzkie idee bądź praktyki lub formy
transcendentalne (struktury, archetypy, głębokie struktury gramatyki).
W innych jej obszarach kładła nacisk na partykularność,
idiosynkrazję, niewspółmierność -groch z kapustą. Ostatnio jednak
stanęła w obliczu zupełnie nowej sytuacji: wobec faktu gwałtownego
rozmywania się tej różnorodności, której spektrum staje się coraz
bardziej stonowane i wąskie. Możemy zostać skonfrontowani ze
światem, w którym po prostu zabraknie łowców głów, plemion
żyjących w systemie matrylinearnym, ludów przepowiadających
pogodę ze świńskich wnętrzności. Różnica oczywiście pozostanie -
Francuzi nigdy nie tkną solonego masła. Niemniej stare, dobre czasy
palenia wdów i kanibalizmu nieodwołalnie odeszły w przeszłość.
Sam w sobie ten proces tonowania kulturowych kontrastów
(zakładając, że zachodzi on naprawdę) nie jest - z profesjonalnego
punktu widzenia - zbyt niepokojący. Antropolodzy będą musieli po
prostu nauczyć się analizy bardziej subtelnych różnic, a ich pisma
mogą zyskać na przenikliwości, choć stracą dawny spektakularny
rozmach. Ewokuje to jednak problem szerszej natury, zarazem
moralny, estetyczny i poznawczy, któ-
717334959.001.png
ry jest znacznie bardziej niepokojący i który tkwi w samym centrum o
wiele bardziej aktualnej dyskusji na temat tego, jak to się dzieje, że
wartości wymagają uzasadnienia. Odwołam się tu do czegoś, co
utkwiło mi w głowie - przyszłości etnocentryzmu.
Wrócę jeszcze do tych rozważań ogólniejszej natury, ponieważ to one
stanowią przedmiot mojego głównego zainteresowania, jednak w celu
wprowadzenia w problem chcę zacząć od przedstawienia argumentu,
jak sądzę niezwykłego i dość kłopotliwego, który sformułowany
został przez francuskiego antropologa Claude Lévi-Straussa na
wstępie jego ostatniego zbioru esejów zaczepnie zatytułowanego
Spojrzenie z oddali.
* * *
Argument Lévi-Straussa pojawił się po raz pierwszy w odpowiedzi na
zaproszenie UNESCO do wygłoszenia publicznego wykładu
otwierającego Międzynarodowy Rok Walki z Rasizmem i
Dyskryminacją Rasową, który ogłoszono, dla przypomnienia, w 1971.
Lévi-Strauss pisze:
Powodem wybrania mojej osoby było najpewniej to, że dwadzieścia lat
wcześniej napisałem tekst Rasa i historia, również zamówiony przez UNESCO
(...) Wypowiadałem tam pewne podstawowe i oczywiste prawdy (...) [W 1971]
spostrzegłem, że oczekuje się ode mnie, abym je powtarzał. W tamtym czasie,
by oddać przysługę instytucjom międzynarodowym (bardziej niż dzisiaj czułem
się w obowiązku mieć do nich zaufanie), w zakończeniu Rasy i historii nieco
przesadziłem. Może z racji swego wieku, z pewnością zaś w wyniku rozmyślań
nad tym, na co się napatrzyłem w świecie, nabrałem wstrętu do tego rodzaju
uprzejmości, doszedłem też do przekonania, że aby być pożytecznym dla
UNESCO i uczciwie wypełnić powierzoną mi misję, powinienem wypowiedzieć
się z całą szczerością .
1 C. Lévi-Strauss, Spojrzenie z oddali, przeł. W. Grajewski, L. Kolankiewicz. M.
Kolankiewicz, J. Kordys, PIW, Warszawa 1993.
2 Ibid, s. 12
3
Jak zwykle okazało się, że nie był to zbyt dobry pomysł i to, co
nastąpiło, okazało się swego rodzaju farsą. Funkcjonariusze UNESCO
byli zdruzgotani tym, że „chciałem podważyć sam katechizm, przez
przyswojenie zasad którego zasłużyli sobie na przejście ze skromnej
pracy w którymś z krajów rozwijających się do uświęconego
stanowiska urzędnika międzynarodowej instytucji". Niespodziewanie
ówczesny dyrektor generalny UNESCO, równie rezolutny Francuz,
wygłosił nieprzewidzianą programem mowę, by w ten sposób skrócić
czas wystąpienia Lévi-Straussa i zmusić go do dokonania wcześniej
zasugerowanych „udoskonalających" skrótów. Lévi-Strauss,
incorrigible, zdołał jednak w widocznym pośpiechu przeczytać cały
przygotowany przez siebie tekst, mieszcząc się w przewidzianym
czasie.
Pomijając to wszystko, co jest normą w codziennym funkcjonowaniu
ONZ, problem, jak pisze Lévi-Strauss, polegał na proteście
„przeciwko nadużyciu językowemu, które sprawia, że coraz bardziej
myli się rasizm (...) z postawami naturalnymi, wręcz uprawnionymi, a
w każdym razie nie dającymi się uniknąć" - tj., choć on sam nie użył
tego określenia, z etnocentryzmem.
Etnocentryzm, twierdzi Lévi-Strauss w tekście pt. Rasa i kultura oraz
w napisanym dekadę później nieco bardziej specjalistycznym artykule
Etnolog wobec kondycji ludzkiej, nie tylko nie jest sam przez się
czymś złym, ale - przynajmniej dopóki nie wymyka się spod kontroli -
jest czymś raczej dobrym. Wierność wobec pewnego zasobu wartości
w sposób nieunikniony wyraża się w „częściowej lub całkowitej
obojętności wobec innych wartości", wobec których równie i w
równie zaściankowy sposób zachowują lojalność inni ludzie. „Nie ma
nic karygodnego w stawianiu pewnego sposobu życia i myślenia
ponad wszystkimi innymi czy w poczuciu pewnej rezerwy wobec
innych wartości". Taka względna „niemożność porozumienia" nie
upoważnia nikogo do prześladowania czy niszczenia odrzuconych
3 Ibid., s. 13.
4 Ibid., s. 14.
5 Ibid.
717334959.002.png
wartości albo reprezentujących je ludzi. Poza tym jednak „nie ma w
niej niczego oburzającego":
Może ona wręcz być ceną, którą płaci się za to, by systemy wartości
każdej duchowej rodziny i każdej wspólnoty przetrwały i mogły się
odnawiać, czerpiąc z własnych wewnętrznych źródeł. Jeśli (...)
pomiędzy społecznościami ludzkimi istnieje pewne optimum
zróżnicowania, którego nie mogą one przekroczyć, ale też poniżej
którego nie mogą zejść nie narażając swego istnienia, trzeba
stwierdzić, że zróżnicowanie to wynika w dużej mierze z pragnienia
każdej kultury, by przeciwstawić się kulturom otaczającym, by
odróżnić się od nich, jednym słowem, by być sobą; nie jest tak, by
kultury się ignorowały, niekiedy biorą coś od siebie, jednakże, by nie
zginąć, muszą być jedna dla drugiej nieprzenikalne6.
Tak więc przekonanie, że ludzkość może całkowicie uwolnić się od
etnocentryzmu, „czy choćby przestanie jej na nim zależeć", nie tylko
jest złudzeniem; nie byłoby wcale dobrze, gdyby do tego doszło. Taka
„wolność" prowadziłaby do świata, „w którym kultury, opanowane
wzajemną skłonnością pragnęłyby wyłącznie wabić jedna drugą;
kiedy w powstałym zamieszaniu każda z nich straciłaby zarówno urok
dla innych, jak i własne racje istnienia"7.
Dystans jest źródłem jeśli nie oczarowania, to w każdym razie
obojętności, a w rezultacie kulturowej integralności. W przeszłości,
gdy tak zwane prymitywne kultury były tylko marginalnie ze sobą
powiązane - określając się same mianem „prawdziwych", „dobrych"
czy po prostu „istot ludzkich" i określając mieszkających na drugim
brzegu rzeki czy za pagórkiem terminami „naziemne małpy" czy
„gnidy", to znaczy negując lub redukując ich ludzki charakter -
integralność kulturowa była z łatwością utrzymywana. „Głęboka
obojętność wobec innych kultur dawała (...) gwarancję, że można żyć
na swój własny sposób
6 Ibid., s. 15.
7 Ibid.
5
i na własnych warunkach" 8 . Dzisiaj, gdy takiej sytuacji najwyraźniej
nie da się zachować i każdego z żyjących na tej coraz bardziej
zatłoczonej małej planecie głęboko interesują pozostali jej mieszkańcy
z ich sprawami, pojawia się niebezpieczeństwo utraty takiej
integralności w wyniku utraty obojętności. Etnocentryzm być może
nigdy nie zniknie całkowicie jako „współistotny z naszym
gatunkiem", lecz może niebezpiecznie osłabnąć czyniąc nas ofiarami
pewnego rodzaju moralnej entropii:
Bez wątpienia łudzimy się marzeniem o zapanowaniu między ludźmi równości i
braterstwa, i żeby nie przeszkodziło to im w różnieniu się. Jeśli jednak ludzkość
nie pogodziła się z perspektywą stania się jałową konsumentką tych tylko
wartości, które umiała stworzyć w przeszłości, zdolną co najwyżej do wydania
dzieł fałszywych, do wynalazków prostackich i dziecinnych, to musi uczyć się
od nowa, że wszelka prawdziwa twórczość zakłada pewną głuchotę na głosy
innych wartości, posuwającą się do odmowy ich przyjęcia czy nawet negacji.
Nie da się bowiem jednocześnie zatracić w cudzej rozkoszy, utożsamić z innym
i zachować swoją odmienność. W pełni udane, całkowite porozumienie z innym
podważa, wcześniej lub później, oryginalność jego i mojej twórczości. W
wielkich twórczych epokach komunikacja była wystarczająca, by odlegli od
siebie partnerzy mogli się pobudzać, nie stając się zarazem czymś na tyle
częstym i łatwym, by przeszkody niezbędne między jednostkami, jak i grupami,
uległy pomniejszeniu, gdyż zbyt łatwe wymiany partnerów zrównują i rugują
ich odmienność 9 .
Bez względu na to, co o tym myślimy czy jak jesteśmy zaskoczeni
słysząc te słowa od antropologa, z pewnością poruszają one jakąś
aktualną strunę współczesności. Atrakcyjność „głuchoty na głos
innych wartości" oraz podejście do czyjegoś uwięzienia w jego
własnej tradycji kulturowej na zasadzie „wyluzuj się i ciesz z tego, co
posiadasz" to zjawiska coraz bardziej akceptowane w aktualnej myśli
społecznej. Nasi filozofowie, historycy i przedstawiciele nauk
społecznych, niezdolni do opowiedzenia
8 Ibid.
9 Ibid., s. 53.
717334959.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin