Łysiak Waldemar - Ostatnia kohorta tom2.pdf

(987 KB) Pobierz
994291169.002.png
Waldemar Łysiak
Ostatnia kohorta
Tom 2
2005
994291169.003.png
XI.
Gdy zbliżyliśmy się do Vicetii, skąd prowadziła ku wschodowi Via Postumia, Fulviusz chciał ominąć
miasto, lecz setnik Adaloald, Got, którego dal nam komes Egfrid, rzekł:
- Panie, tam wśród straży biskupiej służy mój bratanek Liutperd, bystry chłopak. Zezwól mi jechać i
pogadać z nim. Wypytam czy szedł przez miasto, albo blisko miasta, wasz wróg, Seranus Cimber, i
czy da się w Vicetii uzupełnić zapasy, bo mąki długo już nie starczy, wkrótce będzie krucho.
Fulviusz wyraził zgodę. Adaloald wziął czterech gockich wojów (ci czterej zostali przy nim, gdy
reszta danych nam Gotów wróciła już - zgodnie z umową - do Egfrida; opuścili nas koło Ariminum).
Pojechał także Rega, i wziął ze sobą mnie tudzież Atenajosa, licząc, że mnich znający gwary
barbarzyńców usłyszy w mieście więcej.
Fałszywie noszony przez Adaloalda pierścień króla Teudeberta łatwo uchylał ostrogockie drzwi i
bramy, dlatego rychło Got przyniósł Redze wiadomość, że dowódca straży miejskiej i majordom
biskupa zezwalają nam stanąć obozem w zakolu rzeki biegnącej meandrami wzdłuż calutkiego
podgrodzia. Rega kiwnął głową:
- Uwiadom trybuna, Adaloaldzie. My tu jeszcze będziemy się kręcić, zejdziemy miasto, i przed
zmierzchem trafimy do obozowiska.
Nie wiem czy w jego decyzji tkwiło więcej rozwagi (chęci spenetrowania grodu), czy więcej
nostalgii (chęci powdychania smrodu miejskiego). Może to drugie, bo nie zaznaliśmy wnętrza
gwarnego miasta już od kilku tygodni, i niektórych (mnie również) trawiła tęsknota do „urbs”. Tutaj
bazaltowe chodniki nie były tak szerokie jak w Rzymie, gmachy (piętrowe pudła z kamieni
gabińskich) tak wysokie, a wille (rezydencje z marmurów i trawertynów) tak okazałe, dużo
widzieliśmy drewna i prowincjonalnej lichoty - lecz jednak było to duże miasto. Rozebrany amfiteatr
posłużył biskupom do wzniesienia z pogańskich głazów katedry, dawniej katolickiej, teraz zaś
ariańskiej, tudzież pałacu biskupiego. Ulice („itinery” dla pieszych i „actusy” dla fur) tętniły pulsem
roju. Zwłaszcza deptaki handlowe wokoło forum, prowadzące wzdłuż niskich ceglanych budynków
zawierających sklepy, gdzie wszystkim handlowano; były tu nawet baseny rybne z wodą, którą
doprowadzał akwedukt. Rega wypytał o ceny wina, mąki i oliwy; później udaliśmy się do latryny
publicznej, którą chłodziła fontanna; następnie zasiedliśmy w gospodzie, by odpocząć od tułaczki i
przypomnieć sobie kuchnię wielkomiejską. Dziewki, które zaczepiały każdego gościa,
przepędzaliśmy machnięciami rąk, jak przepędza się muchy ze stołu, lecz nikt nie machnął ręką kiedy
przysiadł się bezczelny kleryk. Miał lisią gębę, całą cętkowaną od starych wrzodów, i seplenił, bo
brakowało mu zębów na środku pyska. Gdyby zobaczył go Marcipor, mruknąłby: „- Źle”, węsząc
kłopoty. Kleryk zagadnął Atenajosa obcesowo:
- Salve* [* - Bądź pozdrowiony (łac).], braciszku! Widać, żeś świeżo przybyły, bom ja tutejszy i
wszystkich tutaj mnichów znam, rudych także...
Zawiesił głos, czekając odpowiedzi. „Avis” wytrzeszczył nań wzrok i spytał:
- Wolisz wino słodkie nocą, czy wiatr północny o poranku?
994291169.004.png
Tamten zdębiał, a Rega burknął:
- Zostawcie go, dobry człowieku, to wariat.
Intruz zwęził chytre ślepia:
- Ale nietutejszy wariat! Tutejszych znam co do jednego...
- Nietutejszy, wędrowny.
- Wędrowny wariat, no, no! Przebrał się w habit dla hecy wędrownej, czy dla hecy wariackiej?
- Nie, to biedny mnich, któremu złośliwe fata pomieszały rozum. Jego klasztor spalono.
- Który klasztor?
- Qho - rzekł „Avis”.
- Co on gada? - spytał intruz.
- Powiedział nazwę swego monasteru.
- Znam wszystkie klasztory. Takiego nie ma.
- Może i nie ma - wzruszył ramionami Rufus. - Ja nie znam się na klasztorach. Spotkaliśmy
biedaka w drodze i razem wędrujemy.
- A dokąd?
- Dokądkolwiek. Gdzie bogowie prowadzą.
- Bogowie? Jednego czcimy Boga, jednego jedynego na niebie i ziemi, wszechobecnego
Stworzyciela... - uśmiechnął się znowu tamten. - Mówiąc o bogach, wskazujesz, wędrowcze, ilu
pogańskich bogów?... Toż przecie tylko pogaństwo dawnej Romy mnożyło bogów. Czyżbyś uprawiał
bałwochwalstwo?
- Skąd! - prychnął Rega. - Mówię o dwóch Bogach: o Chrystusie i o Jego Przedwiecznym
Rodzicielu. Dwóch to chyba liczba mnoga, klecho? Mam prawo!
Palnął błąd, choć zdawało mu się, że wybieg jest celny. Kleryk pokazał resztki zębów, tym razem
już się nie śmiejąc:
- Tu nie rządzi katolickie prawo papieża o Trójcy Świętej, lecz nasze ariańskie kościelne prawo o
jedynym Bogu, które neguje boskość Chrystusa, przybłędo! A już wywoływanie dawnych rzymskich
bóstw jest tu karane gardłem!
994291169.005.png
Rega chwycił kubek, łyknął wina i udając lekko podchmielonego starał się wybrnąć z sytuacji:
- Czepiasz się gminnych słów, przyjacielu! Kiedy ktoś westchnie: „- O bogowie!” , wlepisz mu
bałwochwalstwo? Tak się potocznie gada! Gdy ja ci rzeknę, iż wędrując śpimy często „sub Jove”*
[* - Pod Jowiszem, czyli pod gołym niebem (łac).] , weźmiesz mnie za czciciela Jowisza, klecho? To
bez sensu.
- Wielobóstwo jest bez sensu! - wyseplenił wściekle tamten.
- Całkowicie się w tej kwestii z tobą zgadzam - przytaknął Rufus. - Mnogość wiar czyni jakby
żadnej wiary nie było. Masz rację. Napij się z nami.
- Innym razem... - rzekł kleryk, wstając. - Czas mi już. Darujcie, żem zaczepił was i zagadał, ale to
z ciekawości jeno, bom zoczył nowego mnicha w grodzie... Szczęśliwej wędrówki.
- Wolisz hodować gołębie, czy pryszcze na gębie? - spytał go rymem Atenajos.
Dziobata twarz kleryka pobladła jak uderzona, lecz nic nie rzeki, tylko odwrócił się gwałtownie i
wyszedł z gospody.
- To mi brzydko zalatuje - mruknął Rega. - Zmykajmy stąd. Nie frontem, przez podwórzec!
Wymknęliśmy się tyłem, od tyłu weszliśmy też do stajni, i czym prędzej ruszyliśmy w stronę rzeki,
by szukać obozu. Gdy zbliżyliśmy się ku jej brzegom, ujrzeliśmy obóz Fulviusza na wyspie! Między
brzegiem a obozem biegł nurt rzeki! Przy samym brzegu warowała hurma grodzkich łuczników i
kopijników, ni podejść. Chcieliśmy się cofnąć, lecz było za późno, bo opadł naszą trójkę rój
jeźdźców.
- Z siodeł! - ryknął ich setnik do nas.
Kilka chwil później, otoczeni grodzką strażą, człapaliśmy już ku miastu, mając dłonie związane
sznurami na plecach. Przez całą tę drogę eskortujący gadali między sobą, mocno podnieceni, lecz i
uradowani, bo coraz to trzęśli się od śmiechu. Korzystając z tego, Rufus szepnął do mnie i do
Atenajosa:
- Gdy wezmą na spytki, mówcie, że...
- Milcz! - syknął Atenajos.
- Chcę was tylko ostrzec, iż...
- Zamilknij, pyskaczu!
- Dlaczego?
- Wolisz żuć, czy wiedzieć? Przeszkadzasz!
994291169.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin