Patsy Brooks - Jak pies z kotem.pdf

(325 KB) Pobierz
287061364 UNPDF
PATSY BROOKS
JAK PIES Z KOTEM
When a cat meets a dog
Przełożyła Irena Komorowska
ROZDZIAŁ 1
Zdyszana Miranda zwolniła kroku. Pokonała biegiem jakieś dwa kilometry, a do domu
zostało jeszcze co najmniej drugie tyle. Ostatni raz szła tą drogą pieszo przed rokiem, kiedy
jej chłopak Phil nie miał jeszcze samochodu. Nie znosiła tędy chodzić, bo na
czterokilometrowym podjeździe do domu, przecinającym pola, na których rosła bawełna, nie
było ani jednego punktu odniesienia, pozwalającego określić położenie. Nigdy nie wiedziała
na pewno, czy pokonała już dwie trzecie drogi, połowę czy może tylko jedną trzecią. Gdyby
rosło tu choć kilka drzew, można by ją podzielić na odcinki i nie wydawałaby się tak długa.
Kiedyś do głównej drogi, przy której zatrzymywał się szkolny autobus, podwoziło ją
jedno z rodziców. Zdarzało się jednak - zwłaszcza w czasie zbiorów bawełny, tak jak teraz -
że żadne z nich nie miało na to czasu.
Przed rokiem Phil dostał swój pierwszy samochód i zaproponował Mirandzie, że rano
będzie pod nią podjeżdżał. Pół roku temu sama zrobiła prawo jazdy, więc kiedy jej chłopak
był, na przykład, chory albo nie mógł jej zabrać z jakichś innych powodów, pożyczała forda
mamy i nie była już zdana na szkolny autobus.
Aż do dziś...
Dlaczego przytrafiło jej się to akurat dzisiaj? Właśnie tego dnia, kiedy jej ulubiona
kotka Kleopatra miała się okocić? Dlaczego dzisiaj Phil miał po lekcjach ten swój dodatkowy
trening koszykówki? Dlaczego mamie był potrzebny ford? I dlaczego ten złośliwy stary
pikap, którym w końcu pojechała do szkoły, musiał się popsuć?
Poprzedniego dnia wieczorem Phil zadzwonił, żeby przypomnieć jej o tym, że dzisiaj
ma trening. Wiedząc, że właśnie rozpoczęły się pierwsze w tym roku zbiory bawełny,
Miranda była przekonana, że mama zostanie na plantacji, by pomóc ojcu w dopilnowaniu
wszystkich spraw, więc nawet jej nie spytała, czy będzie mogła wziąć forda.
Dopiero rano przy śniadaniu okazało się, że pani Sullins musi coś załatwić w Atlancie
i nie może córce pożyczyć samochodu.
- Weź pikapa - zaproponowała córce. - Albo jedź autobusem - dodała, spojrzawszy na
zegarek. - Mogę cię podwieźć do szosy. Ale po lekcjach będziesz musiała wracać pieszo, bo
nie wiem, kiedy wrócę.
Miranda skrzywiła się.
- Musiałabym w szkole godzinę czekać na autobus, a potem pół godziny iść pieszo.
Chciałabym jak najszybciej być w domu. Boję się, że przegapię, jak...
Matka uśmiechnęła się.
- Wiem, kochanie, ale Kleopatra może równie dobrze okocić się jutro albo nawet
pojutrze.
- Przy Mimozie też tak mówiłaś - powiedziała z wyrzutem dziewczyna. Pół roku temu,
kiedy miała się okocić jej draga kotka, Miranda błagała rodziców, żeby pozwolili jej nie iść
do szkoły, bała się bowiem, że przegapi tę ważną chwilę. Rodzice nie zgodzili się i Mimoza
wydała na świat trzy kocięta, podczas gdy jej pani nie było w domu.
- A nie przyszło ci do głowy, że one wolą być przy tym same? - spytała matka.
- Nie sądzę. Mimoza patrzyła potem na mnie tak, jakby miała pretensje, że mnie
wtedy nie było. - Tym razem Miranda nie próbowała nawet prosić rodziców, by pozwolili jej
opuścić jeden dzień lekcji. - No, dobrze, wezmę pikapa.
Do szkoły dojechała bez problemów. Dopiero po lekcjach, kiedy przekręciła kluczyk
w stacyjce, silnik prychnął i zgasł. Później jeszcze prychnął dwa razy, a potem w ogóle nie
reagował już na przekręcanie kluczyka.
Nie namyślając się długo, Miranda biegiem wróciła do szkoły i zdążyła jeszcze złapać
Phila, jak - przebrany w sportowy strój - wychodził z szatni dla chłopców.
- Słuchaj - zaczęła zdyszana. - Musisz mnie podwieźć do domu.
Chłopak popatrzył na nią w osłupieniu.
- Samochód mi się popsuł - wyjaśniła. - Nie chce zapalić.
Na twarzy Phila odmalowała się ulga.
- O, Jezu, a już myślałem, że stało się coś strasznego. Teraz to Miranda spojrzała na
niego w osłupieniu.
- Popsuł mi się samochód - powtórzyła.
- Wcale mnie to nie dziwi - odrzekł Phil, który rano czekał na nią na parkingu i
widział, że nie przyjechała fordem mamy tylko zdezelowanym pikapem. - I tak się dziwiłem,
że udało ci się tym gratem dojechać do szkoły.
Miranda, oburzona cynizmem swojego chłopaka, popatrzyła na niego oskarżycielsko.
- Możesz przecież pojechać autobusem - powiedział Phil, trochę zdziwiony jej reakcją.
- Daj mi kluczyki do samochodu. Poproszę Douga, żeby po treningu pomógł mi odholować
go pod twój dom albo, jeśli chcesz, od razu do warsztatu.
- Tak, oczywiście, liczy się tylko samochód. - Miranda wpadała w coraz bardziej
histeryczne tony. - A jak ja dotrę do domu, to cię już zupełnie nie obchodzi?
- Hej, Phil, długo jeszcze będziemy na ciebie czekać?! - zawołał jakiś chłopak,
wychodząc z sali gimnastycznej.
- Za chwilę będę - obiecał mu Phil, po czym zwrócił się do swojej dziewczyny: -
Przecież możesz pojechać autobusem.
- Na autobus musiałabym czekać całą godzinę - odparła Miranda z rozpaczą.
- No i co takiego by się stało? - Z jego głosu wyraźnie przebijało zniecierpliwienie. -
Słuchaj, oni tam na mnie czekają, muszę lecieć.
Jakby na potwierdzenie jego słów, Quinten Richardson wychylił głowę z sali
gimnastycznej.
- Przyjdziesz wreszcie czy mamy zaczynać bez ciebie?! - krzyknął.
- Mówiłam ci przecież, że dzisiaj Kleopatra ma się okocić - przypomniała Philowi
Miranda. - Musisz mnie podwieźć do domu.
Kiedy Quinten po raz drugi wychylił głowę na korytarz, Phil zawołał do niego ze
złością:
- Zaraz będę!
Miranda nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, że jest zły na nią, a nie na
kolegę.
- Oczekujesz ode mnie - zaczął w miarę spokojnym tonem, choć widać było, że z
trudem poskramia wściekłość - że miesiąc przed najważniejszym w tym sezonie meczem
zrezygnuję z treningu tylko dlatego, że jakaś głupia kotka ma się oszczenić.
- Nie oszczenić, tylko okocić - sprostowała Miranda. - Oszczenić to się może ta twoja
durna suka - dodała kąśliwie.
- Księżniczka nie jest durna - odparował Phil. Jest mądrzejsza od... od...
Trudno powiedzieć, czy sam się powstrzymał, czy to Miranda nie pozwoliła mu
skończyć.
- Durna i pozbawiona honoru - oświadczyła. - Łasi się do każdego jak... jak... - Tym
razem trudno było powiedzieć, czy Mirandzie nie przyszło do głowy odpowiednie
porównanie, czy też może przyszło, tylko nie odważyła się skończyć. - Księżniczka! -
prychnęła z lekceważeniem.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Była prawie pewna, że Phil za nią pobiegnie, ale
kiedy dochodziła do załomu korytarza, wciąż nie słyszała za sobą żadnych kroków.
Zatrzymała się i odwróciła. Przed salą gimnastyczną nie było nikogo.
Miranda potknęła się i zwolniła kroku. Od domu dzieliło ją już tylko kilkaset metrów.
Poczekaj, Kleo, zaraz z tobą będę, poprosiła w duchu swoją ulubienicę i znów zaczęła biec.
Wpadła zdyszana na werandę, ciągnącą się wzdłuż frontowej ściany domu, i kiedy
tylko zobaczyła rozpromienioną twarz siedzącej w bujanym fotelu Rosetty, wiedziała, że się
spóźniła.
- Już po wszystkim?! - zawołała z rozpaczą w głosie. Rosetta tylko skinęła głową.
- Gdzie ona jest? - spytała Miranda.
Stara Murzynka, ze sprężystością zaprzeczającą jej wiekowi i tuszy, podniosła się i
zaprowadziła dziewczynę do pokoju gościnnego na piętrze, do którego rzadko wchodził
którykolwiek z domowników.
- Tu postanowiła się okocić, więc uszanowałam jej wolę i tu zrobiłam im posłanie -
oznajmiła Rosetta, wskazując na kosz w rogu pokoju.
Miranda podbiegła tam natychmiast i przyklękła. Do śpiącej Kleopatry przylgnęły
cztery puchate kulki. Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym wzięła jedną z nich do
ręki. Kocia mama zareagowała natychmiast; wstała, naprężyła grzbiet i dopiero wtedy
rozpoznała swoją panią.
- To ja, Kleo - uspokoiła ją Miranda. - Nie bój się, nie zrobię krzywdy twoim
maleństwom.
Kleopatra spojrzała na nią swoim nieodgadnionym kocim wzrokiem. I dziewczynie
znów wydawało się, że widzi w zielonych oczach pupilki to samo, co pół roku temu ujrzała w
tygrysich oczach Mimozy - żal.
- Kiedy to się stało? - zwróciła się do stojącej nad nią Rosetty.
Stara Murzynka zerknęła na zegarek.
- Nie dalej niż trzy kwadranse temu.
- Co?! - zawołała Miranda.
Wystraszona tym okrzykiem Kleopatra na chwilę znów się spięła.
- Nie bój się, Kleo - powiedziała już spokojniej dziewczyna, głaszcząc ją czule po
grzbiecie. - Masz śliczne maleństwa, wiesz. Możesz być dumna. Jesteś naprawdę bardzo
dzielną mamą.
Delikatnie, tak żeby nie stresować niepotrzebnie swojej ulubienicy, wzięła do ręki
drugiego kociaka, pogłaskała jedwabiste szare futerko o niebieskim odcieniu i odłożyła
maleństwo do koszyka.
- To znaczy, że byłabym przy tym, gdybym wróciła przed godziną? - zwróciła się do
Rosetty. Jeśli Phil by ją podwiózł, mogłaby być w domu już od półtorej godziny.
- Może i tak - odparła Murzynka, wchodząc do pokoju i przysiadając na łóżku
pokrytym kapą, którą jej babka kilkadziesiąt lat temu pokryła misternie wyszywanymi
wzorami.
Odkąd Miranda sięgała pamięcią, Rosetta prowadziła dom Sullinsów, tak jak
wcześniej jej matka i jeszcze wcześniej babka i prababka. Jej mąż Ben pracował na plantacji i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin