SZCZELINA
Kiedy wszystkie skomplikowane rachunki okazują się fałszywe, kiedy nawet filozofowie nie mają nam już nic do powiedzienia, można bez wyrzutów sumienia zwrócić się w stronę przypadkowego szczebiotania ptaków albo w stronę odległej przeciwwagi gwiazd.
M.Yourcenar Pamiętniki Hadriana
óż budzi w nas widok nieba? Zachwyt, uniesienie i podziw? Rozległe, nieskończone, nieporu-szone, wszechobecne, wymykające się porównaniom i miarom, jest jakby parametrem niemie-rzalności. A jednak w tym koncercie,, który uważamy za naturalny i który z równym przekonaniem sławi jutrzenkę, zenit, nadir i zmierzch, pobrzmiewają czasem niepokojące nuty. Dobrze być rozległym. Być nieskończo-
49
czonym - to już za wiele. Mieć planety i gwiazdy - to niezaprzeczalne osiągnięcie. Ale posiadać ich tysiące, roić się od gwiazd, które niczym oczy wlepione każdej nocy w świat, zdają się osaczać nasze sny - to rozporządzać nazbyt wielką władzą i doprawdy zastraszającą potęgą. Coś się w tym ogromie obraca, zazębia z niepokojącą przez samą swą precyzję prawidłowością, jakiś mechanizm, który nie wiedzieć dla kogo albo przeciw komu uruchamia swoje płomienne koła.
Tak więc mamy nad sobą niebo rojące się od gwiazd, konstelacji i świetlnych archipelagów na czarnym tle próżni. Ano właśnie: czy te mroczne obszary, owa ciemna tkanka, ten wewnątrzustrojowy cień, w którym gwiazdy prześwitują jak rozżarzone pory, utworzone są z materii czy z próżni? Czy „prawdziwe" niebo to tyle, co jego światło, te mrugające nad nocnym przestworem oczy, czy też jest ono jednocześnie tym, co świeci i tym, co nie świeci, ogniem świetlistym i mrocznym zarazem? Już zwykłe spojrzenie zwrócone w tę stronę niebieskiego sklepienia jest dla gnosfyków spotkaniem z ostateczną naturą rzeczywistości: cóż to za materia tworzy nasze niebo - raz pełna, a raz próżna, raz zbita, a raz rozrzedzona, raz świetlista, raz zupełnie ciemna? Czy jego przestworza i czarne otchłanie to po prostu nicość, czy też jakaś konkretna materia, odgradzająca naszą ziemię od dalekich świateł?
Pytanie to wyda się może absurdalne, a w każdym razie przedwczesne, jak na tamte czasy. A jednak zakładał je sam sposób myślenia gnostyków. Ponieważ człowiek jest w ich oczach fragmentem wszechświata, ponieważ ciało pierwszego i przestrzeń drugiego powstały z tej samej materii, człowiek i wszechświat muszą podlegać tym samym prawom. Człowiek jest zwierciadłem, w którym można dojrzeć zmniejszony i skupiony wizerunek nieba, jest żywym światem noszącym w sobie, w swoim ciele i w swojej psychice, jasne ognie i ciemne pola, strefy światła i strefy cienia. Czy te światła i cienie to dwie różne formy tej sa» mej materii, czy też dwie materie o przeciwnych naturach? To proste pytanie w żywotny sposób dotyczy całego naszego istnienia, wszystkich wyborów, których dokonujemy jako myślące, ludzkie istoty. Toteż gno-stycy poszukiwali we wspaniałościach i potwornościach nieba odpowiedzi na naszą dwoistość. Nigdy nie postawiono mniej bezcelowego pytania i nigdy nie patrzono w gwiazdy bardziej uporczywie.
Jak się wydaje, w czasie długich nocy egipskich spojrzenie ludzkie uderzała zwłaszcza ciemna strona nieba - rozległość, wszechobec-ność i masywna nieprzejrzystość owej czerni, która prawie w całości je pokrywa. Ciąży ona jak zasłona, jak otaczający naszą ziemię mur cienia, jak ciemny krąg % spoza niego prześwitują miejscami, przez pęknięcia, szczeliny i otwory, olśniewające ognie innego świata. Gigantyczne
50
czarne wieko przykrywa nasz świat, zaciskając wokół obręcz nieprzej-rzystości.
Ciemny mur, czarne wieko, krąg cienia. A dalej, w drugim kręgu, światło planet, gwiazd i wszystkich sfer niebieskich. Oko może ów • świat dostrzec właśnie dzięki tym lśniącym punktom wyciętym w kształcie konstelacji na tkaninie cienia niczym migotliwe koronki zdobiące welon kosmicznej nocy. Dlaczego istota - bóg albo demiurg - która podziurawiła w ten sposób szatę naszego nieba, wykropkowała na nim te zagadkowe linie przypominające postacie z naszego świata? Ponieważ bez wątpienia są one znakiem czegoś, rysunkiem jakiegoś planu, rozsianymi po sklepieniu niebieskim przesłaniami lub symbolami. Dlatego też peraci, jedna z sekt gnostyckich (nazwa o niejasnym pochodzeniu, która znaczy: wyzwoliciele), odkryli w konstelacji Smoka lub Węża ni mniej, ni więcej tylko sens powstania kosmosu. Jest to ciekawa konstelacja - jedna z największych na niebie pomocnym, a zarazem jedna z tych, na które najmniej zwracamy uwagę. Rozpościera swoje zawijasy między Wielką a Małą Niedźwiedzicą, z ogonem zagubionym w Bliźniętach, z głową zwróconą w stronę bieguna niebieskiego. W jej rysunku nie ma geometrycznej precyzji Niedźwiedzicy, elegancji Łabędzia czy ścisłości Skorpiona. A jednak kiedy patrzymy na nią zwiniętą wokół bieguna północnego, jak gdyby ssała pępak nieba, rozumiemy od razu, że musi w sobie zawierać jakiś kluczowy symbol.
Peraci odkryli w tej konstelacji obraz biblijnego Węża, którego uważali za pierwszego gnostyka świata, przechowującego pierwotną wiedzę i próbującego przekazać ją w Edenie pierwszemu człowiekowi, oraz wykryli jej związek z ludzkim losem: „Jeżeli ktoś ma oczy, które umieją widzieć, zobaczy, wznosząc do góry wzrok, piękny obraz Węża zwiniętego u początków nieba. Zrozumie wtedy, że żadna istota w niebie, na ziemi ani w piekle nie powstała bez Węża".
Tak oto figury te opowiadają historię świata, są więc znakami, które należy rozszyfrować, ponieważ każda z nich posiada swój ziemski odpowiednik. W górze - wielki Wąż zwinięty wokół korzeni świata. Na ziemi - wąż Edenu zwinięty u korzeni Drzewa Wiadomości Złego i Dobrego. Niebo - podobnie jak mity biblijne, które gnostycy interpretowali często na sposób współczesnych mitologów, usiłując wyczytać w nich ukryty (dzisiaj powiedzielibyśmy: nieświadomy) sens zamknięty w obrazach, symbolach i analogiach - niebo jest pierwotnym źródłem poznania.
Gdybyśmy chcieli sformułować gnostycką kosmologię w języku współczesnym, można byłoby powiedzieć, że pierwszy krąg reprezentuje właściwy Układ Słoneczny, drugi zaś - system galaktyczyny, do któ-
51
rego należymy. Gnostycy sądzili jednak, że poza drugim kręgiem istnieją jeszcze inne - ich ilości oceniali rozmaicie - aż po krąg ostatni, będący źródłem i korzeniem całego wszechświata. Światy pośrednie, te kręgi układające się jeden nad drugim aż do samego środka nieba, są dla nas zupełnie niewidoczne. Gnostyk dowiaduje się o ich istnieniu na drodze intuicji, a raczej objawienia, dzięki gnozie. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że mamy w ich wypadku do czynienia z czysto myślową, dosyć szczególną konstrukcją, opartą podobnie jak w Grecji systemy jońskich filozofów przyrody, na apriorycznej wizji świata.
Można by powiedzieć, że te inne światy, przeczuwane, odgadywane mocą gnostyckiej spekulacji, reprezentują w gruncie rzeczy to, co współczesna astronomia nazywa mgławicami, spiralami i gromadami pozagalaktycznymi. Gnostyk Bazylides nazywał zresztą ów świat spoza drugiego kręgu, sponad planet i strefy gwiazd stałych, światem nad-kosmicznym. Przebywa w nim Najwyższy Byt, Bóg-nicość, przechowujący wszelkie dzieje, zawierający w sobie wszystkie zarodki, moce i potencje, czysto myślowy ogień, w którym znajdował się i nadal znajduje zasiew wszystkiego, co upadło następnie do niższych kręgów (nad- i podksiężycowych) i stało się ożywioną oraz nieożywioną materią, kształtami, wcieleniami, drzewem i ciałem. Jak z tego widać, poszczególne światy różnią się od siebie ciężkością. Tak jak ludzkie nasienie -nieskończenie mały, niewidoczny zarodek o prawie nieuchwytnym ciężarze - uzyskuje w miarę rozwoju wielkość i ciężar, tak też pierwotne nasiona, potencje świata nadkosmicznego, zyskują, spadając w niższy świat, coraz większy ciężar i coraz masywniejszą materię.
Wydaje się więc, że dla gnostyków istnieje kilka stanów materii: najwyższy stan ognisty, właściwy dla nadświata, oraz następne stany odpowiadające poszczególnym kręgom, w miarę jak nasiona się mate-rializują, przybierając na ciemności, nieprzejrzystości i wadze. Nasza własna materia, materia ziemi, roślin i żywych istot, to jakby nieskończenie już ciężki posiew eterycznych cząstek nadświata. Cząstki te spadały powoli aż do nas - w następstwie pierwotnego dramatu, który sta-- nowi całą historię naszego wszechświata - niczym pył, niczym szczątki osadzające się coraz grubszą warstwą na dnie morskich otchłani. Żywe istoty naszej ziemi są w oczach gnostyków osadem utworzonym z cząstek utraconego nieba.
Otóż w głębi tego ciemnego morza człowiek dostrzega tylko zjawiskowe formy świetlanej powierzchni wyższego świata, tylko jego ulotne odblaski, tylko znikające widma, podobne do owych fosforyzujących ryb, samotnie rozświetlających tysiącletnie mroki wielkich głębin. A nasza materia, ponieważ jest ciężka i ciemna, najcięższa i najciem-
52
nie jsza ze wszystkich, jest też najmniej dynamiczna, najbardziej nieruchoma, tak zbita i tak ciężka, jak zredukowane do swych jąder atomy. Przytłacza nas nieruchomość, lodowaty chłód materii i ciała, które pozbawione pierwotnego ognia nieuchronnie zmierza do owego absolutnego zera, będącego w świecie zimna ostatnim etapem materialnej śmierci.
Z takiego obrazu wszechświata podzielonego na kilka światów, z których ostatni, to znaczy nasz, jest całkowicie oddzielony od pozostałych barierą gęstego cienia, wypływają oczywiście radykalne wnioski. Ciężar, zimno i nieruchomość to jednocześnie nasz zwykły stan, nasze przeznaczenie i nasza śmierć. Ulegać ciężkości i zwiększać ją we wszystkich sensach tego słowa (przez przyjmowanie pokarmów lub przez rozmnażanie, obciążające ziemię nowymi narodzinami) to współpracować ze złowrogim przeznaczeniem, to potwierdzać pierwotny upadek, a był on tego przeznaczenia przyczyną, to przyłączać się do śmiertelnego dzieła, jakiego podjął się ten albo ci, którzy ów tragiczny rozpad spowodowali. Mówiąc językiem współczesnym - to po prostu zwiększać szansę zjawiska zwanego entropią. Ciekawa rzecz: gnostycy przeczuwali, oczywiście w sposób niedoskonały i ogólnikowy, że przeznaczeniem materialnego świata jest inercja. Zadaniem gnostyka będzie więc przeciwstawiać się fatalnemu spadaniu (w sensie dosłownym i przenośnym), spróbować przekroczyć oddzielający mur, odzyskać - tracąc stopniowo nieznośną ociężałość ciała i psychiki - ów wyższy świat, z którego nigdy nie powinniśmy byli upaść. Znieść lub uczynić lżejszą wszelką materię tego świata - oto osobliwy cel, jaki gnostyk sobie wyznaczy.
Co się tyczy powodów pierwotnego rozpadu, tego radykalnego rozłączenia światów, tego upadku wreszcie, który uczynił człowieka więźniem odstręczającej materii, na razie powiem na ten temat niewiele. Tyle tylko, że w pewnym momencie, u zarania czasu, o świcie zasiewów, gdy nie istniało jeszcze nic, prócz dziewiczych możliwości, jeden z mieszkańców nadświata, bóg, demiurg, anioł albo eon (termin, który często powraca w gnostyckiej kosmologii i który oznacza wieczną, ożywioną i uosobioną jednostkę), któraś z tych istot, przez pomyłkę, pychę lub nieodpowiedzialność, zburzyła równowagę możliwości, wtrąciła się do ich rozwoju, wywołując zakłócenia, wibracje i drżenia w ognistej materii, co stało się powodem jej stopniowego upadku i degradacji do niższych kręgów. Świat, w którym żyjemy, jest więc nie tylko światem nieprzejrzystym, ciężkim i oddanym śmierci. Jest to przede wszystkim świat powstały wskutek astronomicznej machinacji, świat nieprzewidziany, niechciany, od początku do końca sfałszowany, świat, gdzie każda rzecz i każda istota są wynikiem kosmicznego nieporozumiemia.
53
W tym wirze pomyłek, w tym powszechnym upadku i powszechnej katastrofie, jakimi są historia materii i człowieka, jesteśmy na ziemi czymś w rodzaju rozbitków skazanych na wieczną samotność, czymś w rodzaju więźniów planetarnych padających ofiarą ogólnokosmicznej niesprawiedliwości. Gwiazdy, eter, eony, planety, ziemia, życie, ciało, materia nieożywiona, psychika - wszystko uczestniczy w tym powszechnym skandalu, wszystko jest jego dziełem i przyczyną.
Na szczęście otwory i szczeliny płonące w niebieskim murze naszego więzienia, wskazują na istnienie drogi, którą można stąd uciec. W gwiaździstą noc gnostyk wie, że kontakt z wyższymi kręgami nie został bezpowrotnie stracony i że być może uda się zwyciężyć, złamać dawne przekleństwo, które - oszukawszy kosmiczną grę - rzuciło nas daleko od iskrzącego się i płomieniejącego nadświata w ten pełen ciemności krąg, jakim jest nasz własny świat, w ten „krąg mrocznego ognia".
MROCZNY OGIEŃ
Niesprawiedliwość rządzi światem. Cokolwiek tu powstaje, cokolwiek się rozpada, nosi ślad nieczystej znikomości, jakby materia była owocem skandalu w łonie niebytu.
E. Cioran, Precis de decomposition
[ (i/.nać naszą prawdziwą kondycję, wiedzieć pod jakże fantastyczną masą ciemności, mórz, kolejnych kręgów skazani jesteśmy na życie, a w ja-| kich innych, podmorskich kręgach wegetujemy, upośledzeni i okaleczeni jak prometeusy, ślepe robaki wód podziemnych, nagie i białe czy ra-c/.ej przypominające albinosy, bo przecież biel l«.t jeszcze jakąś barwą - oto pierwszy etap my-i slignostyckiej. Gnostjc} przenieśli na naszą ziemię to samo przenikliwe spojrzenie, którym wpatrywali się w niebo. Zapewne obraz naszej planety, jaki sobie utworzyli, zrodziła ziemia egipska złożona z pustyń i jałowych gór, a w pobliżu Nilu z mulistych bagien, gdzie wśród szalonych traw kipi życie. Jest to bowiem ziemia gwałtownych kontrastów, ziemia, na
54
której toczy się nieubłagana walka między oślepiającym światłem dnia a lodowatym cieniem nocy, jak gdyby same żywioły musiały się ze sobą ...
adamkowalski7