Jacquelyn Mitchard - To co najważniejsze.pdf

(1817 KB) Pobierz
811293103.001.png
Mitchard Jacquelyn
To co najważniejsze
Gdy namówiona przez koleżanki czternastoletnia Arley Mowbray
wysyła list do przebywającego w więzieniu Dillona LeGrande, nie może
wiedzieć, że uczucie, jakie się między nimi zrodzi, będzie równie
gwałtownie, co niszczące, a jej udziałem stanie się los żony zbiegłego
przestępcy i matki jego dziecka.
Arley i jej małej córeczce, poszukiwanych przez ogarniętego
namiętnością i nienawiścią Dillona, stara się pomóc prawniczka Annie
Singer, ofiarowując dziewczynie przyjaźń i macierzyńską miłość,
których tamta nigdy nie zaznała.
Ta książka jest dzieiem wyobraźni - bohaterowie są fikcyjni,
akcja dzieje się w zmyślonych miejscach w Teksasie.
Do jej napisania zainspirowała mnie fascynacja mieszkańcami tego stanu.
Wszystkie osoby, organizacje, zdarzenia i miejsca wymyśliłam,
a jakiekolwiek podobieństwo do istniejących osób, grup,
wydarzeń czy miejsc jest wyłącznie dziełem przypadku.
PROLOG
ARLEY
Nawet teraz, wiele lat później, wiem, że czasem zdarzać się będą takie noce. Noce,
kiedy obudzę się z koszulą przemoczoną do suchej nitki i przyklejoną do ciała. Gdy
oddychając gwałtownie, z dna brzucha zamiast z piersi, będę pewna, że to nie sen.
Wyda mi się, że pokój na Azalea Road jest snem. Że moja Desi, zaraz za ścianą,
śpiąca w swym białym łóżeczku pod karawaną wozów konnych jadących na zachód,
który dla niej namalowaliśmy w najjaśniejszych odcieniach różu, żółci i zieleni, jest
tylko życzeniem, które niepostrzeżenie wkradło się do mego umysłu podczas snu.
Jak gdyby nie udało mi się uciec; jakby nie udało mi się przeżyć tego koszmaru.
Sen o pożarze i ten drugi, o pocałunku, wracają do mnie tak kolorowe i przepełnione
dźwiękiem, że mogłabym przysiąc, iż znowu jestem w maleńkim, ciemnym domku
w noc pożaru i obserwuję Desi wychodzącą w tańczące, pomarańczowe światło,
bojąc się, że już nigdy nie ujmę w dłoń jej drobnych paluszków ani nie poczuję
zapachu jej włosów.
Raz czy dwa, oba sny przyśniły mi się tej samej nocy; trzęsłam się pod kołdrą i nie
mogłam zasnąć aż do samego rana.
Kiedy śnię o pocałunku, nie słyszę szalejącego ognia. Czuję, jak moje usta otwierają
się pod naporem jego warg, jakby nigdy w życiu nie robiły nic innego - nie jadły, nie
oddychały, nie modliły się - tylko czekały, by wypełnić misję powierzoną im przez
Naturę i wreszcie poczuć się użyteczne... czuję to wszystko, jakby minęły zaledwie
dwie minuty od tamtej chwili, a nie dwa lata. Ten sen przeraża mnie równie głęboko,
jak tamten o pożarze, gdyż sprawia, że wiem, iż w głębi serca jestem równie zła jak
on.
Nie mówię o tym Annie. Chyba nadal jestem zbyt niedojrzała albo dumna, by
przyznać, że od początku miała rację co do Dillona. I nigdy tak naprawdę się nie
dowiemy, czy nie myliła się co do niego dlatego, że
tamtej nocy na ganku postąpil tak, a nie inaczej... no, cóż... chyba jedynie on mógłby
rozwiać moje wątpliwości, lecz nie ma go już od tak dawna. Annie przychodzi do
mnie, gdy tylko usłyszy że płaczę; przychodzi i siedzi przy mnie, jakbym była
małym dzieckiem, które obudziło się w gorączce; nawet nie stara się mnie przytulić.
To bardzo pomaga. Właściwie Annie pomogła mi na wiele sposobów. A jednak nie
potrafię się jej przyznać, że wiem, iż byłam głupia. Często powtarzałam jej: „Annie,
sama sobie posłałam, więc muszę teraz się wyspać". Chciałam, żeby to brzmiało
dumnie... ale nie miałam innego wyjścia. Postąpiłam źle, gorzej niż źle... uczyniłam
tak po części dlatego, że wiem, iż to, co zrobił Dillon, było też moją winą. Ze w
pewnym sensie postąpił tak dla mnie, i jakaś część mnie powinna być mu za to
wdzięczna.
Wydaje mi się, że na długo przed tamtą nocą, zanim przyjechała policja i cała reszta,
zaczęłam uważać Dillona za kogoś nadnaturalnego, kto mógł zrobić wszystko, na co
tylko miał ochotę. W telewizji nazywali go „Wędrowcem", dokładnie tak, jak tego
chciał. W ten sposób wytworzył w sobie nową osobowość, której wcześniej nie
znałam. Nie potrafiłam w myślach dotknąć jego twarzy ani przypomnieć sobie jej
rysów; nie potrafiłam zmusić Dillona, by wrócił do mego serca. Już nie
stanowiliśmy jedności... i potrafiłam myśleć tylko o Desi. Oczywiście, chwała
Bogu, że potrafiłam tak do tego podejść - teraz zdaję sobie z tego sprawę. Ale wtedy
czułam się tak, jakbym nagle znalazła się w piekle. Zupełnie jakbym przeszła
samym środkiem autostrady Kings, naga, nieświadoma motywów swego
postępowania. Zdałabym sobie sprawę z hańby dopiero wtedy, gdy ktoś pokazałby
mi zdjęcia, na których utrwalono moje zachowanie. Czasem wydaje mi się, że to w
ogóle mogłoby się nie wydarzyć... a jednak wiem.
Mam dowód.
Kiedy pojawił się Dillon, zasłonił niebo nade mną i nie potrafiłam już rozpoznać, co
jest dobre, a co złe, co mądre, a co głupie. Wiem, jak to musi brzmieć, lecz jeżeli
poczuje się coś takiego choć raz w życiu, to od razu wiadomo, że jest to coś więcej
niż miłość. To tak, jakby ktoś wywrócił twój umysł do góry nogami i wysypał jego
zawartość, niczym ubranie z szuflady komody. Człowiek tak koncentruje się na tej
jednej jedynej osobie, że wszystko inne przestaje się liczyć. To tak, jakby obudził się
z jednego snu i wpadł od razu w drugi, i nie wiedział, gdzie się pierwszy skończyl, a
drugi zaczął.
Kiedy wracam myślami do domu w Avalon, do restauracji Taco Heaven w San
Antonio, lekcji prowadzonych przez panią Murray i biblioteki w powiecie Bexar, do
trenera Diaza i naszej drużyny, wszystko wy-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin