Sam Hall.rtf

(94 KB) Pobierz

                                                         Poul Anderson       

 

 

                              Sam Hall

 

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Klik. Bzzzz. Wrrr.

 

    Obywatel NN, miejscowość X, gdzieś w Stanach Zjednoczonych, podszedł do okienka hotelowej recepcji. - Poproszę o jednoosobowy pokój z łazienką.

 

    - Bardzo przepraszamy, ale nasz przydział opału nie pozwala na indywidualne kąpiele. Możemy oczywiście zarezerwować dla pana jedno miejsce, ale będzie to kosztowało 25 dolarów ekstra.

 

    - Tylko tyle? Och, w porządku. Biorę.

 

    Obywatel NN sięgnął automatycznym gestem po portfel, wydobył perforowaną kartę i podał ją maszynie rejestrującej. Aluminiowe szczeki przytrzasnęły kartę, miedziane ząbki zaczęły szukać dziurek, elektroniczny język smakował życie Obywatela NN.

 

    Miejsce i data urodzenia. Rodzice. Rasa. Religia. Wykształcenie, służba wojskowa, przebieg pracy w służbie państwowej. Stan cywilny. Zawód, w przypadku zmiany kolejne aż do obecnego, łącznie z miejscem aktualnego zatrudnienia. Wymiary fizyczne, linie papilarne i siatkówka oka, grupa krwi. Psychotyp podstawowy. Stopień lojalności. Wskaźnik lojalności jako funkcja czasu, aż do ostatniego przeglądu. Klik, klik. Bzzzz.

 

    - W jakim celu pan przyjechał?

 

    - Handlowiec. Musze być jutro wieczorem w Nowym Pittsburgu.

 

    Recepcjonista (32 lata, żonaty, dwoje dzieci. UWAGA poufne! Żyd. Nie dopuszczać do stanowisk kluczowych) naciskał klawisze.

 

    Klik, klik. Maszyna zwróciła kartę. Obywatel NN włożył ją na powrót do portfela.

 

    - Windziarz!

 

    Boy hotelowy (19 lat, kawaler, UWAGA poufne! Katolik. Nie dopuszczać do stanowisk kluczowych) wziął walizkę nowego gościa. Winda skrzypiąc wspinała się po piętrach. Recepcjonista wrócił do przerwanej lektury. Tytuł artykułu brzmiał: "Czy Brytania nas zdradziła?" Inne artykuły magazynu głosiły: "Nowy program indoktrynacji dla Sił Zbrojnych", "Na Marsie polują na pracowników", "Jak pracowałem w związkach zawodowych dla Agencji Ochrony", "Nowe plany TWOJEJ Przyszłości".

 

    Maszyna gadała do siebie. Klik, klik. Ekrany mrugały tak jakby opowiadały sobie szeptem kawały. Sygnał ogólny wędrował przez druty.

 

    Razem z tysiącami innych sygnałów kierował się do jądra sieci informatycznej, do urządzenia rozdzielczego Archiwum Centralnego. Klik, klik. Bzzzz. Wrrrr. Mrugniecie i rozjarzenie się lampki kontrolnej. Czytnik przeczesywał obwody pamięciowe. Przesunięte molekuły jednej ze szpul zawierały dane Obywatela NN i czytnik wydobywał je, wprowadzając do komparatora, gdzie czekał już sygnał dotyczący Obywatela NN. Sfazowanie było idealne. Wszystko w porządku. Obywatel NN zatrzymał się w miejscowości, którą określił poprzedniego dnia jako przypuszczalne miejsce postoju i nie trzeba było wprowadzać korekty.

 

    Nowe informacje zostały wprowadzone do rejestru Obywatela NN i całe jego życie powróciło do banku danych. Pamięci czytnika f komparatora oczyściły się automatycznie i czekały spokojnie na następny sygnał wejściowy. Maszyna połknęła i przetrawiła kolejny dzień życia człowieka. Była zadowolona.

             

             

             

             

             

 

             

 

    Thornberg wszedł do swego biura o zwykłej porze. Sekretarka podniosła głowę mówiąc "dzień dobry" i przyjrzała mu się uważniej. Pracowali razem wystarczająco długo, by potrafiła odczytać różnice jego starannie kontrolowanego wyrazu twarzy.

 

    - Coś się stało, szefie?

 

    - Nie - odparł szorstko, co było u niego rzeczą niezwyczajną. - Nie, nic złego. Może to tylko pogoda nie najlepiej na mnie wpływa.

 

    - Ach, tak. - Sekretarka kiwnęła potakująco głową. W służbie państwowej można się nauczyć dyskrecji. - Mam nadzieje, że to szybko przejdzie.

 

    - Dziękuję. To nic wielkiego. - Thornberg pokuśtykał do swego biurka i usiadł, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, wygniótł w żółtych od nikotyny palcach i zapalił. Przez moment jego oczy były puste ale po chwili zaciągnął się łapczywie i sięgnął po czekającą pocztę. Jako główny technik Rejestru Centralnego otrzymywał obfity przydział tytoniu i korzystał z niego w pełni.

 

    Biuro nie było duże. Dziupla bez okna umeblowana spartańsko. Jedynym osobistym akcentem były zdjęcia syna i zmarłej fony. Wydawało się, że Thornberg jest zbyt duży i nie pasuje do swego pokoju. Wysoki i szczupły, z twarzą o ostrych, prostych rysach, miał gładko przyczesane siwiejące włosy. Nosił zwykły mundur Agencji z plakietką Wydziału Technicznego i insygniami majora bez żadnych odznaczeń czy baretek, do których miał pełne prawo. Kapłani Matyldy zwykli w tych czasach nosić się ze skromną nonszalancją.

 

    Paląc papierosa za papierosem przeglądał pocztę. Zwykłe bzdury, w większości dotyczące zmian koniecznych przy przejściu na nowy system identyfikacyjny.

 

    - Możesz przyjść June? - zwrócił się do sekretarki. Nie wiadomo dlaczego wolał dyktować jej bezpośrednio niż nagrywać na dyktafon. - Pozbądźmy się tego migiem, bo mam trochę własnej roboty do zrobienia.

 

    Trzymając przed sobą list dyktował: - Do senatora E.W. Harmisona, Nowy Waszyngton. Szanowny Panie. W odpowiedzi na pańskie pismo z dnia 14 bm. w którym prosi Pan o moją opinii w sprawie nowych dowodów tożsamości, informuje, że wyrażanie opinii nie należy do obowiązków personelu technicznego: Dyrektywa nakazująca, aby każdy obywatel posiadał tylko jeden numer ewidencyjny, którym znakowane będą wszystkie jego dokumenty, takie jak: metryka, świadectwo, kartki zaopatrzeniowe, legitymacja ubezpieczeniowa, książeczka wojskowa itp. przyniesie oczywiście długofalowe korzyści, ale, co naturalne, wymagać będzie dużego nakładu pracy podczas zmiany dotychczas obowiązującego systemu kodowania informacji. Decyzja prezydenta stwierdzająca, że długofalowe korzyści usprawiedliwiają obecne trudności powinna zobowiązywać wszystkich obywateli do podporządkowania się jej. Lączę wyrazy itd. - Uśmiechnął się chłodno: - To przynajmniej j e g o załatwia. Pojęcia nie mam na co może przydać się Kongres z wyjątkiem sprawiania kłopotów uczciwym biurokratom.

 

    June zdecydowała w duchu że zmieni ton listu. Niewykluczone, że senator był potakiwaczem, ale to jeszcze nie powód, żeby traktować go tak ostro. Obowiązkiem sekretarki jest chronić szefa przed niepotrzebnymi kłopotami.

 

    - W porządku, następny - mruknął Thornberg. - Do pułkownika M.R. Huberta, dyrektora Wydziału Łącznikowego, Centralna Służba Archiwalna, Agencja Ochrony itd. Szanowny Panie. W odpowiedzi na Pańskie memorandum z dnia 14 bm., w którym domaga się Pan ustalenia określonej daty zakończenia prac nad zmianą systemu identyfikacyjnego, musze stwierdzić z całym szacunkiem, że nie jestem w stanie, mimo najszczerszych chuci, podać podobnego terminu. Musimy 'bowiem skonstruować i wykonać wcześniej niezbędne, modyfikujące pamięć urządzenie, które dokonywać będzie zmian w naszych rejestrach bez konieczności wyjmowania i korygowania każdej z przeszło 300 milionów szpul pamięci indywidualnych, znajdujących się w naszej maszynie. Zdaje Pan sobie zapewne spraw, że w takiej sytuacji nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć kiedy ukończona zostanie podobna praca. Tym niemniej chciałbym Pana zapewnić, że badania przebiegają pomyślnie (odeślij go proszę do mojego ostatniego raportu, dobrze?) i mogę poinformować Pana w zaufaniu, że zmiana systemu zostanie zakończona, a wszyscy obywatele zostaną powiadomieni o przydzielonych numerach najpóźniej w ciągu dwóch miesięcy. Z wyrazami szacunku itd... Wygładź to jeszcze, June.

 

    Kiwnęła głową. Thornberg przerzucił pocztę, odkładając większość listów do koszyka z korespondencją, na którą ona mogła samodzielnie udzielić odpowiedzi. Kiedy wrzucił ostatni list, ziewnął i zapalił kolejnego papierosa. - Allach jest wielki, a to się skończyło. Mogę teraz spokojnie zejść do laboratorium.

 

    - Ma pan kilka spotkań po południu - przypomniała mu.

 

    - Wrócę po obiedzie. Do zobaczenia. - Wstał i wyszedł z pokoju.

 

    Zjechał windą na niższą, podziemną kondygnacji i zaczął iść długim korytarzem, odpowiadając mechanicznie na honory, oddawane przez przechodzących techników. Jego twarz była nieporuszona i tylko nieco sztywne ruchy rąk mogły zdradzić jego stan psychiczny.

 

    Jimmy - pomyślał. - Jimmy, mój dzieciaku". Wszedł do wartowni. Przyłożył dłoń i oko do czytników przy drzwiach w głębi pomieszczenia. Linie papilarne i siatkówki oka były przepustką. Alarm nie włączył się, W porządku. Drzwi otworzyły się automatycznie i Thornberg wszedł do świątyni Matyldy.

 

    Stała przed nim - przysadzista, kondygnacja piętrząca się nad kondygnacją. Panele kontrolne, wskaźniki, błyskające światła. Piramida Azteków. Siedzący wewnątrz piramidy bogowie mruczeli do siebie i mrugali czerwonymi oczyma do drobnego człowieka, pełzającego na jej monstrualnych bokach. Thornberg przystanął na moment. Zmęczony uśmiech wykrzywił mu twarz. Gorzkie myśli przychodziły do głowy, fragmenty zakazanych książek z lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Książki francuskie, włoskie, niemieckie, brytyjskie. Prace rozgorączkowanych intelektualistów zaniepokojonych amerykanizacją Europy, kruszeniem się starej kultury pod naporem stechnicyzowanego barbarzyństwa napojów gazowanych, reklamy, obficie chromowanych samochodów (Duńczycy nazywali je "uśmiech dolara"), gumy do żucia, sztucznych tworzyw... Żaden z nich nie protestował jednak przed równoczesną europeizacją Ameryki, przeciw narastającej kontroli rządowej, tworzeniu się kasty wojskowych, latom świetlnym urzędowych archiwów, biurokracji, cenzurze; tajnym policjom, nacjonalizmowi i rasizmowi.

 

    A niech tam.

 

    - Jimmy, chłopaku, gdzie jesteś i co oni teraz z tobą robią?"

 

    Thornberg podszedł do stanowiska, przy którym jego najlepszy inżynier, Rodney, testował nowe urządzenie.

 

    - Jak leci? - spytał.

 

    - Całkiem nieźle, szefie - odparł Rodney, nie markując nawet salutowania. Thornberg, prawdę mówiąc, zakazał oddawania honorów w laboratorium, uznając to za niepotrzebną stratą czasu. - Kilka pluskiew już znaleźliśmy, ale dajemy sobie radę.

 

    Trzeba było mieć to urządzenie, aby zmieniać numery ewidencyjne bez naruszania reszty zakodowanych informacji. Grzebanie w magnetycznych bankach pamięci nie jest rzeczą łatwą.

 

    - No to dobrze - powiedział Thornberg. - Idy do centralnej sterowni. Chcę sam zrobić kilka testów, gdyż niektóre ekrany w sekcji trzynastej zachowują się jakoś dziwnie.

 

    - Potrzebuje Pan pomocy?

 

    - Nie, dziękuję. Potrzeba mi tylko spokoju. Thornberg odszedł sprężystym krokiem, aż echo poniosło się korytarzem. Centralna sterownia mieściła się w opancerzonym pomieszczeniu, przylegającym do wielkiej piramidy i Thornberg raz jeszcze musiał poddać się kontroli czujników zanim automat otworzył przed nim drzwi. Tylko wybrani byli wpuszczani do środka. Archiwa państwowe miały zbyt wielką wartość, żeby można było ryzykować.

 

    Wskaźnik lojalności Thornberga, AAB-2, nie był idealny, ale wśród ludzi z jego zawodem i doświadczeniem należał do najlepszych z możliwych. Podczas ostatniej kontroli, w czasie której poddany został działaniu narkotyków, stwierdzono, że co prawda miewał pewne wątpliwości i zastrzeżenia w stosunku do polityki rządu, jednak wykluczono możliwość najmniejszej nawet niesubordynacji. Już na pierwszy rzut oka można było mieć pewność, że ten człowiek jest lojalny. Odznaczył się odwagą podczas wojny z Brazylią, w trakcie której stracił na froncie nogi. Jego żona zginęła, gdy przed dziesięciu laty Chiny dokonały nieudanego ataku rakietowego. Syn był dobrze zapowiadającym się oficerem wenusjańskiego garnizonu Gwardii Kosmicznej. Słuchał wprawdzie rzeczy zakazanych i zagranicznej propagandy, czytywał prohibity i literatury podziemną, ale każdy intelektualista babrał się trochę w takich rzeczach i nie należało tego traktować poważnie, o ile ogólna opinia była pozytywna i jeśli badany podśmiewał się z tego, co wyczytał lub usłyszał.

 

    Siedział przez chwili spokojnie; obserwując stoły sterownicze. Były tak skomplikowane, że mogły przyprawić o zawrót głowy niejednego inżyniera, ale Thornberg i pracował przy Matyldzie od tak dawna, że nie potrzebował nawet zerkać na napisy.

 

    "Rusz się,.."

 

    Trzeba było mieć siłę woli, żeby zdecydować się na taki krok. Byle hipnoquiz mógł ujawnić co zamierza zrobić, ale takie śledztwo w stanie hipnozy przeprowadzano, z konieczności, na zasadzie losowego wyboru i było raczej mało prawdopodobne, aby wybrano go ponownie w ciągu kilku najbliższych lat. Tym bardziej że miał pozytywny wskaźnik lojalności. Zanim on zostanie wykryty, Jack już powinien zajść wystarczająco wysoko w szeregach Gwardii, aby być bezpiecznym.

 

    W odosobnieniu centralnej sterowni Thornberg pozwolił sobie na gorzki uśmiech. - Widzisz, to będzie mnie bardziej boleć niż ciebie - mruknął do maszyny i zaczął naciskać klawisze.

 

    Istniały obwody, dzięki którym można było dokonywać korektur w rejestrach. Wyciągnąć dowolny rejestr i wpisać w jego ścieżkę magnetyczną żądany tekst. Thornberg robił to już kilka razy na prośby różnych wysokich osobistości. Teraz miał to zrobić dla siebie.

 

    Jimmy Obrenowicz, syn dalekiej kuzynki, został w nocy aresztowany przez Agencję Ochrony pod zarzutem zdrady. W rejestrze zapisano to, czego zwykli ludzie nie wiedzieli - że Jimmy został zabrany do obozu Fieldstone. Ci, co stamtąd wracali milczeli i nie ujawniali gdzie byli i co robili. Czasami w ogóle nie potrafili mówić.

 

    Dla szefa technicznego Rejestru Centralnego nie było korzystnie mieć krewnego w Fieldstone. Thornberg pracowicie naciskał klawisze, przez pół godziny korygując i wymazując. Była to żmudna praca, gdyż musiał cofnąć stu o kilka pokoleń, zmieniając całe drzewa genealogiczne. Jednak kiedy skończył, Jimmy Obrenowicz nie miał nic wspólnego z rodem Thornbergów.

 

    "Zastanawiałem się nad tym długo, chłopcze. Nie robię tego dla siebie, Jimmy. Chodzi mi o Jacka. Kiedy gliny zaczną sprawdzać twój rejestr, najdalej dzisiaj po południu, nie mogę im pozwolić na znalezienie informacji, że jesteś spokrewniony z kapitanem Thornbergiem, stacjonującym na Wenus i że jesteś bliskim przyjacielem jego ojca".

 

    Prztyknął w wyłącznik i szpula powróciła na swoje miejsce w bloku pamięci. "Niniejszym wyrzekam się ciebie".

 

    Siedział jeszcze przez chwilę, rozkoszując się ciszą sterowni i czystą bezosobowością elektronicznej aparatury. Nawet palić mu się nie chciało.

 

    Tak więc każdy obywatel ma teraz dostać numer, który, nie ma co się łudzić, zostanie mu wytatuowany. Jeden numer na całe życie. Na wszystko. Thornberg z łatwością wyobraził sobie, jak ludzie nazywają te numery "piętnem", a Agencja ściga używających tego słowa za "nielojalne wyrażanie się".

 

    Cokolwiek jednak by się myślało, podziemie rzeczywiście było niebezpieczne. Wspierały je obce kraje, którym nie podobał się świat zdominowany przez Ameryk , a przynajmniej przez współczesną Ameryk. Rebelianci twierdzili, że mają swoje bazy gdzieś w kosmosie i że udało się im objąć organizacją podziemną terytorium całego kraju. Całkiem prawdopodobne. Ich propaganda była subtelna - nie zamierzamy niszczyć kraju, chcemy tylko wyzwolić, pragniemy przywrócić Karty Praw. Takie hasła mogą pociągać mniej zrównoważone charaktery. Z drugiej strony antyszpiegowskie akcje Agencji powodowały ofiary wśród ludzi, którzy nawet nie pomyśleli o zdradzie. Takich jak Jimmy. Chociaż... czy Jimmy rzeczywiście nie działał w podziemiu? Nigdy nie wiadomo. I nigdy się nie dowiesz.

 

    Thornberg poczuł gorycz w ustach. Skrzywił się. Przypomniały mu się słowa piosenki. "Nienawidzę was wszystkich, co do jednego. Zaraz, jak to szło? Śpiewaliśmy to przecież w studenckich czasach. Było to o bardzo niemiłym facecie, który popełnił morderstwo... Aha, Sam Hall. Jak to szło? Trzeba było mieć grobowy głos, aby zaśpiewać tę piosenki naprawdę dobrze:

 

    Nazyam się Sam Hall, tak Sam Hall

 

    Na imię mam Sam Hall, tak Sam Hall

 

    Oh, nazywam się Sam Hall

 

    I nienawidzę was, wszystkich razem

 

    Tak, nienawidzi was co do jednego

 

    Niech Bóg przeklnie wasze oczy.

 

    Tak, to było tak. Sam Hall miał zawisnąć za morderstwo". Teraz już pamiętał. Poczuł się jak Sam Hall. Popatrzył na maszynę, zastanawiając się, ile może być w niej rejestrów ludzi o nazwisku Sam Hall.

 

    Leniwie, oddalając chwilę, kiedy trzeba będzie wrócić do pracy, naciskał klawisze: nazwisko Samuel Hall, innych danych brak. Maszyna zagulgotała do siebie. Po chwili zaczęła wypluwać metry papieru, zadrukowane danymi z bloków pamięciowych. Kompletne rejestry każdego z ludzi o nazwisku Sam Hall, bez względu na to, czy jeszcze żyli, czy też dawno umarli dawno, ale już po wprowadzeniu rejestrów obywateli. "Do diabła z tym!" Thornberg urwał taśmy i wepchnął ją do podręcznej spalarki.

 

    Zabiłem człowieka, mówili, tak mówili:

 

    Okrutny obraz przemknął przez myśl Thornberga. Oni obrabiali teraz Jimmy`ego, bijąc go zapewne po nerkach, a on, Thornberg, siedział spokojnie czekając aż gliny zażądają rejestru Jimmy`ego i nie był w stanie nic zrobić. Miał związane ręce.

 

    "Na Boga!" - aż go zatkało. - "Przecież mogę im podsunąć Sama Halla!"

 

    Palce Thornberga skoczyły do klawiszy. Pochłonięty skomplikowanymi problemami technicznymi zapomniał o dławiących mdłościach. Wsuniecie całkowicie fałszywej szpuli do pamięci Matyldy nie było łatwe. Nie można było po prostu kopiować numerów, a przecież każdy obywatel posiadał ich mnóstwo. Należało odtworzyć, a raczej stworzyć każdy dzień życia.

 

    Dobra, pewne sprawy będzie można uprościć. Maszynę zbudowano dopiero przed ćwierćwieczem. Przedtem rejestry prowadzono na papierze i trzymano w co najmniej tuzinie różnych instytucji. Zróbmy Sama Halla mieszkańcem Nowego Jorku. Jego teczka została zniszczona podczas bombardowania przed trzydziestu laty. Papiery, które przechowywano w Nowym Waszyngtonie również zaginały. Tak więc to on sam dostarczył szczegółów. Tyle, ile udało mu się zapamiętać, a nie musi być ich wiele.

 

    Spróbujmy. "Sam Hall" to piosenka angielska, a wiec Sam Hall powinien być Brytyjczykiem. Przybył do Ameryki z rodzicami, powiedzmy, jakieś 38 lat temu jako trzyletnie dziecko i naturalizował się razem z nimi, zanim jeszcze wprowadzono całkowity zakaz imigracji. Wychował się w dolnej części East Side, twardy dzieciak nowojorskich slumsów. Świadectwa szkolne zaginęły w bombardowaniu, ale twierdził, że ukończył 10 klas. Żadnych krewnych. Kawaler bez rodziny i bez określonego zawodu. Pracował gdzie popadło jako robotnik niewykwalifikowany. Wskaźnik lojalności BBA-0; co oznacza, że zadano mu kilka rutynowych pytań, które wykazały; że nie posiada żadnych poglądów politycznych i o to chodziło.

 

    Ten życiorys jest zbyt blady. Warto dorzucić trochę gwałtu i przemocy. Thornberg zażądał informacji o nowojorskich komisariatach, zniszczonych w trakcie ostatnich nalotów i listy poległych oficerów policji miejskiej. Korzystając z obu tych wykazów budował rejestr drobnych przestępstw Sama Halla. Pijaństwo, zakłócanie porządku, awantury i bójki, podejrzenie o udział w napadach i włamaniach, ale nie zanadto, żeby nie przesadzić i nie sprowokować Agencji do wysłania ekipy hipnotechników w celu przesłuchania go.

 

    Hmmm. Lepiej dać mu kategorię 4-F, niezdolny do służby wojskowej. Na jakiej podstawie? Początkujący narkoman. Dzisiaj rekruci nie są już tak potrzebni i odchyleńców raczej się leczy. Neokoka - nie nadweręża zbytnio zdolności umysłowych. Będzie dobra. Prawdę mówiąc po zażyciu ćpun robi się niesłychanie szybki i silny, chociaż później ma niebywały kociokwik.

 

    Teraz czas przejść do przebiegu pracy zawodowej. Popatrzmy co się da zrobić. Spędził trzy lata jako robotnik fizyczny na budowie Tamy Colorado. Było tam zaangażowanych tylu ludzi, że nikt go dzisiaj nie będzie pamiętał, a w najgorszym razie będzie bardzo trudno znaleźć majstra, który mógłby go rozpoznać.

 

    Teraz wypełnić ten szkielet. Thornberg musiał użyć kilku automatów. Każdy dzień w minionym ćwierćwieczu musiał być odnotowany, a szczególnie każda podróż lub zmiana miejsca zamieszkania. Thornberg poprosił o listy tanich hotelików, w których nie dbano o przechowywanie kwestionariuszy meldunkowych (wszystko przecież odnotowywała Matylda) i gdzie szansa, że nędznie wyglądający klient zostanie zapamiętany była bardzo nikła. Jako obecny adres Sama Thornberg wpisał hotel Triton, osławiony dom noclegowy na East Side w pobliżu kraterów. Bezrobotny, żyjący z oszczędności. O cholera! Trzeba koniecznie wypełnić zeznania podatkowe. Thornberg zrobił to śpiesznie.

 

    Rysopis. Hmmm. Średniego wzrostu, krępy, o czarnych włosach i czarnych oczach, wygiętym nosie i z blizną na czole. Wygląda oprychowato, ale nie rzuca się zbytnio w oczy. Thornberg wpisał dokładne wymiary. Sfałszowanie układu linii papilarnych i linii siatkówki oka nie było problemem, wrzucił tylko obwód cenzorski, żeby nie skopiować przez przypadek linii żyjącego człowieka.

 

    Skończył. Wyprostował się w fotelu i westchnął z ulgą. W opracowanym rejestrze było jeszcze mnóstwo luk, ale mógł je wypełnić później w wolnych chwilach. Dwie godziny pracy w pełnej koncentracji minęły w zasadzie bez najmniejszego efektu, jeśli nie liczyć faktu, że mógł się wyładować. Tak czy inaczej czuł się teraz lepiej.

 

    Spojrzał na zegarek. Czas wracać do pracy, synku. Przez jeden buntowniczy moment pomyślał, że zegarek nie powinien zostać wymyślony. Z jednej strony zegarki były podstawą nauki, którą kochał, ale z drugiej - mechanizowały człowieka. Dość. Jest już zbyt późno. Wstał z fotela i wyszedł ze sterowni. Drzwi zamknęły się za nim automatycznie.

             

             

             

             

             

 

             

 

    Minęło kilka tygodni zanim Sam Hall popełnił swą pierwszą zbrodnię.

 

    Poprzednią noc Thornberg spędził w domu. Jego stopień gwarantował mu dobre warunki mieszkaniowe i chociaż był samotnym człowiekiem, mieszkał w dwóch pokojach z łazienką na 98 piętrze bloku mieszkaniowego w miasteczku, położonym nie opodal zamaskowanego wjazdu do podziemnego królestwa Matyldy. Fakt, że służył w Agencji, sprawiał, że ludzie traktowali go z nadmierną uległością, chociaż zdawali sobie sprawę, że nie należał do ekip śledczych. W rezultacie często czuł się osamotniony. Któregoś dnia dozorca usiłował zaoferować mu swą córki: "ona ma tylko 23 lata, proszę pana. Właśnie odeszła od dżentelmena w randze marszałka i szuka miłego opiekuna". Thornberg odmówił, starając się z całej siły nie popaść w pruderyjny ton. "Być może innym razem" - pomyślał, choć wielkich szans nie miała, gdyż małżeństwo Thornberga trwało długo i było prawdziwie szczęśliwe.

 

    Rozglądał się po półkach biblioteki starając się wybrać coś dobrego do czytania. Biuro Literackie okrzyczało ostatnio Whitmana wczesnym przykładem amerykanizmu, ale Thornberg nie gustował w poetach i jego ręka błądziła po wysłużonym grzbiecie pełnego plam i oślich uszu tomiku Marlowe'a. Czy to był eskapizm? LB zagłębiał się w eskapizm. Zgoda, to były ciężkie czasy. Niełatwo było należeć do narodu, którego misją było narzucenie pokoju posępnemu światu. Należało być energicznym, pełnym realizmu i czego tam jeszcze trzeba.

 

    Zadzwonił telefon. Thornberg odszedł od półek i włączył monitor. Na ekranie pojawiła się prosta, pulchna twarz Marthy Obrenowicz. Jej siwe włosy były rozczochrane, a głos pełen przykrego rechotu.

 

    - A, witaj - powiedział nieswoim głosem. Nie dzwonił do niej od chwili, gdy dowiedział się o aresztowaniu jej syna. - Jak się czujesz?

 

    - Jimmy nie żyje - oznajmiła.

 

    Przez dłuższą chwili stał, skamieniały z wrażenia. W głowie miał pustkę.

 

    - Otrzymałam dzisiaj wiadomość, że zmarł w obozie kontynuowała Martha. - Pomyślałam, że chciałbyś o tym wiedzieć.

 

    Thornberg bardzo wolno pokręcił głową.

 

    - To nie jest wiadomość, którą pragnąłbym kiedykolwiek usłyszeć, Martho.

 

    - To niesprawiedliwość!- wrzasnęła Martha. - Jimmy nie był zdrajcą. Znałam mojego syna. Któż mógłby znać go lepiej? Miał kilku kolegów, co do których mogłabym mieć wątpliwości, ale Jimmy, on nawet... w

 

    W piersi Thornberga rosła zimna kula. Nigdy nie ma pewności czy rozmowa nie jest nagrywana.

 

    - Przepraszam cię Martho - jego głos był drewniany ale policja jest bardzo skrupulatna w tych sprawach. Nie działaliby, gdyby nie byli pewni. Sprawiedliwość jest jedną z naszych tradycyjnych wartości.

 

    Popatrzyła na mego długo i uważnie. W jej oczach pojawiły się twarde błyski. - Ty też - stwierdziła wreszcie zimno.

 

    - Uważaj na siebie Martho - ostrzegł ją. - Rozumiem, że to ciężki cios dla ciebie, ale nie mów niczego, czego później mogłabyś żałować. W końcu Jimmy mógł zginąć w jakimś wypadku, przez przypadek. Takie rzeczy się zdarzają.

 

    - Zapomniałam - wykrztusiła z trudem przez ściśnięte gardło. - Ty... też... jesteś... z... Agencji.

 

    - Uspokój się - mitygował ją Thornberg. - Pomyśl o tym w kategoriach ofiary złożonej ojczyźnie.

 

    Wyłączyła się, Wiedział, że teraz już nie zadzwoni do niego, a spotykać się z nią nie jest rzeczą bezpieczną.

 

    - Do zobaczenia Martho - powiedział głośno, ale nie był to jego głos.

 

    Powrócił do półki z książkami. - To nie dla mnie mruknął do siebie z cicha. - To dla Jacka. - Dotknął oprawy "Źdźbeł Traw". "Oh, Whitmanie, stary rebeliancie" pomyślał i wstrząsnął nim jakiś niezwyczajny chichot.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin