Rebecca Brandewyn - Papierowe małżeństwo.pdf

(814 KB) Pobierz
5190791 UNPDF
Rebecca Brandewyne
Papierowe małżeństwo
PROLOG
Waszyngton, dystrykt Kolumbii
- Ależ Misiaczku! - zamruczał w słuchawce niski
gardłowy głos. - Mając tak rozległe znajomości, musisz
znać jedną czy dwie osoby pracujące w urzędzie imigra-
cyjnym. A ja chciałam cię prosić o drobną, naprawdę ma­
lusieńką przysługę, która ani dla ciebie, ani dla nich nie
wiązałaby się z żadnym ryzykiem. W końcu kogo to ob­
chodzi, że jakiemuś Rosjaninowi odbierze się zieloną kar­
tę? Możesz po prostu powiedzieć znajomemu, że na pod­
stawie informacji otrzymanych od anonimowego roz­
mówcy doszedłeś do wniosku, że doktor Nicolai Valkov
jest byłym współpracownikiem KGB albo że ma powią­
zania z działającą w Stanach rosyjską mafią. Wszystko
jedno, co wymyślisz. Ważne, aby Valkova uznano za oso­
bę niepożądaną i żeby go stąd deportowano. Nikt w urzę­
dzie imigracyjnym nie będzie poddawał twoich słów
w wątpliwość. Bądź co bądź jesteś jednym z najbardziej
wpływowych senatorów. No, Misiaczku? Zrobisz to dla
mnie? Pozbędziesz się Valkova? Oczywiście, nie muszę
ci chyba mówić, że moja wdzięczność nie miałaby granic.
Szybciutko przyleciałabym do Waszyngtonu, żeby ci oso­
biście podziękować. Urządzilibyśmy sobie małą, intymną
6
uroczystość. Dobrze, Misiaczku? Taką dwuosobową.
Przyniosłabym szampana i ten czarny koronkowy kom­
plecik, który tak bardzo ci się podoba.
Rozparłszy się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu
stojącym przy pięknym dębowym biurku z osiemnastego
wieku, senator Donald Devane zamknął oczy i zatonął
we wspomnieniach. Oddech miał szybki, urywany. Serce
biło mu szybko. Na samą myśl o poprzedniej intymnej
„uroczystości" i czarnym koronkowym kompleciku po­
czuł, jak żar obejmuje jego ciało. Podniecony, z trudem
przeczyścił gardło, ale i tak jeszcze przez kilka długich
sekund nie był w stanie wydobyć w siebie głosu.
- Is... istotnie - powiedział wreszcie. - Mam paru
przyjaciół w Urzędzie Imigracji i Naturalizacji, sądzę
więc, że... mógłbym ci wyświadczyć tę drobną przysługę.
Wystarczy, że właściwej osobie szepnę słówko. Nie po­
winno to stanowić żadnego problemu. Zanim się spostrze-
żesz, Nick Valkov będzie w drodze do Rosji.
- Och, Misiaczku! Wiedziałam, że mogę na ciebie li­
czyć! Jak tylko to załatwisz, natychmiast do mnie za­
dzwoń. Wsiądę w pierwszy samolot do Waszyngtonu.
A na razie grzej moją połowę łóżka i myśl o mnie czule.
Może się sobie przyśnimy? Do zobaczenia, mój mężny,
prężny Misiaczku.
W słuchawce rozległ się cichy, zmysłowy śmiech, a po
chwili - sygnał ciągły.
Senator Donald Devane odczekał parę minut. Dopiero
kiedy oddech mu się wyrównał i serce przestało łomotać,
skontaktował się z sekretarką i polecił jej, aby połączyła
go z Urzędem Imigracji i Naturalizacji.
7
Kilka minut później komputer w urzędzie imigracyj-
nym zawierał nowe, choć fałszywe informacje. Na ich
podstawie rozpoczęto proces mający na celu pozbawienie
zielonej karty doktora Nicka Valkova, pełniącego funkcję
dyrektora działu badań i rozwoju w Fortune Cosmetics.
Valkov, sam o tym nie wiedząc, najprawdopodobniej był
komuś solą w oku.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Minneapolis, Minnesota
Eleganckie granatowe volvo wjechało w podziemny
parking wielkiego nowoczesnego gmachu, w którym
mieściła się siedziba Fortune Cosmetics. Siedząca za kie­
rownicą Caroline Fortune spojrzała nerwowo na złoty ze­
garek marki Piaget. Wypadek na zaśnieżonej autostradzie
w godzinach porannego szczytu sprawił, że samochody
poruszały się w żółwim tempie. Z tego też powodu mog­
ła nie zdążyć na zebranie, które jej babka, Kate Winfield
Fortune, wyznaczyła na dziewiątą rano. Kate Winfield
Fortune nie znosiła ponad wszystko jednej rzeczy: bu-
melanctwa i niesumienności, czyli lekceważącego sto­
sunku do pracy. Spóźnianie się zaś było tego najbardziej
jaskrawym przejawem.
Caroline odruchowo skuliła się na myśl o gniewie
starszej pani. Lekko uniesionym brwiom i spojrzeniu peł­
nym potępienia towarzyszyłaby surowa reprymenda wy­
powiedziana ze stoickim spokojem. Zimny ton i wyniosła
postawa szacownej damy zawsze odnosiły natychmiasto­
wy skutek: nie tylko zwykli pracownicy, ale również ci
na kierowniczych stanowiskach płaszczyli się, przepra­
szali, błagali o przebaczenie, a niektórzy wręcz zaczynali
Zgłoś jeśli naruszono regulamin