(Georgian 01) - Bez serca - Mary Balogh.pdf

(1761 KB) Pobierz
330294719 UNPDF
Zaprawdę, moje dziecko - powiedziała lady Sterne do swojej chrześnicy -
musisz teraz poważnie pomyśleć o sobie. Zawsze myślałaś o rodzinie, najpierw
o mamie, świeć Panie nad jej duszą, potem o ojcu, świeć Panie nad jego duszą, a
potem o bracie i siostrach. Teraz Wiktor jest pełnoletni i odziedziczył należną
mu spuściznę, Charlotte wyszła za mąż, Agnes jest piękna jak wiosna o poranku
i gdy tylko znajdziemy jej jakiegoś godnego dżentelmena, chętnie wyjdzie za
mąż, a Emilia... Nie możesz, dziecko, zadręczać się swoją najmłodszą siostrą.
Najwyższa pora, żebyś pomyślała o własnych sprawach.
Lady Anna Marlowe obserwowała swoją siostrę z drugiego końca salonu
mody. Zwoje materiałów, jedwabiu i błyszczącego atłasu, leżały na stołach,
niektóre jeszcze nierozpakowane. Musiała przyznać, że było w tym coś
ekscytującego; wyobrażanie sobie, jak będą wyglądały nowe suknie, jak się
będzie w nich chodzić, sprawiało jej niemałą przyjemność.
- Agnes ma osiemnaście lat, ciociu Marjorie - powiedziała - a ja
dwadzieścia pięć, i właściwie nie mam już widoków na zamążpójście. Stoję,
że się tak wyrażę, w kącie.
- I niestety jestem przekonana, że odpowiada ci ten „kąt" - rzekła ostro
lady Sterne. - Życie, moje dziecko, szybko mija, a z upływem lat biegnie coraz
szybciej, wierz mi. Ogarnia cię coraz większy żal na myśl, co mogłaś zrobić, a
czego nie zrobiłaś. Na znalezienie męża nie jest
jeszcze za późno, ale za rok, dwa mogą być z tym trudności. Mężczyźni nie
szukają matek dla swoich dzieci wśród kobiet dobiegających trzydziestki - bo
oni tym właśnie się kierują. Masz w sobie, Anno, tyle ciepła i miłości.
Powinnaś szukać mężczyzny, którego obdarzysz tą miłością i który ją
odwzajemni. Nie mówię już o pozycji społecznej i poczuciu bezpieczeństwa.
Rozmowa zeszła na sprawy domowe. Wiktor, jedyny brat Anny,
obchodził niedawno dwudzieste pierwsze urodziny. Po skończeniu uni-
wersytetu i otrzymaniu rodowego tytułu, z którym jeszcze nie zdążył się
oswoić, stał się prawowitym hrabią Royce. Ojciec zmarł przed rokiem i
Wiktor wróci niebawem do domu i przejmie pełną odpowiedzialność za
rodzinę. Niedawno się zaręczył. Gdzie ona, Anna, się podzieje? -
zastanawiała się. A Agnes i Emilia? Nagle ten dom przestanie być ich
domem. Nie sądziła, by Wiktor czy Konstancja chcieli się ich pozbyć. Lecz
żadne młode małżeństwo nie lubi lokatorów we własnym domu, zwłaszcza
gdy tym lokatorem jest stara panna.
A ona była starą panną. Wsparła o kolana splecione mocno dłonie. Nie
mogła wyjść za mąż. Na myśl o tym jej oddech stał się szybszy, a w
skroniach poczuła ból. Wałczyła z zawrotem głowy.
- Spełniając, ciociu, twoje życzenie, sprowadziłam Agnes do Londynu -
powiedziała. - Tutaj zapewne szybciej niż w okolicach Elm Court znajdzie
odpowiedniego męża. Będę rada, jeśli przynajmniej ona będzie szczęśliwa.
- O Boże, moje dziecko - rzekła matka chrzestna - nalegałam, żebyście
obie tu przyjechały i znalazły sobie mężów. Ty przede wszystkim. Jesteś moją
chrześniaczką - jedyną zresztą. Agnes to tylko córka mojej drogiej Lucy. Ale
cieszę się, że nazywasz mnie ciotką, choć nią nie jestem. Widzę, że pani
Delacroix skończyła właśnie zdejmować miarę. - Ciotka wstała. - Chciałabym,
żebyś i ty zamówiła trochę eleganckich strojów. Wybacz mi moją
bezceremonialność, ale wyglądasz trochę prowincjonalnie. Nawet twoja
spódnica na obręczach powinna być dwukrotnie szersza.
- Większe obręcze wyglądają po prostu śmiesznie - powiedziała Anna.
Śmiesznie, ale nadzwyczaj kobieco i ładnie, pomyślała.
Matka chrzestna nie omieszkała przypomnieć Annie, że z Agnes nie łączy ją
właściwie żadna rodzinna więź. Czy można zatem liczyć na to, że ciotka
wprowadzi Agnes na salony, gdzie dziewczyna będzie miała szansę poznać
odpowiedniego kandydata na męża? Czy nie jest to zadaniem jej, Anny? Och,
jakby to było cudownie ubrać się w te modne stroje i choć parę razy wystąpić w
nich na londyńskich salonach.
330294719.003.png
„Wrócę. I oczywiście zastanę cię tutaj. Pamiętaj, Anno, że jesteś moja.
Duszą i ciałem". Te słowa huczały jej w głowie, jakby wypowiadał je ktoś
stojący obok. Przed rokiem padły z ust pewnego mężczyzny w Elm Court. To
było dawno, dawno temu. I daleko stąd. Nie wrócił. Mam dopiero dwadzieścia
pięć lat, pomyślała Anna..i doprawdy, tak mało radości zaznałam w życiu.
Prawie wcale... Poza tym nie zamierzałam szukać męża. Nie, nigdy nie wyjdę
za mąż, cóż więc szkodzi, jeśli się trochę zabawię...
- Może masz rację - rzekła, wstając. - Sprawię sobie parę nowych strojów,
żeby nie przynieść ci wstydu, gdy raz czy dwa będę ci towarzyszyć.
- O Boże, moje dziecko - westchnęła matka chrzestna. - Jesteś tak
ładna, że trudno byłoby się ciebie wstydzić. Ale moda to rzecz bardzo
ważna. Chodź. - Wsparła się o jej ramię i ruszyła w drugi koniec sali.
- Kujmy żelazo póki gorące, zanim opadną cię wątpliwości.
Agnes stała w pąsach, oczy jej błyszczały, choć wykrzykiwała jed-
nocześnie, że nie potrzebuje aż tylu strojów. Madame Delacroix obstawała
jednak przy swoim: dla młodej damy z jej sfery, która zaczyna bywać w
wielkim świecie, strój jest rzeczą pierwszorzędnej wagi.
Anna cieszyła się z całego serca radością siostry. Agnes miała osiem---naście lat i
od dwóch lat była w żałobie - najpierw po śmierci mamy, potem taty. Długo
żyli w ubóstwie i Agnes nie miała zbyt wielu powodów do radości.
- Moje dziecko - powiedziała do Agnes lady Sterne - nie możesz
przecież pokazać się kilka razy w tej samej sukni. Madame zna się na
rzeczy. Ponadto ściśle stosuje się do moich instrukcji. No, a teraz kolej
na Annę.
Lady Sterne zapowiedziała, że pokryje wszystkie koszty związane z pa-
romiesięcznym pobytem sióstr w Londynie. Ziszczą się jej marzenia, oznajmiła,
gdy będą jej towarzyszyły dwie młode damy, które wprowadzi w świat. Nie
miała własnych dzieci. Anna przywiozła ze sobą trochę pieniędzy - Wiktor
nalegał na to, albowiem, jak twierdził, upłynie sporo lat, zanim doprowadzi
majątek do kwitnącego stanu.
A może nigdy mu się to nie uda, jeżeli... - Anna odrzuciła od siebie te
czarne myśli. Postanowiła, że przez te dwa miesiące nie będzie się tym trapić.
Zamierzała odpocząć, oderwać się od wszystkiego, co przykre.
Oznajmiła swojej matce chrzestnej, że będzie zapisywać każdy grosz, jaki
ciotka wyda na nią i Agnes; będzie to pożyczka, którą spłaci, kiedy tylko
będzie mogła.
Tak czy owak, stało się: madame Delacroix wzięła ją w obroty. Zdjęła
miarę, obracała, kłuła szpilkami, drapując fałdy sukni. Jednocześnie
6
7
330294719.004.png
omawiała z dwiema innymi klientkami rodzaje materiałów, ozdoby, halki,
wykończenia stanika, zapięcia, rozpięcia. Wszystko to wprawiało Annę w
oszołomienie. Zasznurowano ją znacznie mocniej, niż do tego przywykła, i z
pewnym zakłopotaniem, ale i fascynacją patrzyła na swoje piersi - dzięki
gorsetowi uniosły się, stały się pełniejsze i bardziej kobiece. Obręcze do
sukni, które dopasowała krawcowa, były tak duże, iż Anna obawiała się, że
nie przejdzie przez drzwi.
Wszystko to sprawiało jej jednak ogromną radość.
Jakie to cudowne, myślała, czuć się młodą i wolną. Bo w gruncie rzeczy nie
zaznała ani jednego, ani drugiego. Młodość jakby ją ominęła. Co do wolności...
no tak. Gdyby on wrócił z Ameryki, tak jak przysięgał...
Nie chciała przecież być wolna przez całe życie, tylko przez parę
miesięcy! Na pewno nie będzie miał jej tego za złe - zdecydowała.
Wspaniałe uczucie - przez całe dwa miesiące sycić się młodością i
wolnością.
- Bądź pewna, moje dziecko - powiedziała lady Sterne, gdy wybieranie
sukien dobiegło końca - że ani się obejrzysz, a będziesz czuła brzemię lat.
Miałaś ciężkie życie i bez reszty poświęciłaś się rodzinie. Teraz nadszedł
twój czas. Nie jest jeszcze za późno. Przebóg, zamierzam znaleźć ci
pierwszorzędnego męża, jedynego w swoim rodzaju.
- Wystarczy, jeśli zabierzesz mnie na parę balów i koncertów, ciociu. -
Anna roześmiała się. - Nie zapomnę ich do końca życia. Mąż nie jest mi
potrzebny.
- Tam do licha! - burknęła gniewnie matka chrzestna.
- Chciałbyś, Teo, żebym pokazał się w towarzystwie do połowy
obnażony? - zapytał.
- Nie, w żadnym razie, chłopcze - odrzekł lord Quinn. Łyknął solidny
haust brandy i przez parę chwil rozkoszował się jej smakiem.
- Sporo czasu spędziłem w Paryżu i wiem, jak ubierają się tam mężczyźni i
jak się zachowują. O ile mi wiadomo, nawet tutaj masz reputację eleganta
wyprzedzającego modę. Na szczęście również opinię celnego strzelca i
wytrawnego szermierza i nie można cię podejrzewać...
- Słucham? - Siostrzeniec lekko zmrużył oczy. - Co mianowicie
mógłby ktoś podejrzewać?
Jego wuj uśmiechnął się nieznacznie i z błyskiem uznania w oczach
zmierzył go od stóp do głów. Przyglądał się z rozbawieniem jego upu-
drowanym włosom, zwiniętym równo w dwa wałki po obu stronach głowy, z
tyłu zaś, na karku, związanych w węzeł ozdobiony czarną jedwab-ną wstążką
tworzącą kokardę. Popatrzył na jego ładną, upudrowaną z lekka, skupioną
twarz, cienką warstwę różu na policzkach i mały czarny pieprzyk.
Ciemnoniebieski jedwabny surdut, oblamowany srebrną materią,
wyhaftowany srebrną nicią i odpowiednio usztywniony leżał nienagannie.
Srebrna kamizelka zdobiona błękitem, obcisłe szare plu-dry do kolan, białe
pończochy, pantofle ze srebrnymi sprzączkami na wysokich czerwonych
obcasach tworzyły harmonijną całość. Książę Harndon był niewątpliwie
uosobieniem paryskiego szyku. U jego boku wisiała szpada z rękojeścią
wysadzaną drogocennymi szafirami. Broń, trzeba przyznać, dodawała mu
godności i wyróżniała spośród innych.
- Nie odpowiem ci, mój chłopcze, na to pytanie - odparł lord Quinn
po dłuższej chwili milczenia - albowiem ostatnia rzecz, o jakiej marzę,
to zginąć z twojej ręki. Postąpiłeś bardzo uprzejmie, że dziś wieczór tak
wcześnie opuściłeś klub. Dzięki temu goście będą mieli o czym rozma
wiać przez resztę nocy - zachichotał. - Ten wachlarz, Luke. Na rany
Boga, gotów jestem przysiąc, że Jessop na widok wachlarza w twoim
ręku połknął porto razem z kieliszkiem.
- O ile pamiętasz, Teo - powiedział Luke z powagą, wachlując się
nieprzerwanie - bardzo niechętnie wyjeżdżałem z Paryża. To ty mnie do tego
namówiłeś. Ale, do diabła, nie próbuj zrobić ze mnie typowego angielskiego
dżentelmena. Nie zamierzam łazić po mojej posiadłości w byle jakim
surducie, hodować psów ani trzymać krótko służby. Nie będę pił angielskiego
piwa ani miotał angielskich przekleństw. Nie licz na to.
- Przestań - rzekł wuj zaskakująco poważnym tonem. - Jeśli na-
mawiałem cię, żebyś wrócił do domu, to tylko dlatego, że pod twoją
- Na Boga, dziś wieczór zadziwiłeś wszystkich - rzekł lord Teodor Quinn,
klepiąc się z zachwytem po udach. Siedział w fotelu, w bibliotece swego
siostrzeńca; powiedział te słowa, rzecz jasna, po wyjściu kamerdynera, który
podał mu szklankę brandy. Lord roześmiał się serdecznie. - Wachlarz. Ludzie
po prostu oniemieli.
Lucas Kendrick, książę Harndon, stał, opierając się o marmurowy gzyms
kominka. Uniósł w górę wachlarz, o którym mówił wuj; niewielkie cacko z
kości słoniowej i złota. Rozłożył go i zaczął z wolna wachlować sobie
twarz.
- Służy do chłodzenia czoła, gdy w pokoju jest za ciepło - powie
dział. - Bardzo praktyczna rzecz, drogi wuju.
Wuj był w dobrym nastroju, skory do żartów. Roześmiał się ponownie.
- Daruj sobie, Luke, to zwykły rekwizyt, jak puder, róż i czernidło.
8
9
330294719.005.png
1
nieobecność wszystko w Bowden Abbey chyli się ku upadkowi, popada w
ruinę. Nie wiesz, co to odpowiedzialność.
- A może - zaczął lodowatym tonem książę Harndon - guzik mnie
obchodzi to całe Bowden Abbey i ludzie, którzy tam mieszkają? Przez
ostatnie dziesięć lat świetnie dawałem sobie bez nich radę.
- Nieprawda, chłopcze. Znam cię lepiej niż inni i nie zmyli mnie twój
chłód. Zachowaj go dla kobiet, które wciągasz do swojego łoża, albo dla
kogoś, kto cię znieważy. Dobrze wiem, że Lukę sprzed dziesięciu laty to ten
sam Luke, którego widzę przed sobą. Obchodzi cię to, chłopcze. Poza tym
kwestia poczucia odpowiedzialności. Jesteś od dwóch lat księciem Harndon,
- Nigdy o to nie zabiegałem - oznajmił Luke - i nie zależało mi na tym,
Teo. George był starszy ode mnie i przed dziesięcioma laty się ożenił. - W jego
głosie dało się wyczuć kpinę. - Można było oczekiwać, że dwa lata po ślubie, a
osiem przed jego śmiercią przyjdzie na świat męski potomek.
- Przyszedł, ale martwy. Czy ci się podoba, czy nie, jesteś głową
rodziny, a oni cię potrzebują.
- W dziwny sposób okazują tę potrzebę - rzekł Luke, wachlując się
powoli. - Robię to tylko dla ciebie, Teo. Gdyby nie ty, nie interesowałoby mnie
to, czy żyją, czy pomarli. A jeśli są w potrzebie, to moja pomoc stanie im
kością w gardle.
- Najwyższy czas, żeby stare rany się zasklepiły - stwierdził wuj. --
Należy przerwać to nieszczęsne, przedłużające się w nieskończoność
milczenie..Ashłey i Doris byli za mali i nie wolno ci obciążać ich odpo-
wiedzialnością. Twoja matka, a moja siostra... no tak, twoja matka jest tak
samo dumna jak ty, mój chłopcze. Co się zaś tyczy Henrietty... -Wzruszył
ramionami, wolał nie kończyć zdania.
- Henrietta jest wdową po George'u - powiedział Luke z kamiennym
spokojem.
- Och - westchnął lord Quinn - źle, mój chłopcze, postąpiłeś, wy-
najmując ten dom, zamiast zamieszkać w swojej rezydencji w Harndon House.
Trochę to dziwnie wygląda, że ty mieszkasz tutaj, podczas gdy tam
mieszkają twoja matka matka, brat i siostra.
- Wuju - zaczął Luk"e,wpatrującąc się w niego spod przymrużonych
powiek - nie obchodzi mnie, co ludzie sobie o mnie pomyślą.
- Wiem. - Lord Quinn zaczął czyścić swój monokl. - Ale ty nawet nie
raczyłeś ich odwiedzić.
Luke usiadł w końcu, zakładając eleganckim ruchem nogę na nogę.
Odłożył wachlarz i wyciągnął z kieszeni emaliowaną, wysadzaną drogi-
mi kamieniami tabakierkę. Położył szczyptę tabaki na wierzchu dłoni i
zanim zabrał głos, wciągnął nosem solidną jej porcję.
- Nie - rzekł. -1 nie jest mi do tego pilno. Może pojadę tam jutro albo
pojutrze. A może wcale.
- Jednakowoż przyjechałeś do domu - powiedział wuj.
- Przyjechałem do Anglii - sprostował książę. - Do Londynu. Być może
kierowała mną ciekawość, może chciałem zobaczyć, co tu się zmieniło
przez te dziesięć lat. A może Paryż mi się znudził i miałem go dość. A może
poczułem się zmęczony Angeliąue? Tymczasem ona przyjechała tu za mną.
Wiesz o tym?
- Markiza d'Etienne? - zapytał lord Quinn. - Swego czasu uznawano ją
za najpiękniejszą kobietę we Francji.
- Tak, to ona. I w pełni zasługuje na taką opinię. Była moją kochanką
przez prawie pół roku. Dla mnie górna granica to trzy miesiące. Potem
kobieta staje się zaborcza.
Lord znowu zachichotał.
- Każdy, drogi Teo, wie doskonale, że od ponad dziesięciu lat masz tę
samą kochankę.
- Piętnastu - poprawił go wuj. - Ale ona nie jest zaborcza. Odmawia mi
ręki, ilekroć rusza mnie sumienie i ponownie się oświadczam.
- Wzór doskonałości kobiecej - osądził Luke.
- Wrócisz do Bowden? - zapytał lord od niechcenia.
- Jesteś świetnym spiskowcem, mój drogi. Najpierw jeden mały krok,
potem drugi i pomalutku twoja ofiara zrobi wszystko, czego od niej żądasz.
Nie, nie do Bowden. Nie mam ochoty tam wracać. Nic mnie nie wiąże z tym
miejscem.
- Mimo to - ciągnął wuj - te włości należą do ciebie, Luke. Los wielu
ludzi jest w twoich rękach, a wieść głosi, że nie dzieje się tam za dobrze.
Koszty dzierżawy są wysokie, zarobki niskie. Farmerzy z okolicznych wsi
żyją w nędzy.
Książę Harndon, znowu wachlując twarz, utkwił w lordzie lodowaty
wzrok.
- Przed dziesięcioma laty - zaczął - moja własna rodzina... ob
wołała mnie mordercą. Miałem dwadzieścia lat i byłem naiwny jak...
proszę cię, wuju, dokończ. Jak może nie być naiwny ktoś, kto ma dwa
dzieścia lat? Byłem zmuszony do ucieczki i wszystkie moje błagalne
listy poczta zwracała nietknięte. Żadnej odpowiedzi. Nie miałem gro
sza przy duszy. Szedłem przez życie całkiem samotnie, oprócz ciebie
nikt z rodziny nie podał mi ręki. I ja mam wracać, by uporządkować
ich sprawy?
10
11
330294719.006.png 330294719.001.png
Lord uśmiechnął się smutno.
- Tak, mój chłopcze - powiedział - musisz tam wrócić. Sam do
skonale to rozumiesz.
Książę skinął milcząco głową na znak, że przyjmuje słowa wuja do
wiadomości.
- Przede wszystkim - ciągnął lord - powinieneś się ożenić. Jako
człowiekowi żonatemu łatwiej ci będzie wrócić, a ponadto pomyśl o pro-
geniturze.
Siostrzeniec obrzucił go lodowatym spojrzeniem.
- Mam spadkobiercę i następcę - powiedział. - Kiedy umrę Ash-ley
odziedziczy pomnie wszystko, podobnie jak ja odziedziczyłem wszystko po
George'u.
- Między braćmi często powstają niesnaski, kiedy jeden ma przejąć
spadek po drugim - rzekł lord Quinn.
- Tak jak między mną a George'em? - Lukę poruszał powoli wa-
chlarzem. - Ale stało się tak nie dlatego, że miałem zostać jego następcą.
Prawie całe życie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, a ja nigdy nie zabiegałem
o tytuł. Przyczyna naszej kłótni była dość specyficzna. Omal go nie zabiłem,
prawda? Centymetr niżej, jak orzekł lekarz. Jeden centymetr. Kiepskim byłem
wówczas strzelcem. - W jego głosie wyczuwało się chłód i gorycz.
- Mamy wiosnę - powiedział lord - porę roku, kiedy cały elegancki,
modny świat spaceruje po mieście. To świetna okazja, by wybrać
odpowiednią pannę do książęcego łoża.
- Ów książę nie poszukuje partnerki na całe życie - rzekł Luke. -Na
samą myśl o tym dostaję drgawek. - Wzruszył ramionami gestem raczej
teatralnym, aby dokładnie zobrazować swój punkt widzenia.
- Zastanów się dobrze nad wszystkim, o czym rozmawialiśmy - po-
wiedział lord, wstając i rozprostowując kości. - Najwyższy czas, mój
chłopcze.
- Jednakowoż - zaczął Luke - jesteś prawie dwadzieścia lat ode mnie
starszy, a nigdy ten „najwyższy czas" nie dotyczy twojej osoby. Trwasz w
kawalerskim stanie, choć dobiegasz pięćdziesiątki.
Lord roześmiał się.
- Miałem pecha, że zakochałem się w mężatce - powiedział. - Potem
owdowiała, ale na potomstwo było już za późno. A może nie było za późno, kto
to wie... Nieważne. Ja jestem zaledwie baronem i nie mam gromady
niesfornych krewnych wiszących mi u szyi.
- A ja mam? - zapytał Luke, składając wachlarz i wstając, by od-
prowadzić wuja do drzwi. - Stawiam sprawę jasno i nie wolno podawać
tego w wątpliwość. Wisieć mi u szyi może tylko ta osoba, którą o to
poproszę.
Tym razem śmiech lorda zabrzmiał szczerze.
- Ożeń się, Luke. Bóg mi świadkiem, że dobrze na tym wyjdziesz. I jak
najszybciej spłodź synów. Obiecuję ci, że będę miał oczy i uszy otwarte i
jeszcze w tym roku znajdę ci odpowiednią żonę. Wybiorę najładniejszą, mój
chłopcze, z tym że jej uroda musi iść w parze z właściwym pochodzeniem i
pozycją społeczną.
- Dziękuję ci, mój drogi - odrzekł powoli siostrzeniec, towarzysząc
lordowi Quinnowi do holu - ale mam w zwyczaju sam sobie dobierać partnerki
do łoża. I naprawdę nie na dłużej niż na trzy miesiące. -Podążał za lokajem,
który otworzył przed nim drzwi. Krzywiąc się z lekka rzekł: - Wuju, czy musisz
tak wciskać kapelusz na głowę, że sprawia wrażenie przyklejonego do peruki?
Kapelusz nie służy już jako nakrycie głowy, nosi się go w ręku, dla ozdoby!
Wuj wzruszył ramionami.
- Niech licho porwie te twoje paryskie maniery - rzekł. - Jesteśmy w
Anglii. Tu klimat jest inny i nosi się kapelusz nie dla ozdoby, tylko żeby ci
głowa nie zmarzła!
- Boże, miej mnie w opiece! - westchnął książę.
Gdy za wujem zamknęły się drzwi, wrócił do biblioteki.
Narzeczona. Nigdy poważnie się nad tym nie zastanawiał. Miał już, co
prawda, trzydzieści lat i tytuł księcia, ale nigdy dotąd nie rozważał kwestii
ożenku. Nie chciał nawet o tym myśleć.
Był przekonany, iż nie nadaje się do małżeństwa. Małżeństwo to
niewola. Małżeństwo to dzieci i wszelkie związane z tym obowiązki.
Należysz do kogoś ciałem i duszą, tracisz niezależność.
Nie ma obawy, małżeństwo mu nie grozi. Choć przez ostatnie dziesięć lat
nieraz było mu ciężko, cierpiał, litował się nad sobą, nigdy jednak nie utracił
niezależności. Fortunę zawdzięcza tylko sobie - najpierw uprawiał hazard, a
potem sprytnie inwestował. Przeistoczył się w paryskiego dżentelmena, obracał
w kręgu ludzi z wyższych sfer. Zdobył umiejętność uwodzenia pięknych i
bogatych kobiet. Gdy któraś mu się znudziła, po prostu pozbywał się jej. Brał
lekcje szermierki u najlepszego eksperta w tej dziedzinie, ćwiczył strzelanie z
pistoletu. Był czarującym człowiekiem o sercu zimnym jak lód. Wiedział
również, że nie należy wierzyć w miłość, a w szczególności w miłość własnej
rodziny. Nauczył się nie pragnąć miłości ani nikogo nią nie obdarzać.
Zdawał sobie sprawę, że ma reputację człowieka bezwzględnego i bez serca.
Odpowiadało mu to. Takim właśnie człowiekiem pragnął się stać.
12
13
330294719.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin