John Hart - Król kłamstw.pdf

(1320 KB) Pobierz
Hart John - Król klamstw
JOHN
HART
KRÓL KŁAMSTW
Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA
Tytuł oryginału: THE KING OF LIES
Copyright © 2006 by John Hart
Copyright © 2007 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2007 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Redakcja: Jolanta Olejniczak, Mariusz Kulan Korekta: Anna Rzędowska, Beata Iwicka
Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Zdjęcie na okładce: Sonia Draga
ISBN: 978-83-7508-011-7
Dystrybucja:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki
tel./fax (22)721 70 08
email: hurt@olesiejuk.pl
www.olesiejuk.pl
rzedaż wysyłkowa: ww.merlin.com.pl wwwempik.com
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. pi. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowice
' (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl
Skład i łamanie:
STUDIO NOA, Ireneusz Olsza
www.dtp.studio-noa.com.pl
Podziękowania
Nic nie dzieje się w próżni i doprowadzenie do wydania książki nie należy do wyjątków.
Potrzeba na to czasu i wiary, a droga bywa długa. Pragnę wyrazić moją najszczerszą
wdzięczność tym, którzy przebyli ją wraz ze mną.
Przede wszystkim chciałbym podziękować mojej żonie, Katie, stanowiącej źródło
niewyczerpanego wsparcia i bezcennych rad. Ma tak doskonałe wyczucie stylu, że pisarz
może ją poprosić o zerkanie mu przez ramię. Kocham cię, skarbie. Mojemu agentowi i
dobremu przyjacielowi, Mickeyo-wi Choateowi, który się odważył dać szansę nowicjuszowi -
Katowice 2007. Wydanie I
Druk: Abedik SA.
Poznań, ul. Ługańska 1
Dla Katie
 
dzięki za wiarę i lekcje. Wyrazy wdzięczności chciałbym także przekazać memu wydawcy,
Peteowi Wolvertonowi, najbardziej zuchwałemu człowiekowi, jakiego było mi dane poznać, i
jednocześnie najbardziej kompetentnemu. Ostrej jak szpilka Katie Gilligan - dzięki za to, że
ze mną wytrzymałaś; jesteś najlepsza. Ogromne i szczere „dziękuję" również dla wszystkich
w St. Martins Press, St. Martins Minotaur i Thomas Dunne Books, którzy pracowali z
wielkim zaangażowaniem, aby książka ujrzała światło dzienne.
Wyrażam głęboką wdzięczność wszystkim, którzy przeczytali rękopis w jego najgorszej
formie i nadal nazywają mnie przyjacielem. Dziękuję także takim osobom, jak: Nancy i Bill
Stanbackowie, Kay i Norde Wilsonowie, John i Annie Hartowie, Mary Hart, Charlotte i Doug
Scudderowie, Sterling Hart, Ken Peck, Annie P Hart, John i Megan Stanbackowie,
7
Charlotte Kinlock, Mark Stanback, Nancy Popkin, Joy Hart, John Betts, Boyd Miller, Stan i
Ashley Dunhamowie, San-ders Cockman, Sean Scapelatto, George Guise, Linda Parker,
Darby Henley, Debbie Bernhardt Gray i Allison Wilson oraz David i Jennifer Wilsonowie -
ich dobra wola była niezwykle widoczna. Specjalne podziękowania dla Clinta i Jody
Robinsów, na których zawsze mogłem liczyć, i dla Marka Wittea, przyjaciela słowa pisanego,
który miał doskonały pomysł. Wielkie dzięki także dla Jamesa Randolpha, prawnika i
przyjaciela, który poświęcił swój czas, aby się upewnić, że nie zapomniałem zbyt wiele, jeśli
chodzi o prawo, i dla Ericka Ellsweiga, który wie, za co. Jeśli kogoś pominąłem, to tylko i
wyłącznie z mojej winy. Pozostałych zapewniam: pamiętam o was i wszystkim wam także
bardzo dziękuję.
Na swej drodze spotkałem także wielu innych - nigdy nie sądziłem, że przetnę ich ścieżki,
a oni mi pomogli uczynić z mojego przedsięwzięcia rzecz o wiele większą niż sobie
wyobrażałem. Chciałbym wyrazić wdzięczność Markowi Bozekowi i Russellowi Nuceowi,
którzy kupili prawa do filmu, a także Patowi Conroyowi, Martinowi Clarkowi, Steve'owi
Hamiltonowi, Thomasowi Perryemu, Markowi Childressowi i Sheri Reynolds - cudownym
pisarzom, którzy byli tak mili i przeczytali tę książkę, a potem podzielili się ze mną swymi
przemyśleniami. To był dla mnie prawdziwy zaszczyt.
Na koniec szczególne podziękowania dla Saylor i Sophie, moich córek, za zawieszenie
księżyca.
Rozdział 1
Słyszałem, że więzienie śmierdzi rozpaczą. Akurat. Jeśli więzienie śmierdzi jakimś
uczuciem, to jest nim strach: strach przed strażnikami, przed pobiciem albo zbiorowym
gwałtem, strach przed byciem zapomnianym przez tych, którzy kiedyś cię kochali, a teraz nie
jesteś pewien ich uczuć. Wydaje mi się jednak, że w głównej mierze to strach przed czasem i
tymi nieznanymi rzeczami, które zamieszkują niezbadane zakątki umysłu. Odsiadywanie
wyroku, tak się to nazywa - niezły żart. Bywam tu już wystarczająco długo, aby znać realia:
to nieustanne odczuwanie strachu, a nie siedzenie na tyłku.
Od jakiegoś czasu brałem kąpiel w tych więziennych perfumach, siedząc twarzą w twarz z
klientem, który właśnie dostał dożywocie bez możliwości ubiegania się o zwolnienie
warunkowe. Podczas procesu uznano go winnym, zresztą wcześniej mówiłem mu, że tak
 
będzie. Dowody były przytłaczające, a ława przysięgłych nie wykrzesała z siebie ani
odrobiny współczucia dla życiowego nieudacznika, który zastrzelił brata podczas kłótni o
telewizyjnego pilota. Dwunastu potencjalnych sojuszników, i żadnego z nich nie obeszło, że
był pijany, naćpany i wcale nie chciał tego zrobić. Nikogo nie obchodziło, że jego brat był
dupkiem; ani ławy przysięgłych, ani nawet mnie. Ja chciałem mu jedynie wyjaśnić zasady
składania apelacji, odpowiedzieć na ewentualne pytania i wynieść się stąd. Wniosek do stanu
Karolina Północna o wypłacenie honorarium poczeka do jutra.
9
Przez większość czasu moje uczucia odnośnie wybranej przeze mnie profesji pozostawały
w najlepszym razie ambiwalentne, ale w dni takie jak ten nienawidziłem bycia prawnikiem; ta
nienawiść tkwiła zakorzeniona we mnie tak głęboko, że się bałem, iż coś jest ze mną nie w
porządku. Skrywałem ją tak, jak inni ukrywaliby jakieś zboczenie. Dzisiaj było jeszcze gorzej
niż zazwyczaj. Może to ta sprawa albo klient lub też emocjonalne następstwa kolejnej
niepotrzebnej tragedii. Setki razy bywałem w tym pomieszczeniu, ale z jakiegoś powodu tym
razem czułem się inaczej. Ściany zdawały się chwiać i przez chwilę ogarnęło mnie poczucie
dezorientacji. Próbując je z siebie strząsnąć, odkaszlnąłem i wstałem. Wieści były gorzej niż
złe, ale przecież to nie ja podjąłem decyzję o wszczęciu procesu. Kiedy wyszedł wtedy
chwiejnym krokiem z przyczepy, zakrwawiony i łkający, w jednej dłoni trzymał pistolet, a w
drugiej pilota. Środek dnia, a on był pijany w trzy dupy Sąsiad wyjrzał przez okno, gdy mój
klient zaczął wrzeszczeć. Zobaczył krew, pistolet i zadzwonił po gliny. Żaden prawnik nie
wygrałby tego procesu - co zresztą jasno dałem mu do zrozumienia. Może i udałoby mi się
wywalczyć dla niego dziesięć lat, ale nie zgodził się, aby wnieść apelację. Nawet nie chciał o
tym słyszeć.
Pewnie miał zbyt duże poczucie winy, a może jakaś część jego potrzebowała kary Tak
czy inaczej było już po wszystkim.
W końcu oderwał spojrzenie od więziennych japonek, które przed nim miały okazję
poznać jakieś tysiąc stóp, i utkwił je w mojej twarzy. Jego mokre nozdrza lśniły w ostrym
świetle, a zaczerwienione gałki oczne drżały nerwowo, przerażone tym, co zobaczyły w
rozsypanych jak układanka myślach. To on pociągnął za spust i wreszcie dotarła do niego
brutalna prawda. Wyryła piętno na jego twarzy w ciągu tych ostatnich kilku godzin, gdy
rozmawialiśmy. Jego zaprzeczenia dotarły do charczącego końca, a ja przyglądałem się
niewzruszenie, jak nadzieja zadrżała i umarła. Wszystko to już nieraz miałem okazję oglądać.
10
Mokry kaszel, jego lewe przedramię rozmazujące śluz po policzku.
- A więc to koniec? - zapytał.
Nie kłopotałem się odpowiedzią. Zresztą sam już sobie przytakiwał, a ja widziałem jego
myśli, zupełnie jakby były wypisane w wiszącym między nami wilgotnym powietrzu:
dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego, a on nie miał nawet dwudziestu trzech
lat. Potrzeba było wielu dni, aby ta okrutna prawda przebiła się przez beznadziejne zacho-
wanie w stylu twardziela, którym emanował każdy matoło-waty zabójca, uważając je za
jakieś chore, przysługujące mu prawo. Może ten akurat był mądrzejszy, niż wcześniej uwa-
żałem. W tym krótkim czasie, jaki minął, odkąd sędzia odczytał wyrok, jego spojrzenie stało
się spojrzeniem dożywotniego skazańca. Pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat za tymi samymi
murami z czerwonej cegły. Bez szansy na zwolnienie warunkowe. Nie dwadzieścia lat, nie
trzydzieści ani nawet czterdzieści, lecz dożywocie: reszta życia za kratkami. Mnie osobiście
coś takiego by zabiło, taka była prawda.
Zerknąłem na zegarek. Byłem tutaj od prawie dwóch godzin, co stanowiło mój limit. Z
doświadczenia wiedziałem, że moje ubranie zdążyło już przesiąknąć zapachem więzienia.
Widziałem wilgoć w miejscach, gdzie jego dłonie dotykały marynarki. Dostrzegł moje
spojrzenie i opuścił wzrok. Jego słowa rozpłynęły się w nieruchomym powietrzu, pozo-
stawiając po sobie próżnię, w której osiadło moje ciało, gdy wstałem. Nie wyciągnąłem ręki,
 
aby uścisnąć jego dłoń, a on nie wyciągnął swojej, ale dostrzegłem, że drżą mu palce.
W wieku dwudziestu trzech lat przedwcześnie się postarzał i coś, co można by uznać za
współczucie, wkradło się do serca, o którym sądziłem, że nie jest zdolne do takich uczuć.
Zaczął płakać. Łzy skapywały na brudną podłogę. Był zabójcą, co do tego nie było żadnych
wątpliwości, ale jutro z samego rana udawał się do piekła na ziemi. Niemal wbrew woli
wyciągnąłem rękę i położyłem mu na ramieniu.
11
Nie podniósł wzroku, ale wyszeptał, że jest mu przykro, a ja wiedziałem, że tym razem mówi
szczerze. Stanowiłem jego ostatni kontakt z prawdziwym światem, tym z drzewami.
Wszystko inne zostało mu odebrane ostrymi jak brzytwa realiami wyroku. Jego ramiona
zaczęły opadać pod moją dłonią i poczułem nicość tak olbrzymią, że niemal namacalną. Oto,
gdzie byłem, kiedy poinformowano mnie, że wreszcie znaleziono ciało mego ojca. Ironia
losu, prawda?
W drodze z aresztu hrabstwa Rowan do kancelarii prokuratora okręgowego towarzyszył
mi wysoki, grubokościsty woźny sądowy ze szczeciną tam, gdzie większość z nas ma włosy
Kiedy mijaliśmy korytarze, gdzie się tłoczyli petenci, nie zawracał sobie głowy
prowadzeniem rozmowy towarzyskiej, a ja go do tego nie zmuszałem. Nigdy nie byłem
typem gaduły
Prokurator okręgowy był niskim, pulchnym mężczyzną. Potrafił na zawołanie wyłączać
błysk w oczach. Dla niektórych był politykiem, otwartym i ciepłym. Dla innych zimnym,
bezdusznym urzędnikiem. A dla kilku z nas, pozostających za kurtyną, był normalnym
facetem - znaliśmy go i lubili. Zarobił dwie kulki za ojczyznę, a jednak nigdy nie patrzył z
góry na ludzi takich jak ja. Szanował mego ojca, mnie jednak lubił jako człowieka i
właściwie nie miałem pewności, dlaczego. Może dlatego, że nigdy nie zapewniałem krzykli-
wie o niewinności moich winnych klientów w sposób, w jaki czyniła to większość obrońców
A może z powodu mojej siostry, ale to zupełnie inna historia.
- Work - rzekł, nawet nie wstając, kiedy wszedłem do jego gabinetu. - Cholernie mi
przykro. Ezra był naprawdę świetnym prawnikiem.
Mnie, jedynego syna Ezry Pickensa, kilkoro ludzi znało jako Jacksona Workmana
Pickensa. Wszyscy inni nazywali mnie „Work" *, co - jak mi się zdaje - uważali za zabawne.
Work (ang.) - praca (przyp. tłum.).
12
- Douglas. - Skinąłem głową, odwracając się na odgłos
zamykających się za mną drzwi gabinetu. Woźny wyszedł.
- Gdzie go znaleźliście? - zapytałem.
Douglas wsunął pióro do kieszonki koszuli i oczy przestały mu błyszczeć.
To nie jest normalna procedura, Work, więc nie oczekuj jakiegoś wyjątkowego
traktowania. Jesteś tutaj, ponieważ uznałem, że zanim rozniosą się wieści, powinieneś
usłyszeć to ode mnie. - Zamilkł na chwilę i wyjrzał przez okno. - Pomyślałem, że może
powiedziałbyś o tym Jean.
Co moja siostra ma z tym wspólnego? - zapytałem, świadomy tego, że mój głos odbija
się echem od ścian tej niewielkiej zamkniętej przestrzeni. Omiótł mnie spojrzeniem i przez
chwilę byliśmy dla siebie obcymi ludźmi.
Nie chcę, aby przeczytała o tym w gazetach. A ty? -Jego głos stał się chłodniejszy. -
Wzywając cię tutaj, oddaję ci przysługę, Work. Nie mogę powiedzieć nic więcej ponad to, że
znaleźliśmy jego ciało.
Od jego zaginięcia minęło osiemnaście miesięcy, Douglas: cholernie dużo czasu
pełnego pytań, szeptów i spojrzeń rzucanych przez ludzi, kiedy myślą, że tego nie widzisz.
Masz pojęcie, jakie to trudne?
 
Nie jestem pozbawiony współczucia, Work, ale to niczego nie zmienia. Nie
skończyliśmy jeszcze nawet oględzin miejsca zbrodni. Nie mogę rozmawiać na temat tej
sprawy z członkiem palestry. Wiesz, jak źle by to wyglądało.
Daj spokój, Douglas. To mój ojciec, a nie jakiś bezimienny diler narkotyków. - Nie
poruszyło go to. - Na miłość boską, znasz mnie praktycznie od zawsze.
To prawda - znał mnie, odkąd byłem dzieckiem - ale jeśli istniał jakiś powód do okazania
uczuć, nie można było tego wyczytać z jego oczu. Usiadłem i potarłem dłonią twarz. Czułem
unoszący się wokół więzienny smród i zastanowiłem się, czy on także go czuje.
13
Możemy krążyć wokół tematu - kontynuowałem łagodniejszym tonem - ale wiesz, że
powiedzenie mi o tym jest jak najbardziej właściwe.
To zabójstwo, Work, i zanosi się na to, że to będzie najgłośniejsza zbrodnia, jaka się
wydarzyła w hrabstwie w ciągu ostatniej dekady. Stawia mnie to w trudnym położeniu. W
mediach będzie dosłownie wrzało.
Muszę wiedzieć, Douglas. Najbardziej uderzyło to w Jean. Od tamtego wieczoru nie jest
tą samą osobą, sam to widziałeś. Jeśli mam jej powiedzieć o śmierci naszego ojca, muszę
podać jakieś szczegóły, będzie chciała je poznać. Do diabła, to przecież niezbędne. Przede
wszystkim jednak muszę wiedzieć, jak kiepsko to wygląda. Trzeba będzie ją przygotować.
Jak sam powiedziałeś, nie powinna przeczytać o tym w jakiejś gazecie. - Urwałem, wziąłem
głęboki oddech i skupiłem się. Musiałem się dostać na miejsce zbrodni, a na to była mi
potrzebna jego zgoda. - Z Jean trzeba właściwie postępować.
Podparł palcami podbródek. Setki razy widziałem, jak to robi. Jean była moją kartą
atutową i on o tym doskonale wiedział. Moją siostrę z córką prokuratora łączyła kiedyś
szczególna więź. Razem dorastały, były najlepszymi przyjaciółkami i siedziały w tym samym
samochodzie, kiedy pijany kierowca zjechał na przeciwny pas i zderzył się z nimi czołowo.
Jean doznała jedynie lekkiego wstrząśnie-nia mózgu, a córka Douglasa zginęła, niemal
obcięło jej głowę. Równie dobrze mogło być na odwrót. Jean śpiewała na pogrzebie
przyjaciółki. Jej widok nawet teraz wyciskał łzy z oczu Douglasa. Dorastała pod jego dachem
i byłem przekonany, że poza mną tylko on potrafi tak odczuwać jej ból.
Zapanowała cisza i wiedziałem, że mojej strzale udało się przebić przez tę jedną maleńką
szczelinę w jego zbroi. Nie dając mu czasu na długie zastanawianie się, kontynuowałem:
-Minęło dużo czasu. Jesteście pewni, że to on?
14
To Ezra. Na miejscu zbrodni jest teraz koroner, który sporządzi oficjalny raport, ale
rozmawiałem z detektyw Mills i zapewnia mnie, że to on.
Chcę zobaczyć, gdzie to się stało.
Moje słowa zatrzymały go, przyłapały z otwartymi ustami. Patrzyłem, jak je zamyka.
Kiedy już miejsce zostanie oczyszczone...
Teraz, Douglas. Proszę.
Może było coś w mojej twarzy, a może to z powodu naszej znajomości i sympatii, jaką
mnie darzył. Może jednak chodziło o Jean. W ostatecznym rozrachunku powód jest bez
znaczenia.
-Pięć minut - oświadczył. - I nie odejdziesz od detektyw Mills nawet na krok.
Mills spotkała się ze mną na parkingu przed opuszczonym centrum handlowym, gdzie
znaleziono ciało. Na wyglądała na uszczęśliwioną. Wkurzenie promieniowało od podeszew
jej drogich butów aż do czubka męskiej fryzury. Ostre rysy twarzy podkreślały jej z natury
podejrzliwe spojrzenie. Nie można jej było nazwać piękną, ale była całkiem zgrabna. Na oko
miała jakieś trzydzieści pięć lat - mniej więcej tyle co ja - i była samotnicą. Wbrew
spekulacjom krążącym po barze dla prawników, nie była homo. Nie znosiła po prostu
prawników, przez co mnie wydawała się w porządku.
Musiałeś chyba pocałować prokuratora w sam tyłek, Work. Nie mogę uwierzyć, że się
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin