Juliusz Verne Pływające miasto.doc

(771 KB) Pobierz
Juliusz Verne

Juliusz Verne

 

Pływające miasto

 

Tytuł oryginału francuskiego: Une Ville flottante

Opracowanie i wstęp:

MICHAŁ FELIS I ANDRZEJ ZYDORCZAK (1995)

(na podstawie przekładu zamieszczonego w tygodniku "Ruch Literacki"

w roku 1876 pod tytułem "Miasto pływające")

Opracowanie graficzne: Andrzej Zydorczak

Rozdział I

Dnia 18 marca 1867 roku przybyłem do Liverpoolu. Great Eastern miał za kilka dni

odpłynąć do Nowego Jorku; wykupiłem miejsce na jego pokładzie. Była to podróż

amatorska - nic więcej. Pociągała mnie przeprawa przez Atlantyk na tym olbrzymim

statku. Przy sposobności zamierzałem zwiedzić Stany Zjednoczone Ameryki

Północnej, ale tylko, że tak powiem, dodatkowo. Najważniejszy był Great Eastern;

po nim dopiero następował kraj wsławiony przez Coopera.

Rzeczywiście, ten steamship2 jest arcydziełem budownictwa okrętowego. Jest to

więcej aniżeli statek, to pływające miasto, kawałek hrabstwa oderwany od

angielskiego gruntu, który po przepłynięciu morza, chce złączyć się z

kontynentem amerykańskim. Wyobrażałem sobie tę ogromną masę unoszoną przez fale,

jej walki z wiatrami, które jej ustępują, jej zuchwalstwo wobec bezsilnego

morza, jej obojętność na prądy, jej niewzruszoność wśród żywiołu, który takimi

statkami jak Warior i Solferino wstrząsa jak łódkami. Ale wyobraźnia moja na tym

się zatrzymywała. Wszystko to widziałem podczas przeprawy, a oprócz tego

widziałem jeszcze wiele innych rzeczy, nie leżących w zakresie działania

marynarki. Jeżeli Great Eastern nie jest tylko maszyną żeglarską, to jest

mikroświatem, i jeżeli tylu ludzi zabiera jednocześnie na siebie, to obserwatora

nie zdziwi, gdy spotka tam, jak w największym teatrze, wszystkie instynkty,

wszystkie śmieszności, wszystkie namiętności ludzkie.

Z dworca kolei udałem się do hotelu Adelphi. Zapowiedziano, że Great Eastern

odpływa 20 marca. Pragnąc przypatrzeć się ostatnim przygotowaniom, spytałem się

dowódcę parowca, kapitana Andersona, o pozwolenie bezzwłocznego przeniesienia

się na pokład. Przystał na to z wielką uprzejmością.

Na drugi dzień poszedłem ku basenom portowym, utworzonym przez dwa szeregi doków

na brzegach rzeki Mersey. Zwodzone mostki pozwoliły mi dostać się na nabrzeże

New Prince, rodzaj ruchomej tratwy, podnoszącej się i opadającej na dół wraz z

podnoszeniem się i opadaniem morza. Jest to miejsce, do którego przybijają

liczne łodzie, krążące między Liverpoolem a Birkenhead, stanowiącym poniekąd

przedmieście tego miasta, położone na lewym brzegu rzeki Mersey.

Mersey jest, tak samo jak Tamiza, rzeką o niewielkim znaczeniu, niegodną nawet

nazwy rzeki, chociaż wpada do morza.3 Jest to szeroka zapadłość gruntu

wypełniona wodą, istna dziura; ale głębokość czyni ją zdolną do przyjmowania

okrętów o największym tonażu, takiego na przykład Great Eastern, dla którego

większa część portów świata jest niedostępna. Dzięki temu naturalnemu układowi

przy takich strumykach jak Tamiza i Mersey, prawie u ich ujścia, powstały dwa

ogromne miasta handlowe: Londyn i Liverpool; tak samo i prawie z tychże samych

powodów wzrósł Glasgow nad rzeką Clyde.

Przy nabrzeżu New Prince palił pod kotłami tender,4 mały statek parowy,

przeznaczony do obsługi Great Eastern. Ulokowałem się na jego pokładzie, już

zapełnionym rzemieślnikami i robotnikami, udającymi się na pokład wielkiego

parowca. Gdy na wieży Wiktorii wybiła godzina siódma rano, tender rzucił cumy i

z dużą szybkością popłynął w górę rzeki Mersey.

Zaledwie odbił od lądu, kiedy ujrzałem na nabrzeżu młodego, potężnego mężczyznę

o arystokratycznych rysach, cechujących angielskiego oficera. Zdawało mi się, że

poznaję w nim jednego z moich przyjaciół, kapitana armii indyjskiej, którego nie

widziałem od kilku już lat. Ale musiałem się mylić, gdyż kapitan Mac Elwin na

pewno nie opuścił Bombaju. Wiedziałbym o tym. A przy tym Mac Elwin był chłopcem

wesołym, beztroskim, lubiącym się bawić koleżką, a ten tu, jeżeli miał rysy

podobne do rysów mego przyjaciela, to wydawał się smutny, jakby znękany ukrytym

cierpieniem. Zresztą nie miałem czasu na dokładniejsze przypatrywanie się

ponieważ tender szybko się oddalał i wrażenie wywołane tym podobieństwem wkrótce

się rozwiało w moim umyśle.

Great Eastern stał zakotwiczony prawie o trzy mile5 w górę rzeki, na wysokości

pierwszych domów Liverpoolu. Z nabrzeża New Prince nie można było go zobaczyć.

Dopiero na pierwszym zakręcie rzeki dostrzegłem tę imponującą bryłę. Można by

powiedzieć, że jest to rodzaj wysepki zarysowującej się we mgłach. Pokazał mi

się od dziobu, ale wkrótce tender zrobił zwrot i parowiec ukazał się na całej

swej długości. Ukazał się taki jaki był - ogromny! Z trzech czy czterech

węglowców, przyczepionych do jego boków, wsypywano doń przez luki umiejscowione

ponad linią wodną ładunek węgla. Obok Great Eastern te trzymasztowce wyglądały

jak barki. Kominy ich nie dosięgały nawet do pierwszej linii jego iluminatorów6

znajdujących się w kadłubie; bramreje7 nie dochodziły do nadburcia. Olbrzym ten

mógł zawiesić te okręty na szlupbelkach8 zamiast parowych szalup.

Tymczasem tender przybliżał się; przepłynął z prawej strony stewy dziobowej9

Great Eastern, którego kotwiczne łańcuchy ogromnie były naciągnięte pod

naciskiem przypływu; potem ustawił się przy bakburcie10 i zastopował u stóp

przestronnych schodów, wijących się po jego bokach. W takim położeniu pokład

tendra zaledwie dosięgał do linii wodnej parowca, linii, do której pogrąża się

on, gdy jest całkowicie zapełniony, a która obecnie wynurzała się jeszcze na dwa

metry.

Teraz robotnicy poczęli z pośpiechem kroczyć po licznych kondygnacjach schodów,

kończących się otworem trapowym.11 Ja, z podniesioną głową i ciałem wychylonym

do tyłu, jak turysta przypatrujący się wysokiemu budynkowi, oglądałem koła Great

Eastern.

Widziane z boku, koła te wydają się słabe, chociaż długość ich czerpaków wynosi

cztery metry; ale gdy się patrzy na nie prosto, uderzają swą monumentalnością.

Elegancka konstrukcja, układ potężnej panwi, tego punktu oparcia całego systemu,

krzyżujące się rozpory, przeznaczone do utrzymywania jednakowej odległości

potrójnych obręczy, ta aureola czerwonych promieni, ten mechanizm na pół gubiący

się w cieniu szerokich tamborów,12 osłaniających je, wszystko to razem wzięte

frapuje umysł i przywodzi na myśl jakby jakąś gniewną i tajemniczą potęgę.

Z jakąż to energią te drewniane czerpaki, jak gwałtownie harują uderzając w

wodę, kiedy przypływ w tej chwili się o nie rozbija! Jakie wrzenie płynnych

warstw, gdy potężna ta maszyna, raz po raz w nie uderza! Jakie grzmoty huczeć

muszą w tej pieczarze tamborów, gdy Great Eastern pędzi całą parą, pod naciskiem

kół mających pięćdziesiąt trzy stopy13 średnicy i sto sześćdziesiąt sześć stóp

obwodu, ważących dziewięćdziesiąt ton i robiących jedenaście obrotów na minutę!

Tender wyokrętował swoich podróżnych. Postawiłem stopę na żelaznych,

żłobkowanych schodach, a w kilka chwil potem przekraczałem przez otwór trapowy

parowca.

Rozdział II

Pokład wyglądał jeszcze jak ogromny warsztat, powierzony całej armii

pracowników. Nie mogłem uwierzyć, że znajduję się na okręcie. Krocie ludzi,

rzemieślnicy, służba okrętowa, mechanicy, oficerowie, robotnicy, ciekawi

przechodzili, potrącali się bez skrępowania, jedni na pokładzie, drudzy pomiędzy

maszynami, ci tu obiegali nadbudówki, tamci wspinali się po rejach,14 wszystko

to przedstawiało mieszaninę niemożliwą do opisania. Tu przenośne dźwigi

podnosiły ogromne sztuki lanego żelaza, tam ciężkie bale zawieszano za pomocą

wind parowych. Ponad halą maszyn kołysał się żelazny cylinder, prawdziwy pień

metalowy; na przedzie bramreje wznosiły się w górę na smukłe maszty; z tyłu

widać było rusztowanie, zapewne zasłaniające coś będącego w budowie. Ustawiano,

dopasowywano, rozwieszano, wyposażano, malowano wśród nie dającego się opisać

nieporządku.

Przeładowano moje bagaże. Zapytałem o kapitana Andersona. Dowódca jeszcze nie

przybył, ale jeden ze stewardów15 podjął się ulokowania mnie i kazał złożyć moje

pakunki w jednej z kajut w tylnej części statku.

- Mój przyjacielu - powiedziałem do niego. - Odpłynięcie Great Eastern

zapowiedziano na 20 marca ale przecież niemożliwe jest, by wszystkie te

przygotowania zostały ukończone w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Czy

wiesz, kiedy będziemy mogli opuścić Liverpool?

Ale w tej sprawie steward nie wiedział więcej niż ja. Pozostawił mnie samego.

Postanowiłem zwiedzić wszystkie kąty tego ogromnego mrowiska i rozpocząłem

przechadzkę jak turysta w jakimś nieznanym mieście.Czarne błoto, owo brytyjskie

błoto, które lepi się do wszystkich bruków miast angielskich, pokrywało również

pokład parowca. Cuchnące strumyki wiły się tu i tam. Mógłbyś przypuścić, że

znajdujesz się w najszkaradniejszym pasażu16 Upper Thames Street,17 w okolicach

Mostu Londyńskiego.18 Szedłem wzdłuż poziomych nadbudówek, przedłużających się

na rufę statku. Między nimi i relingami,19 z każdej strony, biegły dwie szerokie

ulice, a raczej dwa bulwary, tłumnie zapełnione. Tamtędy dostałem się na środek

statku, pomiędzy tambory, połączone podwójnym rzędem kładek.

Tam otwierała się przepaść, mająca mieścić w sobie elementy maszyny kołowej.

Zobaczyłem wówczas ten wspaniały aparat napędowy. Około pięćdziesięciu

robotników rozłożyło na metalowych kratach żeliwne korpusy maszyn; jedni łączyli

długie tłoki, pochylone pod rozmaitymi kątami, drudzy zawieszeni przy

korbowodach, ci dopasowywali mimośród, tamci za pomocą ogromnych kluczy

przyśrubowywali czopy łożyska. Ów metalowy pień, który z wolna opuszczano przez

luk, był to nowy wał poziomy, przeznaczony do przenoszenia na koła ruchu

korbowodów. Z otchłani dochodził nieprzerwany hałas dający dźwięki ostre i

rozdzierające uszy.

Rzuciwszy pobieżnie okiem na te roboty, kontynuowałem przechadzkę i przybyłem na

dziób. Tam tapicerzy kończyli zdobić dość przestronną nadbudówkę przeznaczoną na

tak zwany smoking-room, palarnię; prawdziwa knajpka tego pływającego miasta,

wspaniała kawiarnia oświetlona przez czternaście okien, z sufitem wymalowanym na

biało i złoto i wyłożonym kasetonami z drewna cytrynowego. Następnie,

przeszedłszy przez rodzaj małego, trójkątnego placu który tworzył przód pokładu,

osiągnąłem dziobnicę, opadającą pionowo w zwierciadło wód.

Z tego krańcowego punktu, obróciwszy się dostrzegłem pomiędzy rozdartymi mgłami,

w odległości przeszło dwóch hektometrów, rufę Great Eastern. Olbrzym ten

zasługuje, by opisując go, używać takich jednostek.

Wróciłem z powrotem bulwarem przy prawej burcie, między nadbudówkami a

nadburciem,20 unikając starannie uderzeń bloków, kołyszących się na linach w

powietrzu, przenośnych żurawi i rozpalonych żużli, tu i ówdzie wylatujących z

kuźni, jak bukiety sztucznych ogni. Zaledwie mogłem dostrzec wierzchołki

masztów, wysokich na dwieście stóp i ginących we mgle pomieszanej z czarnym

dymem węglowców i innych statków, obsługujących parowiec. Przeszedłszy wielką

halę maszyny kołowej, dostrzegłem "mały hotel" wznoszący się po mojej lewej

stronie, potem boczną fasadę pałacu z tarasem, do którego właśnie przymocowywano

balustradę. W końcu dostałem się znowu do tylnej części statku, gdzie wznosiło

się rusztowanie, o którym już wspominałem. Tam, między ostatnią nadbudówką, a

przestronną kratownicą, ponad którą wznosiły się cztery koła sterowe, mechanicy

właśnie kończyli ustawiać maszynę parową. Składała się ona z dwóch poziomych

cylindrów i systemu przekładni zębatych, dźwigni i zapadek co wydało mi się

bardzo skomplikowane. Początkowo nie zrozumiałem jej przeznaczenia ale i tu, tak

jak i wszędzie, daleko było jeszcze do końca przygotowań.

A teraz rodzi się pytanie, co jest powodem spóźnienia się? Dlaczego na Great

Eastern, statku stosunkowo nowym, jest tyle nowych urządzeń? Odpowiemy na to w

kilku słowach.

Po odbyciu około dwudziestu podróży między Anglią i Ameryką, gdy podczas jednej

z nich wydarzył się poważny wypadek, eksploatację Great Eastern natychmiast

przerwano. Ten ogromny statek przeznaczony do przewozu podróżnych, wydawał się

już nie być do niczego przydatny i ostatecznie zniechęcił ku sobie nie

dowierzających podróżników zza oceanu. Gdy pierwsze usiłowania położenia

transatlantyckiej linii telegraficznej nie powiodły się, co częściowo brało się

stąd, że nie było dostatecznej wielkości statków do jej przewiezienia,

inżynierom przyszedł na myśl Great Eastern. On jeden tylko mógł zmagazynować w

swych ładowniach owe trzy tysiące czterysta kilometrów metalowej liny, ważącej

cztery tysięcy pięćset ton. On jeden tylko, dzięki swej obojętności na stan

morza, mógł ją rozwinąć i zatopić. Ale dla umieszczenia tej liny na okręcie

potrzeba było dokonać w nim liczne zmiany. Usunięto dwa kotły z sześciu i jeden

z trzech kominów należących do maszyny śrubowej. Na ich miejscu wykonano

obszerne zbiorniki i w nich ułożono kabel, który warstwa wody zabezpieczała od

zetknięcia z powietrzem. Tym sposobem lina przechodziła z tych pływających

jezior do morza, nie wystawiona na wpływy atmosferyczne.

Położenie kabla odbyło się pomyślnie, a po zakończeniu tej pracy Great Eastern

znowu poszedł w zapomnienie. W 1867 roku miała miejsce Wystawa Światowa.

Utworzyła się francuska spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nazwana:

Stowarzyszenie Dzierżawców Great Eastern, z kapitałem dwóch milionów franków, z

zamiarem wykorzystania ogromnego statku do przewozu podróżnych. Dlatego też

zaszła potrzeba odpowiedniego urządzenia parowca, potrzeba usunięcia zbiorników

i przywrócenia kotłów; potrzeba powiększenia salonów, w których miało

zamieszkiwać tysiące podróżnych i zbudowania nadbudówek, zawierających dodatkowe

sale jadalne; w końcu potrzeba przygotowania trzech tysięcy łóżek w bokach

gigantycznego kadłuba.

Great Eastern został wydzierżawiony za cenę dwudziestu pięciu tysięcy franków

miesięcznie. Zawarto z G. Forrester and Comp. z Liverpoolu dwa kontrakty:

pierwszy w wysokości pięciuset trzydziestu ośmiu tysięcy siedmiuset

pięćdziesięciu franków na wykonanie nowych kotłów do śruby; drugi w wysokości

sześciuset sześćdziesięciu dwóch tysięcy pięciuset franków na generalny remont i

wyposażenie statku.

Nim przedsięwzięto te ostatnie roboty, Board of Trade 21 zażądało, by statek

podniesiono dla starannego zbadania jego części podwodnej. Po dokończeniu tej

kosztownej operacji, naprawiono bardzo dokładnie długą szparę, którą odkryto w

zewnętrznym poszyciu okrętu. Następnie przystąpiono do ustawienia nowych kotłów.

Musiano także zmienić główny wał poruszający koła, który wypaczył się podczas

ostatniej podróży. Zastąpiono go nowym z dwoma ekscentrykami,22 co zapewniało

więcej mocy tej ważnej części mechanizmu. Także w końcu po raz pierwszy ster

miał być poruszany za pomocą maszyny parowej.

Do tych to właśnie delikatnych manewrów mechanicy przeznaczali maszynę, którą

ustawiali na rufie. Sternik, usadowiony na centralnym mostku pomiędzy aparatami

sygnałowymi kół i śrub, miał przed oczami tarczę zaopatrzoną w ruchomą

wskazówkę, która w każdej chwili wskazywała położenie steru. By je zmienić,

wystarczył lekki ruch kołem, mającym zaledwie jedną stopę średnicy i ustawionym

prostopadle tuż pod ręką. Natychmiast otwierały się klapy, para z kotłów wpadała

przez długie rury przewodzące w dwa cylindry małej maszyny, tłoki jej poruszały

się i tejże chwili ster był posłuszny. Gdyby system ten nie zawiódł, w takim

razie jeden człowiek mógłby jednym palcem kierować całą tą kolosalną bryłą, jaką

był Great Eastern.

Przez całe pięć dni ze zdumiewającym pośpiechem prowadzono roboty. Opóźnianie to

bardzo było nie na rękę dzierżawcom, ale wykonawcy nie byli w stanie robić

więcej. Odpłynięcie nieodwołalnie wyznaczono na dzień 26 marca. Dwudziestego

piątego pokład parowca jeszcze był zawalony najrozmaitszymi narzędziami

pomocniczymi.

W końcu, w tym ostatnim dniu postoju, pomosty komunikacyjne, mostki, nadbudówki

poczęły powoli oczyszczać się; usunięto rusztowania, zniknęły windy, kończyło

się dopasowywanie maszyn, wbito ostatnie gwoździe, przyśrubowano ostatnie mutry,

polerowane części pociągnięto białą farbą dla zabezpieczenia przed wodą podczas

podróży, napełniły się zbiorniki oleju, ostatnie płyty oparły się na metalowych

czopach. Tego dnia naczelny inżynier kazał wypróbować kotły. Niezmierna ilość

pary wytworzyła się w maszynowni. Pochylony nad lukiem,23 otoczony tymi gorącymi

wyziewami, nie mogłem nic już zobaczyć, ale słyszałem jęki długich tłoków i

czułem drżenie wielkich cylindrów, mocno osadzonych na swych podstawach.

Gwałtowne wrzenie trwało pod tamborami, kiedy czerpaki kół poczęły z wolna

uderzać o mętne wody rzeki Mersey. Z tyłu śruba rozcinała fale swymi poczwórnymi

skrzydłami. Dwie maszyny, zupełnie od siebie niezależne, były gotowe do

działania.

Około godziny piątej wieczorem podpłynęła szalupa parowa, przeznaczona dla Great

Eastern. Najpierw zdemontowano jej lokomobilę24 i wciągnięto na pokład za pomocą

kabestanu.25 Ale zabranie samej szalupy było niemożliwe. Stalowy kadłub ważył

tyle, że żelazne drągi i windy pogięły się pod tym ciężarem. Szalupę więc

potrzeba było zostawić; ale pozostawało jeszcze Great Eastern szesnaście innych

pomniejszych szalup, zawieszonych na szlupbelkach.

Tego wieczoru wszystko prawie zostało ukończone. Na wyczyszczonych bulwarach nie

było ani śladu błota bowiem przeszła tamtędy cała armia zamiataczy. Ładowanie

ukończono całkowicie. Żywność, towary, węgiel, zapełniały kambuzy,26 ładownie i

komory. A jednak parowiec nie osiadł jeszcze do swej linii wodnej i nie zanurzał

się do przepisanych regulaminem dziewięciu metrów. Była to niedogodność dla jego

kół, których czerpaki, niedostatecznie zanurzone, nieodzownie musiały działać

mniej skutecznie. Jednakże i w tych warunkach można było odpłynąć. Poszedłem

więc spać w nadziei, że jutro znajdę się na morzu.

Nie myliłem się. Dnia 26 marca, z blaskiem porannym, ujrzałem powiewającą na

fokmaszcie flagę amerykańską, na grotmaszcie flagę francuską, a na

bezanmaszcie27 flagę Anglii.

Rozdział III

Great Eastern istotnie przygotowywał się do odpłynięcia. Z pięciu jego kominów

buchały już kłęby czarnego dymu. Gorąca para ulatywała z głębokich szybów,

którymi schodzi się do maszyn. Kilku marynarzy krzątało się koło czterech dużych

dział, mających pozdrowić Liverpool, gdy koło niego będziemy przepływać. Inni

rozbiegli się po rejach i przygotowywali się do zwrotów. Naciągano liny na

grubych żaglach, przesuwane na krążkach przy relingach. Koło godziny jedenastej

tapicerzy skończyli wbijanie ostatnich gwoździ, a malarze przykładali ostatni

raz pędzel do malowideł. Potem wszyscy przenieśli się na czekający na nich

tender. Jak tylko ciśnienie było wystarczające, wpuszczono parę do cylindrów

maszyny poruszającej ster, i mechanicy uznali, że ten pomysłowy aparat

funkcjonuje normalnie.

Pogoda była sprzyjająca. Wielkie snopy słonecznego światła odbijały się na

szybko przesuwających się chmurach. Na morzu musiał wiać silny wiatr, a nawet

wicher, ale Great Eastern tym się nie przejmował.

Wszyscy oficerowie znajdujący się już na pokładzie, rozstawieni zostali w

różnych punktach statku, aby przygotować podniesienie kotwic. Dowództwo składało

się z kapitana, jego zastępcy, dwóch oficerów starszych i pięciu poruczników, z

których jeden, pan H., był Francuzem i jednego ochotnika, także Francuza.

Kapitan Anderson jest marynarzem, mającym znakomitą reputację w handlu

angielskim. To on położył kabel transatlantycki. Prawda, że jeżeli powiodło mu

się to, co się nie udało jego poprzednikom, to głównie dlatego, że działał w

warunkach bardziej sprzyjających, mając do swej dyspozycji Great Eastern. Tak

czy inaczej, powodzenie tej operacji przyniosło mu tytuł sir,28 nadany przez

królową. Znalazłem w nim bardzo uprzejmego kapitana okrętu. Był to człowiek lat

pięćdziesięciu, o blond włosach, który nie zmienia się wraz z upływem czasu i

wiekiem, wysokiego, twarzy otwartej i uśmiechniętej, rysach spokojnych, minie

czysto angielskiej. Chodził krokiem spokojnym i jednostajnym, głos miał łagodny,

oczy migotały mu nieco, rąk nigdy nie trzymał w kieszeniach, nosił zawsze świeże

rękawiczki, ubierał się elegancko; koniec białej chustki do nosa zawsze wyglądał

mu z kieszeni niebieskiego surduta z potrójnymi złotymi galonami.29

Pierwszy oficer statku wyjątkowo kontrastował z kapitanem Andersonem. Łatwo go

opisać: małego wzrostu, żywy, o cerze mocno ogorzałej, z czarną brodą zachodzącą

prawie pod same oczy, nogami łukowatymi, które nie obawiały się największego

kołysania okrętu. Marynarz ruchliwy, energiczny, doskonale obeznany ze

szczegółami, rozkazy wydawał głosem dobitnym; bosman natomiast powtarzał je

rykiem zakatarzonego lwa, właściwym marynarzom angielskim. Sądzę, że zastępca

był oficerem floty angielskiej, oddelegowanym na mocy specjalnego polecenia na

pokład Great Eastern. Wyglądał jak prawdziwy wilk morski i musiał być ze szkoły

tego francuskiego admirała, człowieka o wypróbowanej odwadze, który w czasie

bitwy miał zwyczaj mówić do swych ludzi: "Śmiało, dzieci! Nie wahajcie się, gdyż

wiecie, że mam zwyczaj wysadzania się w powietrze!"

Oprócz dowództwa, maszyny były pod nadzorem głównego mechanika, mającego do

pomocy ośmiu czy dziesięciu starszych mechaników. Pod ich rozkazami znajdował

się batalion dwustu pięćdziesięciu palaczy, robotników, smarowaczy i tym

podobnych, którzy nigdy nie opuszczali głębin statku.

Zresztą przy dziesięciu kotłach, z których każdy miał dziesięć palenisk, czyli

razem sto, batalion ten był dzień i noc zajęty.

Jeśli idzie o właściwą załogę parowca, to jest ludzi pełniących różnorodne

podrzędne funkcje, było ich około stu. Oprócz tego znajdowało się dwustu

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin