ojciec_chrzestny-1.pdf

(1865 KB) Pobierz
Microsoft Word - Puzo_Mario_-_Ojciec_chrzestny
Mario Puzo
Ojciec Chrzestny
The Godfather
Przełożył: Bronisław Zieliński
Wydanie oryginalne: 1969
Wydanie polskie: 2003
1
Księga pierwsza
Za każdą wielką fortuną
kryje się zbrodnia
Balzac
2
Rozdział 1
Amerigo Bonasera siedział w nowojorskim Sądzie Karnym Nr 3 i czekał na sprawiedliwość – zemstę na ludziach, którzy tak okrutnie
skrzywdzili jego córkę, którzy usiłowali ją pohańbić.
Sędzia, mężczyzna o masywnej, ciężkiej twarzy, podwinął rękawy czarnej togi, jak gdyby zamierzał fizycznie ukarać dwóch młodych ludzi
stojących przed jego stołem. Twarz miał zimną, pełną majestatycznej pogardy. Jednakże w tym wszystkim było coś fałszywego, coś, co Amerigo
Bonasera wyczuwał, choć czego jeszcze nie rozumiał.
– Postąpiliście jak najgorsi zwyrodnialcy – powiedział ostro sędzia.
Tak, tak – myślał Amerigo Bonasera. – Zwierzaki. Zwierzaki. Dwaj młodzi ludzie z krótko przystrzyżonymi, lśniącymi włosami,
wypucowanymi, sympatycznymi twarzami, ułożonymi w wyraz pokornej skruchy, schylili potulnie głowy. Sędzia mówił dalej:
– Postąpiliście jak dzikie bestie w dżungli i macie szczęście, że nie napastowaliście seksualnie tej biednej dziewczyny, bo wsadziłbym was
za kratki na dwadzieścia lat.
Sędzia przerwał, jego oczy pod imponująco krzaczastymi brwiami zerknęły przebiegle na pobladłego Ameriga Bonaserę, po czym spoczęły
na leżącym przed nim stosie protokołów nadzoru sądowego. Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami, jak gdyby przekonany wbrew własnej chęci.
Przemówił znowu:
– Ale przez wzgląd na wasz młody wiek, na waszą dotychczasową niekaralność, na wasze zacne rodziny oraz dlatego, że prawo w swoim
majestacie nie szuka zemsty, skazuję was na trzy lata więzienia z zawieszeniem.
Jedynie dzięki czterdziestu latom zawodowego żałobnictwa przytłaczające uczucie zawodu i nienawiści nie ujawniło się na twarzy Ameriga
Bonasery. Jego piękna, młoda córka przebywała nadal w szpitalu ze zdrutowaną, złamaną szczęką, a ci animali mieli odejść wolno? Wszystko to
było farsą. Patrzył, jak uszczęśliwieni rodzice otoczyli swych synków. O, teraz wszyscy oni byli uradowani, teraz wszyscy się uśmiechali.
3
W krtani Bonasery wezbrała czarna żółć, kwaśna i gorzka, i przelała się przez mocno zaciśnięte zęby. Wyjął białą płócienną chusteczkę i
przytknął ją do warg. Stał tak, kiedy obaj młodzi ludzie ruszyli swobodnie przejściem, ufni i chłodni, uśmiechnięci, nawet nie obdarzywszy go
spojrzeniem. Pozwolił im przejść nie mówiąc ani słowa, przyciskając czyste płótno do ust.
Potem przeszli rodzice tych animali, dwaj mężczyźni i dwie kobiety w jego wieku, ale ubrani bardziej po amerykańsku. Zerknęli na niego z
zawstydzeniem, ale w ich oczach było jakieś dziwne, triumfalne wyzwanie.
Straciwszy panowanie nad sobą, Bonasera pochylił się ku przejściu i wykrzyknął chrapliwie:
– Będziecie płakali, tak jak ja płakałem... Zapłaczecie przeze mnie, tak jak ja płaczę przez wasze dzieci! – Chustkę przytknął teraz do oczu.
Adwokaci idący z tyłu stłoczyli swych klientów w małą grupkę, otaczając obydwu młodzieńców, którzy zawrócili przejściem, jak gdyby chcąc
osłonić swoich rodziców. Olbrzymi woźny podsunął się szybko, aby zagrodzić rząd miejsc, w którym stał Bonasera. Ale nie było to potrzebne.
Przez wszystkie lata spędzone w Ameryce Amerigo Bonasera ufał w prawo i ład. I dzięki temu prosperował. Teraz, choć ział nienawiścią,
chociaż szalone myśli o kupieniu rewolweru i zabiciu obu młodzieńców miotały mu się pod czaszką, Bonasera obrócił się do swej jeszcze
oszołomionej żony i wytłumaczył jej:
– Zrobili z nas głupców. – Przerwał, a potem powziął decyzję, już nie lękając się ceny. – Po sprawiedliwość musimy iść na klęczkach do dona
Corleone.
W krzykliwie przyozdobionym apartamencie hotelowym w Los Angeles Johnny Fontane spił się z zazdrości jak każdy zwykły mąż.
Wyciągnąwszy się na czerwonej kanapie, popijał whisky wprost z trzymanej w ręku butelki, po czym spłukiwał smak, zanurzając usta w
kryształowym wiaderku z kostkami lodu i wodą. Była czwarta nad ranem i snuł pijackie rojenia, że zamorduje swą włóczącą się żonę, kiedy wróci
do domu. Jeżeli w ogóle wróci. Zrobiło się za późno, żeby telefonować do pierwszej żony i pytać o dzieci, a niezręcznie mu było dzwonić do
któregoś z przyjaciół teraz, kiedy jego kariera chyliła się ku upadkowi. Niegdyś byliby zachwyceni i zaszczyceni, gdyby zadzwonił do nich o
czwartej rano, ale teraz ich nudził. Zdołał nawet uśmiechnąć się z lekka do siebie na myśl, że kiedy szedł w górę, kłopoty Johnny’ego Fontane
fascynowały niektóre z największych gwiazd w Ameryce.
Łykając whisky z butelki, usłyszał wreszcie klucz żony w zamku, ale pił dalej, póki nie weszła do pokoju i nie stanęła przed nim. Wydawała
mu się tak bardzo piękna z tą swoją anielską twarzą, marzącymi fiołkowymi oczyma, delikatnym, kruchym, lecz doskonale ukształtowanym
ciałem. Na ekranie uroda jej była uwydatniona, bardziej uduchowiona. Sto milionów mężczyzn na całym świecie kochało się w twarzy Margot
Ashton. I płaciło, żeby zobaczyć ją na ekranie.
– Gdzie byłaś, psiakrew? – zapytał Johnny Fontane.
4
– Rżnęłam się.
Nie doceniała jego upicia. Przeskoczył przez stoliczek cocktailowy i chwycił ją za gardło. Ale znalazłszy się blisko tej czarodziejskiej twarzy,
tych ślicznych fiołkowych oczu, utracił całą złość i znowu stał się bezradny. Popełniła ten błąd, że uśmiechnęła się drwiąco, ujrzała jego pięść
biorącą zamach. Krzyknęła:
– Johnny, nie w twarz! Kręcę film!
Śmiała się. Uderzył ją w brzuch i upadła na podłogę. Rzucił się na nią. Czuł jej pachnący oddech, kiedy chwytała ustami powietrze. Walił ją
po rękach i po jędrnych, jedwabistych, opalonych udach. Bił ją tak, jak bijał zasmarkanych mniejszych chłopaków dawno temu, kiedy był
rozhukanym nastolatkiem w nowojorskiej „Kuchni Piekielnej” * . Bolesne cięgi, które nie zostawiały trwałego oszpecenia, obruszonych zębów czy
złamanego nosa.
Jednakże nie bił jej dostatecznie mocno. Nie mógł. A ona podśmiewała się z niego. Rozciągnięta na podłodze, z brokatową suknią zadartą
nad uda, naigrawała się zeń między jednym chichotem a drugim:
– No, wsadź mi. Wsadź mi, Johnny, przecież tego chcesz w gruncie rzeczy.
Johnny Fontane wstał. Nienawidził leżącej na podłodze kobiety, ale jej piękność była magiczną tarczą. Margot przekręciła się na bok i
jednym skokiem tancerki stanęła naprzeciw niego. Zaczęła żartobliwy, dziecinny taniec powtarzając śpiewnie:
– Johnny nie zrobi mi krzywdy, nigdy nie zrobi mi krzywdy! – A potem, prawie smutnie, poważna i piękna, powiedziała: – Ty biedny głupcze,
dajesz mi lanie jak dzieciak. Ach, Johnny, zawsze będziesz durnym, romantycznym makaroniarzem, nawet w łóżku jesteś jak dzieciak. Wciąż
myślisz, że rypanie jest naprawdę takie jak w tych głupawych piosenkach, które śpiewałeś. – Potrząsnęła głową i dodała: – Biedny Johnny. Pa,
Johnny. – Weszła do sypialni i usłyszał przekręcanie klucza w zamku.
Johnny siadł na podłodze ukrywszy twarz w dłoniach. Ogarnęła go mdła, upokarzająca rozpacz. A potem ta prostacka twardość, która
pomogła mu ostać się w dżungli Hollywoodu, sprawiła, że podniósł słuchawkę telefonu i zamówił samochód na lotnisko. Był tylko jeden człowiek,
który mógł go uratować. Pojedzie do Nowego Jorku. Pojedzie do jedynego człowieka mającego władzę i mądrość, których potrzebował, i miłość,
której nadal ufał. Do swego ojca chrzestnego, dona Corleone.
Piekarz Nazorine, pulchny i rumiany jak jego wielkie włoskie bochenki, jeszcze ubielony mąką, popatrzał spode łba na swoją żonę,
dorastającą córkę Katherine i pomocnika piekarskiego Enzo. Enzo przebrał się już w mundur jeniecki z opaską z zielonymi literami i był
przerażony, że przez tę scenę spóźni się z zameldowaniem na Governor’s Island. Będąc jednym z wielu tysięcy włoskich jeńców wojennych,
* Dzielnica w zachodniej części Manhattanu, słynąca ze złodziei i bandytów
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin