Brown Sandra - Meandry miłości (Prawo do szczęścia).rtf

(2207 KB) Pobierz
Meandry milosci

 

SANDRA BROWN

 

Meandry miłości

 

 

 


ROZDZIAŁ 1

 

Dobrze, Kyla, świetnie. Oddychaj, nie za głęboko. O, tak, właśnie tak. Jak się czujesz?

- Jestem zmęczona.

- Wiem, ale dasz radę. Przyj, mocniej, jeszcze trochę, o, tak, dobrze, bardzo dobrze.

Młoda kobieta na stole porodowym zacisnęła zęby w paroksyzmie gwałtownego bólu. Kiedy minął, starała się nieco rozluźnić zbolałe członki. Jej twarz, choć zaczerwieniona z wysiłku, promieniała.

- Widać je już?

W tym momencie chwycił ją kolejny, spazmatyczny skurcz. Usiłowała przeć ze wszystkich sił.

- Widać główkę - oznajmił lekarz. - Spróbuj jeszcze raz, przyj, tak, świetnie... no, i już po wszystkim. Wspaniale! - wykrzyknął, kiedy dziecko wyślizgnęło się prosto w jego nadstawione ręce.

- Chłopiec czy dziewczynka?

- Chłopiec. Śliczny. Prawdziwy gagatek.

- A jakie ma silne płuca - rozpływała się z zachwytu położna.

- Chłopiec - mruknęła uszczęśliwiona Kyla i opadła na poduszki. Z ulgą poddała się ogarniającej jej ciało błogiej ociężałości. - Chcę go zobaczyć. Czy jest zdrowy?

- Zdrowy jak rydz - zapewnił lekarz i pokazał jej wierzgającego, rozkrzyczanego noworodka.

Oczy Kyli napełniły się łzami.

- Nazwiemy go Aaron. Aaron Powers Stroud. - Pozwolono jej przez chwilę przytulać małego do piersi. Wezbrała w niej fala ogromnej tkliwości.

- Ojciec może być dumny z tak udanego syna - orzekła położna. Wyjęła malca z osłabionych wysiłkiem matczynych ramion, zawinęła w miękkie prześcieradło i położyła na wadze.

- Teraz trzeba zawiadomić ojca - stwierdził lekarz.

- Rodzice czekają na korytarzu. Tata obiecał wysłać do

Richarda telegram.

- Waży dziewięć funtów i trzy uncje! - zawołała siostra z drugiego końca sali.

Położna ściągnęła rękawiczki i ujęła omdlałą dłoń Kyli.

- Pójdę im przekazać tę radosną nowinę. Niech wyślą telegram jak najprędzej. Gdzie jest teraz Richard?

- W Kairze - odparła z roztargnieniem Kyla, nie mogąc oderwać wzroku od wymachującego gniewnie nóżkami Aarona. Taki śliczny. Ojciec będzie z niego dumny.

Aaron urodził się o zmierzchu i matka w miarę spokojnie spędziła tę noc. Dwukrotnie przynosili jej malca, choć nie miała jeszcze pokarmu, a mały nie był głodny. Tulenie ciepłego ciałka sprawiało jej bezgraniczną radość, przepełniało poczuciem bliskości, jakiego nigdy jeszcze nie zaznała.

Dokładnie obejrzała drobne rączki, próbowała odgiąć mocno zaciśnięte w piąstki paluszki. Sprawdziła każdy palec u obu stóp, każdy kosmyk miękkich jak puch włosów i orzekła, że syn jest bez zarzutu.

- Ja i tatuś bardzo cię kochamy - szepnęła sennie, powierzając synka pielęgniarce.

Obudziły ją dość wcześnie poranne odgłosy szpitalnej krzątaniny: skrzyp wózków z praniem, grzechot tac, na których roznoszono śniadanie, brzęk instrumentów. Właśnie szeroko ziewała i przeciągała się leniwie, kiedy do sali weszli rodzice.

- Witajcie! - zawołała rozradowana. - Jestem zaskoczona. Przyszliście tutaj, a ja myślałam że tkwicie z nosami przylepionymi do szyby w oddziale noworodków. Zanim odsłonią... - Urwała, spostrzegłszy ich zafrasowane miny. - Czy coś się stało?

Clif i Meg Powersowie wymienili spłoszone spojrzenia.

- Mamo? Tato? Co się stało? O Boże! Aaron! Coś się stało Aaronowi!? - Kyla, nie zważając na szarpiący ból między nogami, gwałtownym ruchem odrzuciła kołdrę, gotowa zerwać się i pędzić do sali noworodków.

Meg Powers pospieszyła, by ją powstrzymać.

- Nie, córeczko, uspokój się. Zapewniam cię, że dziecku nic nie jest.

- Kochanie - odezwał się miękko Clif Powers, kładąc dłoń na ręce córki - musimy ci coś powiedzieć. - Porozumiał się wzrokiem z żoną. - Dziś rano zbombardowano ambasadę w Kairze.

Dreszcz grozy przebiegł po skórze Kyli. Znieruchomiała, wpatrzona w rodziców szklanym, strwożonym wzrokiem. Serce podeszło jej do gardła.

- A Richard? - spytała zdławionym głosem.

- Nic o nim nie wiemy.

- Powiedzcie prawdę!

- Nic nie wiemy - powtórzył ojciec stanowczo. - Wszystko tonie w chaosie, sytuacja przypomina kryzys bejrucki. Nie wydano dotychczas oficjalnego komunikatu.

- Włącz telewizor.

- Kyla, nie powinnaś chyba...

Nie zważając na przestrogi ojca, Kyla sięgnęła po pilota leżącego na nocnym stoliku i włączyła telewizor, zawieszony wysoko na przeciwległej ścianie.

Trudno na razie oszacować rozmiary zniszczeń. Prezydent uznał zamach bombowy za oburzający akt terroryzmu, wymierzony przeciwko miłującym pokój narodom. Premier... - Kyla jak szalona przełączała kanały, wciskając na chybił trafił guziczki pilota dygocącymi palcami.

- ...jest znacząca, choć dokładna liczba ofiar będzie znana prawdopodobnie dopiero za kilka dni. Postawiono w stan gotowości oddziały piechoty morskiej, które wraz z egipskimi żołnierzami przeczesują rumowisko w poszukiwaniu ofiar.

Nieostry, fragmentaryczny i nie zmontowany film, wykonany amatorską kamerą, przedstawiał istne pandemonium wokół rumowiska. Do zamachu przyznała się terrorystyczna grupa pod nazwą”...

Kyla ponownie zmieniła kanał. Wszystkie stacje podawały mniej więcej to samo. Kiedy na ekranie ukazał się obraz odnalezionych ofiar, ułożonych na ziemi równym szeregiem, nie wytrzymała, odrzuciła pilota i zakryła twarz rękami.

- Richard! Richard!

- Kochanie, nie trać nadziei. Podobno wiele osób przeżyło. - Pełne otuchy słowa pocieszenia trafiały jednak w próżnię. Meg objęła łkającą córkę i mocno przytuliła do siebie.

- To stało się o świcie, według czasu kairskiego - powiedział Clif. - Dowiedzieliśmy się, gdy wstaliśmy z łóżka. Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na jakąś wiadomość.

Wiadomość nadeszła trzy dni później; żołnierz piechoty morskiej przyniósł ją do domu Powersów. Kyla, widząc służbowy samochód parkujący przy krawężniku, zdała sobie sprawę, że podświadomie czekała na ten moment. Skinęła ojcu ręką na znak, że sama chce otworzyć.

- Pani Stroud?

- Tak.

- Jestem kapitan Hawkins. Spadł na mnie ten przykry obowiązek zawiadomienia pani...

- Ależ, kochanie, to cudownie! - wykrzyknęła Kyla.

- Dlaczego spuściłeś nos na kwintę? Powinieneś skakać z radości!

- Do diabła, nie chcę wyjeżdżać do Egiptu, kiedy jesteś w ciąży - odparł Richard.

- Przyznaję, że mnie to też się nie podoba, ale to dla ciebie zaszczyt. Nie każdego żołnierza piechoty morskiej posyłają na tak odpowiedzialną placówkę. Tylko najlepszych wybierają do ochrony ambasad. Jestem z ciebie bardzo dumna.

- Nie muszę się na to zgadzać. Mogę złożyć prośbę o...

- Richard, to,jest twoja życiowa szansa! Myślisz, że darowałabym sobie, gdybyś z niej zrezygnował ze względu na mnie?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin