Niezawodna miłość.doc

(151 KB) Pobierz
Niezawodna miłość

Niezawodna miłość

Seria: Mądrość, która kocha
Wydawnictwo eSPe, Kraków 2007

ks. dr Marek Dziewiecki

Nikt z nas nie jest miłością.
Jedynie Bóg, który jest Miłością,
uczy kochać w sposób niezawodny.

Wstęp * 1. Wypaczona miłość zawodzi * 2. Bóg JEST Miłością * 3. Miłość wobec Boga * 4. Miłość wobec samego siebie * 5. Miłość wobec bliźniego * 6. Miłość, kobieta i mężczyzna * 7. Miłość i bezpieczeństwo * 8. Miłość i zbawienie * Zakończenie

Wstęp

Nic nie budzi w nas tyle nadziei, radości i wzruszeń, co tęsknota za miłością. Nic nas nie cieszy i nic nie ma sensu, jeśli nie kochamy i nie jesteśmy kochani. Kochać i być kochanym nieodwołalnie, bezwarunkowo, na zawsze, w dobrej i złej doli — oto największe marzenie człowieka. Gdy pojawia się druga osoba, która zaczyna odnosić się do nas z taką właśnie miłością, wydaje się nam, że powracamy do raju. Nie potrafimy wtedy wyrazić naszej radości żadnymi słowami. Jednak gdy ta druga osoba przestaje okazywać nam miłość, życie staje się dla nas nieznośnym ciężarem. Czujemy się zranieni i zdradzeni. Przestajemy wierzyć w to, że miłość w ogóle istnieje. Najbardziej bolesny zawód, jaki może człowieka spotkać, to zawód miłosny. Jednak to nie miłość rozczarowuje, ale człowiek.

Pośród wszystkich istot żyjących na ziemi jedynie my, ludzie, jesteśmy zdolni do tego, by uczyć się kochać. Serce człowieka ciągle jest niespokojne i nienasycone. Codziennie przypomina mu o tym, że do szczęścia nie wystarczy młodość, uroda, pieniądze czy sława. To właśnie dlatego wśród ludzi młodych, pięknych, bogatych i sławnych są tacy, którzy popadają w rozpacz, uzależniają się od alkoholu czy narkotyków albo targają się na swe życie. Tymczasem wśród ludzi starych, biednych, chorych i nieznanych są tacy, którzy tryskają radością i cieszą się życiem. Ci drudzy z pewnością doświadczają niezawodnej miłości. Teoretycznie niemal każdy bez wahania uzna, że miłość jest największą wartością i że nadaje życiu sens. W praktyce jednak często oddalamy się od miłości, kierując się ku takim wartościom, jak: uczucie, pieniądze, władza czy przyjemność.

Niniejsza książka mówi o miłości, która jest niezawodna, czyli o miłości, która wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje (por. 1 Kor 13). Z pewnością żaden człowiek nie jest w stanie opisać całego bogactwa przeżyć i zachowań, które wiążą się z doświadczaniem i wyrażaniem takiej właśnie miłości. Celem tej książki nie jest jednak opisanie tego, co myślimy, przeżywamy i czynimy wtedy, gdy kochamy. Jest nim ukazanie istoty miłości, która jest silniejsza niż śmierć.

Przyjrzyjmy się miłości, która nigdy nie zawodzi i która jest większa od wszystkich naszych ograniczeń, lęków i rozczarowań.

1. Wypaczona miłość zawodzi

Mylić miłość z tym, co miłością nie jest,
to tak, jakby mylić życie ze śmiercią.

Gdy ktoś twierdzi, że rozczarował się miłością, to zwykle nie zdaje sobie sprawy z tego, iż pomylił miłość z czymś, co miłością nie jest. Dzisiaj miłość myli się najczęściej z seksualnością, uczuciem, tolerancją, akceptacją, «wolnym związkiem» i z naiwnością.

Błąd pierwszy polega na przekonaniu, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne. Mylenie miłości z seksualnością prowadzi do dramatów, gdyż popęd seksualny — tak jak każdy popęd — jest ślepy. Gdyby istotą miłości było współżycie seksualne, to rodzice nie mogliby kochać swych własnych dzieci. Nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym morzu okazywanej sobie nawzajem czułości i codziennej troski o współmałżonka. Kto myli seksualność z miłością, ten dla chwili przyjemności gotów jest poświęcić nie tylko swe sumienie, małżeństwo czy rodzinę, ale i zdrowie, a nawet życie. Taki człowiek popada zwykle w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości prowadzi do przemocy, w tym do gwałtów, a nawet do śmierci (aborcja, AIDS). Mylić miłość z seksualnością to dosłownie mylić życie ze śmiercią.

Kogoś, kto przeżywa radość dlatego, że kocha, nie interesuje taka forma kontaktu seksualnego, która powoduje utratę przyjaźni z Bogiem, z samym sobą czy z drugim człowiekiem. Miłość jest jedyną siłą, dzięki której człowiek może stać się panem swoich popędów i swojego ciała. Co więcej, w większości rodzajów więzi międzyludzkich to właśnie zdolność powstrzymywania się od współżycia seksualnego świadczy o miłości odpowiedzialnej. Współżycie seksualne nie wiąże się przecież z dojrzałą miłością rodzicielską, narzeczeńską czy przyjacielską. Także w małżeństwie panowanie nad popędem seksualnym jest warunkiem dochowania wierności i szczęścia. Seksualność małżonków jest czysta wtedy, gdy jest wyrazem miłości, a nie popędu czy pożądania. Małżonek, który kocha, nie skupia się na doznaniach cielesnych, ale zachwyca się tym, że może być tak blisko osoby, którą kocha i przez którą jest kochany. Współżycie seksualne jest wtedy spotkaniem dwóch osób, a nie dwóch ciał.

Błąd drugi polega na przekonaniu, że miłość jest uczuciem i że zakochanie się jest najbardziej intensywną formą miłości. Tymczasem kochać to nieskończenie więcej niż odczuwać określone stany emocjonalne. Gdyby istotą miłości było uczucie, to nie można by było jej ślubować, gdyż uczucia są zmienne. Uczucia są cząstką człowieka, są jego cechą i własnością. Natomiast miłość jest większa od człowieka. Uczucia przeżywamy także wobec zwierząt, przedmiotów czy wydarzeń, a zatem wtedy, gdy coś nie tyle kochamy, ile lubimy, lub gdy czymś się cieszymy. Miłość to postawa, a nie nastrój.

Fałszywe przekonanie, iż miłość jest uczuciem, wynika z tego, że każdy, kto kocha, doznaje silnych emocji. Nie ma miłości bez uczuć. Jeśli ktoś jest wobec drugiej osoby obojętny, to znaczy, że jej nie kocha. Jednak z tego, że uczucia towarzyszą miłości, nie wynika, że stanowią one jej istotę. Gdyby można było stwierdzić, że miłość jest tym, co jej towarzyszy, to równie uprawnione byłoby stwierdzenie, że miłość jest wzmożonym wydzielaniem hormonów, podniesionym ciśnieniem krwi albo rumieńcem na twarzy. Tego typu zjawiska pojawiają się wtedy, gdy kochamy, ale nie są one miłością. Nie jest prawdą, że miłość to uczucie i że kochając przeżywamy jedynie «piękne» uczucia. Natomiast jest prawdą, że miłości zawsze towarzyszą uczucia i że są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, a nawet emocjonalnej nienawiści. W każdym słowie i czynie Jezus wyrażał miłość, ale przeżywał przecież różne stany emocjonalne. Kiedy kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, przeżywają dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć — właśnie dlatego, że kochają swego syna. Mylenie miłości z uczuciem sprawia, że to uczucia bierze się za kryterium postępowania. Tymczasem stany emocjonalne — podobnie jak popędy — są ślepe, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów.

Miłość jest świadomą i dobrowolną postawą, a uczucia są jednym ze sposobów jej wyrażania. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na potrzebach innych ludzi, a uczucia — na naszych własnych potrzebach i przeżyciach. Miłość prowadzi na szczyty bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do uzależnienia się od drugiej osoby i do zazdrości wywołującej agresję. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do niepokojów i napięć. To właśnie dlatego radość człowieka zakochanego jest przepojona niepokojem, a zakochani ranią się nawzajem poprzez różne formy emocjonalnego szantażu. Miłość prowadzi do trwałej radości, a kierowanie się uczuciami niszczy więzi międzyludzkie oraz prowadzi do trwałego niepokoju, przez co wiąże się z popadaniem w uzależnienia od środków chemicznych.

Błąd trzeci polega na przekonaniu, że miłość jest tym samym, co tolerancja. Tymczasem ten, kto toleruje, mówi: „Rób, co chcesz!”, a ten, kto kocha, mówi: „Pomogę ci czynić to, co wiedzie ku świętości”. Tolerancja byłaby postawą racjonalną wtedy, gdyby człowiek nie był w stanie krzywdzić siebie i innych ludzi. Tak będzie w niebie, ale na ziemi większość zachowań człowieka nie wyraża miłości, ale prowadzi do krzywdy i cierpienia. W tych realiach, w jakich żyjemy, powiedzieć komuś: „Rób, co chcesz!” to tak, jakby powiedzieć mu: „Twój los mnie nie interesuje!”. Miłość wiąże się z troską o drugiego człowieka, a tolerancja wynika z obojętności na jego los. Ten, kto myli miłość z tolerancją, rezygnuje z racjonalnego myślenia, gdyż wierzy w to, że wszystkie zachowania człowieka są równie dobre. Tolerować zachowania człowieka można — i to w pewnych granicach! — wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast odwoływać się do tolerancji w odniesieniu do relacji międzyosobowych i wartości, gdyż niektóre zachowania są tak szkodliwe, że zakazane są prawem karnym. Człowiek dojrzały wspiera odpowiedzialne sposoby postępowania u wszystkich ludzi bez wyjątku, a jednocześnie sprzeciwia się — i to ze stanowczością, jakiej uczy nas Chrystus — tym zachowaniom, którymi człowiek krzywdzi siebie lub innych. Im bardziej kocham człowieka, tym bardziej «nietolerancyjny» się staję wobec tych jego zachowań, które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie. Im mocniej kochają swe dziecko rodzice, z tym większą stanowczością chronią je przed niebezpieczeństwem i nie tolerują jego złych zachowań.

Błąd czwarty polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Akceptować drugiego człowieka to tak, jakby mu powiedzieć: „Bądź sobą”, czyli: „Pozostań na tym etapie rozwoju”. Tego typu przesłanie jest niewłaściwe, szczególnie wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca narkomana czy złodzieja do tego, żeby był czy pozostał «sobą». Akceptacja to znacznie mniej niż miłość, i to nie tylko w odniesieniu do ludzi przeżywających kryzys, ale i w odniesieniu do ludzi, którzy trwają na drodze rozwoju.

Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie mógł rozwijać się dalej. Rozwój człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest samą miłością i nie potrzebuje się rozwijać. Tymczasem nikt z nas, ludzi, miłością nie jest i nikt z nas nie powinien przestać się rozwijać.

Słuszne jest akceptowanie prawdy na temat cech czy postawy danego człowieka. Słuszne jest też akceptowanie tego, że jego godność jest nienaruszalna. Jednak zarówno prawda o danej osobie, jak i jej godność nie jest zależna od tego, czy ją akceptujemy czy też nie. Od nas natomiast zależy nasza postawa wobec tej osoby, czyli właśnie to, czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej oraz to, że ma ona swą godność. Jeśli kogoś kocham, to nie chcę go «zamrozić» w danej fazie jego rozwoju, ale chcę mu pomagać nieustannie się rozwijać. Akceptować to mówić: „Bądź sobą!”, a kochać to mówić: „Pomogę ci stać się kimś większym od samego siebie”. Miłość to zdumiewająca moc, która potrafi przemienić człowieka. Ten, kto kocha, ma odwagę zaproponować osobie kochanej, by dorastała do świętości, a nie jedynie akceptowała siebie na obecnym etapie rozwoju. To nie przypadek, że w Piśmie Świętym ani razu nie występuje słowo «tolerancja» czy słowo «akceptacja».

Błąd piąty polega na uleganiu mitowi, że pozostawanie dwojga ludzi w «wolnym związku» jest wyrazem ich wzajemnej miłości. Tymczasem w rzeczywistości «wolny związek» nie istnieje, tak jak nie istnieje ani «sucha woda», ani «kwadratowe koło». Ludzie, którzy ulegają temu mitowi, deklarują sobie, że się kochają (czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy w całym wszechświecie), a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą się rozstać, gdyż związek ten do niczego ich nie zobowiązuje. Ludzie ci posługują się tym wewnętrznie sprzecznym wyrażeniem po to, by zatuszować bolesną prawdę, że ów «wolny związek» to w rzeczywistości związek egoistyczny, niepłodny i z definicji nietrwały. Osoby pozostające w takim związku są wolne tak naprawdę tylko od jednego: od odpowiedzialności za swe postępowanie i za drugą osobę. W «wolnym związku» jedna osoba traktuje tę drugą jak sprzęt domowy, który bierze się ze sklepu na próbę i który w każdej chwili można oddać. Tymczasem ktoś, kto kocha, pragnie czegoś nieskończenie większego niż romans czy związek z kolejnym partnerem.

Błąd szósty polega na myleniu miłości z naiwnością. Takie podejście do drugiego człowieka, które jest przejawem naiwności, nie ma nic wspólnego z miłością. Miłość bowiem jest szczytem nie tylko dobroci, ale i mądrości. Chrystus poświęcał tak wiele czasu na uczenie swych słuchaczy mądrego myślenia właśnie dlatego, żeby nie mylili miłości z naiwnością. On pragnie, abyśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, ale i roztropni jak węże (por. Mt 10, 16). Myli miłość z naiwnością ten, kto nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który go krzywdzi, i nazywa to swoje zachowanie «miłością». Oto typowy przykład naiwności: alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona bardzo cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to nie chce się bronić, licząc, że to jej cierpienie przyczyni się kiedyś do przemiany męża. Człowiek, który kocha dojrzale, przyjmie niezawinione cierpienie pod warunkiem, że może ono zmobilizować krzywdziciela do tego, że zastanowi się on nad swym postępowaniem i je zmieni. Jeśli jednak krzywdziciel pozostaje obojętny na to cierpienie i błądzi coraz bardziej, to osobie krzywdzonej pozostaje tylko miłość na odległość.

Tęsknota za miłością wpisana jest w bicie naszego serca. Łatwo jest marzyć o miłości. Łatwo jest też odczuwać ciągłe pragnienie miłości. Znacznie trudniej jest kochać. I właśnie dlatego wielu ludzi zadowala się namiastkami miłości. To, co jest cenne, często bywa podrabiane, gdyż imitacje znacznie mniej kosztują. Ten, kto pomyli błyszczące szkiełka z diamentami, straci wiele pieniędzy. Natomiast ten, kto pomyli miłość z jej imitacjami, ryzykuje, że będzie cierpiał i w życiu doczesnym, i w życiu wiecznym.

2. Bóg JEST Miłością

Miłość nie jest Bogiem, lecz Bóg jest Miłością;
żeby kochać, trzeba być osobą.

Człowiek nie potrafi wymyślić miłości. Przeczuwa, że ona istnieje, tęskni za nią, a tęsknota odnosi się wyłącznie do osób. Tęsknimy za miłością, gdyż miłość nie tylko istnieje, ale jest kimś — żywym i osobowym. Nie jest ona jakimś zbiorem zasad postępowania czy filozoficzną ideą dobra, ale kimś, kto kocha. Ta właśnie Osobowa Miłość objawiła się nam w historii zbawienia. Objawiła się nam po to, abyśmy wiedzieli, że możemy osobiście z Nią się spotkać i zaprzyjaźnić. Nasze ciało zostało uczynione z prochu tej ziemi, ale jako osoby należymy do zupełnie innego świata. Przedmioty są przyciągane siłą grawitacji, ale osoby są przyciągane siłą miłości! Dziecko pozostające w łonie matki jeszcze nie wie, że jest owocem miłości i że istnieje ktoś, kto je kocha. Po urodzeniu się stopniowo poznaje najbliższe mu osoby i nazywa je «rodzicami». W miarę rozwoju przekonuje się, że tęskni za Kimś jeszcze bardziej niezwykłym — bardziej od najwspanialszych nawet rodziców. Odtąd staje się gotowe na spotkanie z Tym, który nie tylko kocha, ale jest Miłością.

Bóg jest Osobą wyjątkową, gdyż istnieje odwiecznie i odwiecznie kocha. Nikt z nas miłością nie jest i nigdy nie będzie, gdyż nikt z nas nie jest i nigdy nie będzie Bogiem. Niemniej jednak jesteśmy dziećmi Boga-Miłości i właśnie dlatego każdy z nas pragnie kochać i być kochanym — mimo że jesteśmy egoistyczni, słabi i grzeszni. Miłość jest nam potrzebna do życia w szczęściu tak, jak do oddychania jest nam potrzebny tlen. Miłość podtrzymuje nas w istnieniu, przynosi nam radość i czyni nas podobnymi do Tego, który jest Miłością. Być osobą to znacznie więcej niż być samym sobą! Być osobą to być skarbem dla innej osoby.

Gdy dwie osoby wypowiadają podobne słowa lub wykonują podobne gesty, nasza reakcja na nie bywa zazwyczaj różna. Zdarza się, że jednej osobie okazujemy zaufanie, a wobec drugiej pozostajemy nieufni lub obojętni. Ta odmienność naszych reakcji wynika z tego, że każda osoba jest inna «w środku», że każda nosi w sobie inny świat wartości i ma inny stopień wrażliwości w sferze moralnej. Bóg jest w całym wszechświecie kimś jedynym, komu możemy zaufać bezgranicznie, gdyż tylko On jest samą Miłością. Tylko w Bogu nie może pojawić się rozdźwięk między tym, co On mówi i czyni, a tym, czego naprawdę pragnie. Miłość nie istnieje (i nie miałaby sensu) tam, gdzie nie istnieją osoby. Kochać mogą tylko osoby i przyjąć miłość mogą tylko osoby. Tylko kochając drugą osobę, w pełni respektujemy jej godność. Miłość to najpierw kwestia sposobu istnienia i kontaktowania się z innymi osobami, a dopiero w konsekwencji to określone słowa i czyny. Im bardziej ktoś kocha, tym mocniej doświadcza zdumiewającej głębi i bogactwa swego człowieczeństwa.

Ten, kto dorósł do miłości, nie tylko ją okazuje. Jest on wypełniony miłością, i to miłością Boga, gdyż żadna inna miłość nie istnieje. Kochać to być podobnym do Boga, czyli promieniować od wewnątrz Jego miłością. Miłość wyraża się w całej osobie, w jej w sposobie bycia, a nie tylko w działaniu jej umysłu czy woli. Umysł człowieka jest w stanie opisać świat materialny i zaprojektować przedmioty, ale nie jest w stanie wymyślić i skonstruować osoby. Nie jest też w stanie wymyślić miłości. To nie moja wola, lecz JA — cały człowiek (z moim ciałem, umysłem, sumieniem, z moją wrażliwością w sferze moralnej i z moimi emocjami) — decyduję się na to, by kochać. Miłość, która nie zawodzi, to coś więcej niż zewnętrzny sposób postępowania. To budowanie wspólnoty osób, które są tak dojrzałe, że można im zaufać i zawierzyć własne życie. Jeśli mam pewność, że ktoś mnie kocha, to mam ją nie tylko dlatego, że ten ktoś zachowuje się wobec mnie w określony sposób, ale głównie dlatego, że jest on osobą, przy której czuję się bezpieczny, której mogę zaufać. Być może inne osoby potrafią wypowiadać jeszcze piękniejsze słowa czy okazywać jeszcze więcej serdeczności, ale jeśli nie wiem, kim one są «w środku», to nie czuję się przy nich kochany i bezpieczny. Miłość wymaga przede wszystkim obecności i stałej postawy troski o rozwój drugiej osoby, a określone działania są wynikiem tejże troskliwej obecności. Ten, kto kocha, jest przyjacielem Boga. Jest ambasadorem Jego niezawodnej miłości.

Bóg, który nie tylko kocha, ale przede wszystkim jest Miłością, stworzył człowieka jako osobę zdolną do naśladowania Jego miłości. Tylko ten może nauczyć się kochać, kto trwa w przyjaźni z Bogiem. Ateizm, czyli wiara w to, że Bóg-Miłość nie istnieje, nie jest rezultatem intelektualnej analizy rzeczywistości; jest konsekwencją braku spotkania z Miłością. Ten, kto nie kocha, nie spotka Boga — właśnie dlatego, że Bóg jest Miłością. Gdyby owego dnia w Wieczerniku znalazł się ktoś, kto nie kochał, z pewnością nie zobaczyłby on Zmartwychwstałego. Każdy egoista uważa miłość za zjawę lub przywidzenie. Uczenie się miłości przebiega tak samo jak uczenie się mowy. Posługiwać się określonym językiem możemy nauczyć się jedynie od tych, którzy posługują się tym językiem. Podobnie miłości możemy uczyć się jedynie od Tego, kto pierwszy pokochał nas. Tylko On może nas nauczyć słów i czynów miłości. Syn Boży stał się człowiekiem właśnie po to, abyśmy mogli zobaczyć Miłość w ludzkiej naturze i Ją naśladować.

Tu, na ziemi, nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, kim jest Bóg jako Stwórca, jako Pan wszechświata, jako wszechwiedzący, wszechmogący i nieomylny Absolut. Wiemy natomiast — dzięki Jego objawieniu i dziełu zbawienia — że bardzo nas kocha. Jezus upewnił nas o tym, że Bóg kocha nas miłością bezwarunkową, nieodwołalną, mądrą, ofiarną (oddał za nas życie), a jednocześnie zwycięską, silniejszą od grzechu i od śmierci (zmartwychwstał). Zasady Bożej miłości w odniesieniu do człowieka wyjaśnił nam Jezus w przypowieści o synu marnotrawnym, który odszedł od kochającego go ojca, gdyż liczył na łatwe szczęście. Przekonał się jednak na własnej skórze, że życie bez miłości i dyscypliny prowadzi do rozczarowań i cierpień. Został pastuchem świń i odczuwał dotkliwy głód. Ojciec nadal go kochał i stojąc na drodze wypatrywał, czy aby nie wraca, ale nie poszedł za nim ani nie wysłał mu pieniędzy. Wiedział, że dopóki syn ulega swym słabościom, dopóty wykorzysta wszystko, czym dysponuje czy co od kogoś otrzyma, do tego, by dalej błądzić. Tak więc z pewnością postąpił roztropnie, niemniej jednak czy nie powinien był wyjść trochę dalej w kierunku syna...?

Otóż Bóg wychodzi ku nam — grzesznikom najdalej, jak to tylko możliwe! Tę przypowieść opowiada nam Ten, którego Bóg Ojciec posłał niewyobrażalnie daleko: wydał Go w nasze ręce. Już nic więcej nie może zrobić. Nie może przecież kochać za nas. Nie może zmusić nas do tego, żebyśmy kochali, gdyż miłość jest darem ofiarowanym dobrowolnie.

Syn Boży przychodzi do nas osobiście po to, by uczyć nas kochać mądrze. A kochać kogoś mądrze to okazywać mu miłość w sposób dostosowany do jego zachowania. Ludzi dobrej woli Jezus umacniał i chronił, błądzących upominał, a obłudę cyników i faryzeuszy — demaskował. Przez taką właśnie postawę Jezus dał nam do zrozumienia, że dojrzała miłość nie ma nic wspólnego z cierpiętnictwem czy z upodobaniem w cierpieniach. Ten, kto kocha, doświadcza radości, jaką może dać tylko Chrystus i jakiej ten świat nie może odebrać. Ten, kto kocha, wchodzi na drogę błogosławieństwa i cieszy się pełnią życia. Bóg, który uczy nas kochać, nigdy nie zsyła nam krzyży i nie karze nas za to, że nie kochamy. Jednak w swej mądrości i dobroci pozwala nam ponosić konsekwencje naszych grzechów. Cierpienie, które na siebie ściągamy lub które ściągają na nas inni ludzie, pomaga nam powrócić do Miłości. Gdyby Bóg chronił nas przed bolesnymi skutkami naszych grzechów, zrodziłoby się w nas błędne przekonanie, że każdy sposób postępowania jest tak samo dobry. Bóg wie, że lepiej jest, byśmy konsekwencje naszych grzechów ponieśli tu i teraz, niż byśmy mieli trwać w tych grzechach i cierpieć przez całą wieczność.

3. Miłość wobec Boga

Kochać Boga nade wszystko
to zachwycać się Jego miłością
i ufać Mu bardziej niż samemu sobie.

Bóg, który jest Miłością, pragnie, by każdy z nas stawał się podobny do Niego! Właśnie dlatego zachęca nas, abyśmy kochali, czyli naśladowali Jego sposób istnienia! Biblia upewnia nas, że najbardziej szczęśliwy jest ten człowiek, który z miłością odnosi się do Boga, do samego siebie i do innych ludzi (por. Łk 10, 25–28). Ma on zapewnione radosne życie doczesne i wieczne.

Czy jednak człowiek może nakazać drugiemu człowiekowi, aby kochał? Nie, człowiek nie jest władny ustanowić przykazania miłości. Swym własnym autorytetem może ustanowić każdą normę oprócz tej jednej: nakazu miłowania. Te zasady postępowania, które chronią nas przed krzywdą (nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie kłam) mogą stać się także prawem stanowionym przez ludzi, prawem państwowym. Ale żadne prawo ustanowione przez człowieka nie może nakazać człowiekowi, aby kochał. I właśnie dlatego nikogo nie można skazać za to, że nie kocha. Karać można tylko tych, którzy krzywdzą. Jedynie Bóg może nam proponować, abyśmy trwali w miłości, gdyż On jest Miłością i stworzył nas na swoje podobieństwo. Niemniej jednak Stwórca poważnie traktuje naszą wolność, toteż Jezus wzywając nas do miłości, zawsze dodaje: „Jeśli chcesz...” (por. Mt 16, 24).

Nikomu z nas nie jest łatwo odpowiedzieć miłością na miłość. Na początku naszej miłości jest zachwycenie się miłością Boga do człowieka, obecną w całej historii zbawienia i w naszym życiu osobistym. Bóg zachęca nas, abyśmy pokochali Go nade wszystko — całym swoim sercem, umysłem i całą swoją wolą. Proponuje, abyśmy zaprzyjaźnili się z Nim bardziej niż z samym sobą czy z bliźnimi nie dlatego, że jest zazdrosny o swoje miejsce w naszych sercach, ale dlatego, że wie, iż możemy nauczyć się kochać siebie i innych ludzi tylko wtedy, gdy pokochamy nade wszystko Tego, który jest Miłością. Bóg to najlepszy w całym wszechświecie nauczyciel w zakresie w miłości!

Kochać Boga to przyjąć Jego miłość, zachwyciwszy się Jego troską o człowieka. Jeśli Go kocham, to pozwolę, by On mnie kochał. By pochylił się nade mną i mi służył, tak jak Jezus służył swym apostołom, umywając im nogi. Gdy spotykamy się z Bogiem, On osobiście uczy nas kochać. Marnotrawny syn postanowił wrócić do ojca dlatego, że cierpiał głód i pamiętał, iż u ojca było mu lepiej. Wracając do domu, nie myślał jeszcze o tym, żeby kochać. Chciał tylko znowu mieć mieszkanie, jedzenie i ubranie. Nie wierzył, że ojciec nadal go kocha. Miał nadzieję jedynie na to, że zostanie przyjęty jako sługa. Tymczasem ojciec na widok powracającego syna wzrusza się do łez, tuli go z czułością, daje mu odświętne szaty i drogocenny pierścień i urządza święto miłości. Syn zmienił się po tym, jak zachwycił się tak zdumiewającą miłością ojca. Odtąd głównym motywem jego działania będzie miłość, a nie dążenie do wygodnego życia. Dopiero po powrocie z tułaczki syn żałuje, że wcześniej nie kochał. Zaczął kochać nie dlatego, że dotknęły go bolesne konsekwencje egoizmu, ale dlatego, że zachwycił się miłością, którą okazał mu ojciec. Podobnie jawnogrzesznica zaczęła bardzo miłować wtedy, gdy doświadczyła bezwarunkowej miłości Jezusa, który uratował jej życie (zob. Łk 7, 44–49).

Ten, kto kocha Boga, uświadamia sobie, że dotąd kochał za mało, i dzisiaj pragnie kochać bardziej niż wczoraj. Człowiek, który nie kocha wcale albo kocha za mało, dramatycznie cierpi. Jakże bliskie są mam słowa św. Augustyna: „Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem”. Najszczęśliwsi są ci ludzie, którzy kochają Boga od wczesnego dzieciństwa.

Co to jednak znaczy kochać Boga nade wszystko? Czy w ogóle można kochać kogoś, kto nie potrzebuje żadnej pomocy ani żadnych oznak miłości? Otóż można, bo kochać Boga nade wszystko to nade wszystko Mu ufać! To ufać Mu bardziej niż samemu sobie czy innym ludziom. To ufać Mu bardziej niż swym własnym przekonaniom, przeżyciom czy pragnieniom. Dziecko wyraża swą miłość do rodziców nie przez to, że im pomaga lub pracuje na ich utrzymanie, ale przez to, że im ufa. Kochać Boga nade wszystko to ufać Mu bezwarunkowo, czyli tak, jak można ufać jedynie Temu, który jest Miłością, który kocha zawsze. Kochać Boga nade wszystko to rozmawiać z Nim zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji i na każdy temat. To uzgadniać z Nim swoje plany. To wsłuchiwać się w Jego słowa i w Jego milczenie. Zawsze gdy spotykamy się z Bogiem, On zaskakuje nas swą mądrością, mocą, nadzieją i radością. Po spotkaniu z Bogiem wracamy do samych siebie, do codzienności inną drogą — jak trzej mędrcy, którzy szczerze szukali Dzieciątka Jezus i którzy naprawdę Je znaleźli.

Im bardziej kocham Boga, tym bardziej staję się niezależny od ludzi i od samego siebie i tym mniej ulegam swej naiwności, swym słabościom czy lękom o swoją przyszłość. Człowiek, który kocha Boga, cieszy się wolnością nieosiągalną dla tych, którzy Go nie kochają. Wszystko poza miłością ogranicza bowiem wolność i prowadzi do zniewoleń. Im bardziej kocham Boga, tym bardziej jestem wolny od wszystkiego, co przeszkadza mi kochać. Kochać Boga nade wszystko to czuć się całkowicie bezpiecznym w świecie dotkniętym grzechem i krzywdą. Sytuacja kogoś, kto kocha Boga nade wszystko, jest nieskończenie lepsza od sytuacji dziecka pozostającego w ramionach kochających je rodziców.

Ten, kto kocha Boga, nie oddziela miłości do Niego od miłości do człowieka. Niektórzy w swej naiwności twierdzą, że kochają Boga tylko dlatego, że nie kochają ludzi. Tymczasem im bardziej poznajemy Boga, który jest Miłością, tym bardziej uświadamiamy sobie, że nie ma konkurencji między miłością do Boga a miłością do człowieka. Właśnie dlatego ludzie świeccy mogą być bardzo blisko Boga, jeśli kochają swoich bliskich, a księża i osoby zakonne mogą być bardzo blisko człowieka, jeśli kochają — nade wszystko — Boga. Wierny i serdeczny przyjaciel Boga promieniuje Bożą miłością także wtedy, gdy nic nie mówi. Staje się on coraz bardziej podobny do Jezusa nie tylko w tym, co czyni i co mówi, ale też od środka, w głębi serca. I właśnie dlatego potrafi kochać siebie i innych ludzi miłością niezawodną. Staje się człowiekiem świętym, czyli kimś, kto potrafi kochać zawsze, w każdej sytuacji i za każdą cenę.

Ten, kto kocha, cierpi od czasu do czasu; ten, kto nie kocha, cierpi zawsze.

4. Miłość wobec samego siebie

Ten, kto odnosi się do samego siebie z miłością,
jest dla siebie cierpliwym i wymagającym
przyjacielem.

Niektórzy mówią jedynie o miłości do Boga i bliźniego. Tymczasem Biblia wzywa nas, abyśmy odnosili się z miłością także do samych siebie. Co więcej, Ewangelista mówi, że żaden człowiek nie jest w stanie kochać bliźniego bardziej niż samego siebie. Nie jest możliwe, by człowiek odnosił się do swoich bliźnich lepiej niż do samego siebie (por. Mt 22, 39). Każdy z nas jest dla samego siebie pierwszym i najczęściej spotykanym bliźnim. Albo kocham każdego (a więc i samego siebie), albo nie kocham nikogo. Najważniejszym motywem akceptowania samego siebie z miłością jest wdzięczność wobec Boga, który mnie kocha. Jeśli gardzę sobą, to tym samym gardzę Bogiem i Jego miłością.

Drugim motywem akceptowania samego siebie z miłością jest troska o swój rozwój. Zdeterminowanie i siłę potrzebne do tego, by zaakceptować swe życie i chcieć się rozwijać, ma jedynie ten, kto kocha samego siebie, i to dojrzale. Warunkiem rozwoju jest miłość. Błędne jest przekonanie, że pokochać samego siebie należy dopiero wtedy, gdy osiągnie się pełnię dojrzałości. Nie ma bowiem dojrzałości bez miłości. Nawet jeśli w danej fazie życia ktoś krzywdzi samego siebie, a więc sam dla siebie jest wrogiem, to i tak powinien zaakceptować siebie z miłością. Mamy bowiem kochać także nieprzyjaciół! Kochajmy więc i tego nieprzyjaciela, którym jesteśmy sami dla siebie. Ten, kto nie kocha samego siebie w sposób dojrzały, odnosi się do siebie w sposób okrutny lub naiwny. Okrutny uznaje bolesną prawdę o sobie, ale nie potrafi w jej świetle odnieść się do siebie z miłością. Tak właśnie zachował się Judasz, który odebrał sobie życie. Bolesna prawda przyjęta bez miłości nie wyzwala, lecz prowadzi do rozpaczy. Z kolei naiwny odnosi się do samego siebie z miłością, ale nie potrafi uznać bolesnej prawdy o sobie, o swych słabościach i grzechach. Taka postawa hamuje jego rozwój jako osoby i prowadzi do manii wielkości. Przyjacielem dla samego siebie jest ten, kto potrafi stanąć w prawdzie i spojrzeć na siebie z miłością. Taki człowiek będzie się rozwijał w każdej sytuacji, gdyż radosna prawda o nim umocni go i napełni nadzieją, a bolesna — zmobilizuje go do nawrócenia i do pracy nas sobą.

Akceptowanie samego siebie z miłością nie ma nic wspólnego z egoizmem. Egoista nie przyjmuje siebie z miłością; przyjmuje siebie z naiwnością. Wyrządza sobie krzywdę, gdyż jest zaślepiony swą arogancją. Interesuje go to, co łatwe, wygodne i przyjemne, a nie to, co dobre, mądre i piękne. Ten, kto trwa w egoizmie, nie potrafi lub nie chce dojrzale myśleć, ofiarnie kochać ani solidnie pracować. Nie jest zdolny do funkcjonowania w sposób odpowiedzialny w rodzinie czy społeczeństwie. Traci wrażliwość w sferze moralnej i zdrowy rozsądek. Jego serce jest niespokojne. Z czasem popada w trwogę, która pojawia się w życiu tych, którzy nie kochają. Ten, kto poddaje się egoizmowi, nie tylko nie kocha, ale też nie wierzy w to, że jest kochany przez Boga i ludzi, podobnie jak złodziej nie wierzy w to, że ktoś inny jest uczciwy. Życie egoisty staje się ciężarem nie tylko dla innych ludzi, ale i dla niego samego. Właśnie dlatego egoista próbuje uciekać od samego siebie w alkohol, narkotyk, seks czy w inne uzależnienia. Być egoistą to dla człowieka najbardziej rozpaczliwy sposób istnienia.

Człowiek, który odnosi się do samego siebie z miłością, wyróżnia się siłą, entuzjazmem i stanowczością. Stawia sobie wysokie wymagania, ale jest radosny i cierpliwy, także wobec samego siebie. Z każdym dniem staje się coraz bardziej szlachetny, wrażliwy, cierpliwy i czuły. Posiada ewangeliczną mentalność zwycięzcy i — na wzór Jezusa — wybiera optymalną drogę życia: w świętości i wolności dziecka Bożego. Wie, że świętość to nie to samo, co perfekcjonizm czy nieosiągalna dla człowieka doskonałość. Człowiek święty to ktoś, kto po prostu żyje według zasad Ewangelii, kto — mimo swych niedoskonałości — stara się kochać na wzór Boga, kto nie wstydzi się tego, co jest w nim Boże, czyli dobre, prawdziwe i piękne. Człowiek święty wytrwale uczy się każdego dnia kochać bardziej niż wczoraj. Ten, kto przyjmie siebie samego z Bożą miłością, może dorastać do tej miary świętości, do jakiej powołuje go Stwórca. I wie, że odpowiada za swoje życie.

Najbardziej osamotniony i zagrożony jest ten, kto nie kocha samego siebie.

5. Miłość wobec bliźniego

Człowiek dojrzały kocha każdego,
osobiście wiąże się z tymi, którzy też potrafią kochać,
i zdecydowanie broni się przed krzywdzicielami.

Człowiek, który kocha Boga nade wszystko i który z przyjaźnią odnosi się do samego siebie, potrafi dojrzale kochać także innych ludzi. Ten więc, kto kocha bliźniego, z pewnością kocha Boga i samego siebie. We wczesnym dzieciństwie człowieka jego najważniejszą potrzebą i największym pragnieniem jest miłość rodziców. W miarę dorastania człowiek ten odkrywa swe drugie pragnienie: aby pokochał go także ktoś spoza rodziny. Pragnienie to nie opuści go już nigdy! Pewna kobieta napisała: „Często mam wrażenie, że cała jestem tylko jednym wielkim pragnieniem: żeby mnie ktoś kochał. I że bez tego nic nie będzie naprawdę ważne ani radosne”. Z czasem odkrywamy i trzecie swe pragnienie: żeby kogoś pokochać. Ci, którzy uważają, że są za mało kochani, zwykle nie dopuszczają myśli, że ich głównym problemem może być to, że oni sami nie kochają. Człowiek dojrzały kocha, nie czekając, aż inni go pokochają. Jezus zachęca przecież do tego, żeby kochać bliźniego tak, jak siebie samego, a nie tak, jak jest się kochanym przez niego (por. Mt 22, 39).

Miłość bliźniego to warunek rozwoju i przeżywania radości. Ten, kto kocha, uwalnia się z egoistycznego osamotnienia, które jest dla człowieka podstawową formą zagrożenia i zła. Człowiek bowiem z natury powołany jest do tego, by spotykać się z Bogiem i ludźmi. Istotę miłości bliźniego stanowi troska o jego rozwój. Kochać bliźniego to sprawiać, by cieszył się on tym, że istnieje, i by uczył się kochać. Miłość — w przeciwieństwie do zakochania się — wymaga roztropnego dystansu wobec osób kochanych. Zakochany chce mieć prawo wyłączności do kontaktów z tą drugą osobą i pragnie wiedzieć o niej niemal wszystko. Tymczasem przyjaciel kocha tego drugiego człowieka w całym bogactwie jego człowieczeństwa a jednocześnie pozostawia mu wolność. Przyjaciel nie jest zaborczy czy zazdrosny. Przeciwnie, szczerze się cieszy, gdy ktoś inny jeszcze bardziej kocha osobę, którą on kocha. Nie uważa się za zbawiciela tej osoby. Doradza jej, ale nie usiłuje nią rządzić. Chroni ją swą obecnością i miłością, ale nie próbuje izolować jej od świata. Traktuje ją jak skarb, który trzeba chronić, a nie jak własność, którą może się posługiwać.

Nikt nie ma większej miłości od tego, kto oddaje życie za przyjaciół (por. J 15, 13). Jezus wyjaśnia, że można kochać bliźniego bardziej niż swoje życie doczesne, ale nie bardziej niż siebie samego. Trzeba troszczyć się o swoją godność i o swoje zbawienie. Żadna sytuacja nie uzasadnia poświęcenia dla kogoś czystości swego sumienia czy swojej godności. Kochać dojrzale potrafi jedynie człowiek wolny, czyli ten, kto ma władzę nad samym sobą. Ktoś, kto nie panuje nad swym ciałem, nad swymi uczuciami czy ambicjami, nie zdoła stać się dobrowolnym darem dla innych. Nie może on być darem nawet dla samego siebie, gdyż jest niewolnikiem jakiejś cząstki swego człowieczeństwa. Nie czyni tego, co chciałby czynić, ale to, czego chce się jego ciału, popędom czy emocjom. Dla tych, którzy nie kochają, inni ludzie są tylko anonimowym tłumem. Tymczasem kochać to w sposób wyjątkowo intensywny i radosny przeżywać istnienie tej drugiej osoby. Jeśli kochamy drugą osobę w sposób dojrzały, to pomagamy jej kochać, czyli istnieć na taki sposób, do jakiego została ona powołana przez Stwórcę.

Miłość do drugiego człowieka przejawia się w trosce o jego rozwój, w konkretnych słowach i czynach. Na co dzień przejawia się poprzez fizyczną obecność, ofiarną pracowitość i czystą czułość. Nie kocha bliźniego ten, kto nie ma dla niego czasu albo jest leniwy czy agresywny. Jak ogrodnik troszczy się o kwiaty, a pasterz o owce, tak troszczy się o bliźniego ten, kto go kocha. Kochać dojrzale to tak dobierać słowa i czyny, by wprowadzać osobę kochaną w świat dobra, prawdy i piękna. Trafny dobór słów i czynów świadczy o kunszcie w miłości. Im bardziej błądzą ci, których kochamy, tym bardziej stanowcze i twarde muszą być słowa i zachowania, przez które wyrażamy swą miłość do nich. Jeśli nie upominamy kogoś, kto błądzi, to znaczy, że go nie kochamy. Ten, kto kocha bliźniego, nieraz musi bronić go przed jego własną słabością. Najłatwiej kochać tych, którzy kochają sami siebie w sposób dojrzały. Wtedy miłość daje trwałą radość obu stronom.

Najczęstszą okazją do wyrażenia swej miłości drugiemu człowiekowi jest spotkanie z nim twarzą w twarz. Ten, kto kocha, koncentruje się wtedy wyłącznie na osobie kochanej i na jej sytuacji. Istnieje dla niego w czasie takiego spotkania tylko ten drugi człowiek. Ten, kto kocha, pragnie być obecny przy osobie kochanej, aby pomagać jej w rozwoju z bliska. Należy odnosić się z życzliwością do każdego spotkanego człowieka, ale najbardziej pomocni możemy być dla tych, z którymi spotykamy się na co dzień. Miłosierny samarytanin chętnie udzielił doraźnej pomocy nieznajomemu, ale dalszą opiekę nad nim zlecił innym ludziom, gdyż wiedział, że powinien powrócić do osób i spraw, za które był odpowiedzialny (por. Łk 10, 30–37).

Miłość wymaga od nas wręcz religijnego szacunku wobec drugiego człowieka, w którym podziwiamy i szanujemy godność dziecka Bożego. Dojrzała miłość zawsze jest mądrym darem, a nie naiwną ofiarą. Jeśli ktoś staje się dla drugiej osoby tak ofiarny, że zaczyna zaniedbywać i lekceważyć samego siebie, to ta druga osoba przestaje czuć się przez niego kochana, gdyż przestaje on być dla niej autorytetem czy wsparciem. Natomiast jeśli ów ktoś jest niewystarczająco ofiarny, to nie daje tej drugiej osobie wystarczającego wsparcia. Ten, kto kocha dojrzale, unika zarówno przesadnego dystansu, jak i nadmiernej bliskości w kontakcie z drugą osobą. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy kocha on bezinteresownie, a więc gdy sam jest darem i nie szuka zaspokojenia swych własnych potrzeb czy oczekiwań.

Podstawowym sprawdzianem tego, czy ktoś kocha miłością niezawodną, czy też nie, jest to, czy podejmuje on odpowiedzialność za tę drugą osobę, czy też nie. Pierwszym przejawem tej odpowiedzialności jest respektowanie w kontakcie z kochaną osobą przykazań Bożych i innych norm moralnych. Podstawowe wartości i normy moralne to niejako system immunologiczny, który chroni godność człowieka w relacjach międzyludzkich. Ten, kto kocha, nigdy — pod żadnym pozorem! — nie cudzołoży, nie kłamie, nie kradnie. Ten, kto kocha, nigdy nie okrada drugiej osoby z jej szlachetności, czystości, wrażliwości czy powołania do świętości. Człowiek, który pożąda lub który jest na etapie emocjonalnego zauroczenia, nie potrafi być odpowiedzialny. Jeśli nawiązuje bliski kontakt z osobą, która nie potrafi być stanowcza i się bronić, to ją skrzywdzi. Ten, kto kocha, jest za tę drugą osobę odpowiedzialny tym bardziej, im większa jest ta jego miłość oraz im bliższa jest więź, która go z tą osobą łączy. Im bardziej ją kocha, tym bardziej ona mu ufa i odsłania przed nim swoje wnętrze oraz zawierza mu swój los. To, jak ogromna jest odpowiedzialność za osobę kochaną, uświadamia sobie tylko ten, kto uświadamia sobie także i to, że wartość osoby ludzkiej jest nieskończona. Czło...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin