Hjalmar Söderberg-Krowa duszpasterza.pdf

(4249 KB) Pobierz
401603828 UNPDF
HJALMAR SÖDERBERG
KROWY DUSZPASTERZA
Od dziesięciu lat nie widziałem mego dawnego kolegi
z czasów studenckich, księdza proboszcza Toreliusa z Ler-
kila, gdy niedawno, któregoś ciepłego letniego wieczora,
wpadliśmy na siebie na brzegu chodnika przed Grandem.
Stołowaliśmy się w tym samym miejscu w Uppsali, gdzie
uczyłem się, nie pamiętam już czego — chyba przygotowy-
wałem się do któregoś z pierwszych egzaminów, a on do
jakiegoś innego. Był bardzo poważnym młodym człowie-
kiem, za wyjątkiem sobotnich wieczorów. Miał bowiem
ustalone nawyki i był dokładny we wszystkim, nawet gdy
chodziło o młodzieńcze wybryki. Miał zresztą też i dobrą
głowę, a że ponadto pochodził ze starej rodziny, w której
było wielu duchownych i niejeden biskup, jeśli nie był jego
stryjem, to co najmniej przyszywanym wujem — więc
wszystko poszło mu gładko i już w dość młodym wieku był
w posiadaniu przeciętnie dobrej parafii. Wszystko to dało
mu nadzwyczaj jasne i harmonijne wyobrażenie chrześci-
jaństwa, i gdy teraz szedł mi naprzeciw brzegiem chodnika
z rozpostartymi ramionami, jak gdyby tydzień tylko minął,
odkąd rozstaliśmy się przed Taddis, mógłbym, gdybym nie
wiedział, że to piątek, z wyrazu jego twarzy sądzić, iż to
sobota wieczór.
Usiedliśmy przy kawiarnianym stoliku pod olbrzymim
namiotem przeciwsłonecznym i kazaliśmy sobie podać
różne napoje chłodzące. Okazało się, że szybciej dotarliśmy
do dna naszych dawnych studenckich wspomnień niż mo-
gliśmy przypuszczać, więc rozmowa nasza dotyczyła głów-
nie teraźniejszości. Dowiedziałem się, że jest żonaty już po
401603828.002.png
raz drugi i że to drugie jego małżeństwo zapowiada się
równie szczęśliwie jak szczęśliwe byłoby pierwsze, gdyby
inną była wola Pana. Mówił o 'swoim przyjemnym
życiu na wsi, którego nie zamieniłby na nic na świecie.
Lubił swoich parafian i sądził, że i oni go cenią. Rozmowa
toczyła się przez chwilę wokół współczesnych ruchów
religijnych i w pewnej chwili spytałem go, czy sekciarze
sprawiają mu dużo kłopotów w jego parafii.
— Masz na myśli zwolenników wolnego kościoła? * —
zapytał. — Nie, tego nie mogę powiedzieć. To znaczy,
nie mogę zaprzeczyć temu, że z początku sprawiali mi
wiele kłopotów. Przykro było, gdy arcybiskup przyjechał
z wizytacją i zobaczył, że więcej ludzi ciągnie do domu
modlitwy niż do kościoła. Ale byłem od niedawna w tej
miejscowości, wszystko skrupiło się na moim poprzedniku,
późnej zaś stosunki zmieniły się na lepsze. Obecnie pa-
nuje bardziej pojednawczy nastrój, i chociaż właściwie nie
mogę powiedzieć, abym miał więcej ludzi w kościele niż
dawniej, to przynajmniej jest ich mniej w domu modlit-
wy, Bogu dzięki. No, ale są zresztą ku temu teraz specjalne
powody.
Przerwał, minę miał trochę tajemniczą, nie pytałem go
więcej i przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Po chod-
niku przed nami wśród tęgich mieszkańców Sztokholmu
przechadzali się od czasu do czasu szczupli jankesi, z na-
brzeża portu dobiegały ostatnie takty hymnu domu Habs-
burgów, po których zaległa dziwna cisza i wśród tej ciszy
rozległ się nagle ryk krowy. Dobiegał on z jednego ze
statków przybrzeżnych, który właśnie zawinął do przysta-
ni; zaraz potem usłyszeliśmy stąpanie krowy po trapie,
potem jeszcze jednej, a w końcu ukazał się stary wieśniak,
który prowadził za sobą obie krowy na postronku.
— Ładne krowy — powiedział pastor — chociaż nie
401603828.003.png
tak ładne jak moje. Mam najtłuściejsze i najpiękniejsze
krowy w całej parafii. Ale krowy trzeba widzieć w zie-
lonym krajobrazie, żeby je zrozumieć i ocenić. Nie ma nic,
co lubiłbym bardziej od moich krów, z rzeczy tego świata,
ma się rozumieć. Ale i to zresztą ma swoje...
•— Szczególne powody?
— Właśnie. Muszę ci opowiedzieć całą historię o kro-
wach, o zwolennikach wolnego kościoła i o moim małżeń-
stwie. Wszystko to bowiem wiąże się ze sobą. Posłuchaj:
— Przypominasz sobie może, że ubiegłego lata były wiel-
kie upały, szczególnie przed świętym Janem. Któregoś
dnia poszedłem jak zwykle przejść się po swoich posiadłoś-
ciach. Kroczyłem wzdłuż rowów, w pełnym słońcu, prze-
mierzyłem łąkę, gdzie moi ludzie kosili siano, i do-
szedłem do pastwiska, na którym pasły się krowy. Nie
wyobrażasz sobie, jak pięknie wyglądały wśród pni brzo-
zowych! Pogłaskałem je po pyskach i pogadałem z nimi
jak zwykle: z Majową Różą, z Kwiatem Lata i Białką — to
moja przodownica, nie ma rogów i jest biała jak mleko—•
i z bykiem Herkulesem, który jest zarazem uosobieniem
siły i łagodności. Nie ma spokojniejszych stworzeń od
byków, jeśli się ich od początku nie drażni. Pogadałem
z nimi wszystkitni, a one odpowiadały mi w miarę swoich
możliwości i porykiwały, gdy się oddaliłem. Pogawędziłem,
też z pewnym krawcem, którego spotkałem schodząc
z pagórka, a który był wielką personą i inicjatorem ruchu
religijnego wśród parafian. Słyszałem nawet, że zwykł
wypędzać diabła. Odpowiadał mi kwaśno-słodko — ma
się rozumieć. Tak doszedłem do jeziora. Było lśniące
i nieruchome. Mam co prawda zasadę, żeby nigdy nie
kąpać się przed świętym Janem, ale brakowało tylko paru
dni, byłem zgrzany i spocony. Nie mogłem się powstrzy-
mać. W mgnieniu oka rozebrałem się, wskoczyłem do
wody i popłynąłem. Ale woda była zimniejsza niż przy,-
puszczałem, więc pływałem niedługo. Kiedy wyszedłem,
zobaczyłem, że wszystkie krowy idą mi naprzeciw. Zawoła-
łem na nie, podeszły bliżej, ale wolno i ostrożnie. Białka
szła pierwsza, Herkules tuż przy niej. Gdy miałem je
401603828.004.png
jfrzed sobą w odległości dziesięciu czy piętnastu kroków,
zorientowałem się nagle z wyrazu ich pysków, że mnie
nie poznają, więcej, że nie chcą uznać mnie za człowieka!
Wydało mi się też, że w spojrzeniu Herkulesa było coś,
czego nie widziałem nigdy przedtem. Przyznaję, że w jed-
nej chwili okropny strach mnie obleciał. A jeśli chcesz
wiedzieć, co to paniczny strach, to stań zupełnie- nagi
przed tuzinem wielkich bestii z ostrymi rogami — rozu-
miesz: jedenaście krów i byk, a za plecami jezioro. Jeśli
0 mnie chodzi, to na wpół przytomny ze strachu zacząłem
biec brzegiem jeziora. Wtedy nowe życie wstąpiło w krowy.
Słyszałem, jak biegną za mną ostrym kłusem. Cóż miałem
począć? Chwyciłem się gałęzi drzewa, która opuszczała się
dość nisko, i podciągnąłem się w górę. Czas był naj-
wyższy-, całe stado już mnie dopadało, a Herkules prychał
na mnie i bódł rogami w pień drzewa. No, dosięgnąć mnie
w każdym razie nie mógł, a na szczęście było tak gorąco,
że nie mogłem się przeziębić, chociaż na ogół łatwo prze-
ziębiam sobie żołądek. Usiłowałem przemówić im do roz-
sądku, ale nie było sposobu. Białka odpowiadała pogardą,
Majowa Róża spoglądała ze złością spode łba, a Herkules
był tym razem wyprowadzony z równowagi. Na swój sposób
mieli przecież rację. Jakże bowiem mogli sobie wyobrazić,
że to nieznane białe zwierzę, które na ich widok rzuciło
się do ucieczki i wlazło na drzewo, że ten stwór, który
nie miał ani czarnego ubrania, ani okularów, ani słomko-
wego kapelusza z szerokim rondem był jedną i tą samą
osobą co ich pan i dobry przyjaciel! Musiał to bezwarunko-
wo być wróg, a w każdym razie jakieś obce, niedorzeczne
1 nieprzyzwoite zjawisko, które należało zwalczyć.
Tymczasem na szczęście jest tak, że gwałtowne wzburze-
nie rzadko bywa długotrwałe, przynajmniej jeśli chodzi
o bydło domowe. Po chwili bujna trawa zaczęła przy-
ciągać ich uwagę, a ja skryłem się wśród liści jak tylko
się dało, w nadziei, że zostanę zapomniany. Zwierzęta
poczęły się już rozchodzić, a ja łudziłem się nadzieją
na oswobodzenie — szorstka kora okropnie wgniatała mi
się w ciało -— gdy usłyszałem śmiech i dziewczęce głosy.
401603828.005.png
Była to nauczycielka z miejscowej szkoły i obie córki
owego kräwca — wszystkie trzy ładne, ma się rozumieć —
które szły niosąc w ręku ręczniki, żeby się wykąpać! Nie
mogę zaprzeczyć, że szepnąłem sam do siebie: Diabli je tu
nadali! Liczyłem tylko na to, że mnie nie spostrzegą,
i obiecywałem sobie w zamian mieć oczy zwrócone
w stronę lądu. No, niewiele tam zresztą było do oglą-
dania, za wyjątkiem najmłodszej. Ruszały się bowiem
tak szybko, że nie zdążyłem jeszcze przemyśleć, co należy
robić, a już najmłodsza dziewczyna stała jedną nogą
w wodzie, a wszystko, co miała na sobie, leżało porządnie
poukładane na kamieniu. Prawdę mówiąc, nie śmiałem
odwrócić głowy z obawy, żeby mnie jakiś trzask gałęzi nie
zdradził. No, wkrótce wszystkie trzy dziewczyny pluskały
się w wodzie, a ja siedziałem na moim drzewie cicho jak
mysz. Przyzwyczajenie wiele znaczy: kora nie ugniatała
już tak mego nieszczęsnego ciała jak z początku, zacząłem
godzić się z losem w nadziei, że cała historia skończy się
szczęśliwie. I tak też w końcu się stało, chociaż nie tak,
jak sobie myślałem.
Dziewczęta wyszły z jeziora, ale trzeba trafu, że na-
uczycielka wyszła na brzeg trochę dalej, ma się rozumieć
w tym miejscu, gdzie leżały moje rzeczy. Przybiega więc
i opowiada o swoim odkryciu: „Tam dalej leży męskie
ubranie, jakiś mężczyzna kąpie się tu blisko — ale gdzie on
się podziewa, musiał wypłynąć gdzieś daleko!". Ubierają
się w największym pośpiechu, stoją i nasłuchują. Nic nie
słychać i nikogo nie widać na jeziorze. Chyba nie utonął
i kto to może być? Trzeba obejrzeć bliżej ubranie. Naj-
młodsza jest najodważniejsza, idzie tam, po czym wraca
i mówi: „To proboszcz! Pomyślcie, jeśli on utonął!". „Co
w takim wypadku będzie z jego duszą?" — zastanawia
się nauczycielka. „Et, co tam dusza! — odpowiada naj-
młodsza ze złością i jak gdyby płacz ściskał ją za gardło
jednocześnie — uczyłam się u niego trzy lata temu i bardzo
go lubiłam, chociaż nie wyznaje prawdziwej wiary. Ale
Pan Bóg z pewnością nie jest taki niedobry jak ty!".
Nagle urwały i jak za dotknięciem różdżki czarodziej-
401603828.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin