McSparren Carolyn - Nasz dom wśród drzew.pdf

(1040 KB) Pobierz
McSparren Carolyn - Nasz dom wœród drzew
CAROLYN
McSPARREN
Nasz dom wśród
drzew
Rozdział 1
Nocną ciszę zakłócił przeszywający dźwięk alarmu. Pete Jacobi,
wytrącony ze snu, przetarł oczy. Alarmowe światełko przy jego łóŜku
było zapalone. Zerknął na zegar. Wpół do trzeciej. Spał zaledwie
niecałe trzy godziny.
Jęknął i uniósł głowę. Lodowaty deszcz bębnił o szyby; w blasku
halogenów oświetlających wejście na teren posesji jego krople
wyglądały jak diamentowe kryształki.
Jeśli to jakiś tutejszy nastolatek postanowił wśliznąć się do
rezerwatu i zobaczyć słonie, to wybrał niewłaściwy moment.
„Dziewczęta" śpią pewnie spokojnie w swojej zagrodzie; na pewno
spały jeszcze niedawno, bo podobny hałas obudziłby umarłego. Jeśli
zaś się obudziły, mogą okazać się niezbyt uprzejme wobec
nieoczekiwanego gościa.
W letnie noce dziewczęta często zapuszczały się na odległe
wzgórza rezerwatu, chłodu jednak zdecydowanie nie lubiły. Gdy
nastawały pierwsze przymrozki, Pete próbował je skłonić do noszenia
klapek na uszy, ale w tym przypadku okazywały się nieprzejednane.
Zrzucały je jednym ruchem i wdeptywały w błoto.
Wstał z łóŜka, sięgnął po leŜące na podłodze spodnie, włoŜył buty
na gołe nogi i głęboko westchnął, czując w stopach przenikliwe
zimno.
Potem wyłączył alarm. Intruz pewnie juŜ umknął, spłoszony
światłami i hałasem. Teraz jednak Pete usłyszał wyraźnie brzęczenie
domofonu, zainstalowanego przy bramie wjazdowej kilka miesięcy
wcześniej.
- Tak? Słucham - odezwał się lekko schrypniętym głosem.
Głos, który usłyszał w odpowiedzi, naleŜał do kobiety, i to do
bardzo zdenerwowanej kobiety.
- Niech jej pan pomoŜe, ona strasznie krwawi! - usłyszał poprzez
szum ulewy.
Teraz obudził się juŜ zupełnie.
- Ale ja nie jestem lekarzem, tylko weterynarzem.
- Potrzebny mi właśnie weterynarz. Proszę nas wpuścić. Ona juŜ
i tak bardzo zmarzła, boję się, Ŝe nie dojedzie Ŝywa do miasta. Chyba
ktoś ją postrzelił.
Pete przeczesał ręką włosy.
- Dobrze, tylko spokojnie. Proszę poczekać, zaraz otworzę
bramę.
Narzucił na ramiona pelerynę wiszącą na gwoździu przy
drzwiach, wziął głęboki oddech i wyskoczył prosto w lodowate strugi
deszczu. Biegnąc ku furtce, czuł, jak błoto bryzga mu spod nóg na
wszystkie strony.
Złapał uchwyt Ŝelaznej bramy obiema rękami i mocno
przyciągnął do siebie. Drobna postać oderwała się od furtki, podbiegła
do małej półcięŜarówki i wskoczyła za kierownicę, głośno
zatrzaskując drzwi.
Pete uchylił bramę.
- Zaraz jutro zamówię automat do otwierania tego cholerstwa -
mruknął głosem człowieka przyzwyczajonego do przemawiania do
samego siebie.
Wiedział, Ŝe tego nie zrobi. Nie przelewa mu się i kaŜda
dodatkowa suma zostanie przeznaczona na utrzymanie dziewcząt, a
nie na ułatwianie sobie Ŝycia.
Samochód ruszył naprzód tak szybko, Ŝe Pete ledwo zdąŜył się
usunąć. Nie zauwaŜył twarzy kierowcy ani tego, czy ktoś siedzi na
miejscu pasaŜera, bo rozpryśnięte błoto zalało mu oczy.
- Stokrotne dzięki! - krzyknął i na oślep zamknął bramę. Potem
wytarł dłonią twarz i poszedł w stronę budynku. Drobna postać
wyskoczyła juŜ z samochodu i stała teraz obok, drŜąc z zimna i
niecierpliwości. Miała na sobie kurtkę z kapturem zakrywającym
twarz.
- Proszę mi pomóc, jest strasznie cięŜka. Podszedł od tyłu do
półcięŜarówki, spodziewając się,
Ŝe ujrzy rannego psa, kota albo jakieś inne zwierzę, które kobieta
potrąciła na szosie. Kiedy jednak zajrzał do środka, dosłownie opadła
mu szczęka,
- Ona... naleŜy do pani? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie. Znalazłam ją na drodze. Ona nie umarła, prawda? - W
głosie kobiety brzmiał strach.
Pete z wahaniem wyciągnął rękę i ostroŜnie dotknął boku
zwierzęcia. Wyczuł dygotanie.
- śyje, ale nie wiem, czy to długo potrwa - I nie patrząc na
kobietę, dodał: - Proszę obejść budynek i iść do garaŜu, z tamtej
strony są takie niewielkie drzwi, w środku jest światło. Proszę je
zapalić, a ja tam podjadę.
Dopiero gdy to powiedział, zdał sobie sprawę, Ŝe nic o tej
kobiecie nie wie; nie ma nawet pojęcia, jak wygląda. Zupełnie jakby
przemawiał do cienia. Cień zresztą natychmiast zniknął.
Pete wsiadł do półcięŜarówki i zapalił silnik. Samochód z wolna
ruszył w stronę zapalonego właśnie światła. Wprowadził go do
wielkiego pomieszczenia przypominającego piwniczne lochy,
wyłączył silnik i wysiadł.
- Proszę zamknąć drzwi - polecił kobiecie. Nacisnęła przycisk i
drzwi powoli zaczęły opadać.
Pete sięgnął po wiszący na ścianie telefon.
- Nie mamy czasu - rzekła niecierpliwie kobieta. - Niech pan
nikogo nie wzywa, ona...
Przerwał jej ruchem ręki. Niemal natychmiast usłyszał w
słuchawce zaspany męski głos.
- Tato - powiedział - ubieraj się, ale szybko. Jesteś mi potrzebny.
Nie, nie, z dziewczętami wszystko w porządku. - Rzucił okiem na
półcięŜarówkę. - Nie uwierzysz, jak zobaczysz, kogo tutaj mamy.
Jakaś wariatka właśnie mi przywiozła młodą afrykańską lwicę.
- No i co z tą lwicą, synu? - Mace Jacobi wsunął się do garaŜu,
zamknął za sobą drzwi, zdjął rękawice, rozpiął kurtkę i skierował się
w stronę samochodu.
- Sam zobacz. - Pete powiesił pelerynę na drzwiach i włoŜył na
siebie bluzę. - Niezłe, co? Zupełnie nie do wiary.
Mace chwycił go za ramię.
- Jasna cholera!
Dopiero w tej chwili spostrzegł kobietę, szczupłą dłonią
głaszczącą płowe futro drapieŜnika.
- To pani własność? - zapytał.
- Nie. LeŜała na szosie. O mało jej nie przejechałam. Najpierw
myślałam, Ŝe to duŜy pies, ale kiedy zwróciła ku mnie oczy i one w
świetle reflektorów stały się... zupełnie purpurowe... - Nabrała
powietrza. - Zahamowałam i na szczęście udało mi się zatrzymać tuŜ
przed nią. Droga nie jest dobra.
Pete zmarszczył brwi.
- Droga do Hollow jest okropna, dlatego nie ma co jeździć nią po
nocy, zwłaszcza w taką pogodę.
- Nieraz się musi. Mieszkam tam. Ale teraz nie traćmy czasu na
rozmowy. Trzeba ją ratować.
- W takim razie musimy ją przenieść na stół operacyjny. Sam nie
dam rady. Nie mam pojęcia, jak pani ją wtaszczyła do tego
samochodu.
- Zawsze mam kawał dykty w bagaŜniku. Wepchnęłam ją na nią,
a potem wciągnęłam na górę za pomocą podnośnika - wyjaśniła
kobieta.
Mace skłonił się przed nią szarmancko.
- Wyrazy uznania.
Pete wzruszył ramionami.
- Mogła odgryźć pani głowę. WaŜy co najmniej ze sto
kilogramów.
Mace przytaknął.
- Mniej więcej. Gdyby pani mogła przesunąć nieco samochód,
tak Ŝeby moŜna ją było przeciągnąć bezpośrednio na stół... To nam
oszczędzi niepotrzebnego dźwigania naszej pacjentki.
Kilka minut później osobliwa pacjentka leŜała juŜ na
operacyjnym stole. Była nieprzytomna. Kości i mięśnie rysowały się
pod zmierzwionym futrem jak stalowe pręty i liny.
- Jak mogę pomóc? Co mam robić? - zapytała nagle kobieta.
Pete zwrócił ku niej głowę.
- Pani juŜ swoje zrobiła. Tato, przygotuj lepiej zastrzyk
usypiający, na wypadek gdyby odzyskała przytomność. MoŜe być
bardzo niespokojna, jak się ocknie.
- Jeśli w ogóle... - Mac starannie osłuchał klatkę piersiową
zwierzęcia i spojrzał na syna. - Jakie odniosła obraŜenia?
Pete rozgarnął zakrwawioną sierść.
- Kość chyba nie jest uszkodzona, krwawienie prawie ustało, to
pewnie od tego zimna. Widać, Ŝe ktoś do niej strzelał. Kula utkwiła w
ciele. Trzeba zrobić prześwietlenie.
Odwrócił się gwałtownie i zderzył ze stojącą tuŜ obok kobietą.
- Dlaczego gdzieś pani nie usiądzie i nie pozwoli nam spokojnie
pracować? - spytał ze złością w głosie.
Odsunęła się, Pete zaś podszedł do duŜej szafy w kącie i po chwili
wyciągnął z niej cięŜki metalowy sprzęt.
- Jak pani na imię? Nie mogę stale zwracać się tak oficjalnie...
- Tala. Tala Newsome.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin