Zelazny Roger - Półjack.rtf

(20 KB) Pobierz

Roger Żelazny

Halfjack

Półjack

 

Szedł boso po plaży. Nad miastem najjaśniejsze gwiazdy miały jeszcze przed sobą kilka ostatnich chwil, zanim nie zmyje je światło ze wschodu. Obracał w palcach kamień, a potem cisnął nim w stronę, z której miało nadejść słońce. Obserwował go długo, dopóki nie zniknął mu z oczu.

Przedtem zdążył już zawrócić i teraz szedł z powrotem, do miasta, mieszkania i dziewczyny.

Gdzieś za horyzontem wznosił się statek kosmiczny, znacząc ogniem swoją drogę na niebie. Zabrał ze sobą pozostałości nocy i zniknął. Szedł dalej i rozkoszował się zapachami wsi i oceanu. To był miły świat i miłe miasto — port kosmiczny i morski — tutaj w cichym zakątku galaktyki. Dobre miejsce, żeby odpocząć i zanurzyć zaniedbywaną dotychczas część samego siebie w strumieniu człowieczeństwa; w barwach i dźwiękach miasta i w stałym przyciąganiu grawitacyjnym. Bawił się palcami blizną na czole. Za długo zwlekał i pozwolił, by dwie oferty przeszły mu koło nosa. Została jedna, wymagająca rozstrzygnięcia.

Gdy szedł ulicą, na której mieszkała Kathi, zobaczył, że w jej mieszkaniu jest jeszcze ciemno. To dobrze, nie zdążyła nawet za nim zatęsknić. Pchnął wielkie frontowe drzwi, ciągle zepsute od kiedy otworzył je kopnięciem w noc pożaru… dwa, nie — trzy dni temu. Wszedł po schodach i cicho wsunął się do mieszkania.

Był w kuchni i przygotowywał śniadanie, gdy Kathi się obudziła.

— Jack?

— Tak. Dzień dobry.

— Już nie śpię.

— Świetnie.

Wszedł do sypialni. Leżała i uśmiechała się. Uniosła lekko ramiona.

— Pomyślałam sobie o cudownym sposobie na rozpoczęcie dnia.

Usiadł na krawędzi łóżka i objął ją. Przez chwilę była ciepła i miękka od snu, ale tylko przez chwilę.

— Masz zbyt dużo na sobie — powiedziała, rozpinając mu koszulę.

Wyswobodził się z niej i odrzucił na bok, a potem zdjął spodnie. Wtedy znowu ją wziął w ramiona.

— Resztę też.

Przejechała palcem po jego długiej delikatnej bliźnie, która ciągnęła się od czoła, wzdłuż nosa, brody, szyi, opadała ku klatce piersiowej, brzuchowi i kończyła się na pachwinie.

— Chodź.

— Jeszcze kilka nocy temu nie miałaś o tym pojęcia.

Pocałowała go, muskając ustami jego policzki.

— Ale to jest naprawdę coś dla mnie.

— Przez prawie trzy miesiące…

— Zdejmij to, proszę.

Westchnął, posłał jej półuśmiech, a potem wstał.

— W porządku.

Jedną rękę włożył w swoje długie, czarne włosy i przytrzymał je mocno; palce drugiej dłoni rozpostarł na głowie wzdłuż linii włosów i przycisnął. Cały skalp odskoczył z lekkim trzaskiem i Jack rzucił go na podłogę.

Prawa strona jego głowy była zupełnie łysa; na lewej zaczynały rosnąć ciemne włosy. Obie części były dokładnie rozdzielone dalszym ciągiem blizny ciągnącej się od czoła.

Złożył razem palce i położył je na wierzchu czaszki, a potem pociągnął prawą rękę w bok i w dół. Jego twarz otworzyła się pionowo, rozchodząc się na dwie części wzdłuż linii blizny i ukazując syntetyczne ciało uwolnione teraz z elektrostatycznych więzów. Ciągnął w dół wzdłuż prawego ramienia, mięśnia, aż do nadgarstka. Bawił się ciałem swojej ręki jak ciasną rękawiczką, w końcu ściągając ją z cichym cmoknięciem. Potem zaczął ciągnąć wzdłuż swojego boku, biodra, pośladka i rozdzielił wszystko przy pachwinie. Usiadł znowu na krawędzi łóżka i zwijał w dół nogę, przez udo, kolano, łydkę i kostkę. Stopę potraktował tak samo jak dłoń, odrywając oddzielnie każdy palec, a potem ściągnął swoje ciało — rękawiczkę. Strzepnął je i położył razem z rzeczami.

Obrócił się do Kathi, która przez cały czas nie spuszczała z niego oczu. Znowu posłał jej półuśmiech. Odkryte części twarzy i ciała były zrobione z ciemnego metalu i plastyku, wykonane precyzyjnie, z różnymi otworami i wypukłościami, niektóre błyszczące, inne matowe.

— Półjack — powiedziała, gdy do niej podszedł. — Teraz wiem, co miał na myśli ten człowiek w kawiarni, gdy nazwał cię tak.

— Miał szczęście, że ty byłaś ze mną. Są miejsca, gdzie nie jest to mile widzianą nazwą.

— Jesteś piękny.

— Kiedyś poznałem dziewczynę, której ciało było prawie całkowicie prostetyczne. Chciała, żebym cały czas miał na sobie ciało — rękawiczkę. Uważała, że mieszanka ciała i jego pozorów jest bardzo atrakcyjna.

— Jak nazywa się taka operacja?

— Hemicorporectomia boczna.

— Czy można cię naprawiać? — spytała po chwili. — Czy można coś zamienić albo zastąpić?

Roześmiał się.

— Można. Moje geny można rozdzielać i z tego wyhodować odpowiednią część zamienną. Mogę się cały składać z przeszczepów swojego ciała. Można też je całkiem usunąć i zastąpić biomechanicznymi odpowiednikami. Potrzebuję za to żołądka, jaj i płuc, bo żeby czuć się człowiekiem muszę jeść, pieprzyć się i oddychać.

Przebiegła palcami po jego plecach; jedną ręką po metalu, drugą po ciele.

— Nie rozumiem — powiedziała, gdy w końcu oderwali się od siebie. — Co to był za wypadek?

— Wypadek? To nie był wypadek. Zapłaciłem mnóstwo pieniędzy za tę robotę, żeby móc pilotować specjalny rodzaj statków. Jestem cyborgiem i podłączam się do każdego sytemu pokładowego.

Wstał z łóżka i podszedł do garderoby. Wyciągnął z niej torbę, wydobył ubrania i wepchnął je do środka. Potem podszedł do szuflady i jej zawartość również umieścił w torbie.

— Wyjeżdżasz?

— Tak.

Z łazienki przyniósł dwie garści osobistych rzeczy i także je spakował.

— Dlaczego?

Obszedł łóżko i podniósł swoje ciało — rękawiczkę i włosy. Zwinął je i też włożył do torby.

— Nie z tego powodu, który masz na myśli — powiedział po chwili. — Ani nie dlatego, co ja sam sobie pomyślałem przed chwilą.

Dziewczyna usiadła.

— Nie zależy ci już tak na mnie, bo wydaje mi się, że teraz, gdy poznałam twój sekret, lubię cię bardziej. Myślę, że jest w tym coś patologicznego…

— Nie — zaprzeczył, wkładając koszulę. — To wcale nie to. Wczoraj tak bym powiedział i użył tego jako usprawiedliwienia, żeby się stąd wyrwać i zostawić cię w podłym nastroju. Ale tym razem chcę być uczciwy wobec samego siebie i w stosunku do ciebie. To nie to.

Założył spodnie.

— Więc co? — zapytała.

— To po prostu zamiłowanie do podróży. Nazwij to, jak chcesz. Pozostawałem zbyt długo w zasięgu grawitacji i czuję się niespokojny. Muszę znowu coś robić. Taką mam naturę. To wszystko. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy zorientowałem się, że szukam w twoich uczuciach do mnie usprawiedliwienia dla swojego odejścia.

— Możesz nosić swoje ciało. To nie jest ważne. To ciebie lubię.

— Wierzę ci. Ja też cię lubię. Uwierzysz, czy nie, ale twoje uczucia dla mojej lepszej połowy nie mają znaczenia. Chodzi o to, co już powiedziałem. O nic więcej. Teraz, gdy poznałem to uczucie, nie będę już więcej taki zabawny. Jeśli naprawdę mnie lubisz, pozwól mi odejść bez tego całego zamieszania.

Skończył się ubierać. Dziewczyna wyszła z łóżka i stanęła naprzeciw niego.

— Jeśli tak musi być, w porządku.

— Więc będzie lepiej, jak już sobie pójdę. Teraz.

— Tak.

Obrócił się, wyszedł z pokoju i opuścił mieszkanie, znowu wybierając schody. Gdy wyszedł z budynku, niektórzy przechodnie przyglądali mu się bardziej przelotnie; piloci–cyborgi nie byli zbyt często spotykani w tym sektorze. Szedł lekkim krokiem i to wcale go nie martwiło. Zatrzymał się przy automacie i połączył z firmą przewozową, aby powiedzieć, że przetransportuje ich towar na orbitę; im szybciej zostanie on dostarczony na statek, tym lepiej.

Jak poinformował go kontroler, załadunek rozpocznie się wkrótce, a on może startować z miejscowego portu jeszcze dzisiejszego popołudnia. Jack powiedział, że będzie na miejscu i przerwał połączenie. Obdarzył świat półuśmiechem i skierował się przez miasto na zachód, zostawiając za sobą morze.

 

Niebieskoróżowy świat pod nim, czarne niebo w górze, gwiazdy rozproszone wokół niczym płatki śniegu; Jack pożegnał się z portowym pilotem i otworzył komorę powietrzną. Wchodząc na Morganę, westchnął i włączył swoje instrumenty. Ładunek był już na miejscu, a komputery pokładowe przekazywały współrzędne kursu do mózgu statku. Powiesił ubranie w kabinie, a ciało — rękawiczkę i włosy umieścił w odpowiednich przegrodach.

Potem poszedł szybko na przód statku i usiadł przy kontrolce, która natychmiast przystosowała się do jego kształtów. Z góry zsunął się długi, ciemny moduł i zajął pozycję po jego prawej stronie. Przesuwał się powoli, kontaktując się z różnymi częściami jego syntetycznej połowy.

— Miło, że wróciłeś. Jak twoje wakacje, Jack?

— Och, świetne. Naprawdę świetne.

— Spotkałeś jakieś miłe dziewczyny?

— Kilka.

— Ale jesteś z powrotem tutaj. Tęskniłeś?

— Wiesz, że tak. Co myślisz o tej trasie?

— Prosta. Przejrzałam już program kursu.

— Sprawdźmy wszystkie systemy.

— Sprawdzam. Chcesz kawy?

— Byłoby miło.

Mały moduł przesunął się na lewą stronę, pozostając w zasięgu jego śmiertelnej ręki. Otworzył pokrywę; w środku, na półce, stało naczynie z ciemnym płynem.

— Ustalony czas przylotu. Przygotuj się.

— To lubię. Prawie o tym zapomniałem. Dzięki.

Kilkanaście godzin później, gdy opuścili już orbitę, Jack odłączył część systemów swojej lewej strony. W ten sposób jeszcze bardziej zespolił się ze statkiem, pochłaniając dane w szalonym tempie. Ich rozszerzona zdolność percepcji sięgnęła najbliższego sąsiedztwa statku, a potem poszła dalej, obejmując z ponadludzką jasnością i precyzją przestrzenie poza układem słonecznym. Wszystkie decyzje, wielkie i małe, podejmowali niemal natychmiast.

— Dobrze, że znowu jesteśmy razem, Jack.

— Też tak mówię.

Morgana objęła go mocno, a potem zwiększyli prędkość.

 

 

Przełożyli Magdalena i Piotr Hermanowscy

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin