15+lat+III+Rzeczypospolitej.pdf

(129 KB) Pobierz
15 lat III Rzeczypospolitej
15 lat III Rzeczypospolitej
Artykuł · dziennik „Gazeta” (Toronto) · grudzień 2004
Od kiedy rozpoczyna się historia III Rzeczypospolitej? Nieliczni upatrują jej początek już
1 stycznia 1989 roku, kiedy to weszła w życie ustawa o działalności gospodarczej.
Chociaż nie towarzyszyły jej fanfary, miała ona niewątpliwie znaczenie przełomowe, bo
likwidowała w Polsce tzw. „ realny socjalizm ” uchylając fundamentalną jego zasadę,
wprowadzoną w roku 1947 przez Hilarego Minca, ówczesnego dyktatora gospodarczego
Polski.
Hilary Minc, jeden z „ wielkiej trójki ” Żydów wyznaczonych przez Stalina, by nam
mentorowali: Jakub Berman, Roman Zambrowski i Hilary Minc, ustalił, że prowadzenie
jakiejkolwiek działalności gospodarczej wymaga uprzedniej zgody władz państwowych.
Ustawa uchylała ten warunek, pozostawiając koncesjonowanie w niewielu dziedzinach:
w obrocie bronią i amunicją, w obrocie spirytusem i wódką, w obrocie lekarstwami i
jeszcze kilku innych. Dzięki temu ulice i place polskich miast stały się jednym wielkim
targowiskiem. Setki tysięcy ludzi rzuciło się do handlu, słusznie upatrując w nim
najprostszą metodę pierwotnej akumulacji kapitału. Wielu się zawiodło, ale wielu się
udało.
Trudno jednak zgodzić się, by od tej daty liczyć początek III Rzeczypospolitej, bo
sytuacja polityczna jeszcze w niczym się nie zmieniała. PZPR nadal miała monopol
władzy i wszelkie zmiany mogły być w każdej chwili zablokowane, a może nawet
cofnięte. Dlatego też większość skłonna jest upatrywać moment narodzin III
Rzeczypospolitej w dniu 4 czerwca 1989 roku, kiedy to odbyły się wybory według zasad
ustalonych przy „ okrągłym stole ”. Do tych wyborów stanęli bowiem kandydaci „ strony
społecznej ”, których PZPR już nie wyznaczała. To fakt, z drugiej jednak strony wybory
kontraktowe ” nie były przecież wolne. Partia zarezerwowała sobie dwie trzecie miejsc w
Sejmie, dopuszczając jedynie wolne wybory do Senatu, który miał i ma oczywiście
mniejszy ciężar gatunkowy niż Sejm.
Z tego powodu trudno uznać, by właśnie 4 czerwca już narodziła się III Rzeczpospolita.
Była to raczej jakaś forma przejściowa: „ ni pies, ni wydra ”, z generałem Jaruzelskim jako
prezydentem na czele. Z tych właśnie powodów niektórzy upatrują moment narodzin III
RP w dniu powołania Tadeusza Mazowieckiego na premiera rządu. Z drugiej jednak
strony warto przypomnieć, że pierwszym zagranicznym gościem, z jakim spotkał się
premier Mazowiecki, był szef KGB Kriuczkow. Związek Sowiecki istniał jeszcze w
najlepsze, dysponując w Polsce swoja ekspozyturą w postaci PZPR, no i utrzymując tu
co najmniej 10 dywizji ogólnowojskowych i pancernych, które wraz z 35 dywizjami
stacjonującymi w NRD, wchodziły w skład Północnej Grupy Wojsk Radzieckich
dowodzonej przez stacjonującego w Legnicy generała Dubynina.
Więc może narodziny III RP liczyć od dnia, a właściwie nocy, kiedy w roku 1990
1
5788768.002.png
rozwiązała się PZPR? Czy może raczej od wyboru Lecha Wałęsy na prezydenta w
grudniu 1990 roku? Czy od pierwszych, rzeczywiście wolnych wyborów w roku 1991? A
może należałoby datę narodzin III RP przesunąć aż do roku 1993, kiedy to terytorium
Polski opuścił ostatni żołnierz już nie Armii Radzieckiej, tylko sił zbrojnych Federacji
Rosyjskiej? Już na pierwszy rzut oka widać wyraźnie, że narodziny III Rzeczypospolitej
były raczej procesem, niż jednorazowym aktem. Tak czy owak III RP jednak się
narodziła, a skoro tak, to powinniśmy poświęcić nieco uwagi jej rodzicielom.
Chamy ” i „ Żydy
O ile moment narodzin najwyraźniej jest rozciągnięty w czasie, o tyle moment, że tak
powiem, poczęcia III Rzeczypospolitej pozwala się już bardziej skonkretyzować nie tyle
może podczas obrad „ okrągłego stołu ”, co sekretnych spotkań w wyselekcjonowanym
gronie w Magdalence, dla których „ okrągły stół ” stanowił rodzaj ochronnego parawanu.
W spotkaniach tych brali udział przedstawiciele tzw. strony rządowej, tzn. bezpieki i partii
oraz przedstawiciele tzw. strony społecznej, która również była wewnętrznie
zróżnicowana.
Żeby przyjrzeć się bliżej tym różnicom, które nadal odgrywają rolę na polskiej politycznej
scenie, musimy cofnąć się w czasie do połowy lat 50-tych, kiedy to po śmierci Józefa
Stalina w roku 1953 i likwidacji Wawrzyńca Berii, zarówno w Związku Sowieckim, jak i w
Polsce pojawiło się pytanie, komu przypisać odpowiedzialność za zbrodnie komunizmu.
Wprawdzie „ tajny ” referat Chruszczowa uznawał za zbrodnie jedynie represje wobec
komunistów, ale i tych przecież wystarczyło, żeby w dygnitarskich szeregach pojawiło się
zaniepokojenie. Na kogo wskaże nieubłagany palec Historii?
W takich chwilach ogromnie liczy się refleks, a wiadomo, że nie wszyscy są nim
obdarzeni w jednakowym stopniu. Wśród komunistów rządzących Polską lepszym
refleksem wyróżnili się Żydzi. Specjalnym nosem wyczuwając kierunek wiatru historii,
jednym susem przeskoczyli na nieprzejednany grunt swobód obywatelskich, naturalnie w
ramach jedynie słusznego ustroju socjalistycznego i podnieśli sztandar pryncypialnej
krytyki „ błędów i wypaczeń ” poprzedniego „ etapu ”.
Nie ma chyba też potrzeby dodawać, że kreując się na rzeczników Historii, wskazali
nieubłaganym palcem na swoich towarzyszy partyjnych pochodzących z polskiej
ludności tubylczej, jako sprawców wszelkich nieprawości. Ci na ten widok zapłonęli
świętym oburzeniem, nie bez słuszności przypominając, że to jednak oni wydawali im
rozkazy, jako stojący wyżej w partyjnej hierarchii. Na takie dictum tamci zarzucili
tubylcom „ antysemityzm ”.
W ten sposób wykształciły się w partii dwie frakcje: „ Puławianie ” od mieszkania przy ul.
Puławskiej w Warszawie, gdzie ta frakcja odbywała swoje konwentykle, oraz
Natolińczycy ” – od pałacyku w Natolinie, gdzie spotykała się druga. Potocznie obydwie
frakcje określały się nawzajem inaczej; „ Puławianie ” nazywali „ Natolińczyków
2
5788768.003.png
Chamam i”, a tamci ich – „ Żydami ”.
W ten oto sposób w okresie tzw. polskiego października PZPR tworzyły dwie grupy:
Chamy ” i „ Żydy ”. Gomułka próbujący początkowo lawirować między nimi, musiał w
końcu pogodzić się ze stanowiącymi większość „ Chamami ”. Część „ Żydów ” skorzystała z
okazji na wszelki wypadek i czmychnęła z Polski na Zachód, chroniąc się w ten sposób
przed odpowiedzialnością za współudział w zbrodniach komunistycznego ludobójstwa, a
pozostali coraz bardziej się od partii-przewodniczki dystansowali.
Ostateczne zerwanie nastąpiło w latach 1967-1968, kiedy z powodu wojny
sześciodniowej na Bliskim Wschodzie, cały tzw. „ obóz ” socjalistyczny nabrał do Żydów
nieufności. Ta nieufność do Żydów siłą rzeczy przenoszona była również na „ Żydów ”.
Nieufność tę podsycał dodatkowo najwybitniejszy przywódca „ Chamów ”, Mieczysław
Moczar vel Michał Diomko, który wykombinował sobie, by najwyraźniej więdnącą
komunistyczną latorośl zaszczepić na pniu nacjonalistycznym, wykazującym
zadziwiającą żywotność na przekór wszelkim przeciwnościom. W tym celu dał żyć
maltretowanym wcześniej przez siebie AK-owcom, których wprawdzie powypuszczano z
więzień, ale nie wolno im było nawet jęknąć. Oni zaś, chociaż uważali go za zbrodniarza,
przecież byli mu za to wdzięczni i spośród komunistów jego właśnie wyróżniali.
Ta wycieczka „ Chamów ” na zakazany teren patriotyczny doprowadziła do powstania
nieformalnej grupy nacisku w postaci „ partyzantów ”, charakteryzującej się ciągotkami
nacjonalistycznymi. Problem polegał na tym, że nacjonalizm wymaga, by nieubłaganym
palcem wskazać mu wroga. Taki wróg oczywiście był, w postaci Związku Sowieckiego,
ale ze zrozumiałych względów Moczar na niego wskazać ani nie mógł, ani nie chciał.
Natomiast na Żydów – aaa, proszę bardzo! Nie tylko można było zasłużyć na życzliwe
zainteresowanie „ radzieckich ”, ale i dokończyć stare porachunki z „ Żydami ”. Tak właśnie
doszło do „ wydarzeń marcowych ”, z których po kilku latach narodziła się „ opozycja
demokratyczna ”, a właściwie ta jej część, której trzonem były „ Żydy ”, a więc dawni
stalinowcy, w pierwszym, lub drugim pokoleniu, nawróceni na „ demokrację ”. Drugą część
opozycji demokratycznej stanowiła poakowska i po NSZ-towska opozycja
niepodległościowa, na poły piłsudczykowska, na poły narodowo-katolicka.
Wicher dziejów
Pod koniec lat 70-tych Stany Zjednoczone, Kościół katolicki i opozycja demokratyczna
zorganizowały potężny napór na PRL, dzięki czemu doszło do wyłomu w komunistycznej
twierdzy, w którym zagnieździła się Solidarność. Gen. Jaruzelski doraźnie ten wyłom
zaklajstrował, ale zarodki klęski były „ nie tylko u nas w kraju, lecz i na wschodzie, w
cudnym raju ”. Związek Sowiecki, któremu nie powiódł się skok na Afganistan, mający być
punktem startu do opanowania roponośnych obszarów wokół Zatoki Perskiej, uznał się
za pokonanego.
Nowy, z powodu swego wstrętu do wódki nazywany „ mineralnym sekretarzem ” KPZS,
3
5788768.004.png
sowiecki przywódca Michał Gorbaczow w 1985 roku spotkał się w Genewie z
amerykańskim prezydentem Ronaldem Reaganem. W następnym roku, na spotkaniu w
Rejkjaviku na Islandii obydwaj przywódcy uzgodnili sposób ewakuacji Związku
Sowieckiego z Europy Środkowej, zaś na spotkaniu w Waszyngtonie, które odbyło się
rok później – dopięto szczegóły.
Jednym z tych szczegółów było nie tylko zjednoczenie Niemiec, ale również
zobowiązanie Zachodu, by nie przesuwać broni jądrowej na wschód od dawnej
zachodniej granicy NRD, no i gwarancje bezpieczeństwa dla sowieckich kolaborantów w
państwach dawnego „ obozu ”, które teraz miały przeczołgać się do „ wolnego świata ”.
Krótko mówiąc obydwaj przywódcy ustalili kierunki i siłę, z jaką będzie wkrótce dął wicher
dziejów w ramach „ jesieni ludów ”.
Jej scenariusz przewidywał również ludowe wystąpienia spontaniczne, które, ma się
rozumieć, wymagały starannych i drobiazgowych przygotowań, szczególnie w NRD.
Oczywiście nie było aż tak, jak szydził Tuwim, że „ władza w zapale ludności dynamit
dawała na kartki; przy każdej karteczce był plan demonstracji ”, bo jużci – już Mahatma
Gandhi zauważył, że nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i
prostoty, ale każdy przecież rozumie, ile trzeba było się natrudzić, żeby stworzyć pozór
całkowitej naturalności.
Nawet szturm centrali STASI w Berlinie przez konfidentów, którzy chcieli poniszczyć
dowody swojej agenturalności, wyglądał jak zdobycie Bastylii, co przynosi zaszczyt
profesjonalizmowi tych, którzy opracowywali didaskalia „ jesieni ludów ”, a potem czuwali
nad planowym jej przebiegiem. Nawet rozstrzelanie Mikołaja Ceaucescu z małżonką
mieściło się w tej konwencji, bo jego Gorbaczow, w odwecie za liczne afronty i flirty z
Chinami, mógł pominąć na liście kolaborantów objętych gwarancjami, a poza tym – cóż
to za rewolucja bez chociaż jednego rozstrzelanego tyrana?
Jak Polak z Polakiem
Stan wojenny, spychając Solidarność do podziemia, zahamował normalną ewolucję
sceny politycznej po stronie demokratycznej opozycji. Internowanie wybijających się
działaczy, a następnie skłonienie wielu z nich do emigracji sprawiło, że polityczna
kontrolę nad podziemiem przechwyciła ta część opozycji demokratycznej, której rodowód
wyprowadzamy od „ Żydów ”.
Była ona nie tylko lepiej zorganizowana, w znacznej mierze na zasadzie kontaktów
towarzyskich, żeby nie powiedzieć – rodzinnych, ale też – w odróżnieniu od nurtu
niepodległościowego opozycji – miała znacznie lepsze kontakty zagraniczne, nie tylko
wśród zachodnich socjaldemokracji, ale również dzięki dawnym stalinowcom, którzy
wyemigrowali z Polski zaraz po 1956 roku. Nie wolno również lekceważyć wpływu
strony rządowej ”, dla której taki rozwój sytuacji był korzystny również w perspektywie
przeczuwanej już, a od 1985 roku nawet spodziewanej „ jesieni ludów ”.
4
5788768.005.png
Jedną z podstawowych trosk ówczesnych przywódców tego nurtu opozycji
demokratycznej jest kształt sceny politycznej po upadku komunizmu. Tę troskę można
wydestylować z ówczesnych „ tekstów ” Adama Michnika. Walczymy z komunizmem, bo
komunizm jest zły. A jest zły dlatego, ze tłumi wszelką spontaniczną aktywność ludzi.
Jednak różne są formy ludzkiej aktywności; jedne dobre, a drugie – złe. Na przykład w
mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i
antysemityzmu. Teraz komunizm przytłumia te demony wraz z duszą anielską.
Ale przecież z komunizmem walczymy i może, a właściwie nie „ może ”, tylko na pewno
go pokonamy. I co wtedy? Wtedy owe straszliwe demony wydostaną się w Tartaru na
powierzchnię życia politycznego! Zatem, zanim nastąpi ostateczne zwycięstwo, trzeba
rozwiązać problem następujący: w jaki sposób, już bez komunizmu zatrzymać jednak te
straszliwe demony na uwięzi? Na tak postawione pytanie była tylko jedna odpowiedź:
trzeba dogadać się z tymi, którzy dotychczas te demony w lochu trzymali i wspólnie
zorganizować scenę polityczną tak, by zabrakło dla nich miejsca bez względu na to, co
się będzie działo.
Taka konkluzja pociągała za sobą co najmniej dwie, a właściwie nawet trzy poważne
konsekwencje. Po pierwsze, że w tej sytuacji nie wolno obezwładnić „ strony rządowej
ani pod względem możliwości ekonomicznych, ani pod względem wpływu politycznego.
Oznaczało to stanowczy sprzeciw przeciwko dekomunizacji państwa, zarówno
personalnej, jak i strukturalnej. Po drugie – że ponad podziałami należy stworzyć
mechanizm konsultacji i współdziałania, by nie dopuścić do powrotu na polityczną scenę
sił narodowo-katolickich, a jeśli nawet na niej się objawią – by wspólnie utrzymywać je na
bezpiecznym dla obydwu stron marginesie. I wreszcie konsekwencja trzecia – że należy
pozostawić jak najszersze możliwości agenturalnego oddziaływania na scenę polityczną.
Te trzy ustalenia, jakie zapadły w Magdalence, stanowią prawdziwą konstytucję III
Rzeczypospolitej. Dopiero na tym tle lepiej możemy zrozumieć zarówno gwałtowny
sprzeciw przywódców Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, a potem ROAD-u i Unii
Demokratycznej wobec dekomunizacji i lustracji, jak i przyczyny gwałtownego ataku
środowisk „ lewicy laickiej ”, czyli w większości dawnych stalinowców, ponawracanych na
demokrację z jednej strony, a SLD z drugiej strony na Kościół katolicki z powodu
rzekomego popychania przezeń Polski w kierunku „ państwa wyznaniowego ”.
Był to atak prewencyjny, by Kościół dla świętego spokoju zrezygnował z kreowania
„własnej” partii politycznej, która siłą rzeczy musiałaby mieć charakter jeśli nie narodowo-
katolicki, to w każdym razie do niego zbliżony. Zarówno ta presja, jak też uruchomienie
czynnej wśród duchowieństwa agentury sprawiły, że już wkrótce hierarchia została
wytresowana do tego stopnia, iż dziś znaczna jej część tańcuje w rytmie jankielowych
cymbałów.
Transformacja ustrojowa
5
5788768.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin