Sowiecka droga do bomby atomowej.pdf

(170 KB) Pobierz
Sowiecka droga do bomby atomowej
David Holloway we wstępiedo swojej doskonałej książki „Stalin i bomba” pisze: „Historia
broni jądrowej jednocześnie urzeka i odpycha”. Wyścig zbrojeń zapoczątkowany w
drugiej połowie lat 40. XX wieku spowodował spory postęp w nauce, ale tak naprawdę
pozostawił świat z tysiącami starzejących się głowic atomowych i problemami, których
rozwiązanie zajmie zapewne wiele lat i pochłonie sporo pieniędzy.
Początki
Nauki ścisłe w czasach młodego państwa sowieckiego były traktowane po macoszemu. No cóż,
trudno się dziwić, skoro pieniądze były konieczne głównie na wyposażenie armii oraz na potrzeby
dygnitarzy partii komunistycznej. Bolszewicy oczywiście słownie deklarowali poparcie dla
wszelkiego rozwoju naukowego, ale za tymi słowami nie szły żadne konkretne czyny.
Amerykańskie tytuły prasowe informują o przeprowadzeniu testów bomby RDS-1.
Fot. Getty Images
1
443378239.001.png 443378239.002.png
Najlepsi fizycy zgromadzeni byli wokół jednego z wybitnych uczonych początku XX wieku – Abrama
Ioffego, dyrektora Instytutu Fizyczno-Technicznego znajdującego się w Piotrogrodzie, jak w owych
czasach nazywał się Sankt Petersburg. Ioffe był przez jakiś czas asystentem Wilhelma Roentgena w
Monachium, tam też zrobił w 1905 roku doktorat.
Na przełomie XIX i XX wieku odkryto promieniotwórczość naturalną. Fakt ten odbił się echem
również w przedbolszewickiej Rosji. Rosyjski mineralog i geochemik Wiernadski w 1910 roku
wygłosił na sesji Akademii Nauk wykład, w którym mówił o tym, że dzięki promieniotwórczości
otworzą się źródła energii atomowej. Sugerował, że konieczne jest sporządzenie map złóż
minerałów radioaktywnych, szczególnie uranu. Dzięki jego aktywności na początku lat 20. powstał
Instytut Radowy, opracowana też została oryginalna metoda uzyskiwania radu ze złóż uranowych.
W latach 30. zaczął tworzyć się zespół fizyków, chemików, geologów oraz inżynierów, połączonych
wizją wykorzystania energii, jakiej mogły dostarczyć pierwiastki radioaktywne. Ioffe miał wielki dar
wyłuskiwania prawdziwych mistrzów nauki – w taki sposób udało mu się znaleźć Igora Kurczatowa,
który został pierwszym kierownikiem wydziału jądrowego. Ten genialny uczony uznawany jest za
ojca sowieckiej potęgi atomowej.
Stalin zaczyna rozdawać karty
W 1942 roku młody fizyk, Georgij Florow, napisał list do Stalina, zwracając mu uwagę na fakt, że w
czasopismach naukowych na Zachodzie nastała dziwna cisza wokół procesu rozszczepienia jądra
atomowego. Wysnuł z tego prawidłowy wniosek, że brak publikacji wynika z pełnego utajnienia
badań. Stalin przyjął informację, ale w tym czasie Sowieci byli silnie zaangażowani w wojnę
obronną (Niemcy już podchodzili pod Moskwę), więc z praktyczną realizacją projektu trzeba było
poczekać.
Nie z wszystkim jednak czekano. Już od 1942 roku sowiecki wywiad wojskowy (GRU) prowadził
intensywne działania w tym temacie na terenie Wielkiej Brytanii i USA. Wielkim sukcesem było
zwerbowanie do współpracy Klausa Fuchsa – fizyka pracującego z Maksem Bornem. Fuchs został
zatrudniony w amerykańskim projekcie Manhattan, a więc był w samym centrum wydarzeń.
Klaus Fuchs. Fot. BE&W
Prowadzenie go jako agenta zostało przejęte przez NKWD, a więc wiadomości przekazywane były
2
443378239.003.png 443378239.004.png
do szefa NKWD – Berii, który był jednocześnie szefem politycznym projektu atomowego. Co
zaskakujące – okazało się wiele lat później, że Beria i Kurczatow (szef naukowy projektu) nie
przekazywali informacji uzyskanych od Fuchsa swoim współpracownikom, ale używali ich głównie
do kontrolowania, czy zespół sowieckich fizyków idzie w dobrym kierunku. Wielu historyków nauki
twierdzi, że spowodowało to zdecydowane opóźnienie programu atomowego ZSRR.
Serafin z Sarowa był ostatnim kanonizowanym za czasów caratu świętym. Próżno byłoby jednak
szukać na powojennych mapach miasta o tej nazwie. Zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Oczywiście nikt nie wyburzył domów ani nie wypędził ludzi – oni byli potrzebni do
produkcji, choć większość z nich nie zdawało sobie sprawy, przy czym pracują. Wiedzieli jedno – od
1946 roku mieszkali w zamkniętym (dla obcokrajowców – do dziś) mieście Arzamas-16. Tak
właśnie nazywał się sowiecki odpowiednik amerykańskiego Los Alamos. Podstawowym zakładem
pracy w mieście zostało laboratorium KB-11, będące częścią Laboratorium nr 2 Akademii Nauk
ZSRR kierowanego przez Igora Kurczatowa.
Wszystko było objęte klauzulą największej tajności. Dlatego też w pewnym momencie uznano, że
nazwa „Laboratorium nr 2” jest zbyt podejrzana, więc przemianowano je na Laboratorium
Przyrządów Pomiarowych Akademii Nauk.
Nazwa Arzamas-16 obowiązywała aż do czasów pieriestrojki, choć w dokumentach cywilnych od
1952 miejscowość nosiła nazwę Kremliow. Dopiero w 1991 roku miasto wróciło do pierwotnej
nazwy Sarow, ale nadal pozostało miejscem silnie strzeżonym i w zasadzie niedostępnym dla
„inostrancew”.
Reaktor F-1
Zanim skonstruuje się bombę, trzeba najpierw mieć działający reaktor atomowy. Służy on dwóm
celom – badawczym oraz produkcyjnym, ponieważ właśnie w trakcie pracy reaktora uzyskuje się
promieniotwórczy pluton, będący doskonałym materiałem na bombę.
Sama konstrukcja reaktora nie jest aż taka trudna (szczególnie, gdy się posiada nieco informacji
wywiadowczych z terenu USA), ale reaktor musi zostać czymś napełniony. Bolszewicy nie za bardzo
posłuchali wspomnianego tu wcześniej geologa Wiernadskiego i nie rzucili się na poszukiwanie
dobrych złóż uranu. Do konstrukcji moskiewskiego reaktora F-1 użyto więc zarekwirowanego pod
koniec II wojny światowej uranu niemieckiego, pozostałego po nazistowskim projekcie bomby .
Potem Sowieci czerpali uran z kopalń na terenie ówczesnej Czechosłowacji (Jachymów), Niemiec
Wschodnich (okolice Chemnitz) oraz Polski (Kowary, Miedzianka – sztolnie istnieją nadal, można je
zwiedzać – polecam!).
Co ciekawe – reaktor F-1 działa do dziś jako reaktor badawczy.
„Pierwaja Mołnija – Pierwsza Błyskawica”
Testowa bomba sowiecka, nosząca kodową nazwę RDS-1 „Pierwsza Błyskawica” została odpalona w
sierpniu 1949 roku na największym w ZSRR poligonie w Semipałatyńsku (od 2007 roku Semej –
obecnie na terytorium Kazachstanu). Na życzenie Stalina konstrukcja bomby była zbliżona do tej,
którą Amerykanie zrzucili na Nagasaki. Jej moc wyniosła ok. 22 kilotony TNT, jako zapalnik
zastosowano mieszaninę trotylu i heksogenu. Uran-235 niezbędny do jej wyprodukowania
uzyskano w specjalnym zakładzie w okolicach Czelabińska.
Amerykanie przyjęli informacje dotyczące tej próbnej eksplozji z niedowierzaniem i przerażeniem.
Wydawało im się bowiem, że technologia sowiecka nie pozwoli na zbudowanie działającej bomby
wcześniej niż pod koniec lat 50. XX wieku. Oczywiście w tej kalkulacji nie brano pod uwagę faktu
przekazywania Sowietom istotnych informacji szpiegowskich z samego centrum projektu
„Manhattan”.
Droga do Car-Bomby
Dwa lata później, w 1951 roku, nastąpiła pierwsza próba bomby zrzucanej z samolotu. Nosiła ona
kodową nazwę RDS-3. Bomba miała ładunek mieszany – uranowo-plutonowy, zrzucono ją z
3
wysokości 10 kilometrów, eksplozja nastąpiła na wysokości ok. 400 metrów.
Równolegle do zespołu pracującego nad ulepszeniem konstrukcji bomby klasycznej pełną parą
pracował zespół pod kierunkiem Andrieja Sacharowa – ich celem stało się skonstruowanie bomby
termojądrowej (wodorowej). Sowieci dokonali próbnej eksplozji takiego ładunku w 1953 roku. Jak
się okazało, Sacharow wpadł na bardzo podobny pomysł konstrukcji do tego, który w ramach
projektu Manhattan stworzyli w USA Ulam i Teller.
Sama konstrukcja reaktora nie jest aż taka trudna (szczególnie, gdy się posiada nieco informacji
wywiadowczych z terenu USA), ale reaktor musi zostać czymś napełniony. Bolszewicy nie za bardzo
posłuchali wspomnianego tu wcześniej geologa Wiernadskiego i nie rzucili się na poszukiwanie
dobrych złóż uranu. Do konstrukcji moskiewskiego reaktora F-1 użyto więc zarekwirowanego pod
koniec II wojny światowej uranu niemieckiego, pozostałego po nazistowskim projekcie bomby .
Potem Sowieci czerpali uran z kopalń na terenie ówczesnej Czechosłowacji (Jachymów), Niemiec
Wschodnich (okolice Chemnitz) oraz Polski (Kowary, Miedzianka – sztolnie istnieją nadal, można je
zwiedzać – polecam!).
Co ciekawe – reaktor F-1 działa do dziś jako reaktor badawczy.
W 1961 roku Sowieci postanowili dokonać pokazu siły – na polecenie ówczesnego sekretarza partii
komunistycznej Chruszczowa zespół pod kierunkiem Julija Charitona wraz z Sacharowem w ciągu 4
miesięcy zaprojektowali gigantyczną bombę termojądrową, którą zrzucono na poligonie jądrowym
na Nowej Ziemii (Morze Arktyczne). Urządzenie to nosiło nazwę Car-Bomba i miało moc ocenioną
przez Amerykanów na 58 megaton (czyli było równoważne eksplozji 58 milionów ton trotylu). Po
wybuchu kilka znajdujących się w okolicy wysepek po prostu wyparowało. Błysk był widoczny z
odległości 900 km, grzyb atomowy miał wysokość 60 km i około 40 km średnicy.
Fala uderzeniowa okrążyła trzykrotnie Ziemię. Szacuje się, że wydzielona w tym wybuchu energia
była dziesięć razy większa niż sumaryczna energia wszystkich broni użytych w czasie II wojny
światowej, była równoważna czterem tysiącom bomb zrzuconych na Hiroszimę.
W 1965 roku Sowieci wykonali testowy wybuch bomby mający na celu stworzenie sztucznego
jeziora Czagan. Test był udany, chociaż nadal po 45 latach obserwuje się w tym miejscu
podwyższone promieniowanie.
Ostatni test jądrowy przeprowadzono w Związku Radzieckim w październiku 1990 roku. W XXI
wieku jedynie Korea Północna przeprowadziła testy broni atomowej, pozostałe kraje ograniczają się
do obliczeń teoretycznych i lepiej, aby tak pozostało.
2011-02-14 Mirosław Dworniczak
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin